Dominik nad Dolinką nr 58, wiosna-lato 2009
Transcription
Dominik nad Dolinką nr 58, wiosna-lato 2009
Pismo Parafii św. Dominika w Warszawie 58 Rok 15 Numer wiosna–lato 2009 Dominikanie i kult Matki Bożej Różańcowej s. 2 Niepokalana Królowa Różańca Świętego s. 4 Zawierzyłam zdrowie i życie synka Panu Bogu s. 6 Schodzenie do piekła s. 8 Przychodzą i odchodzą – pożegnanie Domu Studiów s. 10 Jak nas widzą i co o nas mówią? s. 12 Wieczory dla zakochanych dały mi siłę, wiarę i poczucie bezpieczeństwa s. 14 Kaplica M.B. Różańcowej w klasztorze OO. Dominikanów na Służewie, pełniąca w latach 1952–1994 rolę kościoła parafialnego; obecnie aula Ojca Jacka Woronieckiego OP Przysięgam i ślubuję Ja, Walenty Potworowski, przeor konwentu św. Józefa Zakonu Kaznodziejskiego w Warszawie na Służewie, w imieniu własnym i moich następców przysięgam i ślubuję, że pilnie strzec będę cudownego obrazu Matki Bożej „Niepokalanej Królowej Różańcowej”, koronowanego w Żółkwi w dniu 6 października 1929 roku, a który w czasie ostatniej wojny utracił korony i za zrządzeniem Opatrzności Bożej znalazł się w tutejszej kaplicy i za chwilę w tym nowym miejscu ma być od nowa uroczyście koronowany… Przysięgam i ślubuję, że dołożę wszelkich starań, aby Matka Najświętsza, Królowa Różańcowa, była znana, czczona i kochana przez Lud Boży naszej Ojczyzny, wkraczający w drugie tysiąclecie wiary. Tak mi dopomóż Bóg i ta święta Ewangelia, na którą składam ręce. Amen. Przysięga przeora konwentu św. Józefa, o. Walentego Potworowskiego, w dniu koronacji obrazu Matki Bożej Różańcowej w obecności ks. Prymasa Stefana kardynała Wyszyńskiego, Warszawa Służew, 9 września 1965 Dominikanie i kult Matki Bożej Różańcowej Dzieje cudownego obrazu – od Żółkwi do Służewa P odobnie jak inne zakony, dominikanie od poModlitwę różańcową dominikanie przynieśli też czątku swego istnienia żywili przekonanie, że do Warszawy, gdy w 1603 roku rozpoczęli budowę Matka Boża otacza ich swoją przemożną opieką, że kościoła św. Jacka przy ulicy Freta. Pierwszy przeor ponad inne zakony zostali umiłowani przez Maryję. tego klasztoru, ojciec Abraham Bzowski, sprowaW relacjach z pierwszych lat istnienia przewijają dził tam kopię obrazu Matki Bożej z bazyliki Santa się opowieści, w naszym odbiorze pełne dziecin- Maria Maggiore w Rzymie. Ów czcigodny obraz nej przesady, o znakach tej opieki. Dominikańska z najstarszego rzymskiego kościoła poświęconemniszka, siostra Cecylia, która znała św. Dominika, go Matce Bożej stał się niezwykle popularny po opowiada, jak kiedyś podczas modlitwy „zobaczył zwycięskiej bitwie morskiej stoczonej z flotą tureon Pana oraz Najświętszą Dziewicę, która siedziała cką pod Lepanto 7 października 1571 roku. Papież po Jego prawicy. (...) Przed Bogiem stali zbawieni Pius V, który podczas tej bitwy prowadził błagalze wszystkich zakonów, ze ne nabożeństwo różańcowe swojego jednak zakonu nie o odwrócenie groźby najazzobaczył nikogo”. Gdy wydu, na pamiątkę zwycięstwa jawił przyczynę swego bólu: ustanowił ów dzień świętem „Płaczę, bo widzę tutaj luMatki Bożej Różańcowej. dzi ze wszystkich zakonów, Inne kopie tego obrazu a z mojego zakonu nie ma znalazły się w licznych dotu nikogo”, Pan Jezus mu minikańskich kościołach, odpowiedział: „Zakon twój w Podkamieniu (dziś we powierzyłem mojej MatWrocławiu) i w Krakowie ce!”. Wtedy Maryja rozpięła słynęły cudami. Dominipłaszcz i rozłożyła go przed kanie z klasztoru św. Jacka św. Dominikiem. Płaszcz założyli bractwo różańcobył tak obszerny, że zdawał we i prowadzili pierwszą się obejmować całą niebiewarszawską pielgrzymkę ską ojczyznę, a pod nim Dona Jasną Górę. Podobne minik ujrzał niezmierzoną bractwo powstało przy liczbę braci. drugim warszawskim kośDominikanie są zakonem ciele dominikańskim pod Uroczystości związane z nałożeniem na skronie Maryi i Dzieciątka nowych koron w miejsce dawnych, zaginionych podczas wojny, Warszawa Służew, apostolskim, stąd swoją mawezwaniem Matki Bożej 9 września 1965 ryjną pobożność starali się Zwycięskiej, który dla Braci przekazać wiernym. Ołtarze Mniejszych, obserwantów, i kaplice Matki Bożej w ich kościołach stawały się ufundował król Jan Kazimierz po zwycięstwie nad miejscami Jej kultu. O związanych z nimi odpustach Szwedami w 1657 roku. W tym kościele na Krasłychać już w XIII wieku. kowskim Przedmieściu, tam gdzie dziś stoi pałac Najstarszy znany obraz św. Jacka z ok. 1500 roku Staszica, w głównym ołtarzu był czczony Jej obraz. przypomina o szczególnym orędownictwie Maryi – Gdy po kasacie klasztoru bractwo różańcowe przeukazuje Matkę Bożą wieszczącą Jackowi obietnicę: szło do kościoła Wizytek, a później do Karmelitów, „Raduj się, synu mój Jacku, bo Syn mój wysłuchuje obraz powędrował wraz nimi. prośby twoje”. Nieco później pojawiły się inne obraTak się dziwnie składa, że owa dawna warszawska zy, ukazujące więź Maryi z dominikanami, oto Pan- historia, nie tylko przez obecność w niej dominikanów, na Maryja, która zasiada wśród chwały niebieskiej ale i królów, splata się z historią naszego służewskiez Dzieciątkiem na ręku, podaje św. Dominikowi róża- go obrazu Niepokalanej Królowej Różańca. Słynny niec. Praktyka modlitwy różańcowej oraz zakładanie w swoim czasie kaznodzieja i czciciel Maryi, ojciec bractw różańcowych stały się niezwykle popularne od Konstanty Żukiewicz OP, nazwał nasz obraz „Kródrugiej połowy XV wieku. lewską Pociechą”. Bo rzeczywiście, jak świadczy list 2 Dominik nad Dolinką króla Jana Kazimierza, pisany 17 października 1668 szlachty i wojska opuściła swego króla i przyjęła roku do prowincjała Prowincji Ruskiej Dominikanów, protekcję najeźdźcy. Wśród uczestników tej masowej ojca Jacka Kłońskiego, towarzyszył królowi w jego zdrady był niestety również Jan Sobieski. Ciekawe, rezydencjach i na polach bitew przez trzynaście ostat- w jaki sposób Jan Kazimierz liczył owe 13 lat, w ciągu nich lat jego panowania. Wizerunek ten o rozmiarach których żółkiewski obraz Matki Bożej był mu „wypo 98,5 × 50,5 cm, w postaci, w jakiej go dziś oglądamy, życzony”. Czy było to pełnych 13 lat, a więc od roku jest fragmentem dawnego, z którego pozostała jedynie 1655, czy też 13 lat kalendarzowych, a zatem od 1656 postać Matki Bożej z Dzieciątkiem, obecne pozłoci- roku, kiedy to w końcu marca Sobieski powrócił do ste tło dorobiono podczas odnawiania obrazu w roku prawowitego władcy? Być