Dominik nad Dolinką nr 58, wiosna-lato 2009

Transcription

Dominik nad Dolinką nr 58, wiosna-lato 2009
Pismo Parafii św. Dominika w Warszawie
58
Rok 15
Numer
wiosna–lato
2009
Dominikanie
i kult Matki Bożej
Różańcowej s. 2
Niepokalana
Królowa Różańca
Świętego
s. 4
Zawierzyłam
zdrowie i życie
synka Panu
Bogu
s. 6
Schodzenie
do piekła
s. 8
Przychodzą
i odchodzą –
pożegnanie Domu
Studiów
s. 10
Jak nas widzą
i co o nas
mówią?
s. 12
Wieczory
dla zakochanych
dały mi siłę,
wiarę i poczucie
bezpieczeństwa s. 14
Kaplica M.B. Różańcowej w klasztorze OO. Dominikanów na Służewie, pełniąca w latach 1952–1994 rolę kościoła parafialnego; obecnie aula Ojca Jacka Woronieckiego OP
Przysięgam i ślubuję
Ja, Walenty Potworowski, przeor
konwentu św. Józefa Zakonu Kaznodziejskiego w Warszawie na Służewie, w imieniu własnym i moich
następców przysięgam i ślubuję, że
pilnie strzec będę cudownego obrazu
Matki Bożej „Niepokalanej Królowej
Różańcowej”, koronowanego w Żółkwi w dniu 6 października 1929 roku,
a który w czasie ostatniej wojny utracił
korony i za zrządzeniem Opatrzności
Bożej znalazł się w tutejszej kaplicy
i za chwilę w tym nowym miejscu ma
być od nowa uroczyście koronowany… Przysięgam i ślubuję, że dołożę
wszelkich starań, aby Matka Najświętsza, Królowa Różańcowa, była znana,
czczona i kochana przez Lud Boży naszej Ojczyzny, wkraczający w drugie
tysiąclecie wiary.
Tak mi dopomóż Bóg i ta święta Ewangelia, na którą składam ręce. Amen.
Przysięga przeora konwentu św. Józefa, o. Walentego Potworowskiego, w dniu koronacji obrazu Matki Bożej Różańcowej w obecności ks. Prymasa Stefana kardynała
Wyszyńskiego, Warszawa Służew, 9 września 1965
Dominikanie i kult Matki Bożej Różańcowej
Dzieje cudownego obrazu – od Żółkwi do Służewa
P
odobnie jak inne zakony, dominikanie od poModlitwę różańcową dominikanie przynieśli też
czątku swego istnienia żywili przekonanie, że do Warszawy, gdy w 1603 roku rozpoczęli budowę
Matka Boża otacza ich swoją przemożną opieką, że kościoła św. Jacka przy ulicy Freta. Pierwszy przeor
ponad inne zakony zostali umiłowani przez Maryję. tego klasztoru, ojciec Abraham Bzowski, sprowaW relacjach z pierwszych lat istnienia przewijają dził tam kopię obrazu Matki Bożej z bazyliki Santa
się opowieści, w naszym odbiorze pełne dziecin- Maria Maggiore w Rzymie. Ów czcigodny obraz
nej przesady, o znakach tej opieki. Dominikańska z najstarszego rzymskiego kościoła poświęconemniszka, siostra Cecylia, która znała św. Dominika, go Matce Bożej stał się niezwykle popularny po
opowiada, jak kiedyś podczas modlitwy „zobaczył zwycięskiej bitwie morskiej stoczonej z flotą tureon Pana oraz Najświętszą Dziewicę, która siedziała cką pod Lepanto 7 października 1571 roku. Papież
po Jego prawicy. (...) Przed Bogiem stali zbawieni Pius V, który podczas tej bitwy prowadził błagalze wszystkich zakonów, ze
ne nabożeństwo różańcowe
swojego jednak zakonu nie
o odwrócenie groźby najazzobaczył nikogo”. Gdy wydu, na pamiątkę zwycięstwa
jawił przyczynę swego bólu:
ustanowił ów dzień świętem
„Płaczę, bo widzę tutaj luMatki Bożej Różańcowej.
dzi ze wszystkich zakonów,
Inne kopie tego obrazu
a z mojego zakonu nie ma
znalazły się w licznych dotu nikogo”, Pan Jezus mu
minikańskich kościołach,
odpowiedział: „Zakon twój
w Podkamieniu (dziś we
powierzyłem mojej MatWrocławiu) i w Krakowie
ce!”. Wtedy Maryja rozpięła
słynęły cudami. Dominipłaszcz i rozłożyła go przed
kanie z klasztoru św. Jacka
św. Dominikiem. Płaszcz
założyli bractwo różańcobył tak obszerny, że zdawał
we i prowadzili pierwszą
się obejmować całą niebiewarszawską pielgrzymkę
ską ojczyznę, a pod nim Dona Jasną Górę. Podobne
minik ujrzał niezmierzoną
bractwo powstało przy
liczbę braci.
drugim warszawskim kośDominikanie są zakonem
ciele dominikańskim pod
Uroczystości związane z nałożeniem na skronie Maryi i Dzieciątka nowych
koron w miejsce dawnych, zaginionych podczas wojny, Warszawa Służew,
apostolskim, stąd swoją mawezwaniem Matki Bożej
9 września 1965
ryjną pobożność starali się
Zwycięskiej, który dla Braci
przekazać wiernym. Ołtarze
Mniejszych, obserwantów,
i kaplice Matki Bożej w ich kościołach stawały się ufundował król Jan Kazimierz po zwycięstwie nad
miejscami Jej kultu. O związanych z nimi odpustach Szwedami w 1657 roku. W tym kościele na Krasłychać już w XIII wieku.
kowskim Przedmieściu, tam gdzie dziś stoi pałac
Najstarszy znany obraz św. Jacka z ok. 1500 roku Staszica, w głównym ołtarzu był czczony Jej obraz.
przypomina o szczególnym orędownictwie Maryi – Gdy po kasacie klasztoru bractwo różańcowe przeukazuje Matkę Bożą wieszczącą Jackowi obietnicę: szło do kościoła Wizytek, a później do Karmelitów,
„Raduj się, synu mój Jacku, bo Syn mój wysłuchuje obraz powędrował wraz nimi.
prośby twoje”. Nieco później pojawiły się inne obraTak się dziwnie składa, że owa dawna warszawska
zy, ukazujące więź Maryi z dominikanami, oto Pan- historia, nie tylko przez obecność w niej dominikanów,
na Maryja, która zasiada wśród chwały niebieskiej ale i królów, splata się z historią naszego służewskiez Dzieciątkiem na ręku, podaje św. Dominikowi róża- go obrazu Niepokalanej Królowej Różańca. Słynny
niec. Praktyka modlitwy różańcowej oraz zakładanie w swoim czasie kaznodzieja i czciciel Maryi, ojciec
bractw różańcowych stały się niezwykle popularne od Konstanty Żukiewicz OP, nazwał nasz obraz „Kródrugiej połowy XV wieku.
lewską Pociechą”. Bo rzeczywiście, jak świadczy list
2
Dominik nad Dolinką
króla Jana Kazimierza, pisany 17 października 1668 szlachty i wojska opuściła swego króla i przyjęła
roku do prowincjała Prowincji Ruskiej Dominikanów, protekcję najeźdźcy. Wśród uczestników tej masowej
ojca Jacka Kłońskiego, towarzyszył królowi w jego zdrady był niestety również Jan Sobieski. Ciekawe,
rezydencjach i na polach bitew przez trzynaście ostat- w jaki sposób Jan Kazimierz liczył owe 13 lat, w ciągu
nich lat jego panowania. Wizerunek ten o rozmiarach których żółkiewski obraz Matki Bożej był mu „wypo­
98,5 × 50,5 cm, w postaci, w jakiej go dziś oglądamy, życzony”. Czy było to pełnych 13 lat, a więc od roku
jest fragmentem dawnego, z którego pozostała jedynie 1655, czy też 13 lat kalendarzowych, a zatem od 1656
postać Matki Bożej z Dzieciątkiem, obecne pozłoci- roku, kiedy to w koń­cu marca Sobieski powrócił do
ste tło dorobiono podczas odnawiania obrazu w roku prawowitego władcy? Być może użyczenie królowi
1904. Trudno powiedzieć, gdzie i kiedy był malowany, obrazu, który w Żółkwi Sobieskich mógł mieć dla
przypisywano jego pochodzenie szkole włoskiej i da- niego największą wartość, było rodzajem ekspiacji
towano na koniec XVI lub początek XVII wieku.
za wcześniejszą niewierność?
