pobierz - Nowy Czas
Transcription
pobierz - Nowy Czas
lonDon 8 September 2011 14 (171) FREE iSSn 1752-0339 czAS nA wySpiE »3 2001-2011 Jeden POSK, tyle trOSK STREFA 0 Intencje szlachetne, ale sam pomysł ma wiele wad. Trzeba rozważyć, bez uprzedzeń, wszystkie za i przeciw. Nie ma pośpiechu, co nagle, to po diable. Polski Ośrodek Społeczno-Kulturalny może zarobić na swoje utrzymanie nie tylko wynajmem mieszkań. To niektóre opinie po naszej publikacji o... kalesonach, które hipotetycznie mogłyby zawisnąć w oknach tego budynku. FAwlEy couRT »8 Coraz więcej machlojek We wpływowym piśmie „Private Eye”, w stałej rubryce Nooks and Corners ukazał się kolejny artykuł poświęcony Fawley Court. Wstęp brzmi intrygująco: Coraz więcej machlojek związanych z Fawley Court, pięknym pałacem położonym na brzegu Tamizy w pobliżu Henley zakupionym w 1953 roku przez Polaków i przekazanym pod opiekę księżom Marianom. nASzE hiSToRiE »14-15 Po prostu wrócić Rola ziemiaństwa we współczesnej Polsce? Praktycznie żadna. Ale w Polsce rośnie nowa, wspaniała generacja wykształconych młodych ludzi, którzy patrzą w przyszłość. Mam wielką nadzieję, że oni kiedyś ten kraj odbudują – mówi Roman Żółtowski, który sprzedał nieruchomości w Londynie, wrócił do Polski i odbudował zniszczony w 80 procentach dom w Wargowie. kulTuRA »18 męskie granie.pl Spotkałem się z kolegą, bo kolega jest od tego i wypada czasem spotkać się z nim… Tymi słowami w ubiegłym roku Wojciech Waglewski wraz z Maciejem Maleńczukiem przekonywał publiczność do Męskiego Grania – znakomitej serii koncertów łączących różne pokolenia… czAS nA RozmowĘ – Najwyższy czas, żeby miejsce gdzie było centrum światowego handlu przestać nazywać „strefą 0” – powiedział w rocznicę zamachów burmistrz Nowego Jorku Michael Bloomberg. Pytanie tylko, czy po dziesięciu latach jesteśmy na tyle silni (a nie chodzi o siłę militarną), żeby w końcu wyjść ze strefy 0. Fizyczna odbudowa zniszczeń dobiega końca, ale czy w ciągu tego dziesięciolecia nastąpiła wewnętrzna odbudowa zachodniej cywilizacji pozwalająca sprostać wyzwaniu Michaela Bloomberga? Płonące miasta w Wielkiej Br ytanii, sytuacja na Bliskim Wschodzie, nie ułatwiają odpowiedzi na to pytanie. Makieta Freedom Tower »6-7 »22 Z ziemi polskiej do Las Vegas… Z Mirelą Golińską, akrobatką występującą w musicalu Love Never Dies, o castingach, na których skacze się z trampoliny do basenu, o życiu artystki tańczącej z upiorem oraz o przedstawieniach o budżecie w wysokości stu milionów dolarów rozmawia Aleksandra Junga. 2| 8 września 2011 | nowy czas ” PIĄTEK, 9 wrzEśnIa, SErgIuSza, PIoTra 1992 Czterdziestym drugim prezydentem USA został Bill Clinton, prawnik oraz prokurator generalny stanu Arkansas. SoboTa, 10 wrzEśnIa, MIKołaja, łuKaSza 1382 Zmarł Ludwik I Wielki, król węgierski, a od 1370 też i polski, ojciec królowej Jadwigi, za jego panowania nastąpił rozkwit potęgi Węgier. nIEdzIEla, 11 wrzEśnIa, jacKa, PIoTra 1932 2001 W katastrofie lotniczej nad Czechosłowacją zginęli Franciszek Żwirko i Stanisław Wigura. Odbyli na samolocie RWD-2 lot dokoła Europy. W Nowym Jorku i Waszyngtonie doszło do aktów terrorystycznych. Porwano cztery samoloty z lotniska z Bostonu, które w krótkich odstępach czasu uderzyły w wieże drapacza chmur – World Trade Center. Trzeci z porwanych samolotów uderzył w budynek Pentagonu. PonIEdzIałEK, 12 wrzEśnIa, MarII, gwIdona 1683 Rozpoczęła się bitwa pod Wiedniem. Wojska pod dowództwem Jana III Sobieskiego pokonały wojska tureckie. wTorEK, 13 wrzEśnIa, EugEnII, aurElIuSza 1894 Urodził się Julian Tuwim, poeta, czołowy przedstawiciel polskiej poezji XX wieku, należał do grupy poetyckiej Skamander, której był współtwórcą. środa, 14 wrzEśnIa, roKSany, cyPrIana 1953 Rozpoczął się proces przed sądem wojskowym przeciwko biskupowi Czesławowi Kaczmarkowi za „działalność na niekorzyść ZSRR. czwarTEK, 15 wrzEśnIa, albIna, nIKodEMa 1890 Urodziła się Agatha Christie, angielska pisarka; autorka poczytnych kryminałów, twórczyni postaci Herculesa Poirot i Miss Marple. PIĄTEK, 16 wrzEśnIa, EdyTy, KornEla 1995 Spacer po otwartej przestrzeni kosmicznej amerykańskich kosmonautów Jamessa Voss i Michaela Gerhardt z wahadłowca „Endeavour”. listy@nowyczas.co.uk Szanowni Państwo! Dawnymi czasy smalec z gęsi uważano nie tylko za przysmak, ale i lekarstwo. Moim przysmakiem w dzieciństwie był domowy pasztet. Dlatego kiedy zobaczyłam w supermarkecie pasztet z gęsi, nie zastanawiałam się ani przez moment. Po przyniesieniu do domu, chciałam jednak dowiedzieć się, z czego, tak dokładnie, on się składa. Mikroskopijne czarne literki na bardzo ciemnozielonym tle udało się odcyfrować dopiero z pomocą lupy. Warto było jednak się pomęczyć, żeby odkryć taką rewelację. Pasztet z gęsi zawiera 1% mięsa z gęsi! Czy coś to może Państwu przypomina? Pytanie, ile jest cukru w cukrze? To też, ale jak już o informacji mowa, pomyślałam sobie, że taki pewnie procent istotnych wiadomości zawartych jest w serwisach informacyjnych, którymi jesteśmy codziennie karmieni, zwłaszcza przez telewizję. Serdecznie pozdrawiam MAłgOrZATA TODD www.mtodd.pl Czas jest zawsze aktualny POSK otrzymuje dotacje i spadki, które dodawane są do dochodów, zmieniając faktyczne straty w zyski. Spójrzmy dla przykładu na rezultaty 2010 roku. Zasadnicze przychody wyniosły £554 000, a wszystkie rozchody £1 047 000, czyli strata ponad pół miliona funtów. Ale doszły dodatkowe przychody, a mianowicie £120 000 dotacji polskich organizacji, £150 000 daru Fundacji Przyszłości POSK-u (który w tymże roku miał swój własny dochód tylko £59 000) oraz spadki, które dały dodatkowo £881 000, czyli razem łącznie ofiary dały £1 208 000, zmieniając powstałe straty w zyski. Podobna sytuacja ma miejsce każdego roku, i jak długo POSK otrzymuje spadki, tak długo instytucja ta może egzystować, ale bez darowizn, które mogą się skończyć, może nastąpić katastrofa. Odpowiedź na ten problem jest jedna, POSK musi mieć większe stałe dochody. Przerobienie części budynku na mieszkania to przysłowiowa wyprzedaż rodzinnego srebra, to wielkie obciążenie finansowe i krótkoterminowy ratunek. Plan ratowania wymaga takiej inwestycji, która zagwarantuje stały, dobry dochód. Taka inwestycja Sławomir Mrożek musi zmienić deficytowe powierzchnie budynku w miejsca dochodowe. Widzę tylko jedno sensowne wyjście. Czwarte piętro jest błędnie, kosztownie i deficytowo zagospodarowane – na przykład sala brydżowa i sala bilardowa są używane tylko przez kilka godzin tygodniowo. Po przeniesieniu restauracji na parter, można łatwo znaleźć dla POSKlubu miejsce na pierwszym piętrze, co otwierałoby olbrzymią powierzchnię całego czwartego piętra na dochodową inwestycję. Przy stosunkowo małym nakładzie kapitałowym około £100 000 można stworzyć co najmniej dwudziestopokojowy hotel (tylko ścianki działowe i wyposażenie – razem około £5000 za pokój). W hotelu po drugiej stronie ulicy pokoje są wynajmowane po około £100 dziennie. Hotel „POSKowy”, przy cenie za pokój tylko £80, może dać dzienny przychód £1600, czyli £584 000 rocznie, co nawet, w wypadku tylko 50-procentowej sprzedaży i kosztach administracyjnych, dawałoby rocznie £292 000 i POSK mógłby egzystować bez testamentów. Jego przyszłość byłaby zagwarantowana. Z poważaniem, JAnuSZ W. CyWińSKi SoboTa, 17 wrzEśnIa, FrancISzKa, robErTa 1939 Agresja ZSRR na Polskę. Rosja przekroczyła granicę Rzeczpospolitej. nIEdzIEla, 18 wrzEśnIa, TyTuSa, józEFa 1939 Zmarł Stanisław Witkiewicz, Witkacy, pisarz, malarz, filozof, teoretyk sztuki. Popełnił samobójstwo dzień po Agresja ZSRR na Polskę. PonIEdzIałEK, 19 wrzEśnIa, januarEgo, TEodora 1783 Bracia Joseph i Jacques Montgolfierowie wypuścili w Wersalu balon, w którego koszu znalazły się żywe istoty. Były to: kaczka, kogut i baran. , 20 wrzEśnIa, FIlIPIny, FauSTyny 1519 Ferdynand Magellan wyruszył w pierwszą wyprawę dookoła świata. Odkrył cieśninę nazwaną jego imieniem, Wyspy Mariany oraz Filipiny. wTorEK, 21 wrzEśnIa, HIPolITa, MaTEuSza 1932 Polska zawarła umowę z włoskimi zakładami motoryzacyjnymi Fiat na produkcję samochodów ciężarowych i osobowych. środa, 22 wrzEśnIa, ToMaSza, MaurycEgo 1981 Otwarto pierwszą linię TGV, francuskich pociągów o bardzo dużej prędkości. Pierwsze TGV pojawiły się na trasie Paryż-Lyon. Prenumerata prasy polskiej z wysyłką za granicę za pośrednictwem „rucH” S.a. www.ruch.pol.pl e-mail: prenumerata@ruch.com.pl 63 King’s Grove, London SE15 2NA Tel.: 0207 639 8507, redakcja@nowyczas.co.uk, listy@nowyczas.co.uk RedaktOR NaCZelNy: Grzegorz Małkiewicz (g.malkiewicz@nowyczas.co.uk); RedakCJa: Teresa Bazarnik (t.bazarnik@nowyczas.co.uk), Jacek Ozaist, Daniel Kowalski (d.kowalski@nowyczas.co.uk), Aleksandra Junga, Aleksandra Ptasińska (nowyczas@nowyczas.co.uk); WSPÓŁPRACA REDAKCYJNA: Lidia Aleksandrowicz; FelIetONy: Krystyna Cywińska, Wacław Lewandowski; RySUNkI: Andrzej Krauze; WSpółpRaCa: Maciej Będkowski, Adam Dąbrowski, Włodzimierz Fenrych, Ania Gastol, Mikołaj Hęciak, Robert Małolepszy, Grażyna Maxwell, Michał Opolski, Bartosz Rutkowski, Sławomir Orwat, Michał Sędzikowski, Alex Slawiński, Wojciech A. Sobczyński, Agnieszka Stando. dZIał MaRketINgU: tel./fax: 0207 358 8406, mobile: 0779 158 2949 marketing@nowyczas.co.uk Marcin Rogoziński (m.rogozinski@nowyczas.co.uk), WydaWCa: CZAS Publishers Ltd. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za treść zamieszczanych reklam i ogłoszeń oraz zastrzega sobie prawo niezamieszczenia ogłoszenia. © nowyczas Wydanie dofinansowane ze środków Kancelarii Senatu w ramach opieki nad Polonią i Polakami za granicą w 2011 roku. Droga redakcjo, smutno mi się zrobiło, kiedy zniknęliście na tak długo... Tym bardziej że nie wyjechałam na wakacje i nie miałam na ten czas dobrej lektury, jaką jest dla mnie zawsze „nowy Czas”. Ale jeszcze smutniej zrobiło mi się wtedy, kiedy pod ostatnim odcinkiem „Wyspy” zobaczyłam wytłuszczony podpis KOniEC. Jak to koniec?! Śledziłam perypetie pana Jacka Ozaisty niemal od samego początku, czytając z zaciekawieniem i uśmiechem na twarzy zabawne obserwacje londyńskiej ulicy z okien pubu oraz uwagi na temat klientów i różnej maści „fachowców”. Panu Jackowi wróżę sukces, gdyby zdecydował się napisać książkę na podstawie swoich przeżyć. Ale na razie, proszę, niech Pan nie przestaje pisać!!! Pozdrawiam serdecznie AlDOnA KOłODKO Od red.: Z przyjemnością informujemy, że pan Jacek Ozaist nie znika z łam „Nowego Czasu”. Już w tym numerze można przeczytać jego krótkie opowiadanie zatytułowane „Inwazja”. Mamy nadzieję, że w kolejnych wydaniach „Nowego Czasu” pojawią się następne. Zapraszamy na str 21! Również Czytelników piszących, którym chętnie udzielimy naszych łam. Imię i Nazwisko........................................................................................ Adres............................................................................................................ ........................................................................................................................ Kod pocztowy............................................................................................ Tel................................................................................................................. Liczba wydań............................................................................................ Szanowny Panie redaktorze! Jestem jednym z fundatorów POSK-u i przez cztery kadencje, czyli blisko dwanaście lat, byłem członkiem rady POSK-u. Miałem więc czas i możliwości, aby zapoznać się z problemami, przed którymi stoi ta ważna polska instytucja. Każdego roku POSK ponosi straty. Strat tych w sprawozdaniach finansowych nie widać, gdyż każdego roku Prenumerata od numeru....................................................(włącznie) Prenumeratę zamówić można na dowolny adres w UK bądź też w krajach Unii. Aby dokonosć zamówienia należy wypełnić i odesłać formularz na adres wydawcy wraz z załączonym czekiem lub postal order Gazeta wysyłana jest w dniu wydania. Czeki prosimy wystawiać na: CZAS PUBLISHERS LTD. 63 Kings Grove London SE15 2NA |3 nowy czas | 8 września 2011 czas na wyspie Fot. Robert Małolepszy Fontanna w recepcji POSK-u. Ludzi tryskających pomysłami także nie brakuje Jeden POSK, tyle tROSK intencje szlachetne, ale sam pomysł ma wiele wad. Trzeba rozważyć, bez uprzedzeń, wszystkie za i przeciw. nie ma pośpiechu, co nagle, to po diable. Polski Ośrodek Społeczno-Kulturalny może zarobić na swoje utrzymanie nie tylko wynajmem mieszkań. To niektóre opinie po naszej publikacji o... kalesonach, które hipotetycznie mogłyby zawisnąć w oknach tego budynku. Robert Małolepszy Sentymenty nie pokrywają rachunków – artykuł pod takim tytułem, z przedwakacyjnego wydania „Nowego Czasu” (NC170, 29.7], wzbudził ogromne zainteresowanie wśród Czytelników. Pojawiły się nawet opinie na jego temat w innych polonijnych mediach, co nie należy do częstej praktyki na tutejszym gruncie. W tekście poruszyliśmy sprawę planów przebudowy części Polskiego Ośrodka Społeczno-Kulturalnego w Londynie. Prezes, dr Olgierd Lalko, przedstawił argumenty przemawiające za wydzieleniem fragmentu budynku i zaadaptowaniem go na mieszkania pod wynajem. Uzyskane w ten sposób pieniądze miałyby podratować kulejące finanse Polskiego Ośrodka Spoeczno-Kulturalnego. „Mieszkaniowy” projekt prezesa oraz Zarządu nie cieszy się jednak powszechnym poparciem polskiego środowiska. Niektórzy wyrażają obawę, że słynne już „kalesony w oknach” POSK-u obniżą prestiż placówki, inni wyrażają zaniepokojenie o los takich instytucji, jak Biblioteka Polska, która straci Salę Conradowską i przede wszystkim o funkcjonowanie Instytutu Józefa Piłsudskiego. „Nowy Czas” zwrócił się do osób, którym ten problem spędza sen z powiek oraz kierowników zainteresowanych instytucji z prośbą o wyrażenie opinii. Jak zwykle, część uprzejmie odpowiedziała, że się nie wypowie, część bardzo uprzejmie w ogóle nie odpowiedziała, a część miała opory przed publicznym zaprezentowaniem swojego zdania. Usłyszeliśmy nawet: – Każdemu, kto głosi poglądy niezgodne z „oficjalną linią” bardzo łatwo przypinają tu etykietkę warchoła. Z drugiej jednak strony zwracano uwagę, że bez publicznej debaty, w różnej formie, w tym również na łamach mediów i tak problem będzie istniał, a otwarta dyskusja zawsze może podsunąć lepsze rozwiązanie. bOję Się O naSz inSTyTuT Swojego zaniepokojenia propozycjami zmian lokalowych nie kryje prezes Instytutu im. Józefa Piłsudskiego Mieczysław Stachiewicz. W rozmowie z „Nowym Czasem” stwierdził m.in., że pozbawienie Instytutu części pomieszczeń może być pierwszym krokiem do jego likwidacji. – Nie zajmujemy wielkiej powierzchni, mamy salę wystawową służącą zarazem do spotkań i zebrań, a także dwa nieduże pokoje oraz pomieszczenie na archiwum. To dla nas niezbędne minimum, aby prowadzić statutową działalność – podkreśla prezes. Przypomina jednocześnie, że Instytut Pił- sudskiego był jednym z założycieli POSK-u. Wszystkim przyświecał wówczas cel skupienia w jednym miejscu jak największej liczby polskich organizacji. Mieczysław Stachiewicz dodaje: – Poza opracowywaniem eksponatów, dokumentów i zbiorów bibliotecznych organizujemy wystawy, gościmy dzieci i młodzież z polskich szkół, a także udostępniamy materiały naukowcom i studentom z różnych krajów. Prowadzimy również współpracę z licznymi placówkami w Polsce i na świecie. Bez właściwej bazy lokalowej nie będzie to możliwe. Prezes przypomina zarazem, iż tradycje Instytutu sięgają lat 20. minionego stulecia. W Londynie reaktywowali jego działalność ludzie związani jeszcze z Instytutem Piłsudskiego istniejącym przed wojną w Polsce. Potem pieczę nad tą placówką sprawowali emigranci z czasów wojny. Sam prezes należy do tego pokolenia, ale jasno mówi o potrzebie przekazania dorobku młodym. Instytut wychował sobie zresztą młode kadry, które mogą kontynuować jego pracę. Oby jednak miały gdzie... TyLKO bez PaniKi Do przeróbek na mieszkania sceptycznie odnosi się Marek Laskiewicz, co roku kandydujący na stanowisko prezesa POSK-u, dotychczas bez powodzenia. – Doskonale rozumiem potrzebę troski o finanse Ośrodka, ale widzę alternatywne sposoby zdobycia pieniędzy. Przede wszystkim należy ożywić to miejsce, atrakcyjną ofertą ściągnąć więcej Polaków, zwłaszcza przybyłych do Londynu w ostatnich latach. Nie należy zaś tracić z oczu głównej funkcji POSK-u, będącego enklawą polskiej kultury i życia społecznego w Wielkiej Brytanii – oznajmia dr Laskiewicz. Nasz rozmówca dzieli się również obawami w kwestii utraty prestiżu Ośrodka. Jego zdaniem część obiektu, choćby nawet wydzielona, zajmowana przez wynajmujących lokale mieszkalne będzie rzutowała na postrzeganie całości instytucji niekoniecznie w najbardziej korzystnym świetle. – Czym innym są biura, a czym innym jednak mieszkania. Jakoś nie komponują mi się one dobrze z taką instytucją jak POSK – uważa Laskiewicz. Swoją wypowiedź kończy spostrzeżeniem, iż trzeba szukać rozwiązań na polepszenie finansów Ośrodka, ale działania z mieszkaniami – jego zdaniem – noszą znamiona paniki. Zupełnie niepotrzebnej. PiLnujmy rOdOwych Sreber Dr Kazimierz Nowak, członek POSK-u od 25 lat mówi wprost: – Motywacje są niewątpliwie szlachetne, ale pomysł z przeznaczeniem części pomieszczeń na mieszkania do wynajmu jest całkowicie nietrafiony. Ponadto nie sądzę, aby dziś sytuacja finansowa Ośrodka była dramatycznie gorsza niż dawniej. Świadczą o tym dane prezentowane na dorocznych zebraniach, a także do- niesienia medialne – twierdzi dr Nowak. Jego zdaniem, placówka poniesie uszczerbek na działalności merytorycznej – straci reprezentacyjną salę, za jaką uchodzi Sala Conradowska, ucierpi Instytut Józefa Piłsudskiego. Cały obiekt zacznie zatracać swój pierwotny charakter. To zaś może zapoczątkować proces degradacji funkcji społeczno-kulturalnej tego miejsca, a w konsekwencji być pierwszym gwoździem do trumny. – Pamiętajmy, że ani Zarząd, ani Rada, ani nawet wszyscy członkowie POSK-u nie są jego właścicielami, a jedynie depozytariuszami „rodowych sreber”, do których niewątpliwie należy ta instytucja z jej misją. Potrzeba ogromnej rozwagi, albowiem tych „sreber” w polskim Londynie zostało już bardzo niewiele – przestrzega nasz rozmówca. Dodaje, iż POSK został stworzony dla wielu pokoleń, i mamy obowiązek zadbać o to, aby mieli z niego pożytek również Polacy dziś licznie rodzący się na brytyjskiej ziemi. Przeciwko przebudowie przytacza także argumenty natury ekonomicznej: – Adaptacja części budynku na mieszkania pochłonie, jak sądzę, nie mniej niż pół miliona funtów. Przy dobrze płacących lokatorach, rocznie da się uzyskać z wynajmu najwyżej 50 tys. funtów. Sama inwestycja zwróci się zatem dopiero po 10 latach – wylicza. Z sarkazmem zastanawia się, czy POSK będzie wynajmował te mieszkania wielodzietnym polskim rodzinom? Zdaniem dr. Nowaka potrzebna jest rzeczowa debata na ten temat, także w polonijnych mediach. Niezbędna byłaby większa otwartość władz POSK-u na alternatywne pomysły wysuwane przy różnych okazjach. POLaKu, dO POSK-u!!! Tych pomysłów jest zaś całkiem sporo. Postulat podnoszony od dawna, to urozmaicenie formuły członkostwa w POSK-u. Harcmistrzyni Danka Pniewska wielokrotnie już proponowała utworzenie członkostwa odnawialnego corocznie poprzez opłacenie składki. Dotychczas obowiązuje wyłącznie członkostwo dożywotnie, które nabywa się za 10 funtów. Do rozwiązania byłyby niektóre kwestie statutowe, ale zdaniem Pniewskiej nietrudno byłoby znaleźć właściwą formułę. Z tym pomysłem współgra inicjatywa Kazimierza Nowaka, wprowadzenia dobrowolnego statusu „członka-beneficjenta” – formy samoopodatkowania na rzecz POSK-u. Dla zachęty można by zaproponować pewne przywileje, np. zniżki na imprezy biletowane, rabaty w POSK-owych restauracjach i kawiarniach, itp. Podobnie uważa harcmistrzyni. Druhna Pniewska ponadto apeluje, żeby odwołać się do młodego pokolenia, rodziców i uczniów szkół sobotnich, rzesz rodaków osiadłych w Londynie w ostatnich kilku latach. – Bardzo pożyteczna mogłaby okazać się formuła Think-Tank do szukania rozwiązań różnych problemów. Taka grupa, nie ograniczona wyłącznie do grona członków albo działaczy, ale reprezentująca różne środowiska z pewnością wniosłaby wiele świeżych pomysłów – zauważa Pniewska. Wszyscy rozmówcy „Nowego Czasu” byli natomiast zgodni, że istnieje potrzeba publicznej dyskusji nad sprawami tak istotnymi dla polskiej społeczności, jak funkcjonowanie największej naszej instytucji społeczno-kulturalnej, a także o wielu innych ważnych sprawach. Takich dyskusji wciąż jest zbyt mało. Różne sprawy „wrzą pod przykrywką”, ale nie wypływają na forum, bo można się komuś narazić. To, niestety, jeden z naszych polskich problemów w Londynie. 