może użyczenie królowi 1904. Trudno powiedzieć, gdzie i kiedy był malowany, obrazu, który w Żółkwi Sobieskich mógł mieć dla przypisywano jego pochodzenie szkole włoskiej i da- niego największą wartość, było rodzajem ekspiacji towano na koniec XVI lub początek XVII wieku. za wcześniejszą niewierność? Poza epizodem z czasów Jana Kazimierza jego Ojciec Jan Humiecki, dawny kapelan Jana Kazihistoria, aż do 1945 roku, była związana z Żółkwią, mierza, został też spowiednikiem Jana III. Gdy w roku miastem hetmana Stanisława Żółkiewskiego, a póź- 1677 pożar strawił wzniesiony staraniem Teofili Soniej miastem jego prawnuka – króla Jana III Sobie- bieskiej kościół, o. Humiecki jako przeor w żółkiewskiego. Jej początki giną w mrokach, ale z listu Jana skim klasztorze odbudował świątynię dzięki hojnej Kazimierza wynika, że obraz, zanim zaczął dzielić pomocy króla. Także następne pokolenia Sobieskich, z nim niedole czasów „potodopóki byli właścicielami pu”, był w Żółkwi otoczony Żółkwi, wspierały tamtejkultem. Opiekowali się nim szych dominikanów. dominikanie. Podczas woKlasztor w Żółkwi, choć jennej tułaczki królowi towiele zawdzięczał fundatowarzyszył jako kapelan dorom, żył własnym rytmem. minikanin Jan Humiecki. Był miejscem pracy duszpaDo Żółkwi sprowadziła sterskiej związanej z moddominikanów Teofila z Danilitwą różańcową. Wiernych łowiczów Sobieska po straprzyciągał obraz Matki Bocie ukochanego syna Marka, żej, coraz częściej uznawany który zginął w czerwcu 1652 za cudowny. Trzeba było doroku po bitwie pod Batohem. czekać odzyskania niepodleWzięty do niewoli, został głości po latach rozbiorów, okrutnie zamordowany przez aby spełniła się myśl o jego Tatarów. W dniu 15 sierpnia koronacji. Na mocy przy1653 roku matka uroczyście zwolenia wydanego w imieofiarowała dominikanom niu papieża Piusa XI przez kaplicę Wniebowzięcia NajKapitułę Watykańską dokoświętszej Maryi Panny, istnał jej w uroczystość Matki Moment koronacji obrazu Matki Bożej Różańcowej niejącą od czasów jej dziaBożej Różańcowej w 1929 da, hetmana Żółkiewskiego. roku arcybiskup lwowski Później zbudowała dla nich w tym samym miejscu Bolesław Twardowski. i pod tym samym wezwaniem obszerny kościół, Burzliwe koleje dziejów sprawiły, że po 1945 w którym sama miała spocząć obok szczątków Marka. roku obraz znalazł schronienie w kaplicy klasztoru Niezmienione wezwanie kaplicy i kościoła świadczy, na Służewie w Warszawie, w pobliżu królewskiego że już w niej znajdował się otoczony kultem obraz Wilanowa Sobieskiego. Warszawa godnie przyjęła Maryi Wniebowziętej. Drugi syn Teofili, późniejszy Wygnankę. Dziewiątego września 1965 roku Prymas zwycięzca spod Wiednia, był zapewne współuczest- Polski i Pasterz Stolicy, Stefan kardynał Wyszyński nikiem tych aktów i niejednokrotnie musiał bywać nałożył na skronie Maryi i Dzieciątka nowe korony, oraz modlić się w tej kaplicy, otoczonej opieką panów na miejsce dawnych, zaginionych podczas wojny. na żółkiewskim zamku. W 1983 roku rozpoczęła się budowa kościoła, w któZ najazdem Szwedów w 1655 roku łączyły się rym, w poświęconej Jej kaplicy, od 8 grudnia 2006 „szkaradne wiarołomstwa i zdrady, narodowi nasze- roku Maryja wysłuchuje próśb swoich czcicieli. mu niezwyczajne i pod słońcem niesłychane” – jak to o. Jan Andrzej Spież OP określił jeden z ówczesnych kronikarzy. Większość Dominik nad Dolinką 3 Niepokalana Królowa Różańca Świętego Treść i wymowa teologiczna obrazu Obraz jest niewielki, niespełna metr wysoki i 50 cm szeroki. Ukazuje Maryję jako Niepokalaną Matkę Zbawiciela, Wniebowziętą Królową, Zwycięską Niewiastę z Apokalipsy, Pośredniczkę i Pocieszycielkę. Podtrzymywane na Jej lewej ręce Dzieciątko Jezus podkreśla Niepokalana Królowa... Na osobną uwagę zasługuje ubiór Maryi. Suknia w kolorze jasnego szkarłatu, przechodzącego miejscami w lekki odcień makowy. Płaszcz granatowy z zieloną, dobrze obrobioną podszewką. Gra światła koncentruje się na wysokości Serca Maryi. Tak zogniskowane światło zdaje się mówić: „oto miejsce, w którym skupiła się łaska niosąca światło Życia”. Suknia przepasana jest bardzo wysoko, w tzw. stanie. Fot. Jacek Bojarski 4 przywilej Bożego Macierzyństwa Maryi. Sam Chrystus siedzi jak król na tronie utworzonym z ramienia Maryi, w majestacie Pantokratora. Nie przyjmuje właściwej dla dzieci pozycji dynamicznej, ruchliwej, tak często występującej w malarstwie barokowym. Chrystus nie patrzy na twarz Matki, spogląda w stronę osoby modlącej się i prawą dłonią (bardzo dojrzałym i świadomym gestem) wskazuje na Matkę, zdając się Ją błogosławić (ułożenie prawej dłoni i palców w geście kapłańskim). W lewej dłoni mocno podtrzymuje kulę ziemską zwieńczoną krzyżem (symbol władzy – jabłka królewskiego). Krzyż ewokuje paschalny charakter Wcielenia – odkupieńczą misję Mesjasza. Szaropopielaty kolor szaty Jezusa zaznacza uniżenie Syna Bożego i podkreśla Jego rolę pokutnika za grzechy ludzi. Sama zaś osoba Maryi ukazana jest jako Zwycięska i Królująca Niepokalana Matka Boga. Uwagę przykuwa jasne i wyraziste oblicze Maryi. Twarz pełna uważnej powagi, delikatnie rozświetlona uśmiechem, wzbudzająca zaufanie. Karnacja wyraża niewinność, skromność i dziewictwo. Osobliwe skupienie widoczne w ciemnych (malowanych na modłę bizantyjską), dużych, o głębokim spojrzeniu oczach, które zapraszają do zażyłości i otwartości serc. Takie mądre oczy są swoistą bramą do spotkania z tajemnicą Serca Matki, z całym jego bogactwem – owocami Jej medytacji, rozmyślań nad osobą i misją Chrystusa oraz tajemnicą Trójcy Świętej. Spadające na ramię włosy odsłaniają i mocno uwydatniają prawe ucho. Jest ono zaróżowione, wyraźnie różniące się od karnacji twarzy. Świadczy o emocjonalnym zaangażowaniu Maryi w powierzane Jej troski i prośby wiernych. Taka twarz „mówi” o gotowości słuchania i współprzeżywania. Symbol dwunastu gwiazd pojawia się w nietypowym dla wizerunków Niepokalanej układzie – część gwiazd okalających głowę Maryi spływa niejako na głowę Dzieciątka Jezus. Chwałą Maryi jest chwała Jej Syna. Dominik nad Dolinką Fot. Jacek Bojarski Trudno rozstrzygnąć, czy to jedynie styl malowania właściwy dla epoki powstania wizerunku, czy także zamierzona dysproporcja wskazująca na przemienioną naturę Maryi, tzn. ukazująca raczej chwałę Maryi w niebie. Tak przedstawiona Maryja już nie karmi Jezusa, a cała Jej wielkość wyraża się przede