Poza epizodem z czasów Jana Kazimierza jego
Ojciec Jan Humiecki, dawny kapelan Jana Kazihistoria, aż do 1945 roku, była związana z Żółkwią, mierza, został też spowiednikiem Jana III. Gdy w roku
miastem hetmana Stanisława Żółkiewskiego, a póź- 1677 pożar strawił wzniesiony staraniem Teofili Soniej miastem jego prawnuka – króla Jana III Sobie- bieskiej kościół, o. Humiecki jako przeor w żółkiewskiego. Jej początki giną w mrokach, ale z listu Jana skim klasztorze odbudował świątynię dzięki hojnej
Kazimierza wynika, że obraz, zanim zaczął dzielić pomocy króla. Także następne pokolenia Sobieskich,
z nim niedole czasów „potodopóki byli właścicielami
pu”, był w Żółkwi otoczony
Żółkwi, wspierały tamtejkultem. Opiekowali się nim
szych dominikanów.
dominikanie. Podczas woKlasztor w Żółkwi, choć
jennej tułaczki królowi towiele zawdzięczał fundatowarzyszył jako kapelan dorom, żył własnym rytmem.
minikanin Jan Humiecki.
Był miejscem pracy duszpaDo Żółkwi sprowadziła
sterskiej związanej z moddominikanów Teofila z Danilitwą różańcową. Wiernych
łowiczów Sobieska po straprzyciągał obraz Matki Bocie ukochanego syna Marka,
żej, coraz częściej uznawany
który zginął w czerwcu 1652
za cudowny. Trzeba było doroku po bitwie pod Batohem.
czekać odzyskania niepodleWzięty do niewoli, został
głości po latach rozbiorów,
okrutnie zamordowany przez
aby spełniła się myśl o jego
Tatarów. W dniu 15 sierpnia
koronacji. Na mocy przy1653 roku matka uroczyście
zwolenia wydanego w imieofiarowała dominikanom
niu papieża Piusa XI przez
kaplicę Wniebowzięcia NajKa­pitułę Watykańską dokoświętszej Maryi Panny, istnał jej w uroczystość Matki
Moment koronacji obrazu Matki Bożej Różańcowej
niejącą od czasów jej dziaBożej Różańco­wej w 1929
da, hetmana Żółkiewskiego.
roku arcybiskup lwowski
Później zbudowała dla nich w tym sa­mym miejscu Bolesław Twardowski.
i pod tym samym wezwaniem obszerny kościół,
Burzliwe koleje dziejów sprawiły, że po 1945
w któ­rym sama miała spocząć obok szczątków Marka. roku obraz znalazł schronienie w kaplicy klasztoru
Niezmienio­ne wezwanie kaplicy i kościoła świadczy, na Służewie w War­szawie, w pobliżu królewskiego
że już w niej znajdował się otoczony kultem obraz Wilanowa Sobieskiego. Warszawa godnie przyjęła
Maryi Wniebowziętej. Drugi syn Teofili, późniejszy Wygnankę. Dziewiątego września 1965 roku Prymas
zwy­cięzca spod Wiednia, był zapewne współuczest- Polski i Pasterz Stolicy, Stefan kardynał Wyszyński
nikiem tych aktów i niejednokrotnie musiał bywać nałożył na skronie Maryi i Dzieciątka nowe korony,
oraz modlić się w tej kaplicy, otoczonej opieką panów na miejsce dawnych, zaginionych podczas wojny.
na żółkiewskim zamku.
W 1983 roku rozpoczęła się budowa kościoła, w któZ najazdem Szwedów w 1655 roku łączyły się rym, w poświęconej Jej kaplicy, od 8 grudnia 2006
„szkaradne wiarołomstwa i zdrady, narodowi nasze- roku Maryja wysłuchuje próśb swoich czcicieli.
mu niezwyczajne i pod słońcem niesłychane” – jak to
o. Jan Andrzej Spież OP
określił jeden z ówczesnych kronikarzy. Większość
Dominik nad Dolinką
3
Niepokalana Królowa Różańca Świętego
Treść i wymowa teologiczna obrazu
Obraz jest niewielki, niespełna metr wysoki i 50 cm
szeroki. Ukazuje Maryję jako Niepokalaną Matkę Zbawiciela, Wniebowziętą Królową, Zwycięską Nie­wiastę
z Apokalipsy, Pośredniczkę i Pocieszycielkę. Podtrzymywane na Jej lewej ręce Dzieciątko Jezus podkreśla
Niepokalana Królowa...
Na osobną uwagę zasługuje ubiór Maryi. Suknia
w kolorze jasnego szkarłatu, przechodzącego miejscami w lekki odcień makowy. Płaszcz granatowy
z zieloną, dobrze obrobioną podszew­ką. Gra światła
koncentruje się na wysokości Serca Maryi. Tak zogniskowane światło zdaje się mówić: „oto miejsce,
w którym skupiła się łaska niosąca światło Życia”.
Suknia przepasana jest bardzo wysoko, w tzw. stanie.
Fot. Jacek Bojarski
4
przywilej Bożego Macierzyństwa Maryi. Sam Chrystus
siedzi jak król na tronie utworzonym z ramienia Maryi,
w majestacie Pantokratora. Nie przyjmuje właściwej
dla dzieci pozycji dynamicznej, ruchliwej, tak często
występującej w malarstwie barokowym. Chrystus nie
patrzy na twarz Matki, spogląda w stronę osoby modlącej się i prawą dłonią (bardzo dojrzałym i świadomym
gestem) wskazuje na Matkę, zdając się Ją błogosławić
(ułożenie prawej dłoni i palców w geście kapłańskim).
W lewej dłoni mocno podtrzymuje kulę ziemską zwieńczoną krzyżem (symbol władzy – jabłka królewskiego).
Krzyż ewokuje paschalny charakter Wcielenia – odkupieńczą misję Mesjasza. Szaropopielaty kolor szaty
Jezusa zaznacza uniżenie Syna Bożego i podkreśla Jego
rolę pokutnika za grzechy ludzi.
Sama zaś osoba Maryi ukazana jest jako Zwycięska i Królująca Niepokalana Matka Boga.
Uwagę przykuwa jasne i wyraziste oblicze Maryi.
Twarz pełna uważnej powagi, delikatnie rozświetlona
uśmiechem, wzbudzająca zaufanie. Karnacja wyraża
niewinność, skromność i dziewictwo. Osobliwe skupienie widoczne w ciemnych (malowanych na modłę
bizantyjską), dużych, o głębokim spojrzeniu oczach,
które zapraszają do zażyłości i otwartości serc. Takie
mądre oczy są swoistą bramą do spotkania z tajemnicą
Serca Matki, z całym jego bo­gactwem – owocami Jej
medytacji, rozmyślań nad osobą i misją Chrystusa oraz
tajemnicą Trójcy Świętej. Spadające na ramię włosy
odsłaniają i mocno uwydatniają prawe ucho. Jest ono
zaróżowione, wyraźnie różniące się od karnacji twarzy. Świadczy o emocjonalnym zaangażowaniu Maryi
w powierzane Jej troski i prośby wiernych. Taka twarz
„mówi” o gotowości słuchania i współprzeżywania.
Symbol dwunastu gwiazd pojawia się w nietypowym
dla wizerunków Niepokalanej układzie – część gwiazd
okalających głowę Maryi spływa niejako na głowę
Dzieciątka Jezus. Chwałą Maryi jest chwała Jej Syna.