4| 8 września 2011 | nowy czas na bieżąco Norfolkline jest teraz częścią DFDS Seaways Płyń z Dover do Dunkierki 0871 574 7221 już od 19 funtów w jedną stronę Wyborcza batalia o… zachowanie głosów W porównaniu do ubiegłorocznej kampanii prezydenckiej i tej do wyborów parlamentarnych sprzed czterech lat, obecna zieje nudą. Bartosz Rutkowski Walkę o pałac prezydencki zdominowała sprawa katastrofy smoleńskiej, w walce zaś o miejsca w parlamencie w 2007 roku partia Donalda Tuska ujęła przede wszystkim młodych Polaków wizją „drugiej Irlandii”, obietnicami doganiania najbogatszych krajów Europy, no i straszeniem Prawem i Sprawiedliwością.Dziś już trudno Polakom cokolwiek obiecywać, bo limit obietnic Platforma Obywatelska wypełniła lata temu. Pozostaje więc tylko przekonywanie rodaków, że powrót do władzy partii Jarosława Kaczyńskiego to coś najgorszego, co może ich spotkać. Ale przebijanie się z takim przesłaniem jest trudne – przecież już tyle lat upłynęło od czasów, gdy PiS rządził Polską, pamięć ludzka jest zawodna. Na dodatek jeszcze Jarosław Kaczyński nie używa, jak dotąd, ostrej retoryki, przyjął politykę wyciszenia, tylko od czasu do czasu punktuje rządzących. Politycy Platformy, jak na razie, nie są w stanie na tyle wyprowadzić z równowagi Kaczyńskiego, by znów wybuchła wojna Platformy z PiS-em. Z takiego starcia zawsze największe korzyści wynosiła partia Tuska. Obecna kampania sprawia wrażenie sennej, jakby wszyscy uczestnicy tej politycznej batalii marzyli tylko o jednym: by udało im się powtórzyć wyniki z poprzednich wyborów. Współkoalicjant Platformy, PSL jak ognia unika atakowania Platformy, nawet lewica jest bardzo oszczędna w krytyce partii Donalda Tuska, bo może się okazać, że do rządzenia Polską po wyborach będzie potrzebna koalicja trzech partii – Platformy, ludowców i lewicy. PiS w Swoich okoPach A i PiS nie walczy o nowego wyborcę, zasklepił się w swoich okopach, nie sprawia wrażenia partii, która naprawdę chciałaby rządzić krajem. Problemem tego ugrupowania jest nijakość kampanii, tacy ludzie, jak Adam Bielan czy Michał Kamiński, odeszli od Kaczyńskiego, przez co brakuje wystrzałowych, zaskakujących haseł, pomysłów na ciągnięcie kampanii. W tej sytuacji główna walka toczy się o to, kto z kim i kiedy będzie debatował. l ta debata o debatach, jak na razie, pochłania większość politycznej energii ludzi ze wszystkich ugrupowań, a tym najsilniejszym, czyli Platformie i PiS-owi, tak naprawdę wcale nie zależy teraz na debacie. W ostatniej fazie kampanii być może do niej dojdzie. Kaczyński pamięta poprzednią debatę z Tuskiem, która wypadła dla lidera PiS-u fatalnie, a i Tuskowi też nie zależy na ponownej batalii z Kaczyńskim – ma bowiem zbyt dużo do stracenia, a wpadka w takim spektaklu jest jednak zawsze możliwa. Skołowani wyborcy Jest teraz częścią DFDS Seaways W tej sytuacji Polakom została tylko obserwacja pseudodebat, bo tak trzeba określić dyskusje polityków Platformy, lewicy oraz partii rolników, czyli potencjalnych koalicjantów następnego rządu, oraz samodzielne oświadczenia prezesa PiS-u. Polacy nie dowiadują się z tych spotkań i oświadczeń o tym, jakie pomysły mają politycy na przyszłość kraju. Z jednej strony może cieszyć utrzymujący się na nieco wyższym niż 4 proc. poziom wzrostu gospodarczego, ale wielu specjalistów mówi o nadciągającej drugiej fali kryzysu. Spowolnienie gospodarcze w krajach zachodniej Europu już widać, dotyka to także Niemcy, największego importera naszych dóbr i usług. Może więc niebawem okazać się, że „zielona wyspa” na gospodarczej mapie Starego Kontynentu, jaką nadal jest Polska, też zostanie dotknięta kryzysową falą. I jaką receptę na uniknięcie jej skutków mają politycy najważniejszych ugrupowań, o tym Polacy się nie dowiadują. Liczą Się najwiękSi Dwie główne siły polityczne w Polsce, Platforma i PiS przypominają wielkie firmy, w których decydujący głos ma szef, a ich jedynym celem jest zdobycie jak najwięcej władzy w Polsce. Próba rozsadzenia tej skorupy nie powiodła się. Ugrupowanie Polska Jest Najważniejsza nie wychodzi z poziomem poparcia poza granice błędu statystycznego i już pojawiają się głosy, że pod koniec września ugrupowanie to nawet może zostać wchłonięte przez PiS. Nie wypaliła też polityczna inicjatywa byłego celebryty Platformy Obywatelskiej Janusza Palikota. Okazało się, że Polakom nie pasują skrajne zapatrywania tego polityka na Kościół, liberalizację aborcji, legalizację miękkich narkotyków czy wreszcie dawanie większych praw mniejszościom seksualnym. O ile jeszcze Palikota tolerowano jako barwną postać, ale niegroźnego harcownika w Platformie Obywatelskiej, o tyle jako samodzielny byt polityczny nie ma on, jak to pokazują sondaże, miejsca dla siebie na zabetonowanej scenie politycznej. Pozostaje jeszcze lewica, mocno sfrustrowana grzaniem już tyle lat ław opozycji, pognębiona działaniami jej lidera, który skupił się głównie na personalnych bojach w swoim ugrupowaniu, bo w jego zapewnienia o laptopie dla każdego ucznia i pensjach Polaków na poziomie Niemiec i Wielkiej Brytanii nikt nie wierzy. i jak tu wybierać? Jeden z amerykańskich dziennikarzy przyglądający się przez kilkanaście dni ruchom polskich polityków, którzy szykują się do wyborów, złapał się za głowę, mówiąc: – Ci Polacy mają naprawdę problem, na kogo oddać swój głos. Na szczęście – o czym pewnie amerykański dziennikarz nie wiedział – nie jest to wcale takie trudne, Prawo i Sprawiedliwość ma swój żelazny elektorat, to od 20 do 25 proc. wyborców, po kilka procent zdobędą tradycyjnie chłopi i lewica, resztę zaś zgarnie Platforma, bo bardzo wielu na nią głosuje tylko z jednego powodu: boją się powrotu do władzy PiS-u. |5 nowy czas | 8 września 2011 na bieżąco Polacy na litwie: obronimy nasze szkoły, nie damy się wynarodowić Spodziewano się, że będą protesty Polaków na Litwie po tym, jak tamtejszy parlament wprowadził nową ustawę o szkolnictwie, która uderzała w szkoły mniejszości narodowych, głównie polskie. Bartosz Rutkowski W trzymilionowej Litwie Polaków jest około 230 tys., mają oni tam 100 szkół, do których uczęszcza 15 tys. uczniów. Ale niebawem może to się zmienić, bo nowe prawo z jednej strony nakazuje nauczać coraz więcej przedmiotów wyłącznie w języku litewskim, z drugiej zaś – w sytuacji, gdy na danym terenie są dwie szkoły, polska i litewska, i nie ma w nich wymaganej liczby uczniów, wtedy ta polska ulega likwidacji, a uczniowie trafiają do szkoły litewskiej. Zgodnie z nową ustawą od 2013 roku w szkołach litewskich i szkołach mniejszości narodowych egzamin maturalny z języka litewskiego zostanie ujednolicony. Tymczasem program nauczania litewskiego w szkołach litewskich i nielitewskich różni się; w szkołach litewskich zakres literatury litewskiej jest szerszy. Przyjęta ustawa zakłada też, że od 1 września w szkołach mniejszości narodowych lekcje historii i geografii Litwy oraz wiedzy o świecie w części dotyczącej Litwy mają być prowadzone w języku litewskim. W całości po litewsku będzie wykładany przedmiot o nazwie: podstawy wychowania patriotycznego. Polskiej mniejszości na Litwie nie pomogło zebranie 60 tys. podpisów pod petycją do litewskich władz, by zmienić prawo – Wilno pozostało nieczułe. W tej sytuacji przed gmachem litewskiego parlamentu protestowali rodzice polskich dzieci, one same zaś nie chodziły do szkoły, strajkowały. – Trudno powiedzieć, w ilu polskich szkołach dzieci strajkowały, każda szkoła samodzielnie podejmowała decyzję, czy strajkować, czy nie – mówi Tadeusz Tarasiewicz, dziennikarz „Kuriera Wileńskiego”. Oddolna inicjatywa, jaką było Forum Rodziców Szkół Polskich na Litwie, zapowiada, że strajki uczniów będą aż do skutku, do zmiany niekorzystnego prawa. Co prawda po wizycie premiera Donalda Tuska strajk w szkołach polskich na Litwie został zawieszony na dwa tygodnie, ale rzecz nie jest załatwiona, protestujący zaś stawiają sprawę jasno: nie odpuścimy, nie damy się wynarodowić. Społeczny koordynator strajku w szkołach polskich Albert Narwojsz po rozmowie z Donaldem Tuskiem zapowiedział, że strajk zostaje zawieszony na dwa tygodnie. Decyzja o jego odwołaniu zależy od działań władz Litwy. Zdaniem wielu Polaków to nic innego, jak próba wynarodowienia, odbieranie im tożsamości. Obecne protesty to kulminacja trwających od miesięcy reakcji społeczności polskiej na zagrożenia, jakie niosły postanowienia nowej ustawy o oświacie. Na Litwie, w proteście przeciwko wprowadzonej ustawie, zrodziło się nowe zjawisko – Forum Rodziców Szkół Polskich, ruch, który powstał oddolnie i chce doprowadzić do zmiany niekorzystnej ustawy. A polskie szkoły w tym kraju to dziś zdaniem Tarasiewicza około 100 placówek – uczęszcza do nich około 15 tys. uczniów, których ciągle ubywa, a przez działania władz Litwy ten proces zostanie znacznie przyspieszony. Konflikt litewsko-polski ma podłoże historyczne, datuje się – by nie sięgać za bardzo w przeszłość – od okresu międzywojennego, od zajęcia Wilna przez gen. Żeligowskiego. I może dziwić, że dziś w dobie, gdy oba kraje są członkami Unii Europejskiej, ten konflikt tylko się nasila. Pokazuje to słabość Unii, która nie była w stanie ustanowić odpowiednich mechanizmów, by do takich konfliktów nie dochodziło. Paradoksalnie jednak restrykcyjne posunięcia Wilna mogą się obrócić przeciw Litwie – w przyszłym roku są tam wybory parlamentarne, być może wreszcie polskim kandydatom uda się pokonać próg wyborczy i stworzyć silną frakcję w parlamencie. Widać też, że obecny konflikt poruszył Polaków, którzy do tej pory stali z boku. W cieniu tej sprawy zaś pozostaje Moskwa, która nie kryje, że jednym z jej priorytetów jest rozbudzanie konfliktów między takimi krajami, jak Polska i Litwa, granie na nacjonalistycznej nucie. I to się właśnie na Litwie dzieje. komentarz >> 11 6| nowy czas | 8 września 2011 wielka brytania• świat Niepewna przyszłość Libii Rady. Znacznie bardziej prawdopodobna jest czasowa eskalacja walk pomiędzy frakcjami lojalnymi Radzie Tymczasowej, a bojówkami odmawiającymi podporządkowania się jej. Los Abdula Fateh's Younisa, byłego generała libijskiej armii, który przeszedł na stronę rebeliantów, by później zginąć wskutek wewnętrznego konfliktu o przywództwo, ilustruje konflikty do jakich dochodzić może pomiędzy walczącymi frakcjami. Narodowa Rada Tymczasowa, ciesząca się wyłącznym wsparciem zachodnich mocarstw jest jednak niekwestionowanym faworytem tych starć. Największym ryzykiem grożącym nowo kształtującemu się państwu nie jest już rozciągnięta w czasie konfrontacja pomiędzy siłami Kadafiego a rebeliantami. Ten pierwszy utracił już zupełnie kontrolę nad wojskiem – rozpadła się nawet elitarna Brygada Khamisa, dowodzona przez najmłodszego syna dyktatora. Paradoksalnie, niespodziewanie szybkie sukcesy Narodowej Rady Tymczasowej mogą stanąć na przeszkodzie nowego organizmu państwowego. Nawet jeśli wydarzenia w Libii potoczą się wedle najbardziej optymistycznego scenariusza, państwa NATO zmuszone będą utrzymać swe wsparcie i zaangażowanie w kraju znacznine dłużej niż by sobie tego mogły życzyć. Dotychczasowe i przyszłe wydarzenia w Libii zaważą w decydujący sposób na europejskim i amerykańskim podejściu do działań zbrojnych poza granicami i interwencji humanitarnych. Dyskusja nad rozpoczęciem działań militarnych odbywała się w kontekście klęski amerykańskiej interwencji w Afganistanie i brzemiennego w skutki ataku na Irak. Wobec braku społecznej akceptacji wysyłania żołnierzy na Bliski Wschód, wikłania się w nieprzewidywalne konflikty w słabo znanych społeczeństwach, konieczne stało się ubranie wojskowych operacji w Libii w inną szatę słowną. Dlatego działania zbrojne NATO ograniczone miały być jedynie do wsparcia z powietrza i ochrzczone zostały „interwencją humanitarną”. Z perspektywy czasu wiemy jednak, że naloty NATO nie były jedynie realizacją doktryny Responsibility to Protect, gdyż nie ograniczając się jedynie do osłaniania cywilów udzieliły decydującego wsparcia ofensywie rebeliantów. Interwencja NATO nie ograniczyła się też do działań z powietrza, gdyż rebeliantów zbroiły i trenowały służby specjalne i pracownicy kontraktowi. Krytycy twierdzą, że charakter działań podjętych przez NATO w Libii przyczyni się do zmniejszenia szans na operacje osłaniające cywilów w przyszłości. Maciej Polkowski Rada Bezpieczeństwa ONZ nie autoryzowała interwencji w Libii w sposób jednomyślny. Stanowisko Indii, Chin i Brazylii, które wstrzymały się od głosu tłumaczy się faktem, że kraje te boją się, iż działający na ich terytorium ruch oporu, partyzantki czy politycz- Rada, wraz z NATO, planowała skoordynowanie powstania w Trypolisie ze szturmem rebeliantów ze wschodu. Tymczasem, wydarzenia wymknęły się spod kontroli wojskowych strategów. Spontaniczne powstanie w stolicy wybuchło już w drugiej połowie sierpnia, wspomagane przez rebeliantów przedostających się morzem z zachodu. Pomogły też pogłoski o pojmaniu Kadafiego. Gdy odpowiedzialność za bezpieczeństwo w Trypolisie przejęła grupa niespełna 4000 uzbrojonych cywili, unaoczniło to wyzwania stojące przed nowym rządem. Niedostateczność aparatu policyjnego sił Rady, ograniczone zasoby ludzkie i brak struktur nie są jedynymi czynnikami grożącymi stabilności Libii po Kadafim. Społeczeństwo, świadomie pozbawiane przez dyktatora demokratycznych instytucji przedstawicielskich, nie wytworzyło jednolitej świadomości narodowej. Ludność Libii utożsamia się ze 135 plemionami, do których przynależy. To może stać się przyczyną wewnętrznych konfliktów i rozpadu terytorium państwa na tereny podległe poszczególnym klanom. Plemienna struktura społeczeństwa sprawia jednak, że trudno wyobrazić sobie w Libii wojnę domową na wielką skalę. Klanowa fragmentacja zapobiegłaby tworzeniu szerokich koalicji, mogących zagrozić dominacji Szybka interWencja? PoLityka zagraniczna na Potrzeby WeWnętrzne pogrążenia laburzystów. W 2003 roku, widząc z jaką łatwością udało się obalić Saddama Husajna, Kadafi zmiarkował, że pozostawanie w międzynarodowej izolacji jest dla niego zbyt ryzykowne i rozpoczął rozmowy z Brytyjczykami, które zakończyły się jego rezygnacją z broni masowego rażenia. W zamian za to Wielka Brytania rozpoczęła proces współpracy z dyktaturą, przekazując i sprzedając jej w różnych okresach technologie zbrojeniowe, policyjne know-how i konkretne informacje wywiadowcze. Kluczowe znaczenie dla sukcesu tej strategii miała osobista przyjaźń pomiędzy Tonym Blairem a Kadafim. W Libii miało być inaczej na opozycja mogłyby się stać w bliżej nieokreślonej przyszłości pretekstem dla zewnętrznej interwencji. Z drugiej strony przeciwnicy interwencji, doszukiwali się u jej zwolenników oportunistycznych motywacji politycznych. Taka interpretacja, wedle której to względy polityki wewnętrznej zaangażowanych w interwencję krajów, a nie analiza sytuacji w Libii przeważyły szalę, w sposób najbardziej ewidentny widoczna jest w przypadku Francji. Po byłej kolonialnej potędze w Afryce Północnej można było spodziewać się najbardziej wyważonej reakcji i dogłębnej analizy, tymczasem o ile francuską odpowiedź na wydarzenia w Egipcie charakteryzowało wahanie, a o tyle w Tunezji była to już całkowita kompromitacja. Piastująca w tamtym czasie urząd minister spraw zagranicznych Michèle Alliot-Marie miała podczas wakacji korzystać z prywatnego samolotu należącego do oligarchy powiązanego z tunezyjskim reżimem, a w styczniu przekazała tunezyjskim służbom specjalnym francuską ekspertyzę dotyczącą kontroli nad tłumem. W marcu Sarkozy usunął nieudolną i skorumpowaną minister, przeprowadził zmiany w służbie dyplomatycznej i jako pierwszy uznał Tymczasową Radę Narodową jako prawomocny rząd libijski. Umocnił w ten sposób swoją pozycję na arenie międzynarodowej i znacznie poprawił swój wizerunek przed zbliżającymi się wyborami prezydenckimi na początku 2012 roku. Podobne oskarżenia spotkały rząd brytyjski. Część komentatorów oskarżyła koalicję o wykorzystywanie kryzysu libijskiego do Bezkrwawe pozbawienie Kadafiego broni masowego rażenia i częściowe okiełznanie nieprzewidywalnego dyktatora poprzez gospodarczą i wojskową współpracę było niewątpliwym osiągnięciem laburzystowskich rządów. Niewygodne pytania i oskarżenia o wspieranie brutalnego reżimu zaczęły się jednak pojawiać gdy w sierpniu 2009 rząd Szkocji zwolnił z więzienia Abdelbaseta Al-Megrahiego, skazanego za zamach na samolot pasażerski PanAm w 1988 roku. Rzekomo umierający na raka prostaty Al-Megrahi powrócił do Libii, gdzie przywitano go jak bohatera narodowego. Pytano o finansowo-polityczne motywacje i naciski rządu centralnego, które mogły skłonić Szkotów do wypuszczenia terrorysty. Kiedy na początku września 2011 dziennikarze odnaleźli na terenie opuszczonej brytyjskiej placówki dyplomatycznej w Trypolisie dokumenty świadczące o ścisłej współpracy MI6 z libijskimi służbami, a także poufałym i przyjacielskim tonem pisane do Kadafiego listy Tonego Blaira i Gordona Browna, wydawać się mogło, że specjalnie pozostawiono je tam, by skompromitować poprzednią ekipę. Byłoby naiwne oczekiwać, że konserwatyści nie będą się starać w ten sposób wykorzystać niewygodnych dla Partii Pracy rewelacji. Jednakże fakt, iż współpraca trwała aż do roku 2011 a wiele szczegółów jest kompromitujących i niewygodnych dla brytyjskich interesów narodowych i polityki zagranicznej jako całości, nie przemawia za taką interpretacją. Arkadiusz Ołdak dziny 67 Brytyjczyków zabitych tego dnia będą wspomniać w przyszłym tygodniu te dramatyczne chwile sprzed dekady, które zmieniły ich życie na zawsze. Ich bliscy byli pośrod 2977 ofiar, kiedy terroryści wlecieli czterema porwanymi samolotami w wieże World Trade Center w Nowym Jorku i Pentagon w Waszyngtonie. Członkowie około trzydziestu rodzin, które straciły swoich najbliższych w wyniku tego ataku, będą uczestniczyć w uroczystościach rocznicowych w 11 September Memorial Garden przy ambasadzie amerykańskiej na Grosvenor Square w Londynie. Rodziny kolejnych dziesięciu ofiar polecą do Nowego Jorku, by wziąć udział w imprezach organizowanych przez władze amerykańskie na Ground Zero, które stało się miejscem spoczynku dla ich najbliższych. Rodzina Ricka Rescorla także będzie chciała wspominać jego osobę w rocznicę zamachów na WTC. Jego historia jest naprawdę Uratował wielu, sam nie przeżył Zamachy terrorystyczne z 11 września 2001 roku były jednym z najbardziej wstrząsających wydarzeń we współczesnej historii świata. Zmieniły oblicze polityki, ale także wpłynęły bezpośrednio na życie milionów ludzi z setek krajów. Jak wspominać te dramatyczne chwile by w pełni oddać cześć i hołd osobom, które poniosły najwyższą ofiarę tamtego dnia? Historia Ricka Rescorla pokazuje, że za ludzką tragedią kryje się także nadzieja i przykład wielkiego bohaterstwa zwykłych osób. Wielka Brytania poniosła, nie licząc oczywiście obywateli amerykańskich, najwięcej ofiar w zamachach z 11 września 2001 roku. Ro- |7 nowy czas | 8 września 2011 wielka brytania • świat Apokalipsa po angielsku Adam Dąbrowski W samym sercu swego kraju płonące domy i plądrowane sklepy. Zdjęcia gigantycznego pożaru pośród głuchej nocy w Croydon, którym zawładnęły wszechobecne bandy zakapturzonych chuliganów zdolnych do wszystkiego, przywodziły na myśl apokaliptyczne, hollywoodzkie filmy. Ale jak do tego doszło? Bardzo szybko pojawiły się dwie opowieści, które obiecywały odpowiedź na to pytanie. Brytyjczycy, którzy nigdy właściwie nie zaznali prawdziwie krwawej rewolucji, muSieli przeżyć niemały Szok oglądając w Samym Sercu Swego kraju płonące domy i plądrowane Sklepy. opowieść pierwSza Jeszcze gdy policja walczyła z buntownikami, Brytyjczycy poczęstowani zostali pierwszą z odpowiedzi. W rozmowie z BBC News znany z radykalnie lewicowych poglądów były burmistrz Londynu Ken Livingstone oświadczył, że winne jest społeczne wykluczenie i dramat ludzi pozostawionych przez rząd samym sobie. Zamieszki miały być tylko kwestią czasu, bo – jak tłumaczył komentator „The Guardian” – „10 proc. najbogatszych obywateli jest dziś sto razy bogatszych od najbiedniejszej części społeczeństwa”, a „tutejsza mobilność społeczna pozostaje na najniższym poziome ze wszystkich krajów rozwiniętych”. Z lewej strony dało się też słyszeć głos, że bunt na brytyjskich ulicach to nieunikniona konsekwencja narastającej desperacji wywołanej przez drastyczne cięcia wprowadzane przez obecny, konserwatywny gabinet. W krajobrazie zamożnej przecież Wielkiej Brytanii wciąż istnieją wyspy przerażającego ubóstwa. Gdy w 1997 Tony Blair obejmował władzę, obiecywał ich zlikwidowanie. Ale dane statystyczne są bezlitosne. Tego celu nie udało się lewicy zrealizować. Wyrwa pomiędzy bogatymi a najbiedniejszymi wcale się nie zmniejszyła. Na obrzeżach jednego z najbogatszych miast świata wciąż mieszkają ludzie, których nie stać na bilet autobusowy do centrum. Jeśli więc winić czyjąś politykę, może spojrzeć przede wszystkim na okres rządów Nowej Lewicy, a nie obecnej koalicji, której cięcia (często bardzo drastyczne) nie dały się jeszcze Brytyjczykom aż tak we znaki. Co ważniejsze, na wielkie plądrowanie młodzież zwoływała się przy pomocy super telefonów Blackberry. Rabowane były sklepy z laptopami, drogim sprzętem elektronicznym i ekskluzywnymi ciuchami. Chuligani często mieli na sobie modne ciuchy i to ich poszukiwali włamując się do Top Shopu czy Zary. Czy naprawdę chcemy wierzyć, że ludzie puszczający z dymem domy i sklepy swoich sąsiadów byli zdesperowani zamknięciem lokalnej biblioteki czy sali do gry w ping-ponga? Najbardziej karykaturalnego kształtu ta klasyczna, lewicowa opowieść nabrała podczas audycji w radiu LBC, kiedy jeden ze słuchaczy przekonywał, że wyrostki wynoszą z Foot Lockera najnowsze modele Addidasa i Nike, bo nie mają pieniędzy na buty. Druga diagnoza jest prawicowa. Opowiada o upadku tradycyjnych norm. Są tacy, którzy chętnie obwiniają za wszystko rządzącą przez ostatnie lata lewicę, która miała jakoby wyrugować z brytyjskiego społeczeństwa zdrowy „moralny instynkt” oparty na tradycyjnych wartościach. Jeśli tak, to problem zaczął się znacznie wcześniej. W lutym 1993 roku całym krajem wstrząsnęło morderstwo dwuletniego Jamesa Bulgera. Mordercami byli dziesięciolatkowie. Gazety krzyczały o upadku moralnym kraju. To wtedy ówczesny premier, konserwatysta John Major w desperacji zaczął mówić o potrzebie powrotu do „starych, tradycyjnych wartości” (słynna kampania Back to Basics). A przecież od ponad dekady Wyspami rządziła jego partia, teoretycznie strażniczka takich właśnie wartości. By zrozumieć ten fenomen, trzeba cofnąć się do początku lat osiemdziesiątych. Gdy w latach osiemdziesiątych Margaret Thatcher przeprowadzała swoją rewolucję, zmieniała na zawsze twarz Wielkiej Brytanii. Miała być ona nowym, kapitalistycznym rajem, którego symbolem stał się szybko „londyński Manhattan” – Canary Wharf. Jednocześnie jednak Żelazna Dama marzyła o Blake’owskich „zielonych wzgórzach” Brytanii – o powrocie do tradycyjnej, arkadyjskiej Anglii leniwych niedzielnych herbatek i wypełnionych ludźmi kościołach. Tyle że – jakkolwiek banalnie to brzmi – nowoczesności nie da się zaplanować. To nie restauracja, w której można wybrać sobie z karty najbardziej smakowite obietnice kapitalizmu, omijając jednocześnie mniej zachęcające dania. Jeszcze w latach siedemdziesiątych wybitny, konserwatywny socjolog Daniel Bell zwracał uwagę na napięcie między kapitalizmem a tradycją. Sprzymierzeńcem tego pierwszego jest niepowstrzymana konsumpcja i ciągłe parcie do przodu, znakami rozpoznawczymi tej drugiej – wstrzemięźliwość i skromność. W efekcie globalny rynek obraca się w pewnym momencie przeciwko purytańskim cnotom oszczędzania i umiaru, z których przecież się zrodził, i zmiata je z powierzchni ziemi. Prognozy okazały się prorocze. Rewolucja rynkowa przyniosła Wyspom bogactwo, ale jednocześnie zniszczyła resztki Arkadii, na której wskrzeszenie liczyła Żelazna Dama. Margaret Thatcher śni- niezwykła, biorąc pod uwagę jak wiele osób zostało uratowanych dzięki jego poświęceniu tamtego dnia. A wszystko zaczęło się kilkadziesiąt lat wcześniej po drugiej stronie Oceanu Atlantyckiego... Cyril Richard Rescorla urodził sie w Kornwalii. Był żywiołowym młodzieńcem, uwielbiał przygody i od najmłodszych lat okazywał zainteresowanie armią. Jego marzenia spełniły się, gdy wstąpił do British Army. Jako zawodowy żołnierz miał okazję podróżować po całym świecie. Pełnił służbę na Cyprze, w Rodezji (dzisiejsza Zambia). To była przygoda jego życia. Wtedy też zmienł znienawidzone imię Cyril na Rick. W latach sześćdziesiątych wyemigrował do Stanów, gdzie również wstąpił do wojska. Choć często odwiedzał swoje rodzinne strony, Ameryka stała się dla niego drugim domem. Swoje przywiązanie do niej udowodnił w czasie wojny wietnamskiej. W trakcie bitwy pod Ia Drang w 1965 roku z powodu swojego bohaterstwa zy- skał przydomek Hard Core. Po zakończeniu służby poświęcił się pracy ochroniarza. W 1993 roku był świadkiem pierwszego zamachu na WTC, kiedy bomba podłożona w podziemnym parkingu zabiła kilkanaście osób. Wtedy właśnie jako jeden z nielicznych zdał sobie sprawę z zagrożenia, jakie stanowiłby atak terrostyczny na wieże przeprowadzony z powietrza. Był tak przekonujący w swoich opiniach, że firma, w której był zatrudniony, zgodziła się na przeprowadzanie szkoleń BHP konsekwetnie co trzy miesiące! Podczas nich instruował swoich kolegów, jak sprawnie przeprowadzić ewakuacje w razie ataku terrostycznego na duże obiekty (jego firma zajmowała czterdzieści pięter w południowej wieży). Los sprawił mu jednak przykry żart. 11 września nie powinno być go w pracy. Zaraz po ataku na WTC, zdążyl zatelefonować po raz ostatni do swojej żony, by poinformować ją o tym co się stało. Po czym zaczął przeprowadzać ewakuację, która tak wiele razy ćwiczył wspólnie ze swoimi współpracownikami. Na jednym z ostatnich zdjęć można go zobaczyć jak trzyma me- opowieść druga ła jednocześnie dwa sny, ale tylko jeden mógł się spełnić. Choć jeśli chodzi o gospodarkę, Tony Blair był pojętnym uczniem Thatcher i z zapałem kontynuował romans z wielkim biznesem i wolnorynkową ortodoksją – to nie za jego czasów Anglia „tradycyjnych wartości” zaczęła odchodzić w niepamięć. Jej upadek był ceną za sen o szklanych domach Canary Wharf, jaką przeczuwał już Bell, a jakiej Thatcher wcale płacić nie chciała. Stare mapy zawodzą Żadna ze wspomnianych „wielkich narracji” nie okazuje się użyteczna. Szyby w Croydon, Peckham i Hackney pękały z niezliczonych, powiązanych ze sobą powodów. Nieprzypadkowo komentatorka „Daily Telegraph” nazwała zamieszki „bardzo tajemniczą rewoltą”. Byłoby – rzecz jasna – o wiele przyjemniej, gdyby to, co stało się na Wyspach tego lata, dało się wytłumaczyć przy pomocy prostych ideologicznych schematów. Spalibyśmy pewnie spokojniej, gdyby zamieszki można było po prostu wpisać w którąś z „wielkich opowieści” wygodnie porządkujących nasz świat. Tyle że to niemożliwe. Stare mapy – zwoje z napisem „wykluczenie” czy „tradycyjne wartości” – nie pokazują nam wyjścia z obecnej sytuacji. Bieda, społeczne wykluczenie, „wyuczona bezradność” żyjących na zasiłku, rozpadające się więzi społeczne, demoralizacja, konsumpcjonizm, kultura gangów (czasem akcentująca źle rozumianą solidarność etniczną) – to wszystko tworzy gęsty splot okoliczności, które zamieniły brytyjskie ulice w piekło. To wszystko rozsadza ramy obu opowieści, zarówno prawicowej, jak i lewicowej. Łatwych wyjaśnień nie ma, podobnie jak nie ma prostych recept na kryzys solidarności i więzów społecznych, który toczy dziś Wielką Brytanię. To prawda, taka sytuacja nie jest komfortowa. To dlatego wciąż pojawiają się ludzie uparcie próbujący stosować przeróżne, zardzewiałe ideologiczne wytrychy, które tłumaczyłyby sierpniowe wydarzenia. Ale czasem dobrze postawiony znak zapytania lepszy jest od źle postawionego wykrzyknika. gafon w dłoni, wydając instrukcje i pokazując drogę ucieczki swoim kolegom i koleżankom. Uratowani przez niego wspominają, że w trakcie ewakuacji śpiewał patriotyczne pieśni, by podnieść ich na duchu. Dzięki wcześniejszym szkoleniom ewakuacja zakończyła się sukcesem – tylko troje z pracowników zmarło tamtego dnia, w tym Rick. Widziano go po raz ostatni, kiedy wracał po schodach jednej z wież WTC, by szukać maruderów. Kiedy wieża zawaliła się, był w środku. Jego ciało nie zostało nigdy znalezione. ••• Głównym wydarzeniem rocznicowym w Wielkiej Brytanii będzie ceremonia w londyńskim September 11 Memorial Garden, otwartym w 2003 roku. Bliscy zmarłych 11 września przeczytają imiona ofiar i zostawią pod tablicą pamiatkową po jednej białej róży dla każdej z nich. Msze w intencji ofiar odprawione zostaną w St Paul Cathedral, i w Westminster Abbey. W Nowym Jorku odbędzie się koncert rocznicowy na terenie British Memorial Garden na Hanover Square, które znajduje się zaledwie pół mili od Ground Zero i jest miejscem upamiętnienia 67 ofiar, obywateli Wielkiej Brytanii. 