wszystkim w chwale Jej bijącego blaskiem oblicza. Kolor czerwony i granatowy szat stanowią jedność antynomiczną. Czerwony oznacza moc Ducha Świętego, królewskość, miłość, miłosierdzie, ciepło, życie, jest symbolem zmartwychwstania, zwycięstwa życia nad śmiercią. Granatowoniebieski symbolizuje nieskończoność nieba, odsyła do innego, wiecznego świata. Zielony jest symbolem młodości, kwitnienia, nadziei, wiecznej odnowy. Berło Maryi – długie, co podkreśla wyjątkową chwałę i władzę Królowej nieba i ziemi. Symbolika księżyca nawiązuje do apokaliptycznego tryumfu Niewiasty – księżyc jest symbolem nocy i ciemności duchowych (Ap 12). Depcząc głowę węża, jest Maryja Niewiastą zadającą klęskę szatanowi i jego zamiarom (Rdz 3, 14-15). Symbolika słońca zaś odsyła do jasności wiekuistej Królestwa Niebieskiego, chwały jej i blasku, do splendoru Boga, ale także przez analogię do barwy miodu – odnosi do słodyczy tej chwały, czyli do szczęścia. Maryja jest pełna łaski niosącej światło chwały Bożej. Złote tło oznacza samego Boga, pozwala odczuć Jego blask i świetność Królestwa Niebieskiego, w którym nigdy nie ma nocy. W tle umieszczono królewski herb Jana Kazimierza oraz herb Zakonu św. Dominika (jego rodowy herb Guzmanów). Obecność heraldyki podkreśla związek obrazu z historią Polski (w tym rodów szlacheckich) oraz historią polskich dominikanów. o. Stanisław Przepierski OP Fot. Jacek Bojarski Dominik nad Dolinką 5 Zawierzyłam zdrowie i życie synka Panu Bogu C hciałabym podzielić się doświadczeniem, a właściwie opowiedzieć o łasce otrzymanej podczas nabożeństwa o uzdrowienie duszy i ciała w styczniu tego roku. W grudniu 2007 nasz 7,5-letni syn trafił do szpitala z powodu niedokrwistości. Po tygodniu diagnozowania otrzymaliśmy informację, która nas poraziła: nowotwór złośliwy węzłów chłonnych w IV stadium zaawansowania. Nie będę wspominać o rokowaniach wynikających ze statystyk, bo to zbyt smutne. W naszym przypadku, dzięki gorliwej modlitwie wielu przyjaznych nam osób, leczenie odniosło zamierzone efekty i w maju syna wypisano ze szpitala jako całkowicie zdrowego. To pół roku leczenia było trudnym doświadczeniem – poważna operacja, ciężka chemioterapia oraz bagaż doświadczeń z pobytu w szpitalu, gdzie człowiek obserwując chore dzieci i zrozpaczonych rodziców, przebywa jakby w innym świecie. Niestety, po niespełna pięciu miesiącach choroba wróciła, a my musieliśmy wrócić na oddział. Podczas Maciek z rodzicami – wakacje 2007 6 Dominik nad Dolinką kontrolnego badania okazało się, że ponownie w jamie brzusznej są dwa guzy, na szczęście nie tak rozległe jak poprzednio, ale jest to nawrót choroby. Syn przeszedł kolejną operację, a następnie bardzo intensywne leczenie stosowane przy nawrotach, ze wskazaniem do autoprzeszczepu szpiku, gwarantującego lepsze efekty leczenia. Tym razem jednak leczenie przyniosło tylko częściowe efekty. Ostatniego dnia grudnia 2008 roku dowiedzieliśmy się, że jeden z guzów jest nadal obecny. Badania: USG, tomografia komputerowa i rezonans magnetyczny nie pozostawiały wątpliwości – w jamie brzusznej zlokalizowano guz o wymiarach 2,5 × 3,8 × 6 cm. Na 22 stycznia zaplanowano kolejną operację, która miała na celu wycięcie tej zmiany. Dzień przed operacją profesor chirurgii, który miał ten zabieg przeprowadzić, poinformował nas, że guz jest tak umiejscowiony, iż nie ma szans na całkowite jego usunięcie bez okaleczenia pacjenta (było to w zagłębieniu pod wątrobą). Powiedziano nam, że ponieważ zmiana jest oporna na leczenie chemiczne, należy wyciąć tyle, ile się uda. Tymczasem dzień wcześniej uczestniczyliśmy wraz z synem we Mszy św. odprawianej w jego intencji, a także w nabożeństwie o uzdrowienie duszy i ciała. Dziewięciolatkowi trudno jest wytrzymać tak długo bez zniecierpliwienia, ale tuż przed błogosławieństwem Najświętszym Sakramentem synek się „wyciszył” – w sobie tylko wiadomy sposób spotkał się z Panem Jezusem. Dla mnie to spotkanie było niczym ostatnia deska ratunku – tak bardzo bałam się tego, co przyniosą kolejne dni, jaki będzie efekt operacji i dalsze ewentualne leczenie. Jednego byłam pewna – lekarze leczą, ale uzdrowić może tylko Bóg. Obserwując w szpitalu tyle różnych zwrotów w leczeniu u różnych dzieci, nabrałam pewności, że największe efekty może przynieść tylko modlitwa, i zawierzyłam zdrowie i życie synka Panu Bogu. W dniu 22 stycznia odbyła się operacja, podczas której usunięto trzy nieznacznie powiększone węzły chłonne (w których nie znaleziono komórek nowotworowych) i przeprowadzono resekcję odcinka jelita, którego struktura była zmieniona po pierwszym leczeniu. Natomiast guza o wymiarach 2,5 × 3,8 × 6 cm nie było. W miejscu, gdzie badania zlokalizowały trudny do usunięcia guz, nic nie znaleziono... W opisie operacji nie odniesiono się do braku zmiany, z powodu której zabieg był podjęty. Profesor chirurg osobiście nas poinformował, że obejrzał dokładnie wszystko i nie jest możliwe, aby coś przeoczył... Na zapytanie lekarza prowadzącego, jak to możliwe, że trzy różne urządzenia w różnym czasie wykazały obecność guza, a podczas operacji nic nie stwierdzono – otrzymaliśmy odpowiedź, że urządzenia nie są dokładne. Dla nas sytuacja jest jednoznaczna – wierzymy, że to kolejny widzialny znak, jaki uczynił Jezus Chrystus, by nas zapewnić o swojej obecności w naszym życiu, kolejne potwierdzenie, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych. Nie uciekliśmy ze szpitala – syn jest obecnie przygotowywany do autoprzeszczepu, który ma zwiększyć szansę na wyleczenie z medycznego punktu widzenia. Nam pozostaje dziękować za łaski, które otrzymaliśmy dotychczas, i prosić o dalsze błogosławieństwo dla syna. Bóg nigdy nie pozostawia nas samych – nawet w tak trudnych i wydawałoby się beznadziejnych położeniach. Przyszedł do naszego syna w momencie, gdy kolejne badania nie pozostawiały wątpliwości co do powagi sytuacji. Jezus Chrystus przychodzi do nas często, tylko my Go równie często nie zauważamy, gdyż sami chcielibyśmy pisać scenariusz naszego życia. A ten scenariusz już jest napisany i musimy się tylko modlić, aby z pokorą przyjąć to, co nam przeznaczone, i mieć ufność, że Matka Przenajświętsza razem ze swoim Synem Jezusem Chrystusem jest zawsze przy nas. Przy mnie i mojej rodzinie są od zawsze – wtedy, gdy czekaliśmy dziesięć lat na nasze dziecko, kiedy medycyna była bezradna, i