Dominik nad Dolinką
Fot. Jacek Bojarski
Trudno rozstrzygnąć, czy to jedynie styl malowania
właściwy dla epoki powstania wizerunku, czy także
zamierzona dysproporcja wskazująca na przemienioną naturę Maryi, tzn. ukazująca raczej chwałę Maryi
w niebie. Tak przedstawiona Maryja już nie karmi
Jezusa, a cała Jej wielkość wyraża się przede wszystkim w chwale Jej bijącego blaskiem obli­cza. Kolor
czerwony i granatowy szat stanowią jedność antynomiczną. Czerwony oznacza moc Ducha Świętego,
królewskość, miłość, miłosierdzie, ciepło, życie, jest
symbolem zmartwychwstania, zwycięstwa życia nad
śmiercią. Granatowoniebieski symbolizuje nieskończoność nieba, odsyła do innego, wiecznego świata.
Zielony jest symbolem młodości, kwitnienia, nadziei,
wiecznej odnowy. Berło Maryi – dłu­gie, co podkreśla
wyjątkową chwałę i wła­dzę Królowej nieba i ziemi.
Symbolika księżyca nawiązuje do apokaliptycznego tryumfu Niewiasty – księżyc jest symbolem
nocy i ciemności duchowych (Ap 12). Depcząc głowę węża, jest Maryja Niewiastą zadającą klęskę szatanowi i jego zamiarom (Rdz 3, 14-15). Symbolika
słońca zaś odsyła do jasności wiekuistej Królestwa
Niebieskiego, chwały jej i blasku, do splendoru Boga,
ale także przez analogię do barwy miodu – odnosi do
słodyczy tej chwały, czyli do szczęścia. Maryja jest
pełna łaski niosącej światło chwały Bożej. Złote tło
oznacza samego Boga, pozwala odczuć Jego blask
i świetność Królestwa Niebieskiego, w którym nigdy
nie ma nocy.
W tle umieszczono królewski herb Jana Kazimierza oraz herb Zakonu św. Dominika (jego rodowy herb
Guzmanów). Obecność heraldyki podkreśla związek
obrazu z historią Polski (w tym rodów szlacheckich)
oraz historią polskich dominikanów.
o. Stanisław Przepierski OP
Fot. Jacek Bojarski
Dominik nad Dolinką
5
Zawierzyłam zdrowie i życie synka Panu Bogu
C
hciałabym podzielić się doświadczeniem, a właściwie opowiedzieć o łasce otrzymanej podczas
nabożeństwa o uzdrowienie duszy i ciała w styczniu
tego roku.
W grudniu 2007 nasz 7,5-letni syn trafił do szpitala z powodu niedokrwistości. Po tygodniu diagnozowania otrzymaliśmy informację, która nas poraziła:
nowotwór złośliwy węzłów chłonnych w IV stadium
zaawansowania. Nie będę wspominać o rokowaniach
wynikających ze statystyk, bo to zbyt smutne. W naszym przypadku, dzięki gorliwej modlitwie wielu
przyjaznych nam osób, leczenie odniosło zamierzone
efekty i w maju syna wypisano ze szpitala jako całkowicie zdrowego. To pół roku leczenia było trudnym
doświadczeniem – poważna operacja, ciężka chemioterapia oraz bagaż doświadczeń z pobytu w szpitalu,
gdzie człowiek obserwując chore dzieci i zrozpaczonych rodziców, przebywa jakby w innym świecie.
Niestety, po niespełna pięciu miesiącach choroba
wróciła, a my musieliśmy wrócić na oddział. Podczas
Maciek z rodzicami – wakacje 2007
6
Dominik nad Dolinką
kontrolnego badania okazało się, że ponownie w jamie brzusznej są dwa guzy, na szczęście nie tak
rozległe jak poprzednio, ale jest to nawrót choroby.
Syn przeszedł kolejną operację, a następnie bardzo
intensywne leczenie stosowane przy nawrotach, ze
wskazaniem do autoprzeszczepu szpiku, gwarantującego lepsze efekty leczenia.
Tym razem jednak leczenie przyniosło tylko częściowe efekty. Ostatniego dnia grudnia 2008 roku dowiedzieliśmy się, że jeden z guzów jest nadal obecny.
Badania: USG, tomografia komputerowa i rezonans
magnetyczny nie pozostawiały wątpliwości – w jamie brzusznej zlokalizowano guz o wymiarach
2,5 × 3,8 × 6 cm. Na 22 stycznia zaplanowano kolejną operację, która miała na celu wycięcie tej zmiany.
Dzień przed operacją profesor chirurgii, który miał
ten zabieg przeprowadzić, poinformował nas, że guz
jest tak umiejscowiony, iż nie ma szans na całkowite jego usunięcie bez okaleczenia pacjenta (było to
w zagłębieniu pod wątrobą). Powiedziano nam, że
ponieważ zmiana jest oporna na leczenie chemiczne,
należy wyciąć tyle, ile się uda.
Tymczasem dzień wcześniej uczestniczyliśmy
wraz z synem we Mszy św. odprawianej w jego intencji, a także w nabożeństwie o uzdrowienie duszy
i ciała. Dziewięciolatkowi trudno jest wytrzymać tak
długo bez zniecierpliwienia, ale tuż przed błogosławieństwem Najświętszym Sakramentem synek się
„wyciszył” – w sobie tylko wiadomy sposób spotkał się z Panem Jezusem. Dla mnie to spotkanie było
niczym ostatnia deska ratunku – tak bardzo bałam
się tego, co przyniosą kolejne dni, jaki będzie efekt
operacji i dalsze ewentualne leczenie. Jednego byłam pewna – lekarze leczą, ale uzdrowić może tylko
Bóg. Obserwując w szpitalu tyle różnych zwrotów
w leczeniu u różnych dzieci, nabrałam pewności, że
największe efekty może przynieść tylko modlitwa,
i zawierzyłam zdrowie i życie synka Panu Bogu.
W dniu 22 stycznia odbyła się operacja, podczas
której usunięto trzy nieznacznie powiększone węzły
chłonne (w których nie znaleziono komórek nowotworowych) i przeprowadzono resekcję odcinka jelita,
którego struktura była zmieniona po pierwszym leczeniu. Natomiast guza o wymiarach 2,5 × 3,8 × 6 cm nie
było. W miejscu, gdzie badania zlokalizowały trudny
do usunięcia guz, nic nie znaleziono...
W opisie operacji nie odniesiono się do braku
zmiany, z powodu której zabieg był podjęty. Profesor chirurg osobiście nas poinformował, że obejrzał
dokładnie wszystko i nie jest możliwe, aby coś przeoczył... Na zapytanie lekarza prowadzącego, jak to
możliwe, że trzy różne urządzenia w różnym czasie
wykazały obecność guza, a podczas operacji nic nie
stwierdzono – otrzymaliśmy odpowiedź, że urządzenia nie są dokładne.
Dla nas sytuacja jest jednoznaczna – wierzymy, że
to kolejny widzialny znak, jaki uczynił Jezus Chrystus, by nas zapewnić o swojej obecności w naszym
życiu, kolejne potwierdzenie, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych. Nie uciekliśmy ze szpitala – syn
jest obecnie przygotowywany do autoprzeszczepu,
który ma zwiększyć szansę na wyleczenie z medycznego punktu widzenia. Nam pozostaje dziękować za
łaski, które otrzymaliśmy dotychczas, i prosić o dalsze
błogosławieństwo dla syna. Bóg nigdy nie pozostawia
nas samych – nawet w tak trudnych i wydawałoby się
beznadziejnych położeniach. Przyszedł do naszego
syna w momencie, gdy kolejne badania nie pozostawiały wątpliwości co do powagi sytuacji.
Jezus Chrystus przychodzi do nas często, tylko my
Go równie często nie zauważamy, gdyż sami chcielibyśmy pisać scenariusz naszego życia. A ten scenariusz już jest napisany i musimy się tylko modlić,
aby z pokorą przyjąć to, co nam przeznaczone, i mieć
ufność, że Matka Przenajświętsza razem ze swoim
Synem Jezusem Chrystusem jest zawsze przy nas. Przy mnie i mojej rodzinie są od zawsze – wtedy,
gdy czekaliśmy dziesięć lat na nasze dziecko, kiedy
medycyna była bezradna, i teraz, gdy to samo dziecko
leczymy, ze świadomością, że medycyna również nic
nie gwarantuje!