8| nowy czas | 14 marca 2011 fawley court jest naszym dziedzictwem!!! |11 8 września 2011 | nowy czas fawley court FAWLEY COURT –zdrady PYTANIA.– Dokumenty GDZIE SĄ ODPOWIEDZI? uzupełnienie Poprzez chmury, które tymczasowo wiszą nad Fawley Court, wyraźne prześwitują – dzięki rozwiązywaniu różnych zagadek – promienie nadziei. Najciekawsza zagadka: czy ten nasz piękny dusze przeznaczone na Centrum Apostolatu, choć nie bypałac nad wodą sprzedany? „No wy Czas” w związ kuzostał ze sprzerzeczywiście dażą Fawley ją fun FAW L E Y C O U R T O L D B OY S 82 PORTOF BELLO ROAD, NOTTING HILL, LONDON W11 2QD AWLEY C OURT O LD B OYS t e l. 020 7727 5025 Fax: 020 8896 2043 82 PORTOBELLO ROAD, NOTTING HILL, LONDON W11 2QD emtel. ail020 : m7727 male5025 vskFax: i@h020 otm8896 ail.c2043 o.uk Court opublikował 7 lipca 2010 roku artykuł pt. ły one wpisane w rozliczenie finansowe 2000 roku. email: kristof.j@btinternet.com Rewelacje o sporze rzekomej właścicielki Fawley Court, pani „Dokumenty zdrady” (www.nowyczas.co.uk) , Wiemy z wymiany listów adwokatów cheniu, a także „Dziennik Polski”, sprawie „własności” Fawley Court, adpodpisy ks. Jasińskiego i ks. Gowkiezawiera dalsze warunki tej bardzo Aidy Her sham z by łym wspól ni kiem wy ka za ły, że war tość po sia uzupełniany w kolejnych wydaniach gazety (a także Charity Commission), że PAFT, Zjednoczenie Polskie, POSK, wokaci policzyli sobie ponad 100 tys. lewicza, ale jest też trzeci podpis! dziwnie zakamuflowanej „sprzedaży” dło ści Faw ley Co urt po usu nię ciu prze szkód (np. gro bu o. Jó ze li wspie ra nie szkół so bot nich i har cerstwa. Nie znaczy to jednak, dalszymi wypowiedziami Fawley Court Old opiekunowie Fawley Court, księża Polska Macierz Szkolna? – organizafuntów! (Może były marianin, a dzisiaj Czyj, i dlaczego? Podpis jest niewy– nieustanna CISZA. Dlaczego? fa i pra wa do swo bod ne go prze cho dze nia przez te ren Faw ley że ta ko we fun du sze ma ją być uzy ska ne kosz tem zmar no wa nia najBoys. Zasadniczych pytań dotyczących sprzezacierają ręcejed w oczecje, które miały po z zezwo PAN Władysław naświetli nam tejniej pory Nacze tymnia niekakoniec. pięciu Court) wraz leniem na noDuda we budow nictwo wynosiraźny, około i docen szeprzez go donikogo robku nie Polonii i znisz tolickieIstnieje go ośrod ka ży Fawnadal ley Co urt jest nak co raz wię cej.uzyskać dotację damarianie, kiwaniu na sumę 3,5 mln funtów, któsprzedaży Fawley Court.£100 Mamy nieco Czy zidentyfikowany. którzy minalionów. Uzy skatę nakwestię?). w tym kon tekparafianie ście kwotana£13 milio nów oświaty z bezcennym Muzeum,powierników ocenianym (trustees), jako jeden z najprzyczyważrą mogliby dostać, gdyby uzyskali dzieję, że dobre wieści wza tejdo sprawie prawdę wiedzą, gdzie idą iich ciężko zaniżo13 2009zbio rokurów odnotowano nilipo sięzadogra nielegalnej „sprzedaży” robek całej Po lonii jest skanda licznie bezprawnie nakwietnia niejszych historycznych nicami Pol ski (którego na ne ekshumację miała dlama nas Ka-FCOB, zarobione pieniądze składane na tacę? w dokumentach w ko Land su-do Liche Fawley (KoMisja munikat NC, 10.10.2010). część tyl przeRegistry wieziono nia) Court: i złamaPaweł nia woNaumowicz, li wybitnego Podpozwolenie koniec minio go roku z szczątków biura Attorneybędzie General otrzy li- Polska dono tejścipory w gorliwej so- sie FCOB Ale wróćmy Fawley 13- mlnPo funtów, Co-skiego. Wojtek Jasiński, Paweł Nawalaniec, W tym cza otrzymado ło „sprzedaży” list od adwoka tów panimę Her laka o.zaJójaką zefa Fawley Jarzębow śmy,założyciela na podstaFawley wie oboCourt, wiązuks. jąceJózefa go prawa dotolicka, tyczącektóra go jaw Jarzębowskiego, uzyskali zgodę za- of In lidarności Dlaczego? roku 2006ley Court, urtmi został Okazuje się, wy że choAndrzej i Tadeusz Byczinformujący,Court. że niePrzy jest sprzedaży ona właściwciel ką Faw - „sprzedany”. O. Józef uczył swoich wankówGowkielewicz wiary, uczciwo ści i rado infor macji w życiu pu blicznym (Frena edom formationz ciszą Act), MILCZY. do- sham kaz ty wolnego przez tegosion. Zna Od kiedy księża South Lodge 400 tys. to 16,5 mln pominał, kowski. Kimszych jest Tadeusz Byczkowski? udzielała wy wiadów praza siekwotę brytyjskiej zafuntów taką się poto danieprawda. jąc. ści wTażysuma ciu. Czę sto przy w pierw latach szko ły, że kumen uzyskaprzejścia ne od Cha rity teren Commis lazł się tam domarianie - mo żeprzystązabytkowego kompleksu oraz(codoszli doce),pili przeprowadzenia skandalicznej czyłomoże 639 tys? są pieniądze jednak Czy wjak ogóle Czyztokoń marianin, nazwisko pojawi się rów nież w (gdzie związku z planowainymfuntów przez – zarejestrowano marianie nie wie dzą ztylko dnia na dzień zwiąistnieje? zać koniec cem nveyan poddo pisa ny przez o. Jej kument kupna Faw ley Court porozumienia w sprawie św. dzier„sprzedaży” naszego ichToadrozliczenie?), w dokumentach wy-ki, ale czyPan może jużpo PAN? Court nią kupnem Hall i z próbą nabycia SouthpotwierLodge, któ13 ra mln zo- funtów!? i zapłaDlaczego? cić bieżąceJestrato chun Bóg magaFawley i słucha moOld Jarzę bowskiego oraz deklarakościoła cja z 8 paź nika 1953 (De klara- dziedzictwa, z rodziną fundatora, Staponad lat)no sprze dzających transakcję w Land Registry raźne złamanie licznych dwie stała niedaw dana za £700 000. dlitw. prawa. W tychMimo począt kowych laBoys tach ofiaruje Fawley Co urtbutelki był obszampana ciążony ), potwier dzająca,księcia że Faw ley Coadwokaci urt kupio(od ny zo stał zpięćdziesięciu tionAnny od Trust Pothecary Witham zgarnęli „imieniu Land Czytelnikowi/om, którzy udzielą Sprawagrubeatyfifigurują kacji o.dwa Józepodpisy fa Jarzęwbow skiego nie była próśb poru-skierowanych ogromną do hipo teką,Registry były poważ ne trudności finan sowe. Kienam dy przenisława znaczeRadziwiłła. niem na cele edukacyjne. Otrzyma liśmy rów nież zaWeld Inna z tymi be So pieniądze. sprzedawców” Jasiński FCOB, Law informacji… szażenazawsamo „Dokumen tach”. Pisała– oWojtek tym przez wieileAnlat praprzez sa po-adwokatów jednak za brakłoAbbot o. Józe fa Jarzęrzetelnej bowskiego (i Jego następcy, o. Japis hipo tekikwestia Tempeto: ranco ce się Perstało manent Building ciety, któOkazuje ry na się, ze „sprzedaży” przekształcenie Trust- andloTitle drzej Gowkielewicz. namley (zgodnie nijna,Deeds a w ostat nim dziesięcioleciu informacja na Sltrs. temato dostarczenie nickiego) Faw Court zbył już zabezpieczony na przyszłość. Ze siedniby miu już strouzyskanymi nach obarcza powierników funda cji wieloma ogra Malevski 13nia mln Może notarialnych i „sprzeInformation Act) sprze kopii niewierzenie się tym, któMirek zamierzonego proceKolejna su beatyzagadka. fikacyjneNa go akcie była za mieszczoFreedom na na of wszyst kich zdrad, rzy ufnie pomanicze mifuntów? związany mi ztrochę pożyczświatła ką zaciągnię(aktów tą na za kup Fawleyi statutowych) prezes FCOB rzuci na to zadłużona Bazylika w Liwspółpracę z Charity Commission w daży” Fawley Court również figurują tzw. Side-Agreement, który rzekomo o. Court – z tego powodu postanowiono ją spłacić jak najszybciej stronie internetowej Zgromadzenia Księży Marianów, skąd znik- gali i wierzyli marianom, wykonywali wolę i realizowali wizję (pożyczkę spłaciło Stowarzyszenie Polskich Kombatantów). Jak nęła tuż przed sprzedażą Fawley Court. Ukazały się na ten temat Jarzębowskiego jest chyba najgorsze w całym skandalu otaczająCo dotąd nie ma najważniejszego dokumentu, potwierdzającego ostre koRmen óżnta e rze polswki„Ty e ggo rudniu py – Pol szcskim”, zególnge iene Faral wnie ley przy Courchyl t On ld- cymmFaw u Mley rs H erurt. sham twierdziła, że nie ma żadnych interesów, i aspr Ko cho utworzenie trustu edukacyjnego Kolegium Bożego Miłosierdzia emuBma oysria –nom podw żaawie ją legsprze alnoda ść ży sprFaw zedley ażyCo , pourt dkr(„Świę eślajątość, c, że w słoenBy siełych czerWy pan ia wan jakicków hkolKo wielekgium korzyBo ścże i wgofirMi miło e sier [‘shdzia e loawo kę”), poazasptym, (Devine Mercy College Educational Trust). Brakuje też wcześniej- chwim rianie nie na nieręm ieli pale raw rzedoprócz ać czegFCOB, oś, co znikt ostasię ło o Fawhley ad Co nourt intena redal st, bwal enczy eficoiaod l owró r othceenie rwiha se’nieb , Eyene1go 272ak ]. tu Oksprze azałodaży, daa izspra szych dokumentów potwierdzających zbiórki na kupno Fawley tę spra kuwę pionie ne pupo rzemi z Pna. olonię. Ponadto odrzucenie najwyższej sięufa jedjąc naże k, żpraw e firm ostawie ła zdli arewość jestrzwy owacię nażą. na Jersey w Wi zją o. Jó ze fa Ja rzę bow skie go by ło stwo rze nie i pro wa dze Court wśród Polonii, o które od dłuższego czasu prosimy Komioferty na rzecz absurdalnie niskiej jest złamaniem prawa określonym celu [‘special purpose vehicle’], że założyli ją kugojącośrod wych ponko tet Obrony Dziedzictwa Narodowego pod przewodnictwem dr nie ka obto olic wikie ązu ego ka orgoświa anizaty cjedla chno ary tatyw e leń (zduPo mla ieków wają- Krzysz zynowtof ie oJa becstrzęb nego paski rtnera Aidy Hersham, i że beneficjanna Wy Jeiegosicza doom latmdzie tych Bożeny Laskiewicz i Julity Nazdrowicz-Woodley. cespach. zachoZa wan ę Csów, hariaż ty C issiwięć on zdzie ostasią nie podXX dane Sekre tamitarz są jej dFCOB--zieci. Okazało się również, że pierwsze wo piśmie te Eye”, nie InWe formawpły cje doty cząwym ce lat osiem dziesią„Pri tych va w Faw ley Court wieku, rewwizhym ji sąd owBo ej)że . coś Polskę śpiewano „Ojczyznę wolną obciążenie na nieruchomość spada na Credit Swiss i wetrzeba(19 uzusierp pełnić nie daw–nym odkryciem tyczącym nięłej cia i racz nam wró cić Pa nie”, nia 1 wrze śniado2011) wznik sta Polacy sprzeciwinikt ają snie ię rprzy ównpusz ież eczał, kshuże mwy acjzwo i szclizmy ątksię ów, dług prawa bank jest właścicielem Fawley Court. sprzeda bezce cennych ekspoand natów Cor z Muners zeum o.uka Jarzę bowsię skiego. spodoso no mi rużybry Nooks zał jcawiec Jarkiej zębdo owmi skna iecji go,i zże ałowży ciwym ela ko lele gnium ium, zzja łożwią onysię ch na w Mr JuNa sticewiecznej Eady obiecawarcie ł, że wyrok zostanie wydany za W grud roku domu kcyjnym sties ma rianie - Wyspie reatu zaołoteżąraro ny. To koniu lej1985 ny ar tywkuł poauświę coChri ny Faw ley Cowyurt. grobmi ielio obno okwe korze ścisze oła Po wylakków, orzysktó tyw neg z pdzi rze zM rs trzy mies(Pamięci iące, a tymcOjca zasemJózefa w sądzie toczą się inne sprawy. stawili na sprzedaż część eksponatów z muzeum, np. posąg bogi- był czas, naalesp żaoło oświa Herskie hady mn raumac dycznniać e koośro ncedek rty. W ydaty niw e zFaw godley y nCo a Jednym Jarzębowskiego) ze świadków – o dziwo niewezwanym – był ksiądz ni greckiej został sprzedany za pół zarezerwowanej ceny (World urt, eaknie tejain ma shupla mano cjwać ę zosspie tałonię wże stnie rzym nesty wtuzcji, wiąjak zkutoz zro plabi noliw an-ą Wojtek Jasiński, który jako powiernik trustu odegrał główFamoCusorFal disap peloars NC ność azlen wiGiant ęcejm ach je…, kzw ią20.11.10). zanychzKo Flej aw leywy- rianie. rewJak izjąmó sąwi dopo wąeta: . Ks„Zbrod ięża mania riato nienie złosły życha li jena…”. dnak nowe podaną rolę w sprzedaży Fawley Court, i nie tylko. Złożono Na którzy doprowadzili darzeń sun(prze żo& nypmi cza li:po.ałDo Coteugo rtokre (Eye o12ło 53 asws itym m),p ięsie knby ym acmań emnipięt e o nu zezjąc wopo lenwier ie nni aków ekshma umriań acjęskich, . oświadczKiedy enie, żprzechodzisz e w czasie prano rzesłuchań przebywał w Watydo sprze da ży Faw ley Co urt, nie moż na za po mi nać, że nie dzia ski, a p póź niej o. Pa pu żyń ski) jest nie po ko ją ca. Ma ria nie za trud nia ją Obok namiotu oł ożonymnabrzeguTamizywpobliżuHenley. Tymczasem kupcy również się poróżnili. Richard Butlerkanie (który nie wydał zkościoła gody na sprzedaż Fawley Court). W próż adwokataPaRi sa,nektó nad łachar c, jada k zPar apke ew stry alpra i czcu ytje eln icypraw sobiną e pdo rzku ypmen om-ina- łali oni -Crewag h wni, ziąił tym do ssa ądmym u MrspoHjęecie rshzdra am, dy zarsię zucroz ająsze c jrza. ej, żeKto nie rzeczywiMogiłę stości bsamotną ył objętyuszanuj kaucją policyjną z powodu przeley tacją Ko sier1dzia tru Przez ją, le zogium stał Bo zakżeugo pioMi nyłow 953 w roce kulupre rzjeestra z pocjilsno kąwe spgo ołe cz-- był za wysprze płacda iłażą muFaw 5m ln Co funurt, tówa, kkto tóreprze nalciw? eżałyKto mupro siętezsto a wwał ynesłuchania , jakiepochylenie miało odbczoła. yć się w sądzie koronnym w Wornie, a które organizacje milczały? Czy zaistniał konflikt stu (zankoń o., Ja ośćczo wne Anwgl1985). ii i przW ektym azancza y ksie siędy żorek m tor maszko rianły om bynicki publicz gocjowanie obniżenia ceny Fawley Court z 22,5 mln do cester w sprawie rzekomej ekshumacji z terenu St sów na emigracji? Dobrym tu porównaniem jest próba jest od łaany rasfiizkna miej W południe, gdy słońce jesienne pwo row dzdo ili tpa am ołęEalin : Kolegu. giuNa m Bjeogo żeg o Msce iłosma ierria dznie ia. intere 13 mln. Mrs Hersham utrzymuje, że nie było takiej umowy. Raphael’s Convent w Lower Bullingham szczątków podaży katolickiego St John & Elizabeth Hospial, którą uniemianuFją wiakjąc Ozłoci liście na grobie awno lewe y Cgo oupo rtwier jes tnioka beco.niGur e prgu zela, dmwy iosta tem ilkujed spno racze w - sprzeW niosła do sądu kontrpozew wobec Richarda Butler-Crestrzeganego jako „święty” 14-letniego chłopca Witusia Ormoż li wi ła Cha ri ty Com mis sion po in ter wen cji kard. Mur phy śnie do ku ment z no wą klau zu lą upo waż nia ją cą po wier ni ków do O Dobrym Człowieku pomyśl sądowych, badających prawa własności i wynikającej agha, roszcząc sobie 4,5 mln jako rekompensatę strat poniełowskiego, złożonych w Henley obok grobu matki [szczątki O’Con nor, zwierzch ni ka die ce zji West min ster i po ar ty ku łach w sprzeda ży Faw ley Co urt. Wkrót ce z nie ja snych po wo dów, za raz On zawsze myślał o tobie. z nich sprzedaży oraz rolę księży marianów. Toczy się też sionych w związku z niezrealizowaniem zaplanowanych Witusia, złożone w drewnianej skrzynce, zostały wsunięte pra sie („The Gu ar dian” itd.). Pol ska Mi sja Ka to lic ka pod le ga przedsp egrazawmi na mi GCE, ma ria nie za my ka ją szko łę, pu blicz nie a dotycząca zablokowania prawa do swobodnego inwestycji oraz kosztami wykonanych już prac. Wygląda na pod płytę grobu jego matki – red. NC]. Posiadłość w HereWestminster, ale widocznie jej były rektor, ks. Tadeusz zaprzepcza Co urt. A gdy wieczorem przyjdziecie rzejąc chopo dzgło enskom ia przoechę z pci ossprze iadłoda śćżyorFaw az eley k sh um acji zwłok diecetozji , że niejaki Damien Kearsley, deweloper, doradził, że w cią- fordshiere należy również do księży marianów [Lower BulKu kla nie zgło sił sprze ci wu, bo w ko re spon den cji FCOB abp. Dzie ło o. Ja rzę bow skie go, Ko le gium Bo że go Mi ło sier dzia, Po polsku wyszepczcie pacierze znajdujących się na terenie Fawley Court, co było warungu 26 miesięcy Fawley Court mógłby przynieść zysk w wylingham zostało kupione przez hrabiego Łubieńskiego i Vin cent Ni chols (na stęp ca kard. O’Con nor), twier dził, że nie ma kontyknu owa ne przez o. Ja nic kie go, na gle ma swój ko niec, ale po Bo On tu na Wiecznej Warcie iem sprzedaży. sokości 32 mln funtów, gdyby pałac zamienić na hotel, a na przekazane polskiej społeczności w Anglii, księża marianie w tej spra wie sta no wi ska ( dwóch laDtach o. Pa pu żyń ski otwie ra Dom Piel grzy ma z de kla ra Słowa polskiego strzeże. I ha ve no stan ding in this mat ter ). Z do la przypomnienia: w 1971 roku na terenie Fawley przylegającym terenie wybudować mieszkania. Jak do tej byli jedynie opiekunami tego miejsca – red. NC]. Księża macją stwo rze nia Sank tu arium Bo że go Mi ło sier dzia. Do dziś nie stęp nych nam da nych wia do mo, że Pol ska Mi sja Ka to lic ka za ofe Court zbudowany został kościół św. Anny, którego fundapory, zgoda na to nie została wydana. rianie próbują sprzedać tę posesję i być może obecność wiemy, co się stało z antyczną rzeźbą Zeusa, która znikła w tym rowała marianom £8 milionów, czego marainie nie przyjęli. I nocą, gdy strzechę wysoką torem był książę Stanisław Radziwiłł; w 1986 roku szkoła Sprawa, którą prowadził sędzia Mr Justice Eady, odbyła grobu na jej terenie odstraszała potencjalnych nabywców. okresie. Do wia du je my się na to miast, że Com mo dus zo stał sprze Kościoła mgła osnuwa W 2008 ro ku, po ogło sze niu in ten cji sprze da ży Faw ley Co urt została zamknięta w niejasnych okolicznościach; w 2008 się w lipcu, a przez salę sądową Royal Court of Justice Prokuratura [Crown Prosecution Service] oddaliła jednak dany rprzez „pry wat ne go ko lek cjo ne ra” w ro ku 2005 na au kcji w Tutaj, nad Małą Polską by ło du żo pro te stów na ła mach pra sy, ale tak że wy ło ni ły się gło sy z oku, po zaniechaniu projektu budowy ze składek Polonii przelewały się zarzuty nadużyć, błędnej interpretacji, sprawę – gdyż „nie leżała ona w interesie publicznym” Christies za £105,000, lecz suma ta nie jest wykazana w rachun- różnych Ten Wielki Polak czuwa. źródeł popierające sprzedaż – między innymi z szeregów Centrum Apostolatu, Fawley Court został wystawiony na sznia ustNa w,uczy kłam ststwa w, koPol ruskie pcjgo i. Dza o Gra tegoniscą prizwecwy zkpo im iędziach dzy różi „nie znaleziono dowodów, że były to kości ludzkie” – co kach przedstawionych przez marianów Charity Commission. Zrzeosze ciel wie sprzedaż. Wyceniony został przez agentów nieruchomonyna miZa grrem upaby mi(pre Polze aksaów becn ymda i ncji a Kul salitu sąral do wewy j sdaw two-rzy- jest niewiarygodne i wręcz obraźliwe. J. W. Górski Także niewykazana jest suma £400,000 ze sprzedaży w 2005 Szymo Poloskiej Fun nej, ści: Savills – na 24 mln funtów, Warburtons – na 30 mln. ł y z a b a w n e w i d o w i s k o . W a ż n ą k w e s t i ą d o r o z s t r z y g ię-cia Ponadto w sądzie najwyższym założono5.12.1972 jeszcze jedną roku North Lodge, małej posiadłości przy bramie należącej do cy „Dziennika Polskiego i Dziennika Żołnierza”) na zebraniu z nKo Ofertę 22,5 mln funtów odrzucono, a w ubiegłym roku j e s t t o , c z y k s i ę ż a m a r i a n i e w i e d z i e l i o 5 m i l i o n o w y m h o n o s p r a w ę p r z e c i w k o m a r i a n o m , w n i e s i o n ą p r zez Polish Fawley Court. Akt sprzedaży był podpisany przez dwóch księży: mitetem Obrony Dziedzictwa Narodowego. Niewyraźne jest też cena została zbita do 13,5 mln i posiadłość została sprzer a r i u m , j a k i e z a ż y c z y ł s o b i e B u t l e r C r e a g h ( n a j w i d o c z n i e j A c t i o n G r o u p . C h o d z i o z n i k n i ę c i e f u n d u s z y pochodząWojciecha Jasinskiego i Andrzeja Gowkielewicza, co jest tym stanowisko Zjednoczenia Polskiego. Natomiast PAFT (Polonia Aid TO MAY dana firmie Cherrilow Ltd, zarejestrowanej poza granicaie)tion . JedTrust), en z doktó kure mgo entpo ówwier , któnircy y mdys iałpo ponu św dczdu aćsza tami kie cycWHOM h ze zbiórIT ek n a budCONCERN owę nigdy niepowstałego Cenbardziej dziwne, że stanowili oni mniejszość wobec zarejestro- Founnda jąiafun Re: FAWLEY COURT, HENLEY mi Wielkiej Brytanii. ustnarodowego alenia, podppo isa ny przez Minsygniów rs HershaRzą m, du zosPol tałskie rzego kona mo trum Apostolatu (ok. 300 tys. funtów) oraz o zaginione wanych w tym czasie pięciu powierników trustu. skarbu przekazaniu Fawley Court został przejęty przez Mrs Aidę Dellal podrtwie, obiobył ny.od Napo tocząt miaku st za Busprze tler-C agSe h kre pow iedPA zia ł, że,pan drognotice ocenneisdzdirected ieła sztukto i (oany łączparties nej warwho tości may ok. 30 mln W związku z artykułem w „Private Eye” o brakującym doku- Uchodźs dareżą. tarz FT-u, This Hersham, która publicznie poinformowała o wielkich i – co at-Koź wiejniew mu ski byłpo o ptzw. rzek„ostat onaćniej mamszy” rianów y oley bnCo iżyurt li cewnza ę, funtów), that przekthey azanehave Muza eubeneficial m Fawley C our t przin ez członconsider interest mencie Kolegium Bożego Miłosierdzia pan Władysław Duda Ostołja w, b Faw warte podkreślenia – godnych naśladowania planach poko nieścio wałaż sśw. am An pony cho(6.12.09) dzi z katpo olwie ickidział ej rodpro zinte y.stu Nijąecym, bez zże naków polCourt, sko-br yHenley. ty jskiej sThey połecshould zności, knote tóre zthat ostałthe y wywieFawley (już nie ksiądz) napisał do redakcji list stwierdzający, że nie nisz- krystii renowacji niemiłosiernie zapuszczonego zabytku klasy I c z e n i a m o ż e b y ć t e ż f a k t , ż e n a j b a r d z i e j a k t y w n i p o w i e r n i z i o n e ( d o P o l s k i ) b e z z g o d y [ b r y t y j s k i e g o m i n i s t e rstwa sale of the property by the Marian Fathers to the czył żadnych dokumentów, ale że sporządził katalog Muzeum i spodziewa się miliona funtów. (Grade I), jakim jest pałac Fawley Court. Jakkolwiek, od