teraz, gdy to samo dziecko leczymy, ze świadomością, że medycyna również nic nie gwarantuje! Gdy teraz jestem w szpitalu przy moim synku podczas badań i gdy zaczyna ogarniać mnie lęk, wyobrażam sobie, jak Matka Przenajświętsza pochyla się nad nim, i mój lęk słabnie. Przecież już tak wiele razy doświadczaliśmy tej bliskości. Nasz syn też jest przekonany, że to, co się wydarzyło, jest niewiarygodne i już szykujemy się na następne spotkanie z Jezusem Chrystusem w trzecią niedzielę miesiąca. Tym razem synek jest bardzo podekscytowany i czeka z niecierpliwością charakterystyczną dla dziewięciolatka. Serdeczne BÓG ZAPŁAĆ o. Januszowi za prowadzenia tych nabożeństw oraz wszystkim, którzy wspólnie z nami modlili się o zdrowie synka. Teraz będziemy się modlić, aby takich szczęśliwców jak my było więcej, by każdy potrafił odkryć w swoim życiu łaski, których doświadcza. Chciałabym podzielić się radosną wiadomością! Nasz syn przystąpił 16 maja 2009 roku do Pierwszej Komunii Świętej. Nasza rodzina ponownie doświadczyła ogromnej łaski wspólnego przeżywania tego najważniejszego dnia w życiu dziecka. Dziękuję Bogu za każdy kolejny dzień, który możemy spędzić razem, za wszystkie osoby, które wskazały mi, gdzie prosić o pomoc. Dziękuję za wszystkie dotychczasowe dary, jakie otrzymaliśmy, oraz za wszystkich ludzi, których Bóg postawił na naszej drodze. Bogu niech będą dzięki! e-mail: Agnieszka i Darek z Maciusiem, 20 maja 2009 Bardzo prosimy o przekazywanie osobistych świadectw i podziękowań na adres klasztoru lub: sgolab@dominikanie.pl Dominik nad Dolinką 7 Schodzenie do piekła I lekroć stykałem się z osobami cierpiącymi z powodu narkotyków, dręczyło mnie pytanie, czy i jak można im pomóc. Prowadziłem już pogrzeby młodych ludzi, którzy zmarli na AIDS, towarzyszyłem rodzicom, rodzeństwu w ich bólu i buncie, kiedy rzucali Panu Bogu swoje gniewne dlaczego. Kiedyś jako proboszcz ponad 20-tysięcznej parafii na Śląsku starałem się dotrzeć do kogoś, komu udało się wyjść z tego tak niszczącego nałogu. Na próżno. Dziś w prowadzonym przez dominikanów ośrodku duszpasterskim na warszawskim Służewie można spotkać wiele osób świadczących, że udało im się zerwać z narkotykami. Niektórzy w każdy piątek o g. 19.15 spotykają się w grupie Anonimowych Narkomanów (AN). Dlaczego weszli w świat narkotyków i wszystko, co się z tym wiąże? Jak z tego wyszli? „Około piętnastego roku życia – mówi Aneta – obraziłam się na Pana Boga. Pochodzę z domu, w którym na co dzień był alkohol, a dla nas z siostrą nie było miejsca. Wstydzę się przyznać, ale modliłam się o to, by mój tato umarł. Zazdrościłam innym dzieciom, że ich rodzice się rozwodzą, a moi nie chcą”. W podstawówce Aneta była najlepszą uczennicą. W liceum, gdy pojawiły się trudności i nie mogła już być najlepsza, postanowiła stać się najgorszą i tym imponować rówieśnikom. Miała wtedy dużo czasu i dużo kasy, a wszystko zaczęło się z ciekawości. Najpierw była marihuana, potem narkotyki tzw. „twarde”, a po pierwszym roku studiów uzależniła się od heroiny. „Był to dla mnie początek końca. Wtedy zupełnie straciłam hamulce”. „Myślałem – opowiada Artur – że Bóg mnie opuścił, bo jestem bardzo zły. Byłem pełen buntu, czułem się skrzywdzony, niezrozumiany. Ojciec kłócił się z mamy rodziną o majątek i strasznie się wyzywali. 8 Dominik nad Dolinką Wypominali mi, że to wszystko przeze mnie, bo się nie uczę, bo dużo kosztuję. Wolałem im nie dokładać i wychodziłem w miasto”. „Brać” zaczął w szkole średniej. W trzeciej klasie sięgnął po heroinę, czasami dziennie nawet po trzy działki. Kiedyś, jak był naćpany, wpadł pod samochód. „Marzyłem wprawdzie o lepszym życiu, ale coraz bardziej ćpałem”. „U mnie w rodzinie – włącza się Janusz – zawsze był alkohol. Pradziadek, dziadek, ojciec bardzo dużo pili. Przez trzydzieści lat miałem do ojca wielki żal. Dziś staram się go jakoś zrozumieć, bo on właściwie nie miał wyjścia, musiał zostać alkoholikiem”. Janusz od siódmej klasy upijał się do nieprzytomności. Potem w liceum pojawiła się marihuana, a następnie coraz mocniejsze narkotyki. Pieniądze miał, bo był dilerem i sam handlował narkotykami. Spotykał się też z osobami zarażonymi AIDS. „Uważałem, że trzeba być idiotą, by nie podgrzać towaru, wziąć po kimś strzykawkę i kłuć się. Gardziłem tymi ludźmi. A w końcu ja sam z zakażoną osobą poszedłem brać narkotyki, też nie miałem czasu podgrzać i użyłem tej samej strzykawki”. Wtedy uświadomił sobie, że nie jest już w stanie się zatrzymać i że jest to choroba śmiertelna. Wcześniej czy później się zarazi, zabije czy zaćpa. „Poznałam chłopaka – mówi Agnieszka – mojego obecnego męża i on wprowadził mnie w świat narkotyków. Brałam nawet w czasie pierwszej i drugiej ciąży, gdy świadomie zdecydowaliśmy się na dziecko. Chcieliśmy mieć liczną rodzinę. Ale potem zaczęło dochodzić do zdrad i między nami umierała miłość. Coraz bardziej też oddalałam się od Boga, aż uznałam, że Go nie ma. Tak było wygodniej. Zaczęłam czuć nienawiść do męża. Weszłam w romans. Gdy mąż zachorował, coraz bardziej się od niego odsuwałam. Jednak zamiast ulgi zemsty czułam, że robi się koło mnie coraz Fot. Tomasz Matusiak OP ciemniej. Jakbym schodziła do piekła. Do dziś ten stan duszy, w którym się znalazłam, mnie przeraża”. U drugiego z dwóch Arturów wszystko zaczęło się od alkoholu, czasami pił z własnym ojcem. „Po jakimś czasie spirytus 96 był dla mnie za cienki, piłem go jak herbatę i nic na mnie nie działał. Sięgnąłem więc po narkotyki. Przez sześć lat ćpałem na umór, było zero trzeźwienia i nic mnie nie obchodziło. Używałem wszystkich dostępnych narkotyków, poza wstrzykiwaniem do żył”. Dziś Artur jest wdzięczny Panu Bogu, że dał mu prawdziwych przyjaciół. Byli to bracia Włodek i Michał, którzy jego problem bardzo dobrze znali. Michał wstąpił do seminarium. Pewnego razu zaczęło się z Arturem dziać coś niedobrego. „Dostałem przy Włodku torsji i mój organizm wszystko ze siebie wyrzucił”. Potem Michał ujawnił, że właśnie wtedy z kolegami seminarzystami modlił się za Artura pod figurą Jezusa Miłosiernego. Był to ostateczny koniec z narkotykami. „Zostałem przez Pana Jezusa uwolniony z nałogu. Kontakt z Michałem pomógł mi stanąć na nogi. Czasami wspólnie modliliśmy się. Poprosił mnie o pomoc w przygotowaniu liturgii jego prymicyjnych uroczystości. Obdarzył mnie wielkim zaufaniem. Michał