Gdy teraz jestem w szpitalu przy moim synku
podczas badań i gdy zaczyna ogarniać mnie lęk, wyobrażam sobie, jak Matka Przenajświętsza pochyla
się nad nim, i mój lęk słabnie. Przecież już tak wiele razy doświadczaliśmy tej bliskości. Nasz syn też
jest przekonany, że to, co się wydarzyło, jest niewiarygodne i już szykujemy się na następne spotkanie
z Jezusem Chrystusem w trzecią niedzielę miesiąca.
Tym razem synek jest bardzo podekscytowany i czeka z niecierpliwością charakterystyczną dla dziewięciolatka. Serdeczne BÓG ZAPŁAĆ o. Januszowi za
prowadzenia tych nabożeństw oraz wszystkim, którzy
wspólnie z nami modlili się o zdrowie synka. Teraz
będziemy się modlić, aby takich szczęśliwców jak my
było więcej, by każdy potrafił odkryć w swoim życiu
łaski, których doświadcza.
Chciałabym podzielić się radosną wiadomością! Nasz syn przystąpił 16 maja 2009 roku do Pierwszej Komunii Świętej.
Nasza rodzina ponownie doświadczyła ogromnej łaski wspólnego przeżywania tego najważniejszego dnia w życiu dziecka.
Dziękuję Bogu za każdy kolejny dzień, który możemy spędzić razem, za wszystkie osoby, które wskazały mi, gdzie prosić
o pomoc. Dziękuję za wszystkie dotychczasowe dary, jakie otrzymaliśmy, oraz za wszystkich ludzi, których Bóg postawił
na naszej drodze. Bogu niech będą dzięki!
e-mail: Agnieszka i Darek z Maciusiem, 20 maja 2009
Bardzo prosimy o przekazywanie osobistych świadectw i podziękowań na adres klasztoru lub: sgolab@dominikanie.pl
Dominik nad Dolinką
7
Schodzenie do piekła
I
lekroć stykałem się z osobami cierpiącymi z powodu narkotyków, dręczyło mnie pytanie, czy i jak
można im pomóc. Prowadziłem już pogrzeby młodych
ludzi, którzy zmarli na AIDS, towarzyszyłem rodzicom, rodzeństwu w ich bólu i buncie, kiedy rzucali
Panu Bogu swoje gniewne dlaczego. Kiedyś jako proboszcz ponad 20-tysięcznej parafii na Śląsku starałem
się dotrzeć do kogoś, komu udało się wyjść z tego
tak niszczącego nałogu. Na próżno. Dziś w prowadzonym przez dominikanów ośrodku duszpasterskim
na warszawskim Służewie można spotkać wiele osób
świadczących, że udało im się zerwać z narkotykami.
Niektórzy w każdy piątek o g. 19.15 spotykają się
w grupie Anonimowych Narkomanów (AN).
Dlaczego weszli w świat narkotyków i wszystko,
co się z tym wiąże? Jak z tego wyszli?
„Około piętnastego roku życia – mówi Aneta –
obraziłam się na Pana Boga. Pochodzę z domu, w którym na co dzień był alkohol, a dla nas z siostrą nie
było miejsca. Wstydzę się przyznać, ale modliłam się
o to, by mój tato umarł. Zazdrościłam innym dzieciom, że ich rodzice się rozwodzą, a moi nie chcą”.
W podstawówce Aneta była najlepszą uczennicą.
W liceum, gdy pojawiły się trudności i nie mogła już
być najlepsza, postanowiła stać się najgorszą i tym
imponować rówieśnikom. Miała wtedy dużo czasu
i dużo kasy, a wszystko zaczęło się z ciekawości. Najpierw była marihuana, potem narkotyki tzw. „twarde”,
a po pierwszym roku studiów uzależniła się od heroiny. „Był to dla mnie początek końca. Wtedy zupełnie
straciłam hamulce”.
„Myślałem – opowiada Artur – że Bóg mnie opuścił, bo jestem bardzo zły. Byłem pełen buntu, czułem
się skrzywdzony, niezrozumiany. Ojciec kłócił się
z mamy rodziną o majątek i strasznie się wyzywali.
8
Dominik nad Dolinką
Wypominali mi, że to wszystko przeze mnie, bo się
nie uczę, bo dużo kosztuję. Wolałem im nie dokładać
i wychodziłem w miasto”. „Brać” zaczął w szkole
średniej. W trzeciej klasie sięgnął po heroinę, czasami
dziennie nawet po trzy działki. Kiedyś, jak był naćpany, wpadł pod samochód. „Marzyłem wprawdzie
o lepszym życiu, ale coraz bardziej ćpałem”.
„U mnie w rodzinie – włącza się Janusz – zawsze
był alkohol. Pradziadek, dziadek, ojciec bardzo dużo
pili. Przez trzydzieści lat miałem do ojca wielki żal.
Dziś staram się go jakoś zrozumieć, bo on właściwie
nie miał wyjścia, musiał zostać alkoholikiem”. Janusz
od siódmej klasy upijał się do nieprzytomności. Potem
w liceum pojawiła się marihuana, a następnie coraz
mocniejsze narkotyki. Pieniądze miał, bo był dilerem
i sam handlował narkotykami. Spotykał się też z osobami zarażonymi AIDS. „Uważałem, że trzeba być
idiotą, by nie podgrzać towaru, wziąć po kimś strzykawkę i kłuć się. Gardziłem tymi ludźmi. A w końcu
ja sam z zakażoną osobą poszedłem brać narkotyki,
też nie miałem czasu podgrzać i użyłem tej samej
strzykawki”. Wtedy uświadomił sobie, że nie jest już
w stanie się zatrzymać i że jest to choroba śmiertelna.
Wcześniej czy później się zarazi, zabije czy zaćpa.
„Poznałam chłopaka – mówi Agnieszka – mojego
obecnego męża i on wprowadził mnie w świat narkotyków. Brałam nawet w czasie pierwszej i drugiej ciąży,
gdy świadomie zdecydowaliśmy się na dziecko. Chcieliśmy mieć liczną rodzinę. Ale potem zaczęło dochodzić do zdrad i między nami umierała miłość. Coraz
bardziej też oddalałam się od Boga, aż uznałam, że Go
nie ma. Tak było wygodniej. Zaczęłam czuć nienawiść
do męża. Weszłam w romans. Gdy mąż zachorował,
coraz bardziej się od niego odsuwałam. Jednak zamiast ulgi zemsty czułam, że robi się koło mnie coraz
Fot. Tomasz Matusiak OP
ciemniej. Jakbym schodziła do piekła. Do dziś ten stan
duszy, w którym się znalazłam, mnie przeraża”.
U drugiego z dwóch Arturów wszystko zaczęło się
od alkoholu, czasami pił z własnym ojcem. „Po jakimś
czasie spirytus 96 był dla mnie za cienki, piłem go
jak herbatę i nic na mnie nie działał. Sięgnąłem więc
po narkotyki. Przez sześć lat ćpałem na umór, było
zero trzeźwienia i nic mnie nie obchodziło. Używałem
wszystkich dostępnych narkotyków, poza wstrzykiwaniem do żył”.
Dziś Artur jest wdzięczny Panu Bogu, że dał mu
prawdziwych przyjaciół. Byli to bracia Włodek i Michał, którzy jego problem bardzo dobrze znali. Michał wstąpił do seminarium. Pewnego razu zaczęło
się z Arturem dziać coś niedobrego. „Dostałem przy
Włodku torsji i mój organizm wszystko ze siebie
wyrzucił”. Potem Michał ujawnił, że właśnie wtedy
z kolegami seminarzystami modlił się za Artura pod
figurą Jezusa Miłosiernego. Był to ostateczny koniec
z narkotykami. „Zostałem przez Pana Jezusa uwolniony z nałogu. Kontakt z Michałem pomógł mi stanąć
na nogi. Czasami wspólnie modliliśmy się. Poprosił
mnie o pomoc w przygotowaniu liturgii jego prymicyjnych uroczystości. Obdarzył mnie wielkim zaufaniem. Michał przywrócił mnie z powrotem do wiary
katolickiej”.