ranew owners may be defective and that any new c y t r u s t u , k s i ę ż a – J a s i ń s k i i G o w k i e l e w i c z – z a o f e r o w a l i k u l t u r y – r e d N C ] . S p r a w a z o s t a ł a o d r o c z o n a w o czekiważe zabezpieczał archiwa i dokumenty (The Return of Vlad, NC Znaczy to, że od początku musiała powstać kolejka prezesów zu zrazList iła soten bienie lokwy alnjaąśnia spowca łeczle, nodla ść p opgo rze–zja zako łożjesz encze ie may firją mcych ie Msię ainma streria am Butoleza r-C aggi. ha Ogól wynny ajębi cie na jest półtbar ora- ro- title niu n a wybe rokvulnerable Mr Justice to Eachallenge. dy’ego. kłania nom poremo lans 10.11.2010). cze kówier ł posnik iad–łoWła ści w sokieDu goda ogza rore dzjeestro nia,wał zam kającro w- tendzo ksmut u biny urai nnie a tpo ere iecy: Faw Cou rt (czy firm płmi aclio iłanowej Sporo pracy dla prawników, a tymczasem przyszłość ksiądzwiopo dyysław wy1999 konją traleciymy posiadłość o astu Patrick s p o s ó b ś c i e ż k i s p a c e r o w e i u n i e m o ż l i w i a j ą c w i e r n y m k o c z y n s z ? ) . W ś r ó d ś w i a d k ó w b y ł j e d e n z e m e r y t o w a n y c h d y w s paniaStreeter łego, z ogand romCo, nym potencjałem zabytku klasy I ku nowy trust, wykreślając z rejestru Charity Comisssion trust wartości, ale milion wpłynie na konto do podziału między spoleChartered Accountants r z y s t a n i e z k o ś c i o ł a ś w . A n n y ; p o m i m o t e g o ż e c e n a p o s i a r e k t o r ó w h a n d l o w y c h T e s c o , k t ó r y z e z n a ł , ż e p r z e d s t a w i ł s p o w i t a j e s t g ę s t ą c h m urą. Niepokalanego Poczęcia (nr. 271717) i co się stało z funduszami gliwymi polonijnymi organizacjami. Kwestie finansowe nie są 1 Watermans End, dłoczo ściny zomi stana ła oCen bnitrum żona,Apo by –stozg dnktó ie zreklni au zulą (zased opłnem atą) spra Mrswy… Hersham Butler-Creaghowi i jest pewien, przezna laotu, gdy nie zosta- jednak Matching, HARLOW, Essex CM17 ORQ esdo trywa kcne. yjnCha ą – kriotyścCom iół mmis ógłsion byćnie otw rtyda dljuż a wdo ierku nymen ch, Piloti że bwi yłaste um owa a 5gam n fcje untpo ów ło wyrbu poasia Oczy jest, żenor nilza lo. nijne potrzebują funduTel: 01279 731 308 m a r i a n i e z o s t a l i z m u s z e n i d o z a m k n i ę c i a k o ś c i o ł a . O c z y w i ś c i e w y s z ł a t e ż n a j a w r o l a C h e r r i l o w L t d . R o k t e Prze ł o ż y ł a Te r e s aBa z arnik tów trustu nr 251717. Natomiast niedawna korespondencja szów na prowadzenie akcji społecznych, z których najważniejsze email: sptstreeter@aol.com marianów z firmą Streeter wskazuje, że marianie rzekomo ma- – z punktu widzenia przyszłości – jest kształcenie młodzieży, czy- |9 nowy czas | 8 września 2011 czas przeszły teraźniejszy Historia warta opowiedzenia Młoda Polka biegnie przez płonące ulice Warszawy. Dookoła słychać odgłosy toczących się walk. Dziewczyna na ramieniu nosi biało-czerwoną opaskę – symbol Armii Krajowej. Śpieszy się, jest zdenerwowana bardziej niż zwykle. Właśnie się dowiedziała, że jej siostra jest ranna i znajduje się w jednym ze szpitali polowych. Arkadiusz Ołdak Hanna McCluskey Komendant oddziału, w którym służyła, nie pozwolił, by poszła sama, więc towarzyszy jej trzech Żydów, dopiero co zwerbowanych. Niosą ze sobą nosze, na wszelki wypadek, gdyby siostrę trzeba było przenieść w inne miejsce. Nagle słychać wybuch, w powietrze unosi się tuman kurzu, fragmenty zniszczonych budynków. Jej ubranie momentalnie pokrywa się brudem wymieszanym z krwią. Właśnie wybuchł Goliat, niemiecki czołg-pułapka, zabijając ok. 300 osób w okolicy. Po jej towarzyszach nie ma śladu. To tylko jeden dzień z sześćdziesięciu trzech, w czasie których powstańcy z Warszawy walczyli, by wyzwolić swoje miasto z rąk Niemców w 1944 roku. Tą dwudziestolatką była Marzenna Schejbal, mieszkająca od 1946 roku w Londynie. Tego dnia, 13 sierpnia, nie po raz pierwszy stanęła twarzą w twarz ze śmiercią. Jej historia, mimo upływu lat, nadal porusza i warta jest opowiedzenia. To historia ponad pięciu tysięcy kobiet, które latem 1944 roku stanęły ramię w ramię ze swoimi mężami, ojcami, braćmi, by walczyć o wolną Polskę. Marzenna Schejbal nie była przygotowana do roli, którą przyszło jej odgrywać w czasie wojny. Jak wielu młodych powstańców nigdy wcześniej nie miała kontaktu z prawdziwą walką. Ale wojna nie była jej obca. Gdy Niemcy zaatakowali Polskę w 1939 roku, była przerażona, bała się, że nie przetrwa wojny. Z czasem, mimo trudów okupacji, życie zaczęło toczyć się spokojniejszym biegiem. Przykre wspomnienia wróciły w 1943 roku, gdy zaledwie kilka kroków od ich mieszkania walki rozpoczęły się na nowo – na terenie getta wybuchło powstanie. Ich ojciec nie chciał, by jego córki przyłączyły się do organizacji podziemnych. Sam był zaangażowany w pomoc Żydom i partyzantom, których przetransportowywano do bezpiecznych domów poza Warszawą. Zaangażowanie jego najbliższych w ruchu oporu mogło narazić na szwank jego wysiłki. Przypadek jednak zadecydował inaczej. sierpnia, jednego z tych słonecznych i ciepłych letnich dni, Marzenna z siostrą Ewą wyruszyły do centrum miasta. Wybrały się do jubilera na ul. Marszałkowską. Zakupiły tam dwie obrączki z wygrawerowaną dedykacją, jako pamiątkę dla swoich ówczesnych sympatii. Wracające do domu dziewczęta zatrzymały odgłosy rozpoczynającej się walki. Była 17.00 – wybiła godzina W, sygnał do rozpoczęcia Powstania. Niezdające sobie do końca sprawy z tego, co wokół nich się dzieje, siostry postanowiły z determinacją, że wrócą do domu całe i zdrowe. Osiągnęły to, choć przejście niewielkiego odcinka dzielącego je od mieszkania przy ul. Franciszkańskiej zajęło im cztery dni. Głodne i zmęczone, nocowały w opuszczonych piwnicach, poruszając się tylko wtedy, gdy były pewne, że w pobliżu nie toczą się żadne walki. Po tym wydarzeniu Marzenna i Ewa zgłosiły się do najbliższego oddziału Armii Krajowej na 1 ul. Długiej. Do tego czasu wielu powstańców już zginęło. Innym dotarcie do punktów zebrań uniemożliwiała ciągła wymiana ognia, bombardowania i ustawiane przez Niemców barykady. Komendant oddziału przyjął nowych rekrutów bez zadawania zbędnych pytań. Marzenna dołączyła do Zgrupowania Sosna, II batalionu AK. 6 sierpnia 1944 roku przywdziała biało-czerwoną opaskę, wyrecytowała słowa przysięgi, oddając się w opiekę Matce Boskiej, stała się żołnierzem. Zaczęła działać jako posłaniec, pielęgniarkanoszowa; szukała zapasów medycznych do szpitali polowych. Ona i jej siostra nie były osamotnione. Szacuje się, że kobiety w szeregach AK stanowiły dziesięć procent. Oprócz tego w trakcie walk spontanicznie dołączały rzesze anonimowych warszawianek, których oficjalne statystyki nie obejmują. Nawet kilkunastoletnie dziewczęta były werbowane do pomocy powstańcom. Bez wsparcia ze strony Rosjan, którzy czekali po drugiej stronie Wisły, i niewystarczającego zaangażowania aliantów, powstańcy zostali skazani na porażkę. Siły okupanta wysłane do stłumienia Powstania były przygniatające. Ratunkiem dla walczących miały być kanały. Kilkadziesiąt osób, wśród nich Marzenna, ściśniętych w rurze o średnicy 70-80 cm spędziło tam ponad dobę. Posuwali się powoli, czołgając się poprzez ścieki. Warunki były nieludzkie – smród, ciemność, wilgoć. Nie wszystkim udało się wyjść z tego żywym. Jedyna droga prowadziła do przodu, więc zwłoki należało nieść ze sobą. Po wyjściu z kanału Marzenna, jak wielu innych, omdlewa. Teraz pozostało już dla niej i reszty powstańców tyko czekanie – na zawieszenie broni, na przyjście Niemców. Dla Marzenny i jej towarzyszek wojna zakończyła się kilkaset kilometrów od ich ukochanego miasta. Po kapitulacji Warszawy czekała ją długa podróż przez niemieckie obozy, aż do końcowej stacji na ich drodze – Stalagu VI C w Oberlangen, zaledwie dziesięć kilometrów od granicy holenderskiej. Surowy klimat i ciężkie warunki sprawiały, że życie w obozie jenieckim nie należało do najmilszych wspomnień. Po raz pierwszy w historii kobiety – 1721 Polek – żołnierzy AK potraktowano jako jeńców wojennych. Ich status w żaden sposób nie wpłynął na to, ile trudu musiały znieść. Lodowate powietrze, walące się baraki, brutalność strażników, głód, szczury, wszy i... wspomnienia płonącej Warszawy. Dzień wyzwolenia, 12 kwietnia, ogłosiły wystrzały nadciągających oddziałów alianckich z biało-czerwonymi insygniami. 1 Dywizja Polskich Sił Zbrojnych pod dowództwem gen. Maczka przybyła przywitać bohaterki Powstania Warszawskiego. Marzenna, po krótkim pobycie w obozie dla osób przemieszczonych (displaced persons, tzw. dipisów) w Barletta we Włoszech, wraz z wieloma innymi Polakami zdecydowała się na emigrację. Zamieszkała w Londynie, tu wyszła za mąż, założyła rodzinę, wychowała dwoje dzieci. Przeżyła relatywnie spokojne życie w demokratycznym państwie. Jednak musiała poczekać 45 lat na wolność dla Polski, o którą tak zaciekle walczyła w 1944 roku. Warszawa, zrównana na rozkaz Hitlera z ziemią, z czasem podniosła się z prochów i odbudowała. Jednak Marzenna miała też swoje prywatne tragedie, jak wielu innych Polaków w tym czasie. Jej ojciec trafił do kamieniołomu pod Lipskiem, po wojnie słuch o nim zaginął. Mimo Special offer for shools £4.00 usilnych starań nigdy nie dowiedziała się, jaki był jego koniec. Dziś rocznica Powstania obchodzona jest z szacunkiem i godnością, na jaką zasługuje. Marzennę Schejbal i tysiące innych powstańców wita się w stolicy jak prawdziwych bohaterów. Niemniej powstańcy jeszcze po 1989 roku długo musieli czekać na upamiętnienie ich walki o wolność. Dziś Muzeum Powstania Warszawskiego, powstałe z inicjatywy śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego, jest jedną z najchętniej odwiedzanych atrakcji w stolicy. Nieustające komentarze i oceny dotyczące wydarzeń z 1944 roku, jak choćby niedawna krytyczna wypowiedź ministra Sikorskiego, który określił tę walkę jako „narodową katastrofę”, potwierdzają tylko, jak ważne było to wydarzenie w historii naszego kraju. 10| 8 września 2011 | nowy czas nowy czas felietony opinie redakcja@nowyczas.co.uk 0207 639 8507 63 King’s Grove London SE15 2NA Sentimental Journey Krystyna Cywińska 2011 Przeszłość to inna kraina. Krajobraz prawie taki sam, ale kraj już inny. Taka Anglia na przykład. Wczoraj i dziś w przenośni. A przenoszę się myślą lata wstecz. Do krainy nieznanej młodym polskim pokoleniom. Do Anglii hermetycznej, krytycznej wobec obcych, ksenofobicznej, paternalistycznej wobec dawniej podbitych narodów. Nieufnej wobec innych. Zapatrzonej we własną straconą wielkość. Opłakującej po salonach przepadłe imperium. Wracam myślą do Anglii zamkniętej we własnym, dziś już powszechnym języku. Nieczułej na inne, niepotrzebne jej języki. Anglii wyczulonej na rozbieżności i odmiany językowe, na klasowe i regionalne akcenty. Segregującej według nich ludzi i środowiska. W tamtej Anglii język był przyczyną podejrzliwości, nieufności, a nawet lekkiej pogardy. Odczuwali tę wyniosłość nieraz polscy emigranci kaleczący nieuleczalnie ten język i jego akcent. Bo się w większości tego języka dobrze nie nauczyli. Zenkju wery much. Skazywali się na pewien margines zawodowy i towarzyski. Urzędów państwowych czy lokalnych piastować nie mogli. W tym nieudolnym łamanym przez nich języku leży także przyczyna wewnętrznej obcości emigracji. Kiedy lata temu w okresie euforii z powodu „Solidarności” podejmowano w Ognisku Polskim w Londynie premier Margaret Thatcher, gospodarz tego spotkania wygłosił długą orację na temat Polski i jeszcze dłuższy panegiryk na cześć pani premier. Co on mówi? – Co powiedział? – rozległy się szmery na sali. Bo mało kto zrozumiał, co mówił i o czym. Margaret Thatcher też pewnie nie wszystko zrozumiała, sądząc po słowiańskim akcencie mówcy. Ale z ust pani premier nie schodził poprawny uśmiech. Było to tuż przed wejściem w życie poprawności politycznej. A po jej wejściu wszystko zaczęło się zmieniać. Dziś z każdym językiem każdej maści należy się dogadać i w każdym języku należy się domagać – czy się należy, czy nie – usług wszelkich i wszelkich zasiłków. I mniejsza o to, że dzwoniąc do banku czy lokalnego ratusza, czy nie daj Boże szpitala, może człowiek dostać apopleksji. Bo mu się porozumieć trudno. Kiedyś w autobusie trzeba było niemal szeptem kwilić po polsku, bo można było usłyszeć syk: This is England, talk English. A któż by się dzisiaj odważył na podobny syk, słysząc dziki jazgot do komórek w narzeczach połowy świata. Cóż to były za czasy, kiedy w autobusach i kolejkach podziemnych w Londynie słychać było tylko dyskretny szelest przewracanych stron gazet i książek. Ludzie czytali, a nie gdakali bezmyślnie upojeni własnym głosem. Pustosłowie i wodolejstwo zatapia Anglię kiedyś oszczędną w słowach. Oględną w wypowiedziach, raczej surową w obyczajach, przynajmniej na zewnątrz. Całowanie się na ulicy? Obmacywanie się na trawie w parku? Policję by wezwano. Poprawność polityczna poszła tu w parze z brakiem poprawności obyczajów. A tolerancja wynikająca z kultury i cywilizacji obyczajowej przerodziła się w galopujące przyzwolenie prawie na wszystko. Mniejsza o rozpustę. Gorzej z rozbijaniem szyb w sklepach. Grabieżą, plądrowaniem, podpalaniem i rzucaniem cegłami w policję. Do czego doszło niedawno w tym kraju i znów dojdzie za jakiś czas, a do czego dawniej nie dochodziło. Poprawność lewicowa i ogólnie poglądowa stara się to dzikie zjawisko rozbestwienia i rozpasania rozgrzeszać i tłumaczyć. Że taka ta młodzież bezradna, opuszczona, zaniedbywana, bez przeszłości i przyszłości. Biedacy protestują, kradnąc. Co się stało z tą naszą sielską, anielską Anglią? Z jej bezpiecznymi nocami i spokojnymi, łagodnymi dniami? A domami bez krat i systemów alarmowych? I z kluczami do domu pod wycieraczką? Ale przynajmniej humor nie zamarł w tym kraju otępiałym i oniemiałym z powodu poprawności politycznej. Karykaturzysta „The Daily Telegraph” Matt przywrócił mnie do przytomności po wizycie w Brixton w dniu rozruchów. Narysował dwie starsze panie stojące przed sklepem Peter Johns w Londynie, tą oazą wyższych sfer. Jedna z pań powiada: – Nie przyszłam tu na kawę z tobą, ale na szaber. Ruszaj na lady. Ten kraj zaczyna się ruszać i budzić z letargu otępiałej tolerancji i tej banalnej poprawności. Niedawno ukazało się ogłoszenie o poszukiwaniu lekarza do szpitala w Liverpool. Na końcu ogłoszenia dodano: z uwzględnieniem idiotycznych przepisów o równouprawnieniu ras, religii i płci. Czyli the usual rubbish – jak napisano. A wiemy, że brytyjska służba zdrowia jest prawie opanowana przez rasy. Czy mam wzdychać do surowego angielskiego lekarza, który mi tylko przepisywał tonik? Nostalgia równa się tęsknocie za młodością. Może dzisiejsze nowe Polaków pokolenie w tym kraju za kilka lat westchnie do tej dzisiejszej Anglii? Jeszcze nie całkiem zatopionej przypływami ze świata obcego kulturowo. A ja wzdycham sobie tymczasem do rewii Hemara w Ognisku Polskim w Londynie. Ognisko podobno teraz na sprzedaż za miliony. A te miliony podobno do podziału. Czyżby? Czyżby Ognisko wypaliło się bez reszty dla polskości? Nie liczę na odpowiedź. Liczę natomiast na odpowiedzi o przyszłości POSK-u. Liczę na to jako jedna z członków założycieli w rodzinie. Czy to prawda – pytam – o tych gaciach, co mają zwisać z balkonów mieszkań przerobionych z części budynku? Za ile takie przeróbki i kiedy się zamortyzują? – pytam. Mawiało się, że POSK ma być „podstawowym nosicielem wartości emigracyjnych”. Karkołomne zadanie i zdaje się, że POSK może na nim skręcić kark. Przeszłość to inna kraina. Wzdycham do tej dawnej, łagodnej, cywilizowanej Anglii i emigracyjnego establishmentu. Tak jak starzy ludzie w kraju wzdychają do PRL-u i powtarzają sobie z nadzieją, że jak się będziesz dobrze sprawował za życia, to się po śmierci dostaniesz do PRL-u. Wolałabym jednak czyściec. Masz wiadomość Życie felietonisty nie jest łatwe. A pisanie felietonu do pisma ukazującego się po miesięcznej wakacyjnej przerwie w żaden sposób nie ułatwia sprawy. Przez miesiąc w samym tylko Londynie wydarzyło się tyle różnych rzeczy, że można by pisać o tym... przez co najmniej kolejny miesiąc. Jeszcze więcej ciekawych tematów jest na świecie, tam też działo się sporo. No i w domu – w Polsce też wakacyjna przerwa się skończyła, zbliżają się, choć jakoś niemrawo, wybory. No i mam dylemat, o czym napisać, by być na czasie? Pamiętam, gdy jako młody adept dziennikarstwa cieszyłem się z każdego wydrukowanego materiału. Przeważnie były to krótkie reportaże z życia, które zawsze dobrze się czyta, a które najlepiej rozwijają skrzydła młodego dziennikarza. Już wówczas z zazdrością przyglądałem się starszym kolegom w redakcji, którzy swojej felietonowej kolumny już się dorobili i – jak to wówczas w tygodniku bywało – co czwartek, nie musząc nigdzie biegać, siadali nad maszyną do pisania i stukali. Stuk, stuk, stuk. Szło im łatwo, szybko, raz dwa i napisane. Byłem wówczas zdecydowanie za młody, by wiedzieć, że potrzeba do tego czegoś więcej. A tymczasem gazety już dawno przestały być naszym głównym źródłem informacji. Nawet radio czy telewizja już nie mają takiej siły oddziaływania, jak kiedyś. Owszem, ciągle mają tę przewagę nad gazetą drukowaną, że zawsze mogą przerwać program i nadać wiadomość na żywo, tyle tylko że ta wiadomość ma bardzo krótki żywot. Raz nadana, ucieka, znika. Już jej nie ma. Nie zachowuje się, nie to, co słowo drukowane. Czarno na białym. Jest. Zawsze można do tego wrócić, jeszcze raz przeczytać, podrzucić koledze na biurko, niechaj też wie. Ale ani gazeta, ani nawet radio czy telewizja nie mogą konkurować z internetem. Tam jest wszystko. Każde wydarzenie opisane z prawa i lewa, i to przeważnie przez wiele różnych osób. I nic, tylko szukać, grzebać w przeglądarce, wyszukiwarce. Tylko, czy aby jest tam na pewno? A jeśli jest, to na jak długo? Przysłuchiwałem się ostatnio rozmowie w radiu na temat archiwizacji... internetu. Rozmowa była ciekawa i – muszę przyznać – zupełnie na czasie. Wypowiadał się pewien historyk, otwarcie przyznając, że spędza wiele godzin w bibliotece przeglądając stare roczniki gazet. To z nich dowiaduje się, jak wyglądało życie trzydzieści, pięćdziesiąt czy sto lat temu. Kartkuje pożółkłe strony w poszukiwaniu wiadomości, która jest mu potrzebna i w międzyczasie przeważnie trafia na inne, o istnieniu których nie wiedział. W końcu zapytał: – Jak i gdzie mogę przejrzeć wiadomości na stronach internetowych sprzed... dziesięciu lat? Niby proste pytanie, a jednak wcale nie tak łatwo na nie odpowiedzieć. W zmieniającym się technologicznie świecie to internet staje się głównym nośnikiem wiadomości, takim samym jak przed laty gazety. Ale gazety można zachować, zarchiwizować. Co zrobić jednak z tym, co napisano w sieci? Jak to zachować dla przyszłych pokoleń historyków i nie tylko, którzy za dwadzieścia lub może nawet sto lat będą chcieli dowiedzieć się czegoś więcej o tym, jak dobrze lub źle żyło nam się dzisiaj? No i kto powinien się tym zająć? Do kogo należy to skomplikowane zadanie zachowania czegoś, co wydaje się nieprzechowywalne? Masz wiadomość! – krzyczy program pocztowy na moim desktopie. I co ja mam z nią zrobić? V. Valdi nowyczas.co.uk |11 nowy czas | 8 września 2011 felietony i opinie Na czasie KOMENTARZ ANDRZEJA KRAUZEGO Grzegorz Małkiewicz Kolokwializmy często tracą swoje drugie dno, trzeba uważać. – Pan ma chyba coś nie tak ze swoim mózgiem – zauważyła piękna dama w odpowiedzi na mój całkiem niewinny argument. I rzeczywiście miałem. Następnego dnia leżałem na stole operacyjnym. Lekarz oświadczył, że mózg trzeba otworzyć. – Nic wielkiego – zapewniał. – Zrobiłem takich operacji 139. Potrzebna jest jednak twoja formalna zgoda. Zgodę wyraziłem, składając stosowny podpis, ale zapomniałem zapytać, jak się mają jego pacjenci. Kim będę po przebudzeniu, jeśli w ogóle będzie mi to dane? Czy zaspokoję oczekiwania pięknej damy? Kim będę po przebudzeniu? Mają otworzyć mój twardy dysk. Nic wielkiego? Majstrowanie w mózgu w celu wycięcia dużego tętniaka… – Tylko proszę nie zmieniać moich poglądów – wydobyłem jeszcze z siebie skazany na ostateczność. Po przebudzeniu okazało się, że byłem po drugiej stronie sześć godzin. Ale wróciłem, lekarz zadowolony, uśmiechnięte twarze pielęgniarek, monitory rejestrują moje ponowne przyjście. Za parawanem czeka żona. Ocalałeś nie po to, żeby żyć… Podpowiada poeta. Mam dać świadectwo? Jak było tam, skąd mało kto wraca? Z tym jest gorzej, chyba obowiązuje jakaś niepisana tajemnica, każdy musi to przeżyć indywidualnie, bez podpowiadania. Może jedynie to ekstremalne doświadczenie wpływa na nasz sposób postrzegania darowanego życia. Może…, ale zapewniam, że w moim przypadku mistyki nie będzie. Jedynym chyba sposobem rekonwalescencji jest powrót do normalności, do codziennego życia. Za oknem, szczelnie zamykanego po zmroku szpitala, zamieszki. Czarna głównie młodzież wynosi towary z okolicznych sklepów, a czego wynieść nie może, pali. Miły personel szpitalny coraz to sprawdza moją zdolność zapamiętywania. Do znudzenia pytają, gdzie jestem, kim jestem, co się stało. Zwykle przed posiłkiem. Wyobraziłem sobie, że jak źle odpowiem, to będę głodny, nie dostanę tej szpitalnej papki, o której tyle złych rzeczy słyszałem. Z pamięcią na szczęście nie najgorzej, z jedzeniem też. Obsługa szpitala krytykuje huligańskie wybryki swojego środowiska. Jedna z pielęgniarek boi się wracać późną porą do domu. A w gazetach wysyp różnych ekspertów od wykluczeń. Jak to bywa w takich przypadkach, lewica oskarża prawicę, tym razem zapominając o tym, że cięcia budżetowe dopiero zostały zapowiedziane i nikt jeszcze z ich powodu nie ucierpiał. Policja przygląda się z boku, pamiętając, że interwencja może skończyć się oskarżeniem funkcjonariuszy. Zresztą do zamieszek, jak uważa ulica i eksperci, doprowadziła brutalność policjantów, którzy zastrzelili podczas próby aresztowania czarnego mieszkańca wschodniego Londynu. Miał broń, ale to nie on pierwszy strzelał. Kiedyś obowiązywała zasada, kto mieczem wojuje, od miecza ginie, ale to zamierzchłe czasy. Był kochającym ojcem trojga dzieci z jedną kobietą, z drugą spodziewał się czwartego. Do domu wracam ulicami z zabitymi witrynami sklepów. Ponura sceneria nowego początku, tym bardziej więc wzruszyły mnie kartki z życzeniami od Czytelników z pedanterią ułożone na moim biurku. Obok wydany beze mnie numer „Nowego Czasu”. Brutalna lekcja i wzruszająca niespodzianka. Nie ma ludzi niezastąpionych, ale są ludzie, na których można zawsze liczyć, szkoda tylko, że trzeba odbyć tak daleką podróż, żeby to zrozumieć i docenić. kronika absurdu Polska sprzątaczka Barbara Kuligowska okradła byłego ministra energetyki Charlesa Hendry'ego na sumę 90 tys. funtów. Sukcesywnie wynosiła biżuterię pani Hendry, zwracając baczną uwagę na to, by była to biżuteria, którą ta rzadko nosi. Wpadła, bo zaczęła sprzedawać kosztowności w internecie. Przestępstwo takiego kalibru zaprowadziłoby każdego złodzieja do więzienia, Kuligowskiej uszło to na sucho, bo... jest samotną matką i – jak zapewniała w sądzie – pieniądze wysyła do rodziny do Polski, na utrzymanie synka. Dosyć kosztowne to utrzymanie. Baron de Kret Wacław Lewandowski Cudu nie było… Gdy w ostatnią sobotę usłyszałem zapowiedź cudu, który miał się zdarzyć w niedzielę, coś mi podpowiedziało, że zamiast cudu ujrzymy szarą, choć niedzielną, rzeczywistość, która – jak to ona – złośliwie zaskrzeczy. W rolę wieszcza i proroka cudu wcielił się minister Sikorski, cudotwórcą zaś według proroctwa miał być Donald Tusk, co niespecjalnie dziwi, gdy przypomnimy sobie, ileż to cudownych zdarzeń obiecywał Polakom premier, gdy obejmował swój urząd. W związku ze strajkiem szkolnym polskiej mniejszości na Litwie – wyrazem protestu przeciwko ustawie ograniczającej nauczanie w języku polskim – dziennikarze spytali ministra Sikorskiego, czy MSZ w jakiś sposób wesprze litewską Polonię. Ten odpowiedział, że odpowiednie działania są przygotowywane, reakcja będzie stanowcza, wkrótce zaś sam pan premier weźmie się za rozwiązanie tej sprawy. I oto w sobotę ujawniono, że już nazajutrz Tusk zjawi się w Wilnie, gdzie spotka się z litewskim premierem. Szykanowanie mniejszości polskiej przez władze Litwy domaga się, oczywiście, polskiej reakcji. Problem istnieje od lat i jak dotąd żadnemu z polskich rządów nie udało się wpłynąć na zmianę litewskiej polityki mniejszościowej. Nawet prezydent Lech Kaczyński, który miał wyjątkowo dobre relacje z władzami Litwy, musiał przeżyć upokorzenie, kiedy w dniu jego wizyty w Wilnie litewski parlament odrzucił w pierwszym czytaniu projekt ustawy dopuszczającej polską pisownię nazwisk w dokumentach urzędowych. Premier Tusk, za rządów którego stosunki polsko-litewskie znacznie ochłodły, przede wszystkim ze względu na zauważalne dążenia polskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych do ocieplenia stosunków z Rosją, nawet za cenę znoszenia i przemilczania licznych upokorzeń, nie miał wielkiego pola manewru. Bo cóż mógł zrobić? Prosić litewskiego premiera o niestosowanie się do przyjętej przez parlament ustawy oświatowej? Jeżdżenie do Wilna z taką prośbą byłoby pokazem politycznej ignorancji i niekompetencji. Może więc Tusk chciał zrobić wrażenie mocnego człowieka, który nie z prośbami a z groźbami ruszył do Wilna, by bronić praw tamtejszych Polaków? Taka operacja zdała się kusząca, zwłaszcza że mogłaby poprawić wizerunek premiera i stanowić ważną część kampanii wyborczej, która właśnie teraz rusza w Polsce pełną parą. Czym jednak mógłby Tusk pogrozić Litwinom? Wiele czasu minęło od 1938 roku, kiedy to Rydz-Śmigły gro- ził zbrojnym marszem na Kowno – w dzisiejszym świecie nie ma miejsca na takie zabawy. Wyszło jak zawsze – wbrew tajemniczym zapowiedziom ministra Sikorskiego. Tusk niczego w Wilnie nie rozwiązał, w niczym nie wpłynął na poprawę losu litewskich Polaków. W Wilnie się zjawił, bo w realiach kampanii wyborczej nie wypada pokazać bezradności czy braku zainteresowania prawami Polonii. Był to jednak jedynie telewizyjny spektakl bez żadnego politycznego znaczenia, bez żadnego skutku i bez wpływu na warunki funkcjonowania polskiej mniejszości. Oczywiście, było przy tym dużo hałasu, mówienia o inicjatywie Tuska (komisja „podręcznikowa”) i sugerowania, że nikt dotąd nie ujął się za litewską Polonią tak stanowczo i skutecznie jak „pan premier Donald Tusk”. Cudu zatem nie było, a Donald Tusk tej niedzieli robił to, co najlepiej potrafi i w czym najlepiej się sprawdza. Wziął po prostu udział w pewnej grze pozorów – zabawie, która podporządkowana jest następującej regule: „Nie rób nic, bo i tak nie wiesz, co należałoby zrobić. Bądź bezczynny i bierny, ale zachowuj się tak, jakbyś był zajęty, zapracowany i pochłonięty rozwiązywaniem problemów, zwłaszcza tych, o których nie masz zielonego pojęcia!”