przywrócił mnie z powrotem do wiary katolickiej”. Osoby uwolnione od narkotyków noszą w sercach wielką wdzięczność wobec Boga, często odkrywają, jak Aneta, że w najgorszym okresie życia On naprawdę nad nimi czuwał. Niektórzy odnajdują się we wspólnocie Anonimowych Narkomanów. Usłyszawszy, że ludzie tam normalnie funkcjonują, mają rodziny i cieszą się życiem – odzyskują wiarę w siebie. Mówią: „Uwierzyłem w życie. Zacząłem też wierzyć w Boga”. Janusz o tym, że jest Bóg, który go może uzdrowić i uleczyć, dowiedział się z książki Anonimowi alkoholicy. „To może zabawne, ale poprosiłem Pana Boga o pomoc i od tamtej pory (jedenaście lat temu) pozbyłem się obsesji. Stało się to w jednej chwili. Pamiętam nawet, w którym to było miejscu”. Gdy znikły obsesje, przestał brać narkotyki. Znalazł kiedyś w kościele pierwszosobotnią nowennę do Matki Bożej. „Modliłem się o żonę i po pięciu miesiącach poznałem dziewczynę, z którą dziś jesteśmy małżeństwem. Paliłem papierosy i po modlitwie przeszła mi jakoś ochota do palenia”. Miał też poważny problem z nogą i nie mógł klęczeć. „Pojechałem do Częstochowy, tam za ołtarzem przeszedłem na kolanach, a kiedy wstałem, kolana przestały mnie boleć. Wiem, że za wszystkimi tymi sprawami stoi Pan Bóg”. Agnieszka, która odczuła, że robi się koło niej coraz ciemniej i że schodzi do piekła, pojechała na pierwszą komunię świętą do dzieci swojego brata w Niemczech. „Tam (była to niedziela Miłosierdzia Bożego) bardzo się upiłam i poszłam do kościoła na strasznym kacu. W kościele jednak poczułam tak szczególną atmosferę, że uklękłam i po raz pierwszy od dawna zaczęłam się modlić. Prosiłam, żeby Bóg uzdrowił moją duszę. I od tego momentu coś w moim sercu zaczyna się zmieniać. Postanowiłam wyznać mężowi, że miałam romans. Przysięgłam sobie, że już nigdy… Teraz oboje przestaliśmy pić, przestaliśmy zażywać narkotyki. Po upływie pół roku Pan Bóg wybrał moment poczęcia naszego trzeciego dziecka, Beniamina. Jesteśmy bardzo szczęśliwi. Obecnie mąż pracuje, a ja mogę cały mój czas poświęcić trójce naszych wspaniałych dzieci”. o. Stanisław Gołąb OP Dominik nad Dolinką 9 Przychodzą i odchodzą Pożegnanie Domu Studiów W sobotę 20 czerwca 2009 roku znika z mapy kościelnych instytucji szkolnictwa wyższego stolicy Dom Studiów Kolegium Filozoficzno-Teologicznego OO. Dominikanów Prowincji Polskiej. Przychodzi czas pożegnania. Niech stanie się okazją do zadumy nad tym, skąd, kiedy i dlaczego się tu znaleźliśmy. Jakie były początki. Służewski Dom Studiów nawiązuje do XIII-wiecznej idei organizowania klasztorów dominikańskich na wzór szkoły teologii, gdzie wraz z braćmi studentami przebywali wykładowcy. Kolegium Filozoficzno-Teologiczne na Służewie zostało założone przed wojną, z inspiracji sługi Bożego o. Jacka Woronieckiego OP (dziś patrona sali, zwanej do niedawna parafialną), któremu marzył się ośrodek przygotowujący dominikanów do pracy misyjnej na terenach Związku Sowieckiego. W 1937 roku przeniesiono tu studium dominikańskie ze Lwowa, ale niebawem, po wybuchu wojny, postanowiono je ulokować w miejscu – jak się wydawało – bardziej bezpiecznym: w Krakowie. Po wojnie bracia studenci znów trafili, przejściowo, na Służew. Brakowało jednak dogodnych warunków bytowych, gdyż władze kwaterunkowe znaczną część klasztoru zasiedliły postronnymi (jak się wtedy mawiało, „dzikimi” ) lokatorami – wprowadziło się około 50 rodzin. W 1993 roku, dzięki odzyskaniu całego klasztoru oraz dobudowaniu jeszcze jednego piętra, stało się znów możliwe przyjęcie braci z dwóch pierwszych Sesja zimowa 2009, fot. Michał Osek OP 10 Dominik nad Dolinką roczników Kolegium. Zwłaszcza że w klasztorze krakowskim, gdzie dotąd bracia studiowali, zrobiło się – wskutek obfitości powołań – dość ciasno. Pierwsze spotkanie w sprawie organizacji warszawskiego Domu Studiów odbyło się na Służewie 4 czerwca 1993 roku. Uczestniczyli w nim: o. Jan A. Kłoczowski – rektor Kolegium, o. Andrzej Kamiński – magister braci studentów, o. Wojciech Morawski – ówczesny przeor Konwentu św. Józefa, o. Wawrzyniec Wawro mający być – w randze wicerektora Kolegium – organizatorem i szefem nowego Domu Studiów, o. Witold Boroń odpowiedzialny za budowę klasztoru oraz o. Marek Pieńkowski jako sekretarz Kolegium. Notatkom tego ostatniego zawdzięczamy dziś wiedzę o tym, co się owego dnia działo na Służewie. Rozmawiano długo, rzeczowo i serdecznie. Uzgodniono projekt nowego programu dnia w Konwencie św. Józefa. Ustalono, że dniami wolnymi od zajęć w Kolegium będą czwartki. Dzięki możliwości przeniesienia katalogów Instytutu Tomistycznego do przygotowywanych pomieszczeń na drugim piętrze, zadecydowano o takim powiększeniu dotychczasowego refektarza, by wszyscy bracia mogli spożywać posiłki równocześnie. Zajęto się również kwestią aktywności duszpasterskiej braci z „pionu formacji i nauczania”. Ustalono, że bracia ci będą angażować się duszpastersko w niedziele i święta, jako spowiednicy w okresach przedświątecznych i w pierwsze piątki miesiąca, a także – na ochotnika – jako chodzący po kolędzie. Dyskutowano o nowym modelu organizacyjnym służewskiej liturgii, określając miejsce jej sprawowania. Omówiono potrzeby Konwentu i Kolegium w zakresie transportu. W toku wizji lokalnej uczestnicy spotkania zapoznali się ze stanem robót budowlanych w klasztorze i omówili przeznaczenie poszczególnych pomieszczeń. Rozważano możliwość lokalizacji w ogrodzie boiska dla braci. W klimacie takich debat latem 1993 roku przygotowywano klasztor na przyjęcie braci studentów. Pierwsza inauguracja roku akademickiego odbyła się 27 września 1993 roku. Wzięło w niej udział 27 braci studentów. O godz. 9 nastąpiło poświęcenie mających służyć potrzebom Kolegium i Studentatu pomieszczeń trzeciego i czwartego piętra. Następnie rozpoczęła się uroczystość inauguracyjna. Wykład wygłosił o. Jan A. Kłoczowski. Na liście zaproszonych gości znajdujemy nazwiska o. Dietharda Zielsa – asystenta generała zakonu ds. Europy Środkowo‑Wschodniej, prof. Stefana Świeżawskiego i jego małżonki, prof. Juliusza Domańskiego, prof. Barbary Skargi, prof. Dobrochny Dembińskiej. Po Mszy św. o godz. 12, po obiedzie i rekreacji z gośćmi odbyło się krótkie spotkanie ogółu wykładowców. Od początku podejmowano wysiłki w kierunku nawiązywania kontaktów z kościelnymi i naukowymi środowiskami Warszawy. Kierujący Domem Studiów wicerektor