Osoby uwolnione od narkotyków noszą w sercach wielką wdzięczność wobec Boga, często odkrywają, jak Aneta, że w najgorszym okresie życia
On naprawdę nad nimi czuwał. Niektórzy odnajdują się we wspólnocie Anonimowych Narkomanów.
Usłyszawszy, że ludzie tam normalnie funkcjonują,
mają rodziny i cieszą się życiem – odzyskują wiarę
w siebie. Mówią: „Uwierzyłem w życie. Zacząłem
też wierzyć w Boga”.
Janusz o tym, że jest Bóg, który go może uzdrowić i uleczyć, dowiedział się z książki Anonimowi
alkoholicy. „To może zabawne, ale poprosiłem Pana
Boga o pomoc i od tamtej pory (jedenaście lat temu)
pozbyłem się obsesji. Stało się to w jednej chwili.
Pamiętam nawet, w którym to było miejscu”. Gdy
znikły obsesje, przestał brać narkotyki. Znalazł kiedyś w kościele pierwszosobotnią nowennę do Matki
Bożej. „Modliłem się o żonę i po pięciu miesiącach
poznałem dziewczynę, z którą dziś jesteśmy małżeństwem. Paliłem papierosy i po modlitwie przeszła mi
jakoś ochota do palenia”. Miał też poważny problem
z nogą i nie mógł klęczeć. „Pojechałem do Częstochowy, tam za ołtarzem przeszedłem na kolanach, a kiedy
wstałem, kolana przestały mnie boleć. Wiem, że za
wszystkimi tymi sprawami stoi Pan Bóg”.
Agnieszka, która odczuła, że robi się koło niej
coraz ciemniej i że schodzi do piekła, pojechała na
pierwszą komunię świętą do dzieci swojego brata
w Niemczech. „Tam (była to niedziela Miłosierdzia
Bożego) bardzo się upiłam i poszłam do kościoła na
strasznym kacu. W kościele jednak poczułam tak
szczególną atmosferę, że uklękłam i po raz pierwszy
od dawna zaczęłam się modlić. Prosiłam, żeby Bóg
uzdrowił moją duszę. I od tego momentu coś w moim
sercu zaczyna się zmieniać. Postanowiłam wyznać
mężowi, że miałam romans. Przysięgłam sobie, że
już nigdy… Teraz oboje przestaliśmy pić, przestaliśmy zażywać narkotyki. Po upływie pół roku Pan Bóg
wybrał moment poczęcia naszego trzeciego dziecka,
Beniamina. Jesteśmy bardzo szczęśliwi. Obecnie mąż
pracuje, a ja mogę cały mój czas poświęcić trójce naszych wspaniałych dzieci”.
o. Stanisław Gołąb OP
Dominik nad Dolinką
9
Przychodzą i odchodzą
Pożegnanie Domu Studiów
W
sobotę 20 czerwca 2009 roku znika z mapy
kościelnych instytucji szkolnictwa wyższego
stolicy Dom Studiów Kolegium Filozoficzno-Teologicznego OO. Dominikanów Prowincji Polskiej.
Przychodzi czas pożegnania. Niech stanie się okazją
do zadumy nad tym, skąd, kiedy i dlaczego się tu znaleźliśmy. Jakie były początki.
Służewski Dom Studiów nawiązuje do XIII-wiecznej idei organizowania klasztorów dominikańskich na
wzór szkoły teologii, gdzie wraz z braćmi studentami
przebywali wykładowcy. Kolegium Filozoficzno-Teologiczne na Służewie zostało założone przed wojną,
z inspiracji sługi Bożego o. Jacka Woronieckiego OP
(dziś patrona sali, zwanej do niedawna parafialną),
któremu marzył się ośrodek przygotowujący dominikanów do pracy misyjnej na terenach Związku Sowieckiego. W 1937 roku przeniesiono tu studium dominikańskie ze Lwowa, ale niebawem, po wybuchu wojny,
postanowiono je ulokować w miejscu – jak się wydawało – bardziej bezpiecznym: w Krakowie. Po wojnie
bracia studenci znów trafili, przejściowo, na Służew.
Brakowało jednak dogodnych warunków bytowych,
gdyż władze kwaterunkowe znaczną część klasztoru zasiedliły postronnymi (jak się wtedy mawiało,
„dzikimi” ) lokatorami – wprowadziło się około 50
rodzin. W 1993 roku, dzięki odzyskaniu całego klasztoru oraz dobudowaniu jeszcze jednego piętra, stało
się znów możliwe przyjęcie braci z dwóch pierwszych
Sesja zimowa 2009, fot. Michał Osek OP
10
Dominik nad Dolinką
roczników Kolegium. Zwłaszcza że w klasztorze krakowskim, gdzie dotąd bracia studiowali, zrobiło się
– wskutek obfitości powołań – dość ciasno.
Pierwsze spotkanie w sprawie organizacji warszawskiego Domu Studiów odbyło się na Służewie
4 czerwca 1993 roku. Uczestniczyli w nim: o. Jan A.
Kłoczowski – rektor Kolegium, o. Andrzej Kamiński
– magister braci studentów, o. Wojciech Morawski
– ówczesny przeor Konwentu św. Józefa, o. Wawrzyniec Wawro mający być – w randze wicerektora
Kolegium – organizatorem i szefem nowego Domu
Studiów, o. Witold Boroń odpowiedzialny za budowę
klasztoru oraz o. Marek Pieńkowski jako sekretarz
Kolegium. Notatkom tego ostatniego zawdzięczamy
dziś wiedzę o tym, co się owego dnia działo na Służewie. Rozmawiano długo, rzeczowo i serdecznie.
Uzgodniono projekt nowego programu dnia w Konwencie św. Józefa. Ustalono, że dniami wolnymi od
zajęć w Kolegium będą czwartki. Dzięki możliwości
przeniesienia katalogów Instytutu Tomistycznego do
przygotowywanych pomieszczeń na drugim piętrze,
zadecydowano o takim powiększeniu dotychczasowego refektarza, by wszyscy bracia mogli spożywać
posiłki równocześnie. Zajęto się również kwestią aktywności duszpasterskiej braci z „pionu formacji i nauczania”. Ustalono, że bracia ci będą angażować się
duszpastersko w niedziele i święta, jako spowiednicy
w okresach przedświątecznych i w pierwsze piątki
miesiąca, a także – na ochotnika – jako chodzący po
kolędzie. Dyskutowano o nowym modelu organizacyjnym służewskiej liturgii, określając miejsce jej
sprawowania. Omówiono potrzeby Konwentu i Kolegium w zakresie transportu.
W toku wizji lokalnej uczestnicy spotkania zapoznali się ze stanem robót budowlanych w klasztorze
i omówili przeznaczenie poszczególnych pomieszczeń. Rozważano możliwość lokalizacji w ogrodzie
boiska dla braci. W klimacie takich debat latem 1993
roku przygotowywano klasztor na przyjęcie braci
studentów.
Pierwsza inauguracja roku akademickiego odbyła się 27 września 1993 roku. Wzięło w niej udział
27 braci studentów. O godz. 9 nastąpiło poświęcenie
mających służyć potrzebom Kolegium i Studentatu
pomieszczeń trzeciego i czwartego piętra. Następnie
rozpoczęła się uroczystość inauguracyjna. Wykład
wygłosił o. Jan A. Kłoczowski. Na liście zaproszonych gości znajdujemy nazwiska o. Dietharda Zielsa
– asystenta generała zakonu ds. Europy Środkowo‑Wschodniej, prof. Stefana Świeżawskiego i jego
małżonki, prof. Juliusza Domańskiego, prof. Barbary
Skargi, prof. Dobrochny Dembińskiej. Po Mszy św.
o godz. 12, po obiedzie i rekreacji z gośćmi odbyło
się krótkie spotkanie ogółu wykładowców.