. 12| 8 września 2011 | nowy czas czas pieniądz biznes ekonomia nieruchomości Polsce grożą noce przy świeczkach kiedy niemieckie władze już postanowiły, że niebawem się pożegnają z energią jądrową, w polsce znowu będzie się dyskutować o tym, czy my jednak powinniśmy stawiać na ten rodzaj energii. a tymczasem może się okazać, że już za dwa lata w naszym kraju zabraknie prądu. to alarmistyczny głos ekspertów i szefów firm energetycznych. Bartosz Rutkowski Mało o tym się mówi, ale już latem 2008 roku byliśmy dosłownie na granicy wykorzystania wszystkich naszych mocy energetycznych. Wtedy uratował nas tylko wybuch kryzysu finansowego. Ale ten problem znów powraca. – Jeśli dalej mamy się rozwijać, jeśli przemysł ma produkować coraz więcej, to potrzebne nam będą kolejne porcje energii, a tych nie uzyskamy bez budowy nowych elektrowni – nie ma wątpliwości Tomasz Chmal, ekspert do spraw energii. Pytanie jednak, skąd pozyskać energię. Od Niemców nie możemy, bo oni niebawem zamykają swoje siłownie jądrowe, będą więc z elektrowni konwencjonalnych potrzebowali więcej energii dla siebie. koszmar jak w prL-u Starsi Polacy pamiętają te koszmary rodem z PRL-u – wyłączanie prądu, złowieszcze komunikaty o kolejnych stopniach zasilania. W 2013 roku możemy mieć, niestety, powtórkę tamtych wydarzeń. Niektórzy stawiają sprawę tak: prąd stanie się luksusowym towarem, a pozbawianie użytkowników energii będzie trwało nie kilka godzin, ale kilka dni. Z informacji Społecznej Rady Narodowego Programu Redukcji Emisji wynika, że mocy w naszym systemie będzie ubywać i to w zastraszającym tempie. W ciągu pięciu lat nasze elektrownie wyłączą bloki o mocy 6 tys. megawatów. To prawie 20 proc. zainstalowanej dziś mocy. To tak, jakby w jednej chwili wyłączyć z obiegu największą w kraju elektrownię Bełchatów i odstawić połowę bloków nieco mniejszej siłowni. A to dopiero początek wyłączeń, potem przyjdą kolejne, bloki są coraz starsze i do 2020 roku trzeba będzie się pozbyć 3,1 tys. MW, do 2030 – w sumie 22 tys. MW. To niemal dwie trzecie potencjału naszych siłowni. Nowe Nie powstają, stare Niszczeją Najgorsze jest to, o czym od dawna mówią specjaliści: – Nie nadążamy z zastępowaniem starych bloków nowymi, bo budowa każdego nowego bloku to praca na lata – przypomina Krzysztof Żmijewski, były szef Polskich Sieci Elektroenergetycznych. Wystarczy tylko przypomnieć, że budowa bloku w elektrowni Pątnów o mocy 500 MW trwała aż sześć lat, a rozbudowa w Łagiszy – pięć lat. Jeśli dodamy do tego fakt, iż w ostatnich pięciu latach inwestycje w nowe bloki całej polskiej energetyki to mniej niż 2 tys. megawatów, będziemy pewni, że te alarmistyczne prognozy nie są przesadzone. Średni czas technicznego życia elektrowni wynosi 40 lat. Modernizując bloki, można go wydłużyć o kolejnych 10 lat, ale dalsze przeciąganie ich żywotności to hazard. W ostatnim dziesięcioleciu elektrownie zużyły się o około 25 proc., a w tym czasie potencjał energetyki zwiększył się zaledwie o 3 proc. Zdaniem wielu ekspertów dekapitalizacja techniczna naszych elektrowni wynosi już 73 proc. Niemal połowa bloków pracuje od ponad 40 lat, wśród nich zdarzają się takie – a jest to 15 proc. – których wiek przekroczył 50 lat. One nie powinny więc już pracować. Ale nadal pracują i można powiedzieć, że robią to na słowo honoru. cała Nadzieja w atomie Po 2020 roku zapotrzebowanie na prąd przekroczy jego produkcję, a bliżej 2030 roku Polska będzie zmuszona do importu 30 proc. potrzebnej energii. Cała więc nadzieja w planowanej budowie elektrowni jądrowej. Dziś produkcja energii elektrycznej w Polsce jest oparta na węglu kamiennym oraz brunatnym. Z węgla kamiennego elektrownie dostarczają 58,8 proc., a z brunatnego 35,9 proc. krajowej produkcji energii elektrycznej. Reszta, czyli nieco ponad 5 proc., przypada na gaz, wodę oraz elektrownie wiatrowe. Szacuje się, że nasze zasoby węgla kamiennego starczą na 40, a brunatnego na 30 lat. Można budować nowe kopalnie i docierać do coraz trudniej dostępnych pokładów, to da nam możliwość eksploatacji złóż, ale coś za coś. Koszty wydobycia poszybują w górę, nie mówiąc już o degradacji środowiska naturalnego. Na łupkowy gaz poczekamy Na gaz z łupków nie ma co na razie liczyć, a główny nasz dostawca tego surowca – Rosja – już zapowiada podwyżki cen gazu. Tak więc budowa elektrowni opalanych gazem raczej odpada. Podobnie jest z promowanymi przez Unię Europejską odnawialnymi źródłami energii – chodzi o elektrownie wodne, wiatrowe i słoneczne. W ich przypadku głównym problemem jest zarówno niestabilność dostaw (wystarczy powiedzieć, że wiatraki przeciętnie w ciągu czterech na pięć dni stoją bezczynnie), jak i ogromny koszt instalacji. Jeden wiatrak o mocy 2 MW kosztuje 10 mln złotych. Ponadto energia elektryczna pozyskiwana z odnawialnych źródeł jest znacznie większa od tej wytwarzanej w tradycyjnych elektrowniach. Wynika to między innymi z faktu, że elektrownie konwencjonalne muszą odkupywać od tych wykorzystujących odnawialne źródła tzw. zielone certyfikaty. Dlatego, jak powtarzają specjaliści, najlepszym rozwiązaniem wydaje się budowa elektrowni jądrowej. Jeśli do 2029 roku nie powstanie w Polsce elektrownia atomowa, to nie pomoże ani budowa, ani remonty siłowni konwencjonalnych. W kraju odczujemy dotkliwy i trwały deficyt energii elektrycznej – twierdzi dr inż. Andrzej Strupczewski, ekspert Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej. |13 nowy czas | 8 września 2011 czas to pieniądz Lepiej w kraju niż na Wyspach? Arkadiusz Ołdak 26 sierpnia w „The Guardian” ukazał się artykuł Sama Jonesa o Polakach od lat mieszkających i pracujących w Anglii. Autor przeprowadził rozmowy z kilkoma osobami, po czym na ich podstawie próbował przeanalizować sytuację polskiej społeczności na Wyspach. W tytule czytamy, że w Anglii wcale nie jest tak dobrze, a w Polsce może nawet jest lepiej, czyli można się spodziewać, że trafimy dalej na jakieś dramatyczne historie o ciężkich warunkach, w jakich przyszło tu żyć naszym rodakom. Nic bardziej mylnego. Polacy cytowani w artykule mieszkają w Wielkiej Brytanii od lat, założyli rodziny, znaleźli pracę. Nie narzekają, nie planują wracać do ojczyzny. Sylwia Mida pracuje w polskim sklepie spożywczym. „Żyje się tutaj dobrze i myślę, że przyjedzie tu jeszcze więcej ludzi z Polski. Kiedy dzwonią do mnie przyjaciele z prośbą o pomoc finansową, jestem w stanie pożyczyć im drobną sumę bez większych poświęceń z mojej strony”. Dla Piotra Szczypułkowskiego Londyn jest jego drugim domem od 11 lat. „Kiedy skończyłem studia – mówi dziennikarzowi „Gardiana” – przyjechałem tu, by podszkolić angielski. Miasto okazało się uroczym i interesującym miejscem do życia… To niezwykle przyciągająca mieszanka ludzi z krajów całego świata”. Z kolei Marcin [brak nazwiska] mieszka tu już od sześciu lat i ma za sobą już wiele różnych prac. „Gdybym mógł znaleźć pracę w Polsce, która choćby w połowie wykorzystywała moje umiejętności – jestem magistrem ekonomii – być może skusiłbym się na powrót”. Jak na razie Marcin jednak nie planuje wyjazdu. Jeśli autor artykułu próbował nam zasugerować, że Polacy mieszkający na Wyspach już niedługo powrócą w swoje rodzinne strony, niczym do krainy mlekiem i miodem płynącej, jego wysiłki przyniosły odwrotny efekt. Oprócz kilku sugestii typu: wydaje się, prawdopodobnie, być może, nie znajdziemy w tekście żadnej konkretnej informacji, która mogła by potwierdzić jakąś nową falę powrotów do ojczyzny. Fakt, że z witryn sklepowych znikają ogłoszenia o pracę, nie jest niczym zaskakującym. Teraz większość ludzi szuka pracy przez internet, o czym dziennikarz „Guardiana” powinien doskonale wiedzieć. Na dodatek, jakby przecząc samemu sobie, podaje on statystyki, które wskazują na całkiem inne trendy. Z danych rządowych wynika, że liczba Polaków mieszkających w UK sięgnęła pod koniec ubiegłego roku 550 tys. Nie wiem, czy autor tekstu ogląda polskie konferencje prasowe, ale jego optymizm w kwestii dobrobytu w naszej ojczyźnie, przypomina przechwałki premiera Tuska o zielonej wyspie na mapie Europy. Jest nas tu coraz więcej... Z udostępnionych niedawno danych statystycznych, opracowanych na podstawie Annual Population Survey za rok 2010, wynika, że Polacy są drugą co do wielkości populacją cudzoziemców na Wyspach Brytyjskich. Przeprowadzony w zeszłym roku spis określa liczbę imigrantów na 532 tys. Pod tym względem ustępujemy jedynie obywatelom Indii. Kiedy jednak przyjrzymy się pozostałym danym, okazuje się, że jeśli chodzi o narodowość, Polacy znajdują się na pierwszym miejscu wśród wszystkich cudzoziemców w UK. Obywatele z krajów nowej Unii stanowią obecnie 32 proc. imigrantów z całego świata, którym przyznawany jest National Insurance Number. Wygląda na to, że chcą pracować legalnie. O niezwykłej mocy rankingów Aleksandra Ptasińska Polska na piątym miejscu w rankingu najlepiej rozwijających się państw świata? Brzmi podejrzanie. Ale się zgadza, przyjmując rzecz jasna odpowiednie mierniki. „The Economist“, jeden z najbardziej poczytnych magazynów biznesowych świata, opublikował 18 sierpnia tę sensacyjną informację, którą nawet sam premier chwalił się publicznie. Informacja ta jednak przeszła bez większego echa w polskich mediach (może i słusznie), choć Donald Tusk dosłownie podetknął dziennikarzom magazyn pod nos. A o co tyle zamieszania? Ranking dotyczy zmiany realnego PKB, przypadającego na jedną osobę, po kryzysie finansowym z ubiegłych lat. Porównywano dane z kwietnia 2007 i lutego 2011, i ta różnica, wyrażona w procentach, stała się podstawą do stworzenia zestawienia, które wywołało taki entuzjazm pana premiera. Na pierwszym miejscu ulokowały się Chiny, które są 35 proc. na plusie, następnie Indie, Argentyna, Indonezja i… Polska, z różnicą +12 proc. Niemcy znalazły się poza pierwszą dziesiątką ze wzrostem 2,5 proc., a Holandia i Belgia już zanotowały spadek. Na pierwszy rzut oka może nas rozpierać duma, że w końcu jesteśmy w czołówce, nie tylko europejskiej, ale i świata! Niestety, miny mogą nam równie szybko zrzednąć, jeśli przejrzymy kolejne rankingi „The Economist“ – w zestawieniu państw europejskich pod względem PKB per capita za 2010 rok zajmujemy również piąte miejsce, ale od dołu. PKB w Polsce jest tak niskie, że niewielki jego wzrost praktycznie nie czyni różnicy dla konsumenta. A i w bogatym Beneluksie spadek w porównaniu z latami poprzednimi pozostanie niezauważony. Wszystkie tabelki, wykresy i zestawienia rewiduje po prostu rzeczywistość. A ta bywa gorzka, choć można ją dowolnie upiększać i podawać choćby na złotej tacy. Jak już jesteśmy przy temacie rankingów, to popsuję jeszcze trochę nastrój. Jak podaje „Rzeczpospolita“ z 6 września, polskie uczelnie wyższe zajęły bardzo (bardzo, bardzo…) dalekie miejsca w międzynarodowym zestawieniu QS World University Rankings, a – co gorsza – spadły nawet o kilka miejsc w porównaniu z ubiegłym rokiem! W zestawieniu kilkuset uczelni znalazły się tylko cztery z Polski, w tym uniwersytety: Jagielloński (miejsce 393), Warszawski i Łódzki oraz Politechnika Warszawska (wszystkie pomiędzy miejscem 400 a 601+). W ocenie uczelni brano pod uwagę m.in. stan badań naukowych, liczbę publikacji i cytowań, prestiż w środowisku akademickim i umiędzynarodowiene. Od lat na szczycie rankingu QS plasował się Uniwersytet Harvarda w Stanach Zjednoczonych, w najnowszym zestawieniu musiał jednak ustąpić pierwszeństwa Uniwersytetowi Cambridge w Wielkiej Brytanii. Jakie wnioski nasuwają się po tych rewelacjach? Dla zwykłego śmiertelnika wszystkie te liczby, procenty, plusy i przecinki to najczęściej niezrozumiały żargon statystyków, czyli, mówiąc najprościej, ludzi zajmujących się wciskaniem rzeczywistości w wiersze i kolumny z dodatkiem procentów. Jednak jeszcze żadna statystyka nic w tej rzeczywistości nie zmieniła, choć potrafiła skuteczne zepsuć niejednemu nastrój na resztę dnia lub doprowadzić go do skaranej euforii. Bierzmy więc rankingi przez palce, bo wiadomo – punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. 14| 8 września 2011 | nowy czas nasze historie Po prostu wrócić Rola ziemiaństwa we współczesnej Polsce? Prakt ycznie żadna. Ale w Polsce rośnie nowa, wspaniała generacja wykształconych młodych ludzi, którzy patrzą w przyszłość. Mam wielką nadzieję, że oni kiedyś ten kraj odbudują. Z RomanemŻółtowskim,, przedstawicielem pier wszej fali emigracji polskiej w Wielkiej Br ytanii, któr y w 1994 roku wrócił do rodzinnego Wargowa pod Poznaniem, rozmawia Julia Hoffmann. Urodził się pan w wargowie, a mając dwa lata, znalazł się pan w syberyjskiej tajdze. Potem przez Bliski wschód, Palestynę i Jerozolimę pańska rodzina dostała się – z armią gen. andersa – do anglii. – Tak. Myśmy nie byli rodziną wojskową, ale udało nam się razem z tym wojskiem wyemigrować. Było nas troje: mama, siostra i ja. Ojciec został zamordowany na Syberii przez NKWD. Starszy ode mnie o dziewięć lat brat uciekł z Rosji już wcześniej, z grupą kolegów, aby uniknąć wcielenia do sowieckiej szkoły prania mózgu. Uciekał tym szlakiem, którym myśmy potem także wędrowali. Już przed nami był w Teheranie, a potem w Wielkiej Brytanii, gdzie wstąpił do Szkoły Morskiej i Technicznej w środkowej Anglii. Tam spotkaliśmy się z nim w 1947 roku. Miałem wtedy dziesięć lat. trudno mi to sobie wyobrazić. samotna kobieta z dziećmi trafia do obcego kraju. Jak sobie radzi? – Było bardzo trudno. Na początku mieszkaliśmy kilka miesięcy w tzw. obozie tranzytowym w Staffordshire. To było zbiorowisko najróżniejszych ludzi, Polaków ze wszystkich stron świata, taka beczka śmiechu. Byliśmy cywilami, ale opiekowało się nami wojsko. Później dowiedział się o nas mój stryj, jedyny z braci mojego ojca, który ocalał i był w Londynie. Załatwił nam mieszkanie, a właściwie pokój, w dzielnicy Earl’s Court. Zamieszkaliśmy tam w 1948 roku, ale ja już wtedy uczyłem się w szkole w Walii. Siostrę mama też wysłała do internatu, do szkoły dla dziewcząt prowadzonej przez siostry nazaretanki w Pitsford. A mama pracowała fizycznie – sprzątała, gotowała, prowadziła kuchnię w jakimś klubie polskim i nadal mieszkała w tym jednym pokoju. W szkole musieli nas przede wszystkim nauczyć angielskiego. W St Mary’s Catholic School w Newtown, świeżo założonej przez pewnego entuzjastycznego Anglika, było nas około dziesięciu polskich chłopców. Oczywiście, nauczyciele mieli problemy z wymawianiem naszych nazwisk, na mnie mówili Zolto. Po czterech latach nauki musiałem zdać egzamin do tzw. public school w Yorkshire, bardzo dobrej szkoły katolickiej, prowadzonej przez benedyktynów. To do dzisiaj jedna z najlepszych szkół w Anglii. Udało mi się tam dostać, a potem były studia w Londynie. Jestem inżynierem mechanikiem. a więc przeszedł pan całą angielską ścieżkę edukacyjną i zaczął pan pracować. – Tak, zaraz po studiach zacząłem pracować, wcześnie się też ożeniłem. Przez wiele lat pracowałem jako inżynier w małych firmach konsultingowych obsługujących firmy ubezpieczeniowe, m.in. Commercial Union. Byłem rzeczoznawcą i biegłym sądowym w zakresie mechaniki, szacowania szkód powypadkowych w ruchu drogowym, w fabrykach itp. Po kilku latach wyprowadziliśmy się z żoną z Londynu, było nam trochę ciasno, męczyły nas korki itd. Wyjechaliśmy do Northampton, ale w 1967 roku wróciliśmy na obrzeża Londynu i zacząłem pracować w firmie Kodak jako technical author. Ale od zawsze po godzinach zajmowałem się grawerstwem, chyba już od 1960 roku. Lubię pracować rękoma, mam artystyczne zdolności. Był to też sposób na dorabianie. Nauczyłem się tego od Mieczysława Białkiewicza, który w owych czasach był współwłaścicielem dużej firmy jubilerskiej. I nadal się Roman Żółtowski, Wargowo, sierpień 2011 tym zajmuję, choć, oczywiście, na mniejszą skalę niż dawniej. Teraz robię głównie sygnety herbowe. odszedł pan z kodaka i rozpoczął życie wolnego człowieka? – Zwolniłem się w 1986 roku. Podobała mi się niezależność i wolność, zacząłem pracować na własną rękę. Mogłem się z tego utrzymać, gdyż miałem dużo zamówień. Grawerów, którzy grawerują sygnety z osadzonym oczkiem z kamienia, jest niewielu, mniej niż dziesięciu, tzn. tych pracujących ręcznie, nie maszynowo, używających tradycyjnych technik. Dziś już nie musiałbym tego robić, ale nadal pracuję, bo lubię. Całe pana życie jest związane z anglią; tutaj ma pan rodzinę, zdobył pan doświadczenie zawodowe i odkrył swój prawdziwy talent. i nagle przyjeżdża pan do Polski, a w końcu wraca na stałe. nie mogę tego pojąć. – Bo tego nikt nie może pojąć… (śmiech). Gdyby wyjeżdżał pan z kraju, mając na przykład 15 lat, rozumiałabym, że byłby pan już tutaj zakorzeniony, że pierwsze skojarzenia, wspomnienia, ogród, dom, zapach, wszystko byłoby stąd. ale pan tego nie miał. Dlaczego zdecydował się pan wrócić? – Po raz pierwszy przyjechałem do Polski w 1969 roku, aby wziąć udział w dość dużym rajdzie samochodowym na południu kraju. Nie wiem, jakoś tak od razu poczułem się w domu, pomimo tej komuny i tego wszystkiego. Potem przyjeżdżałem regularnie co roku albo nawet co pół roku. Nawiązałem tu wiele kontaktów. I za każdym razem, muszę powiedzieć, czułem się jak u siebie w domu. Nie wiem dlaczego, ale tak było. To jest trochę dziwne, podobnie jak sprawa obywatelstwa. Wcale się nie uważam za jakiegoś patriotę, przynajmniej nie w stylu Kaczyńskie- go (śmiech). Gdy miałem około 16 lat, w 1953 roku, po śmierci Stalina, przyjechał do szkoły w Yorkshire przedstawiciel Home Office i zaproponował naszej ósemce Polaków darmowe obywatelstwo brytyjskie. No i wszyscy przyjęli – oprócz mnie. Czułem, że jeśli przyjmę obywatelstwo brytyjskie, to przestanę być Polakiem. Sam tego nie rozumiem. Nie brałem udziału w manifestacjach patriotycznych, nie jestem religijny, absolutnie. Zupełnie nie jestem typowym Polakiem. A wtedy nawet nie mówiłem dobrze po polsku – właściwie bardzo słabo. To był dla mnie drugi język, uczyłem się go długo i nadal się uczę. Odmówiłem przyjęcia obywatelstwa i wszyscy byli bardzo zdziwieni. Natomiast w 1969 roku, kiedy jechałem do Polski, musiałem jednak mieć (oprócz polskiego) także brytyjskie obywatelstwo, aby po rajdzie reżim komunistyczny nie zatrzymał mnie – jako Polaka – w kraju. Zgłosiłem się do Home Office, urzędnik sprawdził moje papiery i spytał, dlaczego wcześniej odrzuciłem obywatelstwo brytyjskie, a teraz sam o nie proszę? Odpowiedziałem, że chcę wziąć udział w polskim rajdzie. Uznał mnie za wariata i wyraził zgodę… Odwiedzając Polskę, jeździłem po całym kraju, ale najczęściej do Krakowa. Przyjeżdżałem także do Wargowa i oglądałem ten budynek, który był już kompletną ruiną. Zamieszkalitupaństwowlatach1993–1995.Jakzperspektywyczasuoceniapantędecyzję? – Chcieliśmy wrócić, najbardziej pragnęła tego moja siostra wraz z mężem, Józefem Bilińskim. Brat miał trudniejszą sytuację – jego żona, Włoszka, nie chciała wyjechać i została w Anglii, tak samo dzieci. Moje dzieci z pierwszego małżeństwa też są w Anglii, ale mamy stały kontakt, właśnie miesiąc temu stamtąd przyjechałem. Chcieliśmy wrócić, bo czuliśmy się Polakami. I w Polsce czuliśmy się |15 nowy czas | 8 września 2011 nasze historie dobrze. Aby móc to miejsce – zniszczone w 85 procentach – odbudować, musieliśmy wszyscy sprzedać swoje domy w Londynie i zainwestować oszczędności. Czy dzisiaj zrobilibyśmy to samo? Ja na pewno tak, na sto procent, siostra też, brat chyba nie, bo nawet kilka razy o tym mówił. Trzeba pamiętać, że brat i siostra byli już wtedy emerytami, a ja miałem zajęcie. Po II wojnie światowej zaszły w kraju olbrzymie zmiany; mamy za sobą komunizm i 20 lat transformacji. Jaka jest, pana zdaniem, rola ziemiaństwa we współczesnej Polsce? – Praktycznie żadna. Jest, oczywiście, Stowarzyszenie Ziemian, ale moim zdaniem to grupa ludzi, którzy myślą raczej o przeszłości, chcą odzyskać swoją dawną świetność, to gloryfikacja samych siebie. Kiedyś się z nimi kontaktowałem, ale absolutnie nigdy nie byłem na żadnym spotkaniu, nie czuję się dobrze w takim otoczeniu. Wszyscy mówią o swoich przodkach itd., to nie dla mnie. Ale sygnety herbowe pan graweruje? – Tak (śmiech), dla Polaków też robię, ale ja z tego żyję. To jednak nie znaczy, że chcę do nich dołączyć… Nie podoba mi się to towarzystwo. Ich miejsce jest żadne, nie ma powrotu do dawnych czasów. Ale jest jedna rzecz: przez komunę, przez to, co zrobili Stalin i Hitler, którzy wycięli całą inteligencję – Polska troszeczkę… mhm… schamiała. Chciałbym myśleć, że może ta stara generacja mogłaby mieć jakiś wkład w tworzenie innego sposobu bycia, aby wróciła moda na dobre maniery. Bardzo bym tego chciał. Jestem teraz związany z młodzieżą, większość moich przyjaciół to ludzie najwyżej 27-letni. To cała grupa moich byłych uczniów z czasów, gdy pracowałem jako native speaker w Liceum św. Marii Magdaleny w Poznaniu. Uczyłem trzy klasy. Jedna z nich poprosiła mnie po maturze, abyśmy mogli dalej się spotykać, tak raz na miesiąc, że za piwo zapłacą… To było osiem lat temu, od tego czasu regularnie się spotykamy, raz na tydzień. Sześcioro z nich robi już doktoraty, także za granicą. Odwiedzam ich, byłem w Wiedniu, ostatnio w Niemczech. Oni też regularnie przyjeżdżają do mnie do Wargowa, byłem na ich ślubach, poznałem rodziców. To bardzo bliskie, miłe kontakty i wspaniała młodzież, i to mnie utwierdza w przekonaniu, że w Polsce jest lepiej. W kraju w ogóle mam dużo lepsze, łatwiejsze i przyjemniejsze kontakty z ludźmi. Rośnie nowa generacja. Choć, oczywiście, zdaję sobie sprawę, że do Marii Magdaleny trafia elita, dzieci z inteligenckich domów. Wyremontowany dom i park w Wargowie, 2010 Roman ŻÓŁtoWski: – ChCieliśmy WRÓCić, bo CZuliśmy się Polakami. i W PolsCe CZuliśmy się dobRZe. aby mÓC to miejsCe – ZnisZCZone W 85 PRoCentaCh – odbudoWać, musieliśmy WsZysCy sPRZedać sWoje domy W londynie i ZainWestoWać osZCZędnośCi. A więc inwestuje pan w młodzież? – Tak. Jestem właściwie wyłącznie z młodzieżą. Towarzystwo ludzi w moim wieku i starszych, którzy myślą tylko o przeszłości, jakoś mi nie odpowiada. Z tymi młodymi ludźmi jestem bardzo związany, to bliska przyjaźń. Przyjaźń z niezwykle inteligentnymi ludźmi, którzy patrzą w przyszłość. Mam wielką nadzieję, że oni kiedyś ten kraj odbudują. Pan spotyka się z wybraną, elitarną grupą, natomiast większość Polaków jest zupełnie inna… – Oczywiście. A wielu z nich jest w ogóle do niczego. Ale młodzież, o której mówimy, jest wspaniała i znacznie lepsza od angielskiej. Oni jeżdżą po świecie, są dynamiczni, pełni inwencji, ciekawi wszystkiego, znakomicie wykształceni. Poza tym potrafią improwizować, ale to chyba w ogóle nasza polska cecha. Czasami jesteśmy trochę anarchistami, a to bywa i twórcze, i złe. Ale jeżeli chodzi o uporządkowane państwo, to jest to cecha zdecydowanie zła, zwłaszcza jeśli ma się takich sąsiadów, jakich myśmy mieli w historii. Polacy postępowali strasznie głupio, nasze liberum veto itd., z kolei niemieckie ślepe zaufanie do władzy też nie jest dobre. Mnie się podobają właśnie Anglicy, bo oni są jakby pomiędzy – pragmatyczni i z poczuciem dystansu do wszystkiego. Z kolei Polacy cierpią na megalomanię, ale wynikającą z braku pewności siebie, z kompleksów. Te ciągłe awantury pomiędzy naszymi politykami, wzajemne podawanie się do sądu, to jest straszne i śmieszne. Czy pisze pan wspomnienia? – Nie piszę i nie będę pisał. Ale mój bardzo dobry przyjaciel, Karol Colonna-Czosnowski, kilkanaście lat starszy ode mnie, opisał swoje przeżycia. To warto przeczytać, niesłychana historia. Przetrwał gułag, zawędrował do Anglii. Mieliśmy zawsze bardzo bliski kontakt, on mnie właściwie tak trochę wychowywał. Dobrze pamiętał przedwojenną Polskę. Dzisiaj jest milionerem, bardzo mu się w życiu udało. Teraz ma 90 lat, widzieliśmy się kilka tygodni temu. Zdjęcia zrujnowanej posiadłości w Wargowie, lata osiemdziesiąte W Powstaniu Wielkopolskim i wojnie bolszewickiej wzięło udział ośmiu młodych Żółtowskich. Wracali do domu z Krzyżami Walecznych. Przed II wojną ś wiatową Żółtowscy posiadali w Wielkopolsce blisko 30 rodowych siedzib. Wojna zniszczyła ich majątki i zdziesiątkowała rodzinę, a pozos tałych przy życiu rozproszyła po świecie. Zginęło 13 spośród 39 mężczyzn żyjących w 1939 roku – trzech w niemieckich obozach, dwóch w więzieniach, trzech na polu bitwy, jeden w Oś więcimiu, jeden na Syberii, trzech w Katyniu, jeden podczas Powstania Warszawskiego, dwóch zmarło w nędzy. Mieszkający niegdyś w Wargowie Henryk Żółtowski w 1939 roku dostał się na Litwie do obozu dla Polaków. Wywieziony wraz z żoną i dziećmi pracował w syber yjskiej tajdze. Organizował nabór Polaków do armii gen. Andersa, za co został uwięziony i zamordowany przez NKWD. Jego żona i dzieci – Wojciech, Kr ystyna i Roman – po wydostaniu się z Rosji przez cztery lata mieszkali w Jerozolimie, skąd w 1947 roku wyjechali do Anglii. W latach 1992-1995 sprzedali swoje domy w Londynie i wrócili do Wargowa, gdzie odkupili i całkowicie odrestaurowali rodzinny dom. 16| 8 września 2011 | nowy czas kultura Nie całkiem sezon ogórkowy Fot. Wojciech A. Sobczyński Wojciech A. Sobczyński T empo miejskiego życia w wielkich metropoliach nigdy nie zwalnia, pomimo że ludzie coraz liczniej uciekają na letnie wakacje. Wędrują w poszukiwaniu przygody, szukają odprężenia i oderwania się od codziennej rutyny. Statystyki dotyczące podróży lotniczych rosną nieustannie. Miasta się wyludniają, a powstałe w ten sposób luki natychmiast zastępują przybysze z innych stron świata, wypełniając swoim wielojęzycznym gwarem londyńskie muzea, restauracje i rozliczne turystyczne atrakcje. Komercyjne galerie są zamknięte na cztery spusty, trzymając w swoich witrynach zastępcze eksponaty, co zauważyłem w jednej z ważniejszych galerii na Mayfair. Ciekawe rzeźby, które poszedłem oglądać z polecenia, stały pięknie wyeksponowane, ale anonimowo, bez informacji, kto jest ich autorem. Sezon jesiennych wystaw wkrótce jednak nadejdzie. Plakaty rozlepione w korytarzach metra i na londyńskich autobusach oznajmiają o nadchodzących atrakcjach. Royal Academy przygotowuje się do otwarcia ogromnej wystawy Edwarda Degasa, poświęconej tematyce baletowej, a zwłaszcza jego studiom ruchu. National Gallery otworzy wielką wystawę poświęconą pracom Leonarda Da Vinci. Obaj artyści są filarami szeroko rozumianej kultury europejskiej, a ich wpływ na postrzeganie sztuki nadal trwa, angażując wyobraźnię zarówno artystów, jak i miłośników sztuki. Czekam na te wystawy z uczuciem rosnącego apetytu. Gwiazdą wystawy Leonarda będzie Dama z łasiczką, któśra przyjedzie z krakowskiego Muzeum Książąt Czartoryskich. Obraz ten jest mało znany szerszej publiczności, choć specjaliści uważają go za najpiękniejszy portret artysty, nawet lepszy niż słynna Mona Liza z paryskiego Luwru. Rozgłos, jaki uzyska krakowskie muzeum dzięki tej wystawie, przyniesie jeszcze więcej sławy dla miasta, które odzyskało z powrotem swoje zasłużone miejsce w poczcie najważniejszych miast na mapie kulturalnej Europy. Przy okazji wystawy Degas w Royal Akademii warto zajrzeć do kameralnej Sackler Gallery na drugim piętrze, gdzie mieści się kolekcja węgierskiej awangardy fotograficznej ubiegłego stulecia przywieziona z Budapesztu, którą gorąco polecam. Artyści, tacy jak Brassai, Capa, Kertesz, Moholy-Nagy, to nowatorzy, których wpływ na rozwój fotografii jako sztuki jest niezaprzeczalny. Bardzo lubię zaglądać do tej galerii. Wystawy są tam stosunkowo nieduże, a strudzone nogi i moja rozedrgana wyobraźnia może odpocząć podczas kontemplacji Taddei Tondo, rzeźby Michała Anioła Buonarrotiego. Jest to jedyna praca Michała Anioła na Wyspach Brytyjskich i Royal Academy jest dumna z jej posiadania. Obecnie eksponowana jest na stałe obok wejścia do Sackler Gallery razem z wieloma innymi pięknymi rzeźbami w znakomitej aranżacji wystawienniczej. Rzeźba w marmurze przedstawia Matkę Boską z Dzieciątkiem i małego św. Jana. Dla mnie jest to miejsce pielgrzymki. Jestem tam podczas każdej wizyty, jak narkoman w palarni opium. Mało Bernini, Anioł Co dotyChCzas Było uznawane jako niemożliwe do wykonania ze względu na strukturę i wytrzymałość materiału, temu Bernini zaprzeCza, demonstrująC triumf kunsztu nad materią. jego marmurowe draperie fruwają jak delikatne tkaniny unoszone powiewem wiatru kto o tym miejscu wie. Można tam usiąść i patrzeć w podziwie i medytacji albo rozważać wszelkie za i przeciw, snując przypuszczenia, czy ta słynna rzeźba jest niedokończona przez mistrza, czy też rzeźbiarz dokonał świadomego wyboru, zostawiając szkicowe fragmenty wbrew ówczesnym konwencjom, wyprzedzając zmieniające się koncepcje stylistyczne o kilkaset lat. Parę tygodni temu widziałem inną wspaniałą pracę Michała Anioła w rzymskiej Bazylice św. Piotra. Pieta jest przepiękna i zarazem wzruszająca. Matka Boska płacząca nad martwym ciałem swego syna ma niezapomniany wyraz i symbolizuje całą esencję dramatu, który leży u podstaw chrześcijaństwa. Niestety, już nie można – jak kiedyś – podziwiać jej z bliska. Pieta padła ofiarą brutalnego ataku maniakalnego artysty uzbrojonego w młotek. Rzeźbie przywrocono oryginalny wygląd, ale już nigdy nie będzie nieskazitelna. My, a także przyszłe generacje, ponieśliśmy niepowetowaną stratę. Teraz można oglądać ją za parawanem z pancernego szkła pod czujnym okiem strażników. Dla Michała Anioła Rzym był miastem zaadoptowanym z pewnymi oporami, ale patronat papieża Juliusza II spowodował, że artysta odcisnął tam silne ślady swojej twórczości. Odwiedzając to miasto, trudno nie dostrzec piętna pozostawionego przez drugiego słynnego rzeźbiarza, architekta i – podobnie jak w przypadku Michała Anioła – prawdziwego człowieka Renesansu. Był nim Giovanni Lorenzo Bernini. Obydwaj artyści pracowali i zostawili ślad swojego geniuszu w Bazylice. Słynna kopuła zaprojektowana została przez Michała Anioła, który nie dożył końca jej konstrukcji. Bernini w zasadzie dopilnował reszty prac budowlanych i końcowego wystroju. Cień sławy poprzednika był trudny do pokonania, ale niezwykły młodzieńczy talent od razu został zauważony przez wpływowych patronów. Najsłynniejsze z architektonicznych osiągnięć Berniniego to kolumnada otaczająca Plac św. Piotra. Jej imponujące rozmiary jednocześnie czerpią inspirację i rywalizują z największymi budowlami Imperium Rzymskiego. Kolumnada stoi w trzech rzędach przykrytych krużgankiem, na którym stoi około sto trzydzieści rzeźb przedstawiających dostojników kościelnych oraz świętych. Talent Berniniego nie miał granic. Jego nowatorstwo w architekturze było związane z monumentalnymi projektami rzeźbiarskimi. Wprawdzie wiele muzeów świata ma przykłady twórczości tego znakomitego artysty, a w Londynie zobaczyć je można w Victoria & Albert Museum, nigdzie jednak nie widziałem więcej dzieł zgromadzonych pod jednym dachem niż w kolekcji Villa Borghese. Poza imponującą liczbą dzieł, co wyróżnia Berniniego od innych? Głównie techniczna wyobraźnia i wirtuozeria, wyzwalająca twórczą energię na skalę nigdy dotąd nieosiągalną. Co dotychczas było uznawane jako niemożliwe do wykonania ze względu na strukturę i wytrzymałość materiału, temu Bernini zaprzecza, demonstrując triumf kunsztu nad materią. Jego marmurowe draperie fruwają jak delikatne tkaniny unoszone powiewem wiatru, a rumak króla Francji unosi się w obłokach, podkreślając niebiański związek absolutnej władzy Ludwika XIV. Nie można w kilku zdaniach opisać wagi tego twórcy. Wystarczy dodać, że zarówno w jego rodzinnej Italii, jak i w całej Europie, a także dalej poza nią wpływ Baroku w wydaniu Berniniego mobilizował twórców, którzy na ogół zaledwie próbowali mu dorównać. Ja sam, jako początkujący rzeźbiarz zaglądałem do książek o sztuce na półkach biblioteki mojego dziadka. Były tam książki z zakresu historii sztuki, encyklopedie, poezja i wielka literatura. Książki o sztuce fascynowały mnie szczególnie, a pomiędzy nimi były dwie, które wywarły na mnie największe wrażenie. Pierwsza zawierała rysunki Michała Anioła, a druga – zdjęcia dzieł Berniniego. Znajdowała się w niej fotografia fragmentów rzeźby zwanej popularnie Ekstaza św. Teresy. Przymknięte oczy, głowa odrzucona do tyłu, półotwarte usta nasuwały myśli oddania absolutnie cielesnego, a nie niebiańskiego, działając elektryzująco na moją młodzieńczą wyobraźnię. Nie zastanawiając się długo, zrobiłem bryłę gipsową, w której z zapałem starałem się wyrzeźbić podobną formę. Wiele lat później pewien paryski marszand sztuki przywiózł do mojej pracowni duży karton zawierający rumowisko terakotowych fragmentów, prosząc o pomoc w rozwikłaniu |17 nowy czas | 8 września 2011 kultura Fot. Wojciech A. Sobczyński Zapisy mijającego czasu Aleksandra Ptasińska W ostatnim przed przerwą wakacyjną numerze „Nowego Czasu” Wojciech Sobczyński donosił o śmierci jednego z najwybitniejszych współczesnych artystów Luciana Freuda, którego obraz Benefits Supervisor Sleeping był najdroższym dziełem żyjącego artysty sprzedanym na aukcji (w 2008 roku w Christie’s za kwotę 33,6 mln dolarów kupił go Roman Abramowicz). Historia zatoczyła koło tuż po wydaniu numeru. Polski świat sztuki stracił wtedy swojego rekordzistę, znakomitego malarza Romana Opałkę. Opałka uważany był przez wielu za najwybitniejszego współczesnego przedstawiciela konceptualizmu. Na świecie zasłynął cyklem obrazów, tzw. Detali, lub Obrazów liczonych, o zbiorczym tytule 1965 /1 – ∞. W Polsce głośniej o Opałce zrobiło się w lutym 2010 roku, kiedy na aukcji w Sotheby’s w Londynie nieznany nabywca kupił trzy Detale za kwotę 700 tys. funtów – suma rekordowa jak za dzieło żyjącego artysty z Polski. Kolumnada Berniniego otaczająca Plac św. Piotra zagadki, co to pudełko zawiera. Po jakimś czasie pracy przed moimi oczami stały – bez cienia wątpliwości – dwa anioły zaprojektowane przez mistrza. Poczułem się dotknięty ręką historii – to jakby duch mistrza zawitał w moje skromne progi. Parę tygodni temu w Rzymie to ja byłem pielgrzymem na jego bogatym progu. Miasto zalane sierpniowym słońcem opustoszało z prawdziwych Rzymian, a słynne ulice i place wypełniał jedynie turystyczny gwar. Na nadchodzących wys tawach Degasa i Leonarda spodziewana jest maksymalna frekwencja, dobrze więc już teraz zamówić bilet y, aby uniknąć s tania w gigant ycznych kolejkach. „Taddeo Tondo” Michała Anioła jest dostępne dla zwiedzających codziennie i bez opłat y. Pokaźna kolekcja bozzetti (szkiców terakotowych) Berniniego znajduje się na internetowych stronach Har vard Museum. 1-35327 Roman Opałka urodził się 27 sierpnia 1931 roku we Francji, następnie mieszkał przez dłuższy czas w Polsce, gdzie studiował malarstwo i stawiał pierwsze kroki jako artysta. W 1977 roku powrócił na stałe do Francji, ale bywał w Polsce częstym gościem. Wcześniejsze jego prace są mało znane, zresztą sam uznawał Detale za dzieło życia i wraz z wiekiem poświęcił im się całkowicie. Idea cyklu 1965/1-∞ zrodziła się w 1965 roku. Monumentalne dzieło artysta tworzył do końca życia, czyli prawie 46 lat! Czarne tło obrazu Opałka zaczął wypełniać po kolei białymi liczbami, zaczynając od 1. W którym momencie nastąpi koniec wyliczanki – tę decyzję artysta pozostawił losowi. Pierwsze płótno skończyło się na liczbie 35327 – obraz do dziś można podziwiać w Łódzkim Muzeum Sztuki. Następne obrazy tworzone były na tej samej zasadzie, jako kontinuum pierwszego, ale każdy kolejny miał o jeden procent jaśniejsze tło od poprzedniego. Opałka dążył do obrazu, na którym białe liczby będą malowane na zupełnie białym tle. Z biegiem czasu zaczął również fotografować siebie przed każdym ukończonym Detalem oraz nagrywać swój głos, recytujący liczby podczas malowania. KoncePcja malowania szeregu liczB wydawała się wielu KrytyKom nudna „niczym KsiążKa telefoniczna“ znaczące galerie świata. Odwiedzając w maju br. Muzeum Folkwang w niemieckim Essen natknęłam się przypadkowo na jeden z Detali Opałki o numerze 680350-707495 – wisiał w towarzystwie van Gogha, Kandinsky’ego, Richtera, Kokoschki… Największą sensację wzbudziła jednak aukcja w Sotheby’s w ubiegłym roku, kiedy to trzy Detale Opałki o kolejnych numerach 5006016-5023628, 5023629-5049738, 5049739-5065512 osiągnęły cenę ponad 700 tys. funtów, pobijając tym samym rekord kontrowersyjnych Nazistów Piotra Uklańskiego z 2006 roku, za które w domu aukcyjnym Phillips de Pury & Company zapłacono 568 tys. funtów. Mniej więcej w tym samym czasie ostatni obraz, jaki miał namalować Roman Opałka (jaki będzie jego numer, nie było oczywiście wiadomo), został kupiony przez austriackiego kolekcjonera sztuki Gerharda Lenza jeszcze przed jego powstaniem! 5607249 5006016-5065512 Twórczość Romana Opałki spotkała się w Polsce początkowo z brakiem zrozumienia – koncepcja malowania szeregu liczb wydawała się wielu krytykom nudna „niczym książka telefoniczna“, parafrazując jednego z nich. Jednak, skoro do skończenia dzieła potrzeba było czasu, tak i uznanie spotkało Opałkę po wielu latach. Niechciany przez PRL, wyemigrował do Francji. Od lat 70. uczestniczył regularnie w najważniejszych wydarzeniach artystycznych, jak Documenta w Kassel w 1977 roku i Biennale w Wenecji w 1995 roku. Za swoją twórczość był wielokrotnie nagradzany za granicą. Jego obrazy kupowały najbardziej Z czasem Roman Opałka zyskał także wielkie uznanie rodzimych krytyków, mimo to nie był polskiej publiczności tak znany, jak na to zasługiwał. W 2009 roku został odznaczony przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego Bogdana Zdrojewskiego Złotym Medalem „Zasłużony Kulturze – Gloria Artis”, a z początkiem 2011 roku prezydent Bronisław Komorowski odznaczył go Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Na koniec sierpnia tego roku w Wenecji zaplanowano wielkie uroczystości z okazji 80. urodzin wielkiego artysty, rozesłano już zaproszenia po świecie. 6 sierpnia 2011 Roman Opałka zmarł w Rzymie. Ostatnią liczbą, jaką naniósł na płótno, było 5607249. Carolina Khouri: Garage Wood W ubiegły wtorek otwarta została się kolejna wystawa Caroliny Khouri, artystki znanej czytelnikom „Nowego Czasu” z doskonałej wystawy, jaka miała miejsce około dwa lata temu w ramach programu ARTeria. Carolina pokazywała wtedy przebojowy cykl obrazów pod wiodącym tytułem Strictly Woman. Jej odważne i bezkompromisowe podejście do tematu wiązało się z ciekawą techniką łącząca cyfrowe dr uki i klasyczne użycie farby olejnej. W obecnej wystawie Carolina Khouri pokazuje osiem D-prints, któr ych tematem są naturalne wzory powstające na powierzchni malowanego drzewa poddanego działaniom słońca, deszczu i wszelkich aspektów starzenia. Dramatyczne efekt y tego zjawiska artystka uchwyciła na wiosnę tego roku szeregu zdjęć, z których pochodzi wybrana ósemka. Ich mocne czarno-białe działanie, nawiązuje do tradycji abstrakt-ekspresjonizmu – co art ystka sama podkreśla. Jednakże nie bez powodu wielu widzów dopatrywało się w t ych zdjęciach pewnych antropomor ficznych kształtów wpisując w niektóre zdjęcia szamanist yczne treści. Dodatkowym walorem wystawy jest przestrzeń, w jakiej są eksponowane. Baltic Restaurant, prowadzona przez Jana Woronieckiego, udostępnia swoje ściany już od lat na wystawy artystyczne. Ekspozycja fotogramów Caroliny Khour i jes t czysta, przejrzysta i doskonale powieszona. Polecam ten wizualny „posiłek”, a przy okazji polecam też znakomitą kuchnię wschodnioeuropejską. Polski żurek, który spróbowałem, poza innymi potrawami tego wieczor u, był absolutnie rewelacyjny. wojciech a. sobczynski Baltic Restaurant, 74 Blackfriars Road, SE1 8HA. 020 7928 1111 Wystawa potr wa aż do póżnej jesieni 18| 8 września 2011 | nowy czas kultura voovoo.męskie granie.pl Sławomir Orwat Spotkałem się z kolegą, bo kolega jest od tego i wypada czasem spotkać się z nim… Tymi słowami w ubiegłym roku Wojciech Waglewski wraz z Maciejem Maleńczukiem przekonywał publiczność do Męskiego Grania. Czy męskie spojrzenie na muzykę i sztukę aż tak bardzo różni się od damskiego, że należy to wyrażać za pomocą artystycznego separatyzmu? Waglewski postanowił udowodnić, że prawdziwi mężczyźni mają swój własny muzyczny świat. Fot. Jan Oborski Lider Voo Voo znalazł promotora – Program Trzeci Polskiego Radia. Mimo iż ta zasłużona rozgłośnia lata największej świetności ma już za sobą, w dobie wszechogarniającej radiowej tandety ciągle nie ma sobie równych poziomem programów i jakością prezentowanej muzyki. Ideą Męskiego Grania jest pokazanie artystów reprezentujących nie tylko różne pokolenia, ale przede wszystkim różne gatunki muzyki i dotarcie do jak najszerszego grona odbiorców. Tegoroczna impreza obejmująca serię koncertów w Żywcu, Warszawie, Krakowie, Lublinie, Gdańsku, we Wrocławiu i w Poznaniu – w lipcu i sierpniu – dała możliwość oklaskiwania dwóch pokoleń muzyków. Grę tak doświadczonych artystów, jak Wojciech Waglewski z zespołem Voo Voo, Muniek Staszczyk czy Lech Janerka, organizatorzy przeplatali występami o wiele młodszych, acz już bardzo znaczących na polskiej scenie grup Lao Che i Fisz Emade Tworzywo. Pokolenie dojrzałych czterdziestolatków reprezentowali Tymon Tymański z zespołem Tymon & The Transistors oraz znakomity pianista jazzowy Leszek Możdżer. Udało mi się dołączyć do widowni Męskiego Grania 27 sierpnia w Poznaniu, a nawet porozmawiać z kilkoma artystami biorącymi udział w imprezie. O poznańskiej grupie Snowman dotychczas tylko słyszałem. Nie miałem okazji zapoznać się wcześniej z jej repertuarem. Jeden z moich przyjaciół, który podobnie jak ja zafascynowany jest rockiem progresywnym, kilka miesięcy temu wypowiadał się o tym zespole bardzo pochlebnie. Z tym większą uwagą chłonąłem dźwięki tej grupy. Ich muzyka brzmiała niezwykle świeżo, choć wytrawny koneser rozbudowanych form rockowych mógłby doszukiwać się w jej brzmieniu stylistyki lat siedemdziesiątych. – W naszych pierwszych nagraniach słychać echa zespołu Genesis… tego z Peterem Gabrielem – przyznaje Michał Kowalonek, wokalista i gitarzysta zespołu Snowman. – Obecnie staramy się nadawać naszym utworom własny charakter. Po nagraniu muzyki do niemego filmu Nosferatu: Symfonia grozy, która reprezentuje nurt rocka progresywnego, zamierzamy zrealizować nowy materiał w postaci krótkich piosenek w stylu grupy Radiohead. W Wielkiej Brytanii mamy mnóstwo znajomych i przyjaciół i po nagraniu nowego albumu będziemy myśleć o naszym pierwszym koncercie dla Polaków w UK. Z ogromnym zainteresowaniem oczekiwałem minirecitalu grupy Fisz Emade Tworzywo. Pod tą zagadkową nazwą kryją się obaj synowie Wojciecha Waglewskiego – Bartek, znany bardziej jako Fisz, oraz Piotr, ukrywający się pod scenicznym pseudonimem Emade. Fisz brawurowo wszedł na rynek muzyczny w 2000 roku legendarną już Czerwoną sukienką”, pochodzącą z albumu Polepione dźwięki, Emade zaś znany jest w środowisku muzycznym bardziej jako DJ i producent, okazjonalnie zasiadający także do perkusji. Dwa pokolenia na scenie: Muniek Staszczyk i Jan Nowicki – Po etapie heavymetalowym rozpoczęła się nasza fascynacja zespołem Beastie Boys – opowiada Fisz. – Zobaczyliśmy, że jest to muzyka tworzona zupełnie inaczej, oparta o inne akordy, muzyka zupełnie niedostępna wtedy dla naszego ojca, tworzona za pomocą samplerów. Rewolucja hiphopowa stworzyła muzykę podlegającą zupełnie innym regułom, muzykę mantrową, muzykę rytmu, która gdzieś tam nas ciągnęła. To był taki okres pierwszych poważnych fascynacji. Wiedzieliśmy, że to jest nasz język… W tym, co gramy dziś, jest bardzo wiele gatunków. Jest cała sfera związana z jazzem, z metalem oraz forma samplowania oparta na DJ-ach. To wszystko mobilizuje mnie do tego, aby poznawać historię