Kolegium, o. Wawrzyniec Wawro, zapraszał przedstawicieli tych środowisk na Służew – na uroczystości ku czci św. Tomasza. W 1994 roku zaproszenie takie wiązało się z przyjazdem do Warszawy o. Georges’a Cottiera OP, jak pisał w zaproszeniu o. Wawrzyniec – „nadwornego teologa papieskiego”, „jednego z najwybitniejszych współczesnych uczonych dominikanów”. Mszy św. 9 marca o godz. 18 miał przewodniczyć nuncjusz apostolski abp Józef Kowalczyk. Później przewidziano wykład o. G. Cottiera poświęcony encyklice Veritatis splendor. Podczas drugiej inauguracji roku akademickiego 15 września 1994 roku wykład zatytułowany „Święty Tomasz z Akwinu o wyjątkowości człowieka” wygłosił o. Jerzy Kotara. Następnie wykładowcy Domu Studiów zapoznali się ze stanem robót przy nowym kościele, uczestniczyli we Mszy św. i byli podjęci obiadem. Oddający się posłudze sekretarza, o. M. Pieńkowski skrzętnie notował: „Ten rok pracy zapowiada się dobrze. Wprawdzie bliska już uroczystość poświęcenia naszego służewskiego kościoła wymagać będzie od wszystkich dodatkowego zaangażowania w wiele różnych zajęć (w tym nocne dyżury na budowie, bo wyposażony już w wiele cennych urządzeń technicznych kościół nie jest jeszcze w pełni zabezpieczony przed niepowołanymi gośćmi), ale warunki pracy zdecydowanie poprawiły się. Przede wszystkim udało się już przeprowadzić do nowych, odpowiednio wyposażonych pomieszczeń niemal cały księgozbiór Instytutu Tomistycznego, który będzie odtąd służyć także jako biblioteczne zaplecze Domu Studiów. Oprócz tego Bracia mają także małe, podręczne lektorium coraz lepiej zaopatrzone w podstawowe podręczniki. O. Marek Nowak, który został skierowany do pracy w Instytucie, ma szczególnie troszczyć się o właściwą, uporządkowaną obsługę biblioteczną naszych wykładowców i studentów”. Tak kształtował się rytm zdarzeń, który niebawem nabrał znamion stałości. Odtąd przebywali na Służewie bracia z I i II roku studiów. Raz było ich mniej, raz więcej. Kończąc pobyt w Warszawie, kontynuowali studia w Krakowie. Ten stan trwał do chwili obecnej. Odtąd Kraków znów staje się miejscem pełnych studiów. W ostatnim roku przebywało na Służewie 21 braci studentów, ale zajęcia dydaktyczne prowadziły aż 32 osoby. Zdecydowana większość tych ostatnich to świeccy. Wiemy, jak przez lata pobytu na Służewie bracia mocno wrośli w pejzaż parafii, zwłaszcza współtworząc liturgię i na rozmaite sposoby uczestnicząc w imprezach i akcjach parafialnych. Odchodzą nie dlatego, że im tu było źle. Odchodzą, by zrobić miejsce młodszym. Już od wakacji nasz klasztor przejmie dominikański nowicjat, dzięki czemu parafianom dane będzie przeżywać co roku przesympatyczną uroczystość: rozpoczynające nowicjat obłóczyny. Pierwsze już w sobotę 22 sierpnia! Znów będzie pobożnie, poważnie i radośnie zarazem. Jak to u dominikanów. Zwłaszcza na Służewie. o. Andrzej Potocki OP Sala rekreacyjna braci studentów Dominik nad Dolinką 11 Jak nas widzą i co o nas mówią? L ata 1993 do 2009 to okres, w którym najmłodsi dominikanie nie tylko z polskiej prowincji, mieszkając w warszawskim klasztorze św. Józefa, przez dwa lata studiowali filozofię. Były tu osoby z Białorusi, Estonii, Łotwy, Ukrainy, Rosji, Stanów Zjednoczonych i Węgier. Codzienne uczestnictwo we Mszy św., półgodzinna adoracja, wspólna modlitwa brewiarzowa – to okazje do pogłębienia wiary, ale i czas, by przemyśleć, czy decyzja wyboru życia zakonnego jest słuszna. W tym też okresie wzbogacało się doświadczenie młodych ludzi. A także rosła wdzięczność, płynąca z tego, że tu w Warszawie spotkali wspaniałych ludzi. Ludzi mających odwagę otworzyć przed nimi własne serca i powierzyć im swoje ważne, bardzo poważne nieraz sprawy. Nasi studenci, w poczuciu własnej bezradności, myśleli o tym w czasie Mszy św., adoracji, czy też wspólnej modlitwy brewiarzowej i różańcowej. Posłuchajmy, jakie to doświadczenia, i co o nas najmłodsi dominikanie mówią. Br. Marek Czas Służewa to dla mnie czas wyjątkowy. Wrastanie w zakon, poznawanie siebie, Pana Boga, czas, w którym uczę się otwierać na innych. Szczególnym doświadczeniem były dla mnie spotkania z wychowankami Domu Dziecka. Są tam dzieci i młodzież w wieku od ośmiu lat do klasy maturalnej. Szybko zostałem zaakceptowany i traktowany jak swój. Systematycznie raz w tygodniu, we czwartek, pojawialiśmy się tam we trzech i byliśmy do dyspozycji, bawiąc się z dzieciakami, pomagając w odrabianiu lekcji. Starając się również odpowiadać na różnego rodzaju pytania, które pojawiały się coraz częściej. Zwykle przebywaliśmy tam około trzech godzin. Czasami w niedzielę szliśmy razem na Mszę świętą do najbliższego kościoła. Mocno wpisało się we mnie doświadczeniem pracy z najmłodszymi dziećmi. One się bawią czy rysują jakiś obrazek i nagle zaczynają opowiadać, że nie chcą tu być, że mama ich nie przytuliła, czy mama ich nie kocha. I mówią to bez żadnych emocji. Na przykład jedno z małych dzieci rysuje sobie obrazek i nagle mówi: „A w domu to mnie nikt nie chce”. Jest w tych dzieciach wiele agresji i bardzo często pojawia się w różnych kontekstach pytanie „dlaczego”. Skoro Bóg jest, to dlaczego ich spotkało to, co ich spotkało? Kiedyś wracając z Domu Dziecka, byłem bardzo 12 Dominik nad Dolinką przybity, zdołowany. Podczas nieszporów cały czas o tych dzieciach myślałem i strasznie mnie to bolało. Dlatego też razem z braćmi, którzy chodzą do Domu Pomocy Społecznej, podjęliśmy się takiej regularnej modlitwy za nasze zaangażowania duszpasterskie. W intencji osób, które odwiedzamy, mamy w każdą środę pół godziny adoracji. Gdybym miał stanąć przed ludźmi i im podziękować, to przede wszystkim wyraziłbym wdzięczność za ich postawę wiary. Dla mnie bycie w zakonie to ciągła praca nad swoją własną wiarą. Kiedy widzę młodzież, jak się na nabożeństwach modli, rodzi się we mnie podziw. Widzę, ile im to daje siły i energii. Jak są szczęśliwi, radośni. Staję się tu większym optymistą, dzięki czemu moja wiara ugruntowuje się i wzrasta. Br. Erik Przed wstąpieniem do Polskiej Prowincji Dominikanów studiował w Waszyngtonie, Paryżu i Rzymie. Był stażystą w Kongresie Stanów Zjednoczonych. Pracował w watykańskim radiu, a także jako lobbysta przy ONZ. Bardzo się cieszę, kiedy widzę, jak przychodzące do naszego kościoła osoby całym sercem biorą udział w liturgii, jak chętnie śpiewają i się modlą. Nie wahają się