Od początku podejmowano wysiłki w kierunku nawiązywania kontaktów z kościelnymi i naukowymi
środowiskami Warszawy. Kierujący Domem Studiów
wicerektor Kolegium, o. Wawrzyniec Wawro, zapraszał przedstawicieli tych środowisk na Służew – na
uroczystości ku czci św. Tomasza. W 1994 roku zaproszenie takie wiązało się z przyjazdem do Warszawy
o. Georges’a Cottiera OP, jak pisał w zaproszeniu o.
Wawrzyniec – „nadwornego teologa papieskiego”,
„jednego z najwybitniejszych współczesnych uczonych dominikanów”. Mszy św. 9 marca o godz. 18
miał przewodniczyć nuncjusz apostolski abp Józef
Kowalczyk. Później przewidziano wykład o. G. Cottiera poświęcony encyklice Veritatis splendor.
Podczas drugiej inauguracji roku akademickiego
15 września 1994 roku wykład zatytułowany „Święty
Tomasz z Akwinu o wyjątkowości człowieka” wygłosił o. Jerzy Kotara. Następnie wykładowcy Domu
Studiów zapoznali się ze stanem robót przy nowym
kościele, uczestniczyli we Mszy św. i byli podjęci
obiadem. Oddający się posłudze sekretarza, o. M.
Pieńkowski skrzętnie notował: „Ten rok pracy zapowiada się dobrze. Wprawdzie bliska już uroczystość
poświęcenia naszego służewskiego kościoła wymagać będzie od wszystkich dodatkowego zaangażowania w wiele różnych zajęć (w tym nocne dyżury na
budowie, bo wyposażony już w wiele cennych urządzeń technicznych kościół nie jest jeszcze w pełni
zabezpieczony przed niepowołanymi gośćmi), ale
warunki pracy zdecydowanie poprawiły się. Przede
wszystkim udało się już przeprowadzić do nowych,
odpowiednio wyposażonych pomieszczeń niemal
cały księgozbiór Instytutu Tomistycznego, który będzie odtąd służyć także jako biblioteczne zaplecze
Domu Studiów. Oprócz tego Bracia mają także małe,
podręczne lektorium coraz lepiej zaopatrzone w podstawowe podręczniki. O. Marek Nowak, który został
skierowany do pracy w Instytucie, ma szczególnie
troszczyć się o właściwą, uporządkowaną obsługę
biblioteczną naszych wykładowców i studentów”.
Tak kształtował się rytm zdarzeń, który niebawem nabrał znamion stałości. Odtąd przebywali
na Służewie bracia z I i II roku studiów. Raz było
ich mniej, raz więcej. Kończąc pobyt w Warszawie,
kontynuowali studia w Krakowie. Ten stan trwał
do chwili obecnej. Odtąd Kraków znów staje się
miejscem pełnych studiów. W ostatnim roku przebywało na Służewie 21 braci studentów, ale zajęcia
dydaktyczne prowadziły aż 32 osoby. Zdecydowana większość tych ostatnich to świeccy. Wiemy, jak
przez lata pobytu na Służewie bracia mocno wrośli
w pejzaż parafii, zwłaszcza współtworząc liturgię
i na rozmaite sposoby uczestnicząc w imprezach
i akcjach parafialnych.
Odchodzą nie dlatego, że im tu było źle. Odchodzą, by zrobić miejsce młodszym. Już od wakacji
nasz klasztor przejmie dominikański nowicjat, dzięki
czemu parafianom dane będzie przeżywać co roku
przesympatyczną uroczystość: rozpoczynające nowicjat obłóczyny. Pierwsze już w sobotę 22 sierpnia!
Znów będzie pobożnie, poważnie i radośnie zarazem.
Jak to u dominikanów. Zwłaszcza na Służewie.
o. Andrzej Potocki OP
Sala rekreacyjna braci studentów
Dominik nad Dolinką
11
Jak nas widzą i co o nas mówią?
L
ata 1993 do 2009 to okres, w którym najmłodsi dominikanie nie tylko z polskiej prowincji,
mieszkając w warszawskim klasztorze św. Józefa,
przez dwa lata studiowali filozofię. Były tu osoby
z Białorusi, Estonii, Łotwy, Ukrainy, Rosji, Stanów
Zjednoczonych i Węgier. Codzienne uczestnictwo
we Mszy św., półgodzinna adoracja, wspólna modlitwa brewiarzowa – to okazje do pogłębienia wiary,
ale i czas, by przemyśleć, czy decyzja wyboru życia
zakonnego jest słuszna. W tym też okresie wzbogacało się doświadczenie młodych ludzi. A także rosła wdzięczność, płynąca z tego, że tu w Warszawie
spotkali wspaniałych ludzi. Ludzi mających odwagę
otworzyć przed nimi własne serca i powierzyć im
swoje ważne, bardzo poważne nieraz sprawy. Nasi
studenci, w poczuciu własnej bezradności, myśleli
o tym w czasie Mszy św., adoracji, czy też wspólnej
modlitwy brewiarzowej i różańcowej. Posłuchajmy,
jakie to doświadczenia, i co o nas najmłodsi dominikanie mówią.
Br. Marek
Czas Służewa to dla mnie czas wyjątkowy. Wrastanie w zakon, poznawanie siebie, Pana Boga, czas,
w którym uczę się otwierać na innych. Szczególnym
doświadczeniem były dla mnie spotkania z wychowankami Domu Dziecka. Są tam dzieci i młodzież
w wieku od ośmiu lat do klasy maturalnej. Szybko
zostałem zaakceptowany i traktowany jak swój. Systematycznie raz w tygodniu, we czwartek, pojawialiśmy
się tam we trzech i byliśmy do dyspozycji, bawiąc
się z dzieciakami, pomagając w odrabianiu lekcji.
Starając się również odpowiadać na różnego rodzaju
pytania, które pojawiały się coraz częściej. Zwykle
przebywaliśmy tam około trzech godzin. Czasami
w niedzielę szliśmy razem na Mszę świętą do najbliższego kościoła.
Mocno wpisało się we mnie doświadczeniem pracy z najmłodszymi dziećmi. One się bawią czy rysują jakiś obrazek i nagle zaczynają opowiadać, że nie
chcą tu być, że mama ich nie przytuliła, czy mama
ich nie kocha. I mówią to bez żadnych emocji. Na
przykład jedno z małych dzieci rysuje sobie obrazek
i nagle mówi: „A w domu to mnie nikt nie chce”. Jest
w tych dzieciach wiele agresji i bardzo często pojawia
się w różnych kontekstach pytanie „dlaczego”. Skoro
Bóg jest, to dlaczego ich spotkało to, co ich spotkało? Kiedyś wracając z Domu Dziecka, byłem bardzo
12
Dominik nad Dolinką
przybity, zdołowany. Podczas nieszporów cały czas
o tych dzieciach myślałem i strasznie mnie to bolało.
Dlatego też razem z braćmi, którzy chodzą do Domu
Pomocy Społecznej, podjęliśmy się takiej regularnej
modlitwy za nasze zaangażowania duszpasterskie.
W intencji osób, które odwiedzamy, mamy w każdą
środę pół godziny adoracji.
Gdybym miał stanąć przed ludźmi i im podziękować, to przede wszystkim wyraziłbym wdzięczność za
ich postawę wiary. Dla mnie bycie w zakonie to ciągła
praca nad swoją własną wiarą. Kiedy widzę młodzież,
jak się na nabożeństwach modli, rodzi się we mnie
podziw. Widzę, ile im to daje siły i energii. Jak są
szczęśliwi, radośni. Staję się tu większym optymistą,
dzięki czemu moja wiara ugruntowuje się i wzrasta.
Br. Erik
Przed wstąpieniem do Polskiej Prowincji Dominikanów studiował w Waszyngtonie, Paryżu i Rzymie. Był
stażystą w Kongresie Stanów Zjednoczonych. Pracował w watykańskim radiu, a także jako lobbysta
przy ONZ.
Bardzo się cieszę, kiedy widzę, jak przychodzące
do naszego kościoła osoby całym sercem biorą udział
w liturgii, jak chętnie śpiewają i się modlą. Nie wahają
się też zwrócić uwagi, kiedy coś jest nie tak. Śpiewam
w scholi i wiem, że ludzie nie krępują się, by do nas
podejść i coś podpowiedzieć. Potrafią być szczerzy aż
do bólu. Widać, że są zaangażowani i obchodzi ich to,
co dzieje się na naszej liturgii. Czymś wyjątkowym są
dla mnie świetnie funkcjonujące młodzieżowe schole.