muzyki. Dlatego podczas mojego koncertu jest i jazz, i reggae, i mocna gitara. Wszystko wychodzi nam naturalnie, gdyż lata dziewięćdziesiąte to był naprawdę muzyczny miszmasz. W pewnym momencie ojciec, który zawsze traktował nas partnersko, zdziwił się, że zbieram płyty Boba Dylana, a my zaraziliśmy go płytami młodych, które tak naprawdę brzmią jak nagrane w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Na Męskim Graniu w Poznaniu pojawił się również Lech Janerka, z którym mieszkałem przed laty na tym samym osiedlu. Wrocław ma niepowtarzalny klimat, a jego otwartość na przybyszów z innych regionów Polski i ze świata jest powszechnie dostrzegalna. Na pogawędkę o dawnych czasach oraz o muzyce nie musiałem Lecha Janerkę długo namawiać. – Jest we Wrocławiu duża doza patriotyzmu lokalnego. Wrocław potrafi też być wspaniały. Miałem okazję mieszkać w Nowym Jorku, miałem okazję ewakuować się do Warszawy, ale zostałem we Wrocławiu i nie żałuję tego. Ostatnią płytę Plagiaty nagrałem z tekstami, które napisałem jeszcze w ogólniaku. Uważam, że ludzie powinni wczytywać się w słownik wyrazów obcych, poznawać nowe wyrazy, poznawać obszary, które są z pozoru niedostępne, a kiedy się już w nie wejdzie, potrafią tak zafascynować, że potem ciężko z nich wrócić. Niespecjalnie przejmuję się ludźmi, którzy śpiewają o banale, ale nie odbieram im prawa do tego. Trzeba mieć umiar i trzeba mieć rozsądek. Już nie jestem młody i coraz trudniej znaleźć taką radość w sobie, żeby wychodzić przed ludzi i mówić: – Droga ludzkości! Oto mam tu taką ciętą frazę, o której powinniście usłyszeć. To jest naturalne, że pewne rzeczy się kończą. Grupa Lao Che zaprosiła Lecha Janerkę do wspólnego wykonania pamiętnego utworu Strzeż się tych miejsc oraz zaśpiewała kilka własnych piosenek, które każą mi wierzyć, że w tej chwili obok grupy Riverside właśnie ten zespół stanowi ścisłą czołówkę polskiej sceny rockowej. Lao Che zrobił także wrażenie na Lechu Janerce: – Niewątpliwie jest to świeża rzecz i tekstowo, i muzycznie. Zagrali dziś moją piosenkę po raz drugi. Pierwszy raz spontanicznie we Wrocławiu. Zespół jest mi bardzo bliski. Widać u nich finezję, a czasami nawet frywolność. Muniek Staszczyk to artysta, o którym powiedziano chyba więcej, niż wie o sobie sam Muniek. Niewątpliwie jest on postacią barwną i ogromnie zasłużoną dla muzyki rockowej w Polsce, a tekstowa szczerość w jego piosenkach jest niepodważalna. – Jesteśmy ostatnio bardzo zajęci i dużo gramy – mówił po koncercie. – Teraz wydajemy box, który nazywa się T-Love Story. Jest to suma wszystkich naszych płyt oraz jedna płyta bonusowa. Ukaże się na jesieni i wtedy będzie też trasa, która ma się nazywać Polskie mięso. Będziemy grali też w Londynie. Nowy album T-Love Old Is Gold wyjdzie w przyszłym roku i dotyczy źródeł muzyki rockowej, folkowej i countrowej, od takich rzeczy, jak wczesny Bob Dylan, Johnny Cash, czarni bluesmani. Chcemy pokazać młodszym słuchaczom źródła muzyki. W Polsce ludzie więcej wiedzą o Red Hot Chili Peppers niż o tym, co działo się w Delcie Missisipi. Uważam, że trzeba grać covery, bo ludzie zaczynają zapominać. Wiemy, że mamy słuchaczy polskich w Londynie i bardzo o nich dbamy. My i Kult chyba najczęściej tam gramy. Londyn jest mi bliski. Jest dla mnie symbolem czasu, gdy pierwszy raz pojechałem do roboty w 1989 roku. Potem wielokrotnie bywałem tam jako turysta, później jako muzyk. Nagraliśmy tam płytę i graliśmy wiele koncertów. Ciekawostką występu Muńka Staszczyka było pojawienie się na scenie popularnego aktora teatralnego i filmowego Jana Nowickiego. Skąd ten pomysł? – Basista Voo Voo, Karim, zaprosił mnie do projektu, który dotyczył poezji Herberta. Pomyślałem wtedy, że powinien wystąpić tam jakiś aktor z poważnym głosem. Zadzwoniłem do pana Jana i szybko się dogadaliśmy, mimo że ma tyle lat, co moja mama – wyjaśnia Muniek Staszczyk. – Jesteśmy Skorpionami. Ja urodziłem się 5 listopada 1963, a on 5 listopada 1939. Świadomie pomijam wypowiedź jednego z filarów Męskiego Grania – Leszek Możdżer udzielił nam długiego wywiadu, który wkrótce ukaże się na łamach „Nowego Czasu”, gdzie niedawno opublikowaliśmy recenzję jego ostatniej płyty zatytułowanej Leszek Możdżer. Komeda. Nie często zdarza się spotkać tylu świetnych muzyków w jednym miejscu. W Poznaniu zagrał także Tymon Tymański, który już 11 września wraz z zespołem Kury wystąpi w Londynie. Mimo że Leszek Możdżer i Tymon Tymański grają dziś osobno i reprezentują dwa całkowicie odmienne gatunki muzyki, dokładnie 20 lat temu współtworzyli legendarny zespół Miłość, który zrewolucjonizował polską scenę jazzową. Czy jeszcze kiedyś usłyszymy tę formację w oryginalnym składzie? – na to pytanie odpowiedzą nam sami muzycy. |19 nowy czas | 8 września 2011 czas na rozmowę Z ziemi polskiej do las Vegas… West End. Serce Londynu – tu zza każdego zakrętu wyłania się afisz z informacją o przedstawieniu teatralnym czy musicalu, na ulicach bezwiednie mijamy aktorów, tancerzy, którzy mkną z próby na casting, z castingu na przedstawienie, a gdzieś pomiędzy przewijają się wielkie emocje, kariery małe i duże, wzloty i upadki. Londyński theatreland rocznie odwiedza około trzynaście milionów widzów. To tutaj pobito rekord na najdłużej nieprzerwanie graną sztukę teatralną – „The Mousetrap” Agathy Christie, czy na najdłużej nieustannie w jednym teatrze grany musical – „The Phantom of the Opera”. West End to kraina teatrów, kraina musicali, kraina, w której gdy siedzimy w wygodnym fotelu, przed naszymi oczami otwierają się światy, o jakich dotąd nie śniliśmy, obserwujemy życie bohaterów, którzy za pomocą swoich głosów, gry aktorskiej, tańca niezwykle ekspresyjnie mówią o najstarszych emocjach świata: miłości, radości, smutku, gniewie. Właśnie, castingi... Jak one wyglądają? – Po pierwsze, ważne jest psychiczne nastawianie, nigdy nie wiesz, o co cię poproszą. Tu, w Londynie, jest ciężko, za każdym razem jest po 200 osób na rolę. Przechodzisz jeden, drugi, trzeci raz, i tak dalej. Po drugie, nie można do castingów przywiązywać zbyt ogromnej wagi i analizować swoich porażek. Reżyserzy potrzebują ludzi do konkretnych ról – jeżeli im nie pasujesz wizualnie, bo jesteś za wysoka lub za chuda, wówczas nawet to, że masz najlepszy głos, nie wystarcza. Jest tysiąc innych osób na twoje miejsce. Biorę udział w kilku castingach na miesiąc, ale na przykład mój partner, który jest nie tylko tancerzem, ale także modelem, w kilku na tydzień. Które z nich najbardziej pamiętasz? – Przed castingiem do Love Never Dies wiedziałam tylko tyle, że potrzebna jest para tancerzy akrobatów. Nie miałam pojęcia, co to za przedstawienie. Poszłam na casting z moim partnerem Simonem. Poza tańcem kazali nam jeszcze coś zaśpiewać. Simon zaśpiewał. Kolej na mnie. Pustka w głowie. Wtedy Simon rzucił: – Mirela, zaśpiewaj jakieś polskie piosenki do wódki. A pianista, usłyszawszy, że jestem Polką, mówi: – A ja wiem, jak zagrać hymn Polski. I tak dostałam się do Love Never Dies. Dzięki Mazurkowi Dąbrowskiego. Casting do Le Rêve wyglądał trochę inaczej. Najpierw były testy z akrobatyki na siłę i rozciąganie. Jeśli przeszło się tę pierwszą część, przechodziło się do etapu na basenie, gdzie trzeba było skoczyć z wysokości około czterech metrów, zrobić salto, wyłowić krążek spod wody, na bezdechu płynąć jak najdalej. Po tym znowu obcinali ludzi. Dopiero później była część taneczna i improwizacyjna, gdzie uczą cię krótkiej sekwencji i potem w dwójkach albo w trójkach przedstawiasz im daną choreografię bądź improwizujesz. I to był koniec. Powiedzieli, że zadzwonią do mnie do końca lutego, a casting był w październiku. Zadzwonili ostatniego dnia lutego. Miałam wtedy 18 lat, nigdy w życiu nie byłam na scenie, nie zdawałam sobie sprawy z tego, jaka jest ranga tego show. Z Mirelą Golińską, akrobatką występującą w musicalu Love Never Dies, o castingach, na któr ych skacze się z trampoliny do basenu, o życiu art ystki tańczącej z upiorem oraz o przedstawieniach o budżecie w wysokości stu milionów dolarów rozmawia Aleksandra Junga. Występujesz w musicalu Andrew Lloyd Webbera, kontynuacji jednego z najbardziej znanych musicali wszech czasów The Phantom of the Opera. Opowiedz, jak dotarłaś na West End? – Masz tyle czasu? Bo to może być długa opowieść. Jako mała dziewczynka chciałam zostać choreografem, akrobatyka pojawiła się trochę przez przypadek. W szkole pan od wychowania fizycznego powiedział moim rodzicom, żeby zabrali mnie na zajęcia akrobatyczne do Bydgoszczy, bym mogła zobaczyć, co to jest akrobatyka, sprawdzić się. Miałam wtedy osiem lat, więc zaczynałam dość późno. Czy da się porównywać występy w Las Vegas w przedstawieniu Franca Dragone’a z występami w musicalu Andrew Lloyd Webbera tu, na West Endzie? – W Londynie trenuję dzieci w wieku już od trzech lat. W zajęciach z akrobatyki mogą uczestniczyć dzieci nawet sześciomiesięczne, ale wtedy to jest taki plac zabaw. Trzylatki natomiast mają już naprawdę gimnastykę, konkretne ćwiczenia, bez rodziców, na drążku. Także moje osiem lat to było bardzo późno. łam trenerem, w międzyczasie był balet, rok na filologii germańskiej, a później przez przypadek wzięłam udział w castingu w Warszawie. Nie miałam doświadczenia scenicznego, poza tym od dwóch lat nie trenowałam czynnie akrobatyki. Ale poszłam i jakimś cudem udało się, ktoś mnie zauważył. Dostałam się do jednego z największych show wodnych na świecie, przedstawień Cirque du Soleil. – Trudno powiedzieć. W Londynie jest zupełnie inaczej. W Le Rêve byłam cały czas na scenie, w ciągu półtorej godziny wykonywaliśmy siedem aktów typowo akrobatycznych. Nie ma czasu, żeby zejść ze sceny, nierzadko mamy może dwie minuty na zmianę kostiumu. Jest ciężko, męcząco, ale występ daje ogromną satysfakcję. Z Le Rêve byłam bardzo mocno związana emocjonalnie. Sześć miesięcy ćwiczyliśmy przed premierą w Belgii i w rezultacie to było tak jakby nasze show. Tutaj występuję w jednym akcie i pojawiam się w kilku innych drobnych sekwencjach. Prócz tego dołączyliśmy z Simonem, gdy Love Never Dies było grane już rok, więc nie czuję, abym miała wpływ na powstawanie tego przedstawienia. Poza tym jest to musical, a nie typowy pokaz akrobatyczny. Czyli po zajęciach w Bydgoszczy zdecydowałaś, że chcesz zostać akrobatką? Występowałaś w Cirque du Soleil? Już czuję, że będzie to dłuższa historia. Wyjeżdżasz więc z Londynu? Nie będzie ci brakowało tego miasta? – Tak. Gdy miałam osiem lat, podobno powiedziałam, że chcę ćwiczyć, a moi rodzice pozwolili, żebym wyjechała do Bydgoszczy i tam zaczęła szkołę. To dzięki tej decyzji jestem tu. Gdyby się nie zgodzili, zostałabym u siebie na wsi. Teraz, gdy patrzę na tę decyzję z perspektywy czasu, myślę, że rodzice mieli niesamowitą odwagę, zwłaszcza że byłam ich pierwszym dzieckiem, jedyną córką. Będę im za to bardzo wdzięczna do końca życia. – Gdy szłam na casting do hotelu w Las Vegas, miałam inne wyobrażenie o samym przedstawieniu. Myślałam, że będziemy występować w krótkich, 15-minutowych aktach, w jakimś hotelu w Las Vegas. Okazało się jednak, że jest to stumilionowodolarowa produkcja, jedno z największych i najdroższych show na świecie. Le Rêve zostało stworzone przez Franca Dragone’a, pierwszego dyrektora artystycznego Cirque du Soleil. Scena w hotelu Wynn w Los Angeles była budowana trzy lata przed premierą. Castingi prowadzono na całym świecie, m.in. w Paryżu, Los Angeles, Nowym Jorku, Londynie i Warszawie. Zgłosiło się prawie 1000 osób, wybrali tylko około 50. – Nie jestem na razie przywiązana do jednego miejsca, moja rodzina jest w Polsce. Czy jestem w Las Vegas, Minneapolis czy gdziekolwiek indziej, nie robi mi to żadnej różnicy. Mam tu wielu znajomych, ale nie związałam się jeszcze na tyle z tym miastem, żeby mi było żal wyjeżdżać. Jeszcze nie mam jednego miejsca, w którym wiem, że chciałabym zostać na stałe. Przyjęli mnie do Cavalii, które będzie jeździło dziewięć miesięcy po Ameryce i dziewięć miesięcy po Chinach. Będzie w nim występowało sześćdziesięciu akrobatów i trzydzieści trzy konie. Odkąd dowiedziałam się, że wyjadę do Stanów na pół roku, nie mogę się doczekać, żeby pozbyć się całego mojego dobytku, włożyć wszystko w jedną walizkę i jechać. Późno? Kiedy powinnaś więc zacząć? Ciekawa jestem, kiedy w twoich opowieściach pojawi się Londyn? – Jeszcze długa droga przed nami… Trenowałam w Bydgoszczy akrobatykę, później zaczęłam moją przygodę z fitnessem, zosta- Dzień z życia akrobatki tańczącej z upiorem w operze 10.00 Budzę się do życia po wieczorze spę- dzonym na scenie, szybko zjadam śniadanie, zbieram kosmetyki oraz strój do ćwiczeń i wybiegam z domu. 11.00 Wsiadam do metra w kierunku Pineapple Dance Studios na kurs tańca bądź w kierunku sali gimnastycznej, w której trenuję i przygotowuję choreografię do występów z moim partnerem Simonem. 12.00-15.00 Lubię te godziny, kiedy tańczę, trenuję bądź ostatnio próbuję sił w artystycznej akrobatyce powietrznej z szarfami gimnastycznymi. Praca w Adelphi Theatre przy musicalu Love Never Dies pozwala mi ćwiczyć prywatnie, mam więcej czasu i energii. Praca przy musicalu nie jest dla mnie tak wymagająca, jak by się wydawało, ponieważ ja i Simon tańczymy tylko w kilku aktach. 16.00 Szybki lunch. 17.00 Wbiegam do teatru od strony Maida Lane, gdzie znajduje się wejście dla zespołu. Wpisuję się na listę, potwierdzam swoją obecność, a następnie zmierzam po schodach do góry, do przebieralni, gdzie witam się z pozostałymi tancerkami. 17.30 45-minutowa rozgrzewka: najpierw akrobatyczna, potem taneczna i głosowa. Przed premierą i kilka tygodni po niej próby trwały około czterech godzin. Teraz 45-minutowa rozgrzewka jest wystarczająca. 18.30 Wracam do garderoby, gdzie poświęcam ok. 30 minut na przygotowanie się do wieczornego przedstawienia: makijaż, włosy, ubiór. Maluję się, zakładam sobie małe loki, ktoś przypina mi perukę, zakłada bardziej skomplikowane części kostiumu. W międzyczasie mamy parę chwil na rozmowy o naszych przyszłych kontraktach, planach na przyszłość czy na zwykłe opowieści o tym, co działo się poprzedniego wieczoru. 19.30 Zaczyna się przedstawienie. Siedząc w garderobie, słyszę: ‒ Za pięć minut wchodzi ta od kościotrupa grającego na keyboardzie. Zbiegam więc po schodach i wchodzę na scenę. Akt się kończy, wracam z powrotem do garderoby i czekam na kolejne wezwanie. 22.30 Po końcowych oklaskach szybko wskakuję w codzienny strój. Żegnam się z resztą ekipy i wychodzę bocznymi drzwiami, gdzie grupka fanów czeka na autografy od Upiora i Christine, głównych gwiazd musicalu. Wbiegam do metra i jadę do domu na zasłużony odpoczynek, bo następnego dnia znowu od rana – treningi i próby… 20| 8 września 2011 | nowy czas pytania obieżyświata Czy nawet kwakrzy nie umieją żyć bez przepisów? Włodzimierz Fenrych K wakrzy u swych początków byli barwnym ruchem, dynamiczną kontrkulturą skierowaną przeciw powszechnie panującej hipokryzji. Byli skrajnymi pacyfistami, nie wygrywali więc spektakularnych bitew i nie przeszli do wielkiej historii, tym niemniej odwagi im nie brakowało. Odrzucali wszelkie uwarunkowania, w tym również kościelne rytuały i przepisy. A jednak w ciągu jednego pokolenia zaczęły się tworzyć przepisy specyficzne dla kwakrów. Jak to więc jest? Czy ludzie nie potrafią żyć bez przepisów? W 1651 roku nawiedzony pasterz George Fox zaczął chodzić od miasta do miasta i za podszeptem wewnętrznego głosu głosił Dobrą Nowinę. Wchodził do kościołów i przerywał kazania, zaprzeczał słowom pastora i spotykał się z wrogością kongregacji, choć zwykle w tłumie było kilka osób słuchających go z uwagą. W okolicy Doncaster przekonał on do swojej nauki Jamesa Naylera, który sam kiedyś przy oraniu pola miał podobną wizję, ale dopiero po spotkaniu Foxa porzucił wszystko i został wędrownym kaznodzieją. W Yorkshire podobnie przekonana została Mary Fisher, służąca w pewnym bogatym domu, która również zostawiła wszystko i ruszyła w świat. Najważniejsze było jednak spotkanie w okolicy miasta Kendal, gdzie w dramatyczny sposób przekonana została pani zamku Swarthmoor Hall, żona sędziego Fella. Sędzia Fell był postacią liczącą się w życiu politycznym kraju, był posłem Długiego Parlamentu. On i jego żona Margaret byli wzorowym, ufającym sobie małżeństwem z siedmiorgiem dzieci. Sędzia Fell chętnie gościł u siebie wędrownych kaznodziejów, zatem niczym nadzwyczajnym nie było to, że pewnego dnia w 1652 roku przybył tam i George Fox. Wizyta jednak okazała się brzemienna w skutkach – Margaret Fell została w dramatycznych okolicznościach przekonana, sędzia Fell nie całkiem, ale że był z natury tolerancyjny i przyjazny – pozwolił kwakrom spotykać się na zamku. Właśnie wtedy – w Swarthmoor Hall – powstało Stowarzyszenie Przyjaciół, jak się kwakrzy oficjalnie nazywają. Wtedy właśnie, w 1652 roku, odbyło się pierwsze generalne spotkanie kwakrów, na którym ustalono, że sześćdziesięciu głosicieli Prawdy ruszy w świat przekonywać potencjalnych słuchaczy. Ustalono, że mogą to być zarówno kobiety jak i mężczyźni, a także postanowiono utworzyć fundusz, celem wspierania wędrownych kaznodziejów. Nazwa „głosiciele Prawdy” (po angielsku Publishers of Truth) nie jest przypadkowa, podobnie jak słowo „przekonywać” – convince. Kwakrzy uważali, że wszelkie uwarun- Pomnik protestanckiego kaznodziei w Hertford kowania mogą zagłuszać w sercu szept Ducha Świętego, dlatego unikali ustalonego religijnego słownictwa. Nie mówili o nawracaniu (po angielsku converting), lecz o przekonywaniu, nie rozsyłali misjonarzy, lecz głosicieli Prawdy, nie spotykali się w kościołach (churches), lecz w domach spotkań (meetinghouses). Jednocześnie postępowali zgodnie z duchem Ewangelii i odmawiali używania przemocy nawet we własnej obronie, a na pewno służby w armii. Odmawiali również składania przysiąg, zwłaszcza zaklinania się na Biblię, bo nie po to Biblię napisano, by nad nią jakieś czary mary odmawiać, a prawdę trzeba mówić i tak, zawsze! Odmawiali więc składania przysięgi na wierność aktualnej władzy, a że prawo wymagało takiej przysięgi w pewnych okolicznościach – szli za to do więzienia. W 1653 roku George Fox siedział w więzieniu w Carlisle, kiedy w celi odwiedził go młody człowiek nazwiskiem James Parnell. Pochodził on z tak zwanego dobrego domu, ale był jednym z tych, którzy nie trawili hipokryzji, zwłaszcza w kościele. Kiedy doszły do jego uszu wieści o nauce George’a Foxa – postanowił go spotkać i ruszył pieszo przez całą Anglię do Carlisle. Po spotkaniu z Foxem sam został głosicielem Praw- dy. W 1655 roku, w wieku zaledwie 19 lat, został wtrącony do lochu na zamku w Colchester, gdzie zmarł z głodu. W wysłanym przed śmiercią grypsie do przyjaciół pisał, że lepiej cierpieć za Prawdę, niż żeby to Prawda ucierpiała. James Parnell był pierwszym męczennikiem kwakrów, ale bynajmniej nie ostatnim. Głosiciele Prawdy wędrowali przede wszystkim po Anglii, ale niektórzy postanowili wybrać się za morze. Za Atlantyk wybrała się Mary Fisher, która w 1653 roku porzuciła służbę i już tego samego roku była aresztowana w Cambridge, rozebrana do rosołu i publicznie wychłostana na rynku. W 1655 roku wyruszyła z towarzyszką do Ameryki, gdzie w Bostonie pięć tygodni obie przesiedziały w lochu. W 1658 roku pojechała przekonywać tureckiego sułtana. Drogą morską dotarła do wybrzeża Grecji, a stamtąd pieszo do Adrianopolu, gdzie sułtan akurat rezydował. W Adrianopolu twierdziła, że ma dla sułtana przesłanie od Boga i uparcie to wszystkim powtarzała tak długo, aż uzyskała audiencję. Sułtan przyjął ją w otoczeniu świty, tak jak się przyjmuje ambasadorów; skoro ona jest posłanką Boga, to tak być powinno. Chciał jednak słyszeć tylko to, co jej polecił Bóg. Kiedy Mary powiedziała, co mia- ła do powiedzenia, sułtan stwierdził, że to wszystko jest prawda i zaoferował jej eskortę w drodze powrotnej do domu. Mary stanowczo odmówiła, twierdząc, że skoro Bóg bezpiecznie przyprowadził ją tu, to i do domu odprowadzi. Nie tylko sułtan kazał Mary mówić to, co jej polecił Bóg. George Fox zawsze duży nacisk kładł na to, by kaznodzieje odróżniali głos Ducha Świętego od głosu własnego ja (the self). Te dwa głosy bardzo łatwo pomylić. Najbardziej znanym przykładem kaznodziei, który w powszechnym mniemaniu ówczesnych kwakrów nie potrafił tego rozróżnić, był James Nayler. Był on jednym z najbardziej ognistych kaznodziejów nowego ruchu. Jak to często bywa w takich wypadkach – miał on grono oddanych bez reszty adoratorek. Pewnego dnia wjeżdżał do Bristolu w otoczeniu tychże pań – Nayler na koniu, a panie rozkładały przed nim na drodze płaszcze i wołały: „Święty, święty, święty!”