też zwrócić uwagi, kiedy coś jest nie tak. Śpiewam w scholi i wiem, że ludzie nie krępują się, by do nas podejść i coś podpowiedzieć. Potrafią być szczerzy aż do bólu. Widać, że są zaangażowani i obchodzi ich to, co dzieje się na naszej liturgii. Czymś wyjątkowym są dla mnie świetnie funkcjonujące młodzieżowe schole. Sam fakt, że młodzi ludzie przychodzą na tego rodzaju spotkania. A jeszcze potrafią się sami tak wspaniale zorganizować i wyśpiewać piękną muzykę bez większej pomocy z naszej dominikańskiej strony. Świetnie się na tym znają i są tacy zdolni i zaangażowani, że samodzielnie wszystko przygotowują. Jestem też pełen uznania dla osób, które chętnie pozostają na nabożeństwach. Kiedy na początku maja było dodatkowe nabożeństwo do Matki Boskiej, to uczestniczące we Mszy św. osoby bardzo licznie wzięły w nim udział. Większość ludzi pozostaje po Mszy św. na specjalnych nabożeństwach i na adoracji Najświętszego Sakramentu. Mieszkając tutaj cały czas, chyba nie zdajemy sobie sprawy z tego, że mamy przynajmniej dziewięć Mszy św. w niedzielę. Jest około sześć tysięcy osób, które do nas przychodzą. To naprawdę wyjątkowa sprawa. Poza tym spójrzmy na klasztor jako budynek. Pomieszczenia duszpasterskie są eksploatowane przez cały tydzień. We wtorek 28 kwietnia na przykład był wykład amerykańskiego dominikanina, profesora z Fryburga, Michaela Sherwina OP, w auli O. Jacka Woronieckiego. Za plecami w chórku trwało spotkanie grupy modlitewnej, skąd dochodziły nas pieśni uwielbienia. W sali „Rejsu” przebywała młodzież, a w salce „Poziomki” miała spotkanie jedna z grup wsparcia. Od strony prowadzącej na klasztor klatki schodowej grupa pań przygotowywała „wentę”. Nasz klasztor żyje i tętni życiem. Jest to dla nas wszystkich znak nadziei. Br. Jacek Osoby, które spotykam, czasem wprawiają mnie w zakłopotanie. Wyrażają pod moim adresem wdzięczność, jaką mają dla wieloletniej pracy zakonu. Traktują mnie tak, jak bym był tu od dziesięcioleci. Bardzo zobowiązuje i mobilizuje mnie fakt, że ludzie nie patrzą na mnie jak na studenta pierwszego czy też drugiego roku, ale jak na prawdziwego dominikanina z krwi i kości. Br. Piotr W moją pamięć zapadło głęboko przygotowywanie wielkich liturgii na Boże Narodzenie i na Wielkanoc. Ten ogrom pracy, jaki był włożony ze strony związanych z dominikanami ludzi. Jestem wciąż pod wrażeniem liczby osób przychodzących na próby. Była młodzież, studenci i osoby dorosłe. Niewyobrażalne dla mnie były te ogromne rzesze ludzi w kościele. Z tak wielką pracą, z tak wielkim wkładem modlących się w kościele osób nigdy się jeszcze nie spotkałem. Jest to dla mnie mocne przeżycie. Trzeba było dostawiać krzesła, bo ciągle pojawiały się nowe osoby z instrumentami. A wszystkie z naprawdę ładnymi głosami. Co do ilości inicjatyw – tu od godz. 18 do 21 klasztor się nie zamyka. Trwają wykłady o Matce Bożej związane z rocznicą koronacji, rozwija się cykl Wiara i Okolice, również to, co organizuje Instytut Tomistyczny. Ja pochodzę z małej miejscowości i tam nigdy czegoś podobnego nie było. Gdybym powiedział, że młodzież przychodzi słuchać o Matce Bożej, to wszyscy by się za głowę złapali. Widać, że tutaj ludzie przychodzą szukać wiary i nie chcą gotowych rozwiązań. Wykłady te nie są łatwe. Choćby ostatni wykład profesora z Fryburga „Szczęście i jego oponenci”, na którym była pełna sala, uczestniczyli nie tylko studenci, ale i osoby starsze. Mnie to bardzo cieszy, że ludzie tak się do tego garną. Czasami aż trudno nad tym wszystkim zapanować. Kiedyś, na przykład, na zorganizowany przez o. Stanisława Przepierskiego wykład o Matce Bożej przyszło tak dużo osób, że zabrakło krzeseł. Mimo to ludzie stali, słuchali do końca i nikt nie wyszedł. Czegoś takiego naprawdę nie spodziewałem. Br. Paweł Jestem pod wrażeniem oczekiwań, z którymi się spotykam szczególnie ze strony osób proszących o odprawienie Mszy św. Ludzie ci przychodzą do zakonnika w przekonaniu, że spotykają kogoś, kto się ustawicznie modli. Sądzą, iż kontaktują się z samą „świętością”, z kimś, kto ma jakiś szczególny kontakt z Panem Bogiem. Przyznam, że to mnie zaskakuje, ale jednocześnie bardzo zobowiązuje i zmusza do twórczej korekty. Wszystkim naszym młodym Braciom szczerze życzę, by tego rodzaju oczekiwań i przekonań było w ich życiu jak najwięcej. A także, by ich sposób życia i bycia dowodził, że naprawdę są wspaniałymi ludźmi i dobrymi kapłanami. o. Stanisław Gołąb OP Fot. Jacek Bojarski Dominik nad Dolinką 13 Wieczory dla zakochanych dały mi siłę, wiarę i poczucie bezpieczeństwa Wieczory dla zakochanych utwierdziły mnie w przekonaniu, że pragnę przyjąć sakrament małżeństwa, dały mi siłę, wiarę i poczucie bezpieczeństwa. nowy związek pomógł odbudować wiarę w drugiego człowieka, a przykład małżeństw osób prowadzących zajęcia umocnił mnie w tej wierze. Dziękuję. Nasze spotkania stały się początkiem czegoś, co będziemy tworzyć we dwoje i co może przetrwać wieki. Osobom prowadzącym spotkania dziękuję za przekazywanie nam własnych doświadczeń, jakże niekiedy intymnych – będziemy z nich korzystać. Dziękuję ojcu Witoldowi, który swoim ostatnim słowem potrafił łączyć wszystkie tematy w całość, zrozumiałą dla nas. Spotkania prowadzone są w sposób tak delikatny i daleki od narzucania, że oboje przeżywaliśmy je bardzo osobiście. Często problematyka poruszana na spotkaniach pokrywała się z akurat przeżywanymi problemami. Było tu miejsce na racjonalny wykład, porady, dobre „ćwiczenia”, które pomagały usystematyzować to, o czym już wiedzieliśmy, ale nie tak „klarownie” i „po kolei”. Myślę, że z moim narzeczonym staliśmy się sobie jeszcze bliżsi, chociażby przez wspólne przeżywanie kolejnej nowej sytuacji, wspólne dbanie o obecność na tych spotkaniach. Spotkania w czasie wieczorów dla zakochanych wypełniły moje serce radością i chęcią do życia z Bogiem, przywróciły mi pewność, odczucie ciepła, jakim Bóg nas obdarza. Dziękuję osobiście i dziękujemy wspólnie jako przyszłe małżeństwo. Dziś chcemy powiedzieć sobie i tym, którzy planują narzeczeństwo, że było warto. Warto było stanąć w prawdzie – próbować poznać prawdę o sobie i swojej narzeczonej. Warto było słuchać par prowadzących, ojca Witolda i siebie wzajemnie. Wieczory były niczym wiązka światła skierowana na pewne tak bardzo bogate obszary, których łatwe i szybkie poznanie nie jest możliwe. Z taką