Sam fakt, że młodzi ludzie przychodzą na tego rodzaju
spotkania. A jeszcze potrafią się sami tak wspaniale
zorganizować i wyśpiewać piękną muzykę bez większej pomocy z naszej dominikańskiej strony. Świetnie
się na tym znają i są tacy zdolni i zaangażowani, że
samodzielnie wszystko przygotowują.
Jestem też pełen uznania dla osób, które chętnie
pozostają na nabożeństwach. Kiedy na początku maja
było dodatkowe nabożeństwo do Matki Boskiej, to
uczestniczące we Mszy św. osoby bardzo licznie
wzięły w nim udział. Większość ludzi pozostaje po
Mszy św. na specjalnych nabożeństwach i na adoracji
Najświętszego Sakramentu.
Mieszkając tutaj cały czas, chyba nie zdajemy sobie sprawy z tego, że mamy przynajmniej dziewięć
Mszy św. w niedzielę. Jest około sześć tysięcy osób,
które do nas przychodzą. To naprawdę wyjątkowa
sprawa. Poza tym spójrzmy na klasztor jako budynek. Pomieszczenia duszpasterskie są eksploatowane
przez cały tydzień. We wtorek 28 kwietnia na przykład
był wykład amerykańskiego dominikanina, profesora
z Fryburga, Michaela Sherwina OP, w auli O. Jacka
Woronieckiego. Za plecami w chórku trwało spotkanie
grupy modlitewnej, skąd dochodziły nas pieśni uwielbienia. W sali „Rejsu” przebywała młodzież, a w salce
„Poziomki” miała spotkanie jedna z grup wsparcia. Od
strony prowadzącej na klasztor klatki schodowej grupa
pań przygotowywała „wentę”. Nasz klasztor żyje i tętni życiem. Jest to dla nas wszystkich znak nadziei.
Br. Jacek
Osoby, które spotykam, czasem wprawiają mnie w zakłopotanie. Wyrażają pod moim adresem wdzięczność, jaką mają dla wieloletniej pracy zakonu. Traktują mnie tak, jak bym był tu od dziesięcioleci. Bardzo zobowiązuje i mobilizuje mnie fakt, że ludzie nie
patrzą na mnie jak na studenta pierwszego czy też
drugiego roku, ale jak na prawdziwego dominikanina
z krwi i kości.
Br. Piotr
W moją pamięć zapadło głęboko przygotowywanie
wielkich liturgii na Boże Narodzenie i na Wielkanoc. Ten ogrom pracy, jaki był włożony ze strony
związanych z dominikanami ludzi. Jestem wciąż pod
wrażeniem liczby osób przychodzących na próby.
Była młodzież, studenci i osoby dorosłe. Niewyobrażalne dla mnie były te ogromne rzesze ludzi w kościele. Z tak wielką pracą, z tak wielkim wkładem
modlących się w kościele osób nigdy się jeszcze nie
spotkałem. Jest to dla mnie mocne przeżycie. Trzeba
było dostawiać krzesła, bo ciągle pojawiały się nowe
osoby z instrumentami. A wszystkie z naprawdę ładnymi głosami.
Co do ilości inicjatyw – tu od godz. 18 do 21 klasztor się nie zamyka. Trwają wykłady o Matce Bożej
związane z rocznicą koronacji, rozwija się cykl Wiara
i Okolice, również to, co organizuje Instytut Tomistyczny. Ja pochodzę z małej miejscowości i tam nigdy czegoś podobnego nie było. Gdybym powiedział,
że młodzież przychodzi słuchać o Matce Bożej, to
wszyscy by się za głowę złapali. Widać, że tutaj ludzie przychodzą szukać wiary i nie chcą gotowych
rozwiązań. Wykłady te nie są łatwe. Choćby ostatni
wykład profesora z Fryburga „Szczęście i jego oponenci”, na którym była pełna sala, uczestniczyli nie
tylko studenci, ale i osoby starsze. Mnie to bardzo cieszy, że ludzie tak się do tego garną. Czasami aż trudno
nad tym wszystkim zapanować. Kiedyś, na przykład,
na zorganizowany przez o. Stanisława Przepierskiego wykład o Matce Bożej przyszło tak dużo osób,
że zabrakło krzeseł. Mimo to ludzie stali, słuchali do
końca i nikt nie wyszedł. Czegoś takiego naprawdę
nie spodziewałem.
Br. Paweł
Jestem pod wrażeniem oczekiwań, z którymi się
spotykam szczególnie ze strony osób proszących
o odprawienie Mszy św. Ludzie ci przychodzą do zakonnika w przekonaniu, że spotykają kogoś, kto się
ustawicznie modli. Sądzą, iż kontaktują się z samą
„świętością”, z kimś, kto ma jakiś szczególny kontakt
z Panem Bogiem. Przyznam, że to mnie zaskakuje,
ale jednocześnie bardzo zobowiązuje i zmusza do
twórczej korekty.
Wszystkim naszym młodym Braciom szczerze
życzę, by tego rodzaju oczekiwań i przekonań było
w ich życiu jak najwięcej. A także, by ich sposób życia
i bycia dowodził, że naprawdę są wspaniałymi ludźmi
i dobrymi kapłanami.
o. Stanisław Gołąb OP
Fot. Jacek Bojarski
Dominik nad Dolinką
13
Wieczory dla zakochanych dały mi siłę,
wiarę i poczucie bezpieczeństwa
Wieczory dla zakochanych utwierdziły mnie w przekonaniu, że pragnę przyjąć sakrament małżeństwa,
dały mi siłę, wiarę i poczucie bezpieczeństwa.
nowy związek pomógł odbudować wiarę w drugiego
człowieka, a przykład małżeństw osób prowadzących
zajęcia umocnił mnie w tej wierze. Dziękuję.
Nasze spotkania stały się początkiem czegoś, co będziemy tworzyć we dwoje i co może przetrwać wieki.
Osobom prowadzącym spotkania dziękuję za przekazywanie nam własnych doświadczeń, jakże niekiedy
intymnych – będziemy z nich korzystać. Dziękuję ojcu
Witoldowi, który swoim ostatnim słowem potrafił łączyć wszystkie tematy w całość, zrozumiałą dla nas.
Spotkania prowadzone są w sposób tak delikatny i daleki od narzucania, że oboje przeżywaliśmy je bardzo
osobiście. Często problematyka poruszana na spotkaniach pokrywała się z akurat przeżywanymi problemami. Było tu miejsce na racjonalny wykład, porady,
dobre „ćwiczenia”, które pomagały usystematyzować
to, o czym już wiedzieliśmy, ale nie tak „klarownie”
i „po kolei”. Myślę, że z moim narzeczonym staliśmy się sobie jeszcze bliżsi, chociażby przez wspólne
przeżywanie kolejnej nowej sytuacji, wspólne
dbanie o obecność na tych spotkaniach.
Spotkania w czasie wieczorów dla zakochanych
wypełniły moje serce radością i chęcią do
życia z Bogiem, przywróciły mi pewność, odczucie ciepła, jakim Bóg nas
obdarza. Dziękuję osobiście i dziękujemy wspólnie jako przyszłe
małżeństwo.
Dziś chcemy powiedzieć sobie
i tym, którzy planują narzeczeństwo, że było warto. Warto było
stanąć w prawdzie – próbować
poznać prawdę o sobie i swojej
narzeczonej. Warto było słuchać
par prowadzących, ojca Witolda
i siebie wzajemnie. Wieczory były
niczym wiązka światła skierowana
na pewne tak bardzo bogate obszary, których łatwe i szybkie poznanie
nie jest możliwe. Z taką świadomością
odchodzimy – pragnąc cały czas poznawać
siebie, stawać w obliczu prawdy. Za wielki trud, za
serca i pomoc dziękujemy.
Te spotkania były dla mnie momentem refleksji nad
życiem, zastanowienia nad samą sobą, moimi oczekiwaniami i rolą w związku, w który za chwilę wejdę.
Umożliwiły wzajemny dialog, rozmowę na tematy,
na jakie nigdy wcześniej nie było czasu ani dobrego momentu. Nie ukrywam, że doświadczenia osób
prowadzących spotkania, ich sugestie, wnioski często
przychodzą mi do głowy i nie raz już pomogły we wzajemnym porozumieniu się. Mam za sobą długi i nieudany związek, relację, która zakwestionowała wszystko, w co wierzyłam w odniesieniu do życia we dwoje,
a co najważniejsze, która nie pozwoliła mi ponownie
zaufać. Uczę się tego od początku i bardzo mi mój
14
Dominik nad Dolinką
Dziękuję za autentyczne i głębokie
świadectwo życia – życia małżeńskiego i życia wiarą – prowadzących spotkania osób. Świadectwo
prawdziwe, bez mydlenia oczu
i dawania rad nie do zrealizowania. To, co słyszeliśmy, przemawiało do nas, i wiedzieliśmy, że
choć czasem może być trudno,
to wszystko jest do przeżycia
i „dla ludzi”, oraz że sakrament
małżeństwa to dar i pomoc.
Spotkania pozwoliły nam poznać
dokładniej siebie i uświadomić sobie pewne cechy, z których wcześniej
nie zdawaliśmy sobie sprawy. Jednocześnie
wzmocniły nasz związek, czyniąc go trwalszym.
Dziękuję za pozytywne spojrzenie na wiele spraw.
Świadectwo, które słyszeliśmy na temat dialogu,
i ciągłe zachęcanie do niego, jest dla mnie wielką nadzieją. Cieszyłam się z każdego tematu tych spotkań
– wciąż towarzyszyła mi myśl, że naprawdę warto
o tym rozmawiać. Mam głęboką nadzieję, że dialog
między nami będzie trwał i że będzie nam obojgu na
nim zależało.
„Wieczory dla zakochanych” to rodzaj przygotowania do sakramentu małżeństwa. Kurs obejmuje 9 tygodni spotkań i pracy podejmowanej w dialogu ze swoim narzeczonym/narzeczoną. Zapisy
(na sesję jesienną – we wrześniu, na sesję wiosenną – od 1 stycznia)
przyjmujemy w kancelarii parafialnej.
Sesja zdjęciowa – dominikańskie ogrody na Służewie, 2 maja 2009, fot. Tomasz Lis
Msze święte niedzielne
700, 830, 930 – konwentualna
1100 – dzieci, 1230, 1400, 1730
1900 – młodzież szkół średnich
2015 – studenci i młodzież pracująca
800 – godzinki, 1700 – różaniec
1830 – nieszpory
Spowiedź w niedziele zaczynamy 15 min przed każdą
Mszą św. W czasie wakacji tylko podczas Mszy św.
Msze święte w dni powszednie
700, 800, 1200, 1800, 1930
Adoracja Najświętszego Sakramentu – od 730 do 800
i od 2010 do 2030
1730 – różaniec, 1845 – nieszpory zakonne
Spowiadamy na Mszy św. i od godz. 1730 do 2000
Dzień fatimski
13 dnia każdego miesiąca: dodatkowa Msza św. o 900,
po niej różaniec i całodzienna adoracja Najświętszego
Sakramentu, Msza św. o 1800, różaniec pokutny i procesja światła z figurą MB Fatimskiej
Kancelaria parafialna
W poniedziałek, wtorek, czwartek i piątek 1630 – 1730
i 1930 – 2030, w sobotę 1000 – 1200
o. Witold Słabig OP (proboszcz parafii)
tel. 022-543-99-12
e-mail: witoldop@dominikanie.pl
o. Patryk Zakrzewski OP (wikariusz parafii)
tel. 022-543-99-26
e-mail: patryk@dominikanie.pl
o. Paweł Pobuta OP (wikariusz parafii)
tel. 022-543-99-13
e-mail: pop@dominikanie.pl
Spotkania Grup Wsparcia w sali „Poziomka” w klasztorze:
AA – Grupa Anonimowych Alkoholików – sobota 1800
– ­mężczyźni, niedziela 1200 – kobiety
DDA – Dorosłe Dzieci Alkoholików – środa 1800
Al-Anon – Rodziny alkoholików – piątek 1700
AN – Anonimowi Narkomani – piątek 1915
AH – Anonimowi Hazardziści – czwartek 1900
AOK – Anonimowi Ocaleni z Kazirodztwa – niedziela 1415
SLAA – Anonimowi Uzależnieni od seksu – niedziela 1700
W pierwszą niedzielę każdego miesiąca, podczas Mszy
świętej o 930, modlimy się za wszystkich, którzy duchowo
i finansowo wspierają nasz kościół i klasztor.
OO. DOMINIKANIE Klasztor św. Józefa
ul. Dominikańska 2, 02-741 Warszawa
PKO SA VII O/Warszawa
20 1240 1109 1111 0000 0515 6744
Fot. Jacek Bojarski
Pragnącym wspomóc naszą posługę,
podajemy numer konta:
Dominik nad Dolinką
15
Fot. Małgorzata Kopczyńska
Obraz M.B. Różańcowej w kościele św. Dominika
w noc czuwania przed poświęceniem kaplicy
w dniu 8 grudnia 2006.
Modlitwa
do Niepokalanej Królowej Różańca Świętego na Służewie
Matko Boża, Niepokalana Królowo Różańca Świętego!
Dziękujemy Ci za całe wieki obecności w znaku Cudownego Obrazu.
Idziesz z nami przez dzieje – tak w dniach „potęgi i chwały”,
jak i w czasach nieszczęść – ze swą pomocą i pociechą.
Patronko młodości króla Jana Sobieskiego – naucz nas,
że największą wartością i siłą jest wiara.
Spraw, by i w naszym życiu Bóg zawsze zwyciężał.
Pociecho królewska Jana Kazimierza – broń nas
przed wciąż nowym zalewem „potopu” zła.
Panno Różańcowa – ratuj nas liną ratunkową różańca!
Dziewico obleczona w słońce – oblecz nasze serca
w Słońce Sprawiedliwości – Chrystusa.
Broń od nienawiści, przemocy i wyzysku.
Matko Pięknej Miłości – spraw, abyśmy się społecznie miłowali.
Niepokalana, z księżycem pod stopami –
Ty depczesz głowę węża starodawnego, oskarżyciela człowieka.
Cudowna, łaskami słynąca – wiele razy Twój Obraz płonął,
Ty jednak – cudem ocalałaś.
Broń nas od ognia piekielnego, serca przepasz mocą,
naucz szacunku i czci dla ludzkiego ciała.
Obecna w znaku tego Obrazu – spraw, byśmy się stawali
coraz bardziej na obraz i podobieństwo Boga.
Matko ocalona z wojennej zawieruchy – dziękujemy Ci,
że zechciałaś zostać z nami na Służewie.
Jak Jan – spod krzyża weźmiemy Cię do siebie,
do naszej trudnej codzienności.
Bądź we wszystkich, bez wyjątku, sprawach naszego życia.
Pani z berłem w dłoni i w koronie –
mówisz nam, że służyć – to znaczy królować.
Królowo świata i Polski Królowo!
Panuj w naszym życiu osobistym, rodzinnym,
narodowym i społecznym.
Matko Boża Hetmańska – módl się za nami.
Matko Boża Królewska – módl się za nami.
Matko Boża Służewska – módl się za nami.
Matko wielkiego zawierzenia – oddajemy Ci się bez zastrzeżeń.
Matko Boża! Bądź z nami w każdej chwili naszego życia,
a zwłaszcza w godzinie śmierci naszej. Amen.
Dominik nad Dolinką
Pismo Parafii św. Dominika
w Warszawie
02–741 Warszawa
ul. Dominikańska 2
tel. 022–543–99–00
www.sluzew.dominikanie.pl
Redaktor: o. Stanisław Gołąb OP
(sgolab@dominikanie.pl)
Współpraca: Ita Turowicz,
Paweł Rusiniak
Druk: Oficyna Wydawniczo-Poligraficzna „Adam”
ul. Rolna 191/193
tel. 022–843–08–79