świadomością odchodzimy – pragnąc cały czas poznawać siebie, stawać w obliczu prawdy. Za wielki trud, za serca i pomoc dziękujemy. Te spotkania były dla mnie momentem refleksji nad życiem, zastanowienia nad samą sobą, moimi oczekiwaniami i rolą w związku, w który za chwilę wejdę. Umożliwiły wzajemny dialog, rozmowę na tematy, na jakie nigdy wcześniej nie było czasu ani dobrego momentu. Nie ukrywam, że doświadczenia osób prowadzących spotkania, ich sugestie, wnioski często przychodzą mi do głowy i nie raz już pomogły we wzajemnym porozumieniu się. Mam za sobą długi i nieudany związek, relację, która zakwestionowała wszystko, w co wierzyłam w odniesieniu do życia we dwoje, a co najważniejsze, która nie pozwoliła mi ponownie zaufać. Uczę się tego od początku i bardzo mi mój 14 Dominik nad Dolinką Dziękuję za autentyczne i głębokie świadectwo życia – życia małżeńskiego i życia wiarą – prowadzących spotkania osób. Świadectwo prawdziwe, bez mydlenia oczu i dawania rad nie do zrealizowania. To, co słyszeliśmy, przemawiało do nas, i wiedzieliśmy, że choć czasem może być trudno, to wszystko jest do przeżycia i „dla ludzi”, oraz że sakrament małżeństwa to dar i pomoc. Spotkania pozwoliły nam poznać dokładniej siebie i uświadomić sobie pewne cechy, z których wcześniej nie zdawaliśmy sobie sprawy. Jednocześnie wzmocniły nasz związek, czyniąc go trwalszym. Dziękuję za pozytywne spojrzenie na wiele spraw. Świadectwo, które słyszeliśmy na temat dialogu, i ciągłe zachęcanie do niego, jest dla mnie wielką nadzieją. Cieszyłam się z każdego tematu tych spotkań – wciąż towarzyszyła mi myśl, że naprawdę warto o tym rozmawiać. Mam głęboką nadzieję, że dialog między nami będzie trwał i że będzie nam obojgu na nim zależało. „Wieczory dla zakochanych” to rodzaj przygotowania do sakramentu małżeństwa. Kurs obejmuje 9 tygodni spotkań i pracy podejmowanej w dialogu ze swoim narzeczonym/narzeczoną. Zapisy (na sesję jesienną – we wrześniu, na sesję wiosenną – od 1 stycznia) przyjmujemy w kancelarii parafialnej. Sesja zdjęciowa – dominikańskie ogrody na Służewie, 2 maja 2009, fot. Tomasz Lis Msze święte niedzielne 700, 830, 930 – konwentualna 1100 – dzieci, 1230, 1400, 1730 1900 – młodzież szkół średnich 2015 – studenci i młodzież pracująca 800 – godzinki, 1700 – różaniec 1830 – nieszpory Spowiedź w niedziele zaczynamy 15 min przed każdą Mszą św. W czasie wakacji tylko podczas Mszy św. Msze święte w dni powszednie 700, 800, 1200, 1800, 1930 Adoracja Najświętszego Sakramentu – od 730 do 800 i od 2010 do 2030 1730 – różaniec, 1845 – nieszpory zakonne Spowiadamy na Mszy św. i od godz. 1730 do 2000 Dzień fatimski 13 dnia każdego miesiąca: dodatkowa Msza św. o 900, po niej różaniec i całodzienna adoracja Najświętszego Sakramentu, Msza św. o 1800, różaniec pokutny i procesja światła z figurą MB Fatimskiej Kancelaria parafialna W poniedziałek, wtorek, czwartek i piątek 1630 – 1730 i 1930 – 2030, w sobotę 1000 – 1200 o. Witold Słabig OP (proboszcz parafii) tel. 022-543-99-12 e-mail: witoldop@dominikanie.pl o. Patryk Zakrzewski OP (wikariusz parafii) tel. 022-543-99-26 e-mail: patryk@dominikanie.pl o. Paweł Pobuta OP (wikariusz parafii) tel. 022-543-99-13 e-mail: pop@dominikanie.pl Spotkania Grup Wsparcia w sali „Poziomka” w klasztorze: AA – Grupa Anonimowych Alkoholików – sobota 1800 – mężczyźni, niedziela 1200 – kobiety DDA – Dorosłe Dzieci Alkoholików – środa 1800 Al-Anon – Rodziny alkoholików – piątek 1700 AN – Anonimowi Narkomani – piątek 1915 AH – Anonimowi Hazardziści – czwartek 1900 AOK – Anonimowi Ocaleni z Kazirodztwa – niedziela 1415 SLAA – Anonimowi Uzależnieni od seksu – niedziela 1700 W pierwszą niedzielę każdego miesiąca, podczas Mszy świętej o 930, modlimy się za wszystkich, którzy duchowo i finansowo wspierają nasz kościół i klasztor. OO. DOMINIKANIE Klasztor św. Józefa ul. Dominikańska 2, 02-741 Warszawa PKO SA VII O/Warszawa 20 1240 1109 1111 0000 0515 6744 Fot. Jacek Bojarski Pragnącym wspomóc naszą posługę, podajemy numer konta: Dominik nad Dolinką 15 Fot. Małgorzata Kopczyńska Obraz M.B. Różańcowej w kościele św. Dominika w noc czuwania przed poświęceniem kaplicy w dniu 8 grudnia 2006. Modlitwa do Niepokalanej Królowej Różańca Świętego na Służewie Matko Boża, Niepokalana Królowo Różańca Świętego! Dziękujemy Ci za całe wieki obecności w znaku Cudownego Obrazu. Idziesz z nami przez dzieje – tak w dniach „potęgi i chwały”, jak i w czasach nieszczęść – ze swą pomocą i pociechą. Patronko młodości króla Jana Sobieskiego – naucz nas, że największą wartością i siłą jest wiara. Spraw, by i w naszym życiu Bóg zawsze zwyciężał. Pociecho królewska Jana Kazimierza – broń nas przed wciąż nowym zalewem „potopu” zła. Panno Różańcowa – ratuj nas liną ratunkową różańca! Dziewico obleczona w słońce – oblecz nasze serca w Słońce Sprawiedliwości – Chrystusa. Broń od nienawiści, przemocy i wyzysku. Matko Pięknej Miłości – spraw, abyśmy się społecznie miłowali. Niepokalana, z księżycem pod stopami – Ty depczesz głowę węża starodawnego, oskarżyciela człowieka. Cudowna, łaskami słynąca – wiele razy Twój Obraz płonął, Ty jednak – cudem ocalałaś. Broń nas od ognia piekielnego, serca przepasz mocą, naucz szacunku i czci dla ludzkiego ciała. Obecna w znaku tego Obrazu – spraw, byśmy się stawali coraz bardziej na obraz i podobieństwo Boga. Matko ocalona z wojennej zawieruchy – dziękujemy Ci, że zechciałaś zostać z nami na Służewie. Jak Jan – spod krzyża weźmiemy Cię do siebie, do naszej trudnej codzienności. Bądź we wszystkich, bez wyjątku, sprawach naszego życia. Pani z berłem w dłoni i w koronie – mówisz nam, że służyć – to znaczy królować. Królowo świata i Polski Królowo! Panuj w naszym życiu osobistym, rodzinnym, narodowym i społecznym. Matko Boża Hetmańska – módl się za nami. Matko Boża Królewska – módl się za nami. Matko Boża Służewska – módl się za nami. Matko wielkiego zawierzenia – oddajemy Ci się bez zastrzeżeń. Matko Boża! Bądź z nami w każdej chwili naszego życia, a zwłaszcza w godzinie śmierci naszej. Amen. Dominik nad Dolinką Pismo Parafii św. Dominika w Warszawie 02–741 Warszawa ul. Dominikańska 2 tel. 022–543–99–00 www.sluzew.dominikanie.pl Redaktor: o. Stanisław Gołąb OP (sgolab@dominikanie.pl) Współpraca: Ita Turowicz, Paweł Rusiniak Druk: Oficyna Wydawniczo-Poligraficzna „Adam” ul. Rolna 191/193 tel. 022–843–08–79