. Zrobiło się niemałe widowisko, a Nayler został natychmiast aresztowany. Wieść o tym wydarzeniu rozeszła się błyskawicznie nie tylko w Anglii, ale w całej Europie. Naylera przewieziono do Londynu, gdzie Parlament przez tydzień debatował tylko o tym, co z nim zrobić. Zdecydowano, że będzie wychłostany, będzie miał język przedziurawiony rozpalonym żelazem, a na czole wypali mu się literę B (bluźnierca). Jakiś czas później sam Nayler uznał, że posunął się za daleko i prosił braci kwakrów o wybaczenie. Najbardziej jednak znanym spośród kwakrów, którego nazwisko zostało uwiecznione na mapie Ameryki, był William Penn. Pochodził on z arystokratycznej rodziny, był synem admirała, który przywoził młodego króla Karola z wygnania. William był kształcony w najlepszych szkołach Anglii oraz w katolickich kolegiach na kontynencie, dlatego pewnym zaskoczeniem było jego przyłączenie się do kwakrów. Ojciec chciał go początkowo wydziedziczyć, ale później przywrócił do łask i w dodatku polecił go opiece swego przyjaciela, ówczesnego księcia Jorku, a późniejszego króla Jakuba. Ojciec Williama miał u księcia Jorku dług, który został spłacony w oryginalny sposób: William otrzymał zamorską kolonię, nazwaną później od jego nazwiska Pennsylwanią. William Penn w swojej kolonii próbował organizować życie wedle zasad kwakrów. Niewątpliwie prowadzono politykę pokojowych kontaktów z Indianami oraz tolerancji religijnej, dlatego do Pennsylwanii emigrowali członkowie skrajnych sekt, na przykład menonici. Jedną z najważniejszych osób wśród wczesnych kwakrów była Margaret Fell. Sama nie wędrowała, ale była w stałej korespondencji ze wszystkimi przywódcami ruchu. Jej korespondencja pod koniec życia pokazuje jednak, że nawet ruch wprost odrzucający schematy myślenia, jakim u swych początków był ruch kwakrów, w ciągu jednego pokolenia potrafi skostnieć i znaleźć sobie nowe schematy myślenia. Jeden z jej późnych listów napomina członków walnego spotkania w Londynie, by nie tracili czasu na ustalanie szczegółów ubioru, bo ważny jest tylko Duch Święty w sercu. Była to reakcja na nowy trend. Wiadomo było, że kwakrzy powinni się ubierać skromnie, ale jak skromnie? Jakie kolory mogą nosić kobiety? Ile guzików przy surducie mogą mieć mężczyźni? Takie rzeczy były rozpatrywane na walnych spotkaniach jako istotne problemy! Czy ludzie nie mogą żyć bez przepisów? Czy jeśli im się zabierze jedne, to muszą sobie znaleźć inne? |21 nowy czas | 8 września 2011 czasoprzestrzeń londyn w subiektywie Słoneczna styczniowa niedziela. Wyrywam się z szarego Luton do Londynu, stolicy kontrastów i niespodzianek. Metro, stacja Liverpool Street i spacer Bricklane, którą odkryłam dla siebie zaledwie kilka miesięcy wcześniej. Monotonia nigdy tu nie zagląda – barwni ludzie, sprzedawcy pawich piór, zaskakujące graffiti zdobiące domy z betonu. Przystaję obok nadgryzionej zębem czasu ławki. Kątem oka dostrzegam czerwoną plamę. Ręka chwyta aparat, palec przykleja się do spustu migawki... Tym razem udało się zamknąć w kadr niezwyczajny pocałunek, zanim przyszedł śmieciarz i rozdzielił usta kochanków... Tekst i zdjęcie: Monika S. Jakubowska InwazJa Jacek Ozaist J ohn Sergeant plasnął dłonią w dzwoniący od wkilku minut budzik i poszedł do kibelka pozbyć się resztek wypitego wczoraj piwa. Trącona przez niego Kathy przewróciła się na drugi bok, wypinając opięty pidżamą monstrualny tyłek, który tak lubił. Sprawdził zarost. Opuchnięta, czerwona twarz w lustrze wyglądała całkiem dobrze. Sapiąc, wbił wielkie ciało w ogrodniczki i wyszedł przed dom. Zaklął szpetnie. Frontowy ogród przypominał kawał południowoamerykańskiej dżungli. Krzewy dawno straciły kształty, jakie John im nadał, chwasty drwiły z niego swoimi rozmiarami, a suche liście pokrywały podjazd chropowatym dywanikiem. A do tego te odpadki ciągle rzucane przez przechodniów, i van ciągle obsrywany przez ptaki. – W przyszłym tygodniu – mruknął John, obiecując sobie w duchu, że uprzątnie ogród i umyje auto. Wsiadł do vana i zrobił sobie szybkiego skręta. Papierosy stały się ostatnio tak drogie, że pół Zjednoczonego Królestwa przeszło na skręty własnej roboty. Najbliższe dni zapowiadały się naprawdę pracowicie. Dużo padało. Rośliny rosły jak szalone. Na stacji benzynowej kupił „The Sun” i podjechał do ulubionej Blossom Cafe na śniadanie. Zamówił trzy jajka, potrójny bekon i górę tostów. Do lunchu powinno wystarczyć – pomyślał i zatopił się we frapującej lekturze o tym, co nowego u Kate Moss, Britney Spears i Pete’a Doherty’ego. Kawę wziął na wynos. Uśmiechnął się krzywo na widok napisu z boku vana Sergeant and Son. Żadnego syna nie było, ale biznes rodzinny zawsze robił dobre wrażenie na klientach. W reklamach zamieszczanych w Yellow Pages i ulotkach reklamowych podawał informację, że nie bierze żadnych robót za dużych ani za małych. To sprawiało, że nie musiał zabierać fikcyjnego syna do pracy. Przemiła staruszka pani Bates już czekała na progu. Obowiązkowa konwersacja o pogodzie, stykowej sytuacji między Tony Blairem i Gordonem Brownem oraz sobotnim zwycięstwie Chelsea nad Tottenham potrwała dobre dwadzieścia minut. Na koszt gospodyni. Później pani Bates przyniosła kawę i bisquity, a John spokojnie posiedział w aucie, by jeszcze raz zerknąć na obfite piersi blondynki z hrabstwa Surrey, której fotos wypełniał całą stronę „The Sun”. Urwawszy pani Bates pół godziny, był gotów do pracy. Wytoczył się z auta i zaczął powoli wynosić narzędzia z vana. Dopiero potem dostrzegł, że nie jest sam. Z tyłu, za domem pracowało kilku ludzi. Wyglądali dziwnie. Mieli wąsy i takie śmieszne twarze. – Zapomniałam cię uprzedzić, John – powiedziała zza jego ramienia pani Bates – Mój mąż stwierdził, że płot musi być zrobiony jeszcze przed przyjazdem naszego syna. Wiesz, on jest dyrektorem w wielkiej firmie w Australii. Odwiedza nas dwa, trzy razy w roku. To dla mnie i mojego męża wielkie święto. – Ale... – zająknął się John. – Ale ja miałem robić ten płot w przyszłym miesiącu. – Cóż, sprawy przybrały inny obrót. Mam nadzieję, że się nie gniewasz. Spójrz na tych Polaków. Jest dziesiąta, a oni już zdemontowali stary płot i wykopali doły pod paliki. Są naprawdę niesamowici. John podrapał się w głowę i bez słowa zabrał się do koszenia trawy. Był wściekły. Czy w tym kraju umowa dżentelmeńska nic już nie znaczy? Dreptając z kosiarką, co chwila zerkał w kierunku uwijających się robotników. Rzeczywiście tempo ich pracy było imponujące. Kiedy go ujrzeli, ukłonili się grzecznie. Jeden kopał, drugi mieszał zaprawę (ręcznie!), a trzeci rozciągał sznur, by przyszły płot był idealnie równy. John nie mógł na to patrzeć. Zajął się przycinaniem krawędzi trawnika oraz pieleniem rabatek. W tym tygodniu potrzebował zarobić jakieś pięćset funtów, by spłacić kartę kredytową, ratę za dom i pożyczkę za zeszłoroczne wakacje na Karaibach. Oprócz tego, na lodówce czekały, pieczołowicie gromadzone przez Kathy rachunki domowe. Czuł się coraz bardziej zniechęcony i przygnębiony. W porze lunchu porzucił narzędzia i pojechał do tej samej kafejki, w której zjadł śniadanie. Tym razem zamówił danie dnia: pieczonego kurczaka, frytki i groszek z marchewką. Dziewczyna, która przyniosła mu posiłek, była nowa. – Gdzie jest Marie? – zapytał. – Kto? – odparła spłoszona. Jej akcent mu się nie spodobał. – Blondynka. Podawała mi śniadanie dziś rano. – Nie wiem, proszę pana. Jestem pierwszy dzień. Smacznego. – Skąd jesteś? – Z Polski, proszę pana. Pokiwał smętnie głową i zajął się swoim lunchem. Jakoś mu dziś nie smakowało, więc po chwili odstawił niedojedzone danie. Trzasnął zamaszyście drzwiami. Płot u pani Bates był w połowie gotowy. John poczuł jak w nim zawrzało. Był przekonany, że w takim tempie robota nie może być dobrze zrobiona. Podszedł do robotników z wąsami i zagadnął uprzejmie: – Nie za bardzo wam się śpieszy? Niby przypadkiem dotknął słupów. Były solidnie osadzone. – Okej. No problem – powiedział z uśmiechem najstarszy z nich. – Jak leci? – Okej. No problem – powtórzył robotnik i dalej szczeżył pożółkłe od nikotyny zęby – Verboten gut, co nie? John doszedł do wniosku, że po angielsku raczej nie pogadają. Wzruszył ramionami i wrócił do swoich zajęć. Pani Bates znów przyniosła wszystkim kawę i ciasteczka. Polacy wypili raz dwa, przegryzając przy okazji po kanapce i znów zakasali rękawy. Pod koniec dnia płot był gotowy. W tym czasie John zdążył skosić niewielki trawnik, przyciąć parę krzaczków i pozbyć się chwastów. Zrezygnowany, przyjął z rąk gospodyni uzgodnione sto funtów. – Ile oni za to wzięli? – zapytał czujnie. – Trzysta funtów, a co? – Przecież to rozbój w biały dzień! To nawet poniżej wszelkiego poziomu! – Cóż, John. Czasy się zmieniają – rzekła filozoficznym tonem pani Bates. – Nie myślałeś o emeryturze? John nie powiedział ani słowa więcej. Spakował narzędzia i odjechał z piskiem opon. Na parkingu pod pubem The Greystoke było tłoczno. Cudem znalazł wolne miejsce i pobiegł do baru. Jeszcze wczoraj obsługiwał go młody, rudowłosy hippies o imieniu Ray, dziś uśmiechała się do niego niebieskooka blondynka – Iza. – Co podać? – zapytała. Znów ten cholerny akcent. Ray wiedział bez słowa, co Johnowi podać. – Muszę lecieć – mruknął i wyszedł z pubu. Pod domem czekała kolejna niespodzianka. Podjazd był zamieciony, a śmieci starannie wybrane. – Zapomniałam ci powiedzieć – Kathy uśmiechnęła się tajemniczo. – Najęłam sprzątaczkę. Jest niesamowita. Szybka, dokładna, dziewczyna-marzenie. I tak śmiesznie mówi. Widziałeś, jak ładnie zamiotła przed domem? John poczuł że ma dość, choć nie odezwał się słowem. Cisnął buty w kąt przedpokoju, wziął z lodówki zgrzewkę piwa i usiadł na sofie. Akurat na BBC puszczali serial, który tak lubił. Sięgnął po telefon i zamówił pizzę. Znowu zrobiło się swojsko. 22 | 8 września 2011 | nowy czas czas na relaks kaczka Dziwaczka » Wierszyki z dzieciństwa pamiętamy mania GoTowania na całe życie. Jednym z najpopularniejszych wierszyków niewątpliwie jest "Kaczka Dziwaczka". Przypomnijmy sobie fragment, w którym kucharz: „zdębiał obiad podając, bo z kaczki zrobił się zając, w dodatku cały w buraczkach, taka to była dziwaczka”. Mikołaj Hęciak Ostatnio mogliśmy się zasłodzić różnymi deserowymi przepisami, dlatego dzisiaj zaproponuję Państwu przepis na danie główne – zająca z buraczkami. Wprawdzie mięso królicze jest bardzo delikatne i łagodne w smaku, a buraki mają zdecydowany smak i kolor, ale dlaczego nie podążyć za podpowiedzią naszego poety. W końcu nie często można znaleźć takie danie na talerzu. Lato się kończy, dożynki za nami, jesień zbliża się małymi krokami. Na stołach pojawia się obfitość darów natury, zarówno tych zebranych z pól i łąk, jak i tych z lasu. Zaczyna się czas na dziczyznę. Oczywiście, króliki hodowlane można upolować w sklepie przez cały rok, ale dla smakoszy dziczyzny zaczyna się czas na świeże mięso prosto z kniei i właśnie buraczki będą pasować bardzo dobrze do mięsa z zająca lub dzikiego królika. W dzisiejszym przepisie wykorzystamy część mięsa zwaną combrem. królik z buraczkami, szpinakiem, kaszanką, plackami ziemniaczanymi w sosie z czerwoneGo wina Składniki w tej proporcji wystarczą na 2–3 porcje: Na królika: 1 łyżka oliwy, comber z królika, 2 plastry wędzonego boczku, 100 g kaszanki, 1 pomidor, 10 czarnych oliwek, 75 ml czerwonego wina, 1 łyżka musztardy (wholegrain), 1 łyżka masła. Na placki ziemniaczane: 2 duże ziemniaki, 1 łyżka masła, 1 łyżka sadła z kaczki, tymianek, 2 ząbki czosnku. Dodatkowo: 200 g szpinaku, 250 g gotowanych buraczków. Nagrzewamy piekarnik na 200°C/Gas 6. Z combra wycinamy polędwiczki. Rozgrzewamy patelnię i na rozgrzanej oliwie smażymy przyprawionego królika około 4-5 minut, aby zrumienić go ze wszystkich stron. Dodajemy pocięty boczek i plastry kaszanki. Gdy boczek jest chrupiący, dodajemy pomidora i oliwki i całość zamykamy w piecu na 8-10 minut, aż mięso będzie upieczone. Po wyjęciu z piekarnika odkładamy mięso na bok, a pozostały sok wykorzystujemy do przyrządzenia sosu. W tym celu dodajemy 75 ml wina i musztardę, gotując 2-3 minuty. Gdy płyn odparuje w połowie, patelnię odstawiamy z ognia i trzepaczką łączymy sos z łyżką masła. W międzyczasie gotujemy ziemniaki. Wkładamy je do zimnej wody. Osoloną wodę doprowadzamy do zagotowania i gotujemy około 5 minut, tak by ziemniaki były na wpół ugotowane, ale nie do końca. Jeszcze gorące ścieramy na tarce o dużych oczkach. Dodajemy roztopione masło i tłuszcz z kaczki, posiekany drobno tymianek i czosnek też. Doprawiamy solą i pieprzem do smaku. Formujemy małe placuszki i smażymy z obu stron na złoty kolor. Obgotowanie ziemniaków pomoże nam właśnie w smażeniu, by środek był wysmażony, a z wierzchu pozostał ładny kolor. Można też utrzeć surowe ziemniaki, ale czasami bywa tak, że placki mogą być nadmiernie przypalone, nie będąc wysmażone dostatecznie w środku. Buraczki ścieramy lub miksujemy, dodajemy odrobinę wina i doprawiamy do smaku. Możemy wcześniej pociąć je w plastry, zalać czerwonym winem i nowy czas poszukuje wolontariuszy do pracy w redakcji oraz przy składzie gazety. Zainteresowanych prosimy o kontakt: redakcja @nowyczas.co.uk obgotować z dodatkiem laski cynamonu i anyżu. Szpinak płuczemy i smażymy na bardzo gorącej patelni bez dodatku tłuszczu. Dopiero na koniec możemy dodać trochę masła i doprawić solą i pieprzem do smaku, wyłożyć na talerz po odciśnięciu wody, jaka zostanie na patelni. Podając na talerzu, najpierw przez środek talerza malujemy smugę buraczkowego purée, potem układamy placek ziemniaczany, a tuż z boku małą porcję szpinaku. Mięso kroimy w plastry i układamy po kilka, zakładając jeden za drugi częściowo na szpinaku, częściowo na placku. Całość okraszamy sosem. Mając polędwiczkę z królika jako najważniejszy składnik, możemy dowolnie skomponować inne składniki na talerzu pamiętając, żeby te nadmiernie nie przesłoniły delikatności mięsa. Zamiast szpinaku dobrze będą pasowały młody por lub marchewki. Możemy pominąć kaszankę lub zrezygnować z buraczków. Przepis dzisiejszy może wydawać się trochę pracochłonny. Wspomnę więc, o gulaszu z królika z warzywami, który niemal sam się gotuje powoli w naczyniu żaroodpornym z dodatkiem warzyw. Wersja ta może stanowić alternatywę dla dzisiejszego przepisu. Nie rezygnujmy jednak z eksperymentów w gotowaniu, bo te doświadczane w miłym gronie przy wspólnym posiłku wzbogacą nasz czas i dostarczą niezapomnianych wrażeń. Smacznego!!! Gotowi do zjeścia pod wodę? Czy spełniło ci się marzenie? Paweł Majewski Za pierwszym razem czujesz się dziwnie. Maska, niewygodny sprzęt…, ale po wejściu do wody wszystko się zmienia. Robisz wdech i powietrze dopływa uspokajająco łatwo i szybko. Jesteś lekki, wolny jak nigdy przedtem. Twoje pierwsze nurkowanie otwiera ci drzwi do innego świata. Te zdania niestety nie zostały wymyślone przeze mnie. Są cytatem z filmu szkoleniowego, jaki otrzymałem. Idealnie oddają to, co czułem za pierwszym razem „schodząc” pod wodę. Tylko jakieś pół metra pod wodę, ale nie zapomnę tego do końca życia. O nurkowaniu krąży wiele opinii. Pozytywnych i negatywnych. Jedni uważają to za sport ekstremalny, inni za coś zupełnie naturalnego, pozbawionego najmniejszego ryzyka. Nurkują mężczyźni oraz kobiety. Starsi i młodsi. Szczupli oraz przy tuszy. Co więcej, nurkowanie to coraz częściej sport rodzinny, podczas którego dzieci i rodzice wspólnie spędzają czas odkrywając nieznane rejony. Co jest więc magnesem, który przyciąga do nurkowania tak wielu ludzi? Wydaje się, że poza naturalną skłonnością człowieka do przebywania w wodzie oraz nowymi technologiami ułatwiającymi podwodne eskapady – po prostu fantastyczna zabawa. Tak właśnie było i ze mną. Marzenie z dawnych lat popchnęło mnie, by zacząć. A pomógł zwykły przypadek. Poznany jakiś czas temu kolega okazał się prezesem klubu płetwonurków Waleń w Londynie. Zadzwonił do mnie z informacją, iż w ostatniej chwili zwolniło się miejsce na ostatnim przed wakacjami kursie nurkowania. – Jesteś zainteresowany? – zapytał wprost. Waleń to klub w Londynie, szkolenia po polsku, czego więcej chcieć? Zdecydowałem się natychmiast. Szkolenia odbywają się w systemie PADI, które – jak twierdzi prezes klubu Aleksander Fox – są tak ułożone, aby każdy mógł bez problemu przyswoić sobie wiedzę w ciągu czterech tygodni kursu. Sprzęt oraz wodę zapewnia klub Waleń. Po czterech tygodniach przychodzi czas na egzamin na wodach otwartych. Wokół Londynu znajduje się kilka wspaniałych baz nurkowych, gdzie z powodzeniem można taki egzamin przeprowadzić. – Robimy to zazwyczaj w weekend. Dwa dni, sobota i niedziela – mówi Aleksander Fox. – Pozwala nam to dokładnie przeprowadzić test teoretyczny, jak i praktyczny kandydatów, a samym kandydatom zrelaksować się. Schodzimy w grupkach kilkuosobowych na specjalnie przygotowane platformy na głębokości kilku metrów i przechodzimy przez wszystko to, co ćwiczyliśmy na basenie. Proste i miłe, choć tu oczywiście dochodzi element realności. Kursant zdaje sobie sprawę, że nie jest już na basenie, lecz w jeziorze. 99,9 proc. uczestników kursu przechodzi to bezproblemowo, a ten 0,01 proc. może powtórzyć test w późniejszym terminie. PADI to amerykański system, który jest tak stworzony, że nie ma możliwości, by nie działał – dodaje z uśmiechem oraz lekkim przekąsem prezes klubu. Zdałem, choć typowa dla mojego zawodu wyobraźnia „robiła” co mogła, aby mi to utrudnić. Od tamtego czasu minęło parę tygodni. Kilka nurkowań... Nieco głębiej niż pół metra pod płaszczyzną wody. Zostałem członkiem Polskiego Klubu Nurkowego „Waleń”. – Czy udało ci się spełnić jakieś marzenie? – często słyszę takie pytanie. Mnie jedno już się spełniło. Więcej informacji na temat działalności klub u nurkowego Wale ń w Londynie oraz prowadzonych przez niego szkoleniach pod numerem: 0776 540 4622 oraz na stronie: www.polishdivingclub.com |23 nowy czas | 8 września 2011 czas na relaks Na ławeczce graŻyNa Maxwell Kiedy Masz zawirowaNia Na PUNKcie waŻNości Z trudem przepychaliśmy się przez zatłoczony peron w stronę pociągu. Pierwsza torowałam drogę nawet nie swoim ciałem, a wyrytym na twarzy rozgoryczeniem. Za mną ciężko snuł się mój szesnastoletni syn, któremu ostatnie przeżycia wykrzywiły usta w łuk nonszalancji i wzgardy, ukazując nienawiść do świata i ludzi. Usiedliśmy w przedziale dla zawiedzionych. Każde z nas przeżywało inaczej tę porażkę. Syn, z młodą urażoną dumą i mocno poturbowanym ego, zamknął się w sobie i wbił oczy w przesuwający się krajobraz. A ja, dobrze znając scenariusz, przycisnęłam ten sam wytarty klawisz i stary powtarzający się program wyświetlił się na ekranie mojego czterdziestoletniego życia. Moje oczy świeciły mętnym bla- skiem goryczy, która jak ćma przysłaniała mi świat od wielu lat. – Wiesz – syn zwrócił się do mnie – nie mam sobie nic do zarzucenia, zawsze dawałem z siebie wszystko i trenowałem ponad siły. Widać, moje wszystko nie wystarczyło, by się zakwalifikować do krajowej reprezentacji. A może poprzeczka była dla mnie za wysoka, a może nie mam ducha konkurencji i nie umiem wygrywać za wszelką cenę. – Bzdura – odpowiedziałam synowi – nie docenili cię i tyle! Wybrali innych, którzy są o wiele krócej w klubie niż ty. Jesteś za dobry i czyjaś zawiść podcięła ci nogi. A przecież tobie się należało! Tak samo było i w moim życiu. Jako nastolatka wygrałam konkurs piękności i przez cały długi rok nosiłam koronę Miss Regionu. Żyłam w przepychu przywilejów w szkole i w towarzystwie, oraz w przeświadczeniu, że moje życie potoczy się jak w bajce. Byłam predestynowana na sukces i sławę, i wielkie życie. Niestety, z tłumów wielbicieli żaden rycerz nie walczył o moją rękę. Z obawy i lęku wybrałam męża z rozsądku, a nie z serca. Studiów też nie skończyłam, bo jeden z profesorów miał nieuleczalne uprzedzenie i niechęć do mnie i nie mogłam zaliczyć egzaminów. Szybko też straciłam zapał do nudnych seminariów filologicznych typu „przydawka dopowiadająca a zdanie bezspójnikowe”. Zwróciłam swoją energię w stronę sceny. Bo przecież miałam warunki! Ale w studium aktorskim też nie zagrzałam miejsca. Skandaliczny romans z żonatym aktorem wykładowcą nie wyszedł mi na dobre. Nie dostałam nigdy żadnej ważnej roli, często po próbnych zdjęciach słyszałam komentarze, że niby szukali podobnej twarzy, ale w niej innego wyrazu i jakiejś innej głębi. Uważałam, że z zazdrości i uprzedzenia nie dostałam angażu w znaczących produkcjach. Nie zrobiłam więc kariery ani w filmie, ani w teatrze. Próbowałam też w telewizji. Szukali prezenterki, miałam przecież warunki, a jednak czegoś podobno mi brakowało. Byłam przekonana, że wpływowych znajomości. Ze swoich płytkich zasobów zapału i wytrwałości udało mi się tylko wykroić zwyczajną pracę w zwyczajnym domu towarowym, której zwyczajnie nie lubię ani nie cenię. Było wiele okazji do promocji na ciekawsze stanowiska, ale jakoś zawsze mnie pomijano, niedoceniano, ignorowano. Cóż, nie miałam koneksji i poparcia. Nagle ciszę przedziału przerwało wejście atrakcyjnej kobiety, która pachniała wielkim światem i miała przyjazny uśmiech na twarzy. Usiadła i po chwili zaczęła rozkładać plik różnorodnych zdjęć i wycinków z gazet i książek w nieznajomych językach. Przy ostrym podmuchu wiatru z otwartego okna wszystkie papiery zawirowały w powietrzu jak w małym cyklonie. Kobieta zaśmiała się głośno i zaczęła łapać karki papieru, jakby to manna z nieba leciała. Syn z młodzieńczą naturalnością wstał i włączył się w ten powietrzny taniec papierów. – Robisz to jak wytrenowany akrobata – powiedziała wesoło do syna. – Do łapania tańczących kartek to może się nadaję, ale nie do reprezentacji kraju – jakby za szybko się podsumował. Ona zwróciła na niego mocno przydługie spojrzenie i zwięźle skwitowała: – A może sport nie jest twoim przeznaczeniem. Może w czymś innym będziesz o wiele lepszy. Przestań siebie mierzyć i porównywać do innych, bo zatrujesz swoje młode życie. Po takiej burzy papierów i słów w przedziale zapadła cisza. Każdy zapatrzył się we własne życie. Kobieta cofnęła się pamięcią do swoich młodych lat i opowiedziała o szarej polnej myszce, bo taki miała nawet przydomek, która marzyła o wyrwaniu się z beznadziejnego świata, w jakim żyła. Zawód reportera podróżnika nie przyszedł bez ciężkich wyrzeczeń i mozolnej pracy. Po latach podróży w życie innych, w końcu odnalazła samą siebie. – Wreszcie nosisz sukienkę, która tylko dla ciebie była uszyta – jak przyśpiewuje moja babcia góralka. Syn jakby z ulgą pożegnał się ze sportową gimnastyką i już zabierał się za swoją ukochaną muzykę, która przychodziła mu łatwo i dawała radość. Ja zastygłam w szoku swoich natrętnych myśli. Dorastałam, wierząc, że jestem wybranką losu, a w istocie zmieniłam się w zgorzkniałą c ierpiętnicę. Piszę ten list do nieznajomej w gazecie, bo nie wiem, gdzie mogę się udać o pomoc. Czy tylko cud może wyplenić gorycz, pychę i arogancję, które ułożyły się w filozofię i styl mojego życia? Jeśli mądrość jest mądra, to może ulituje się nade mną i pojawi w moim życiu? Jest taka ławka. Usiądź tam ze mną. Posłuchaj opowieści. CLASSIC Międzynarodowe Rozmowy ze stacjonarnego Polska Bez kontraktu Stałe stawki połączeń 24/7 Wybierz numer dostĊpowy, a nastĊpnie numer docelowy i zakoĔcz #. Polska tel. stacjonarny 1p/min - 084 4862 4029 komórkowy T-Mobile Polska tel. 5p/min - 084 4545 4029 Orange, Plus GSM WiĊcej informacji i peány cennik na www.auracall.com/polska Polska Obsługa Klienta: 020 8497 4622 T&Cs: Ask bill payer’s permission. Calls billed per minute, include VAT & apply from the moment of connection. The charge is incurred even if the destination number is engaged or the call is not answered, please replace the handset after a short period if your calls are engaged or unanswered. BT call setup fee applies. Cost of calls from non BT operators & mobiles may vary. Check with your operator. Prices to other Poland’s mobile networks will be charged at 20p/min. Prices correct at time of publishing: 31/05/2011. This service is provided by Auracall Ltd. Dawno temu, w czasach, kiedy rządzili prawdziwi królowie, a na morzach żaglowce łapały wiatr w skośne płótna żagli rozciągniętych na siedmiu masztach, żyło dwóch chłopców. Wychowywali się razem, dzielili te same radości i smutki dorastania, chodzili do tych samych szkół i mówili sobie głośno dobranoc przez ścianę swoich domów. Byli jak bracia, tylko że nie byli nimi naprawdę. Zakochiwali się w tych samych dziewczynach i ich bogaci ojcowie gościli ich w swoich bogatych domach. Czy byli podobni do siebie, tego nie wiemy. Pewnego jednak dnia życie ich rozdzieliło. Wyruszyli w różne krańce świata i wiedli odmienne życie. Po wielu latach niespodziewanie spotkali się na królewskim żaglowcu, jeden pracował jako zwykły marynarz pokładowy, a drugi jako królewski doradca. Pokładowy marynarz z zawiścią patrzył na wysoką pozycję swojego przyjaciela z młodości. Nie mógł zrozumieć, dlaczego on również nie może być doradcą króla, w końcu pochodzili z tej samej wioski, chodzili do tych samych szkół, oddychali tym samym powietrzem. – Gdzie jest sprawiedliwość? – pytał. – Ja prawie jak galernik, tylko że wyzwolony, a on honorowy doradca królewski. Już nawet i żagle przesiąkły jego zazdrością, a wiatr zawodził jego skargi i pretensje do losu. Król, usłyszawszy jego ciągłe narzekania, postanowił raz na zawsze rozwiać wszelkie wątpliwości. A mądry był to król i sprawiedliwy. Kiedy statek przybił do brzegu wyspy, król przywołał marynarza i rozkazał: – Wejdź na szczyt góry i powiedz mi, co widzisz. Marynarz sprawnie wspiął się na szczyt, rozglądnął się wokoło, zszedł na dół i powiedział, że nic tam nie ma oprócz bijących się kotów. Król spytał: – Ile jest kotów? Marynarz znowu biegiem wspiął się na górę i zakomunikował, że jest ich pięć. – Jakiego koloru są koty? – zapytał król. Marynarz wspiął się ponownie na szczyt i oznajmił, że są dwa czarne i trzy brązowe. – Jakiej rasy są te koty? – zapytał król. Marynarz znowu wszedł na szczyt i powiedział, że są to pospolite dachowce. Król, nic nie mówiąc, wezwał swojego doradcę i rozkazał: – Wejdź na szczyt góry i powiedz mi, co widzisz. Doradca wspiął się na górę i po powrocie krótko oznajmił: – Jest tam pięć pospolitych kotów dachowców, które się biją. Dwa są czarne, a trzy brązowe. Należą do starego pasterza, który mieszka za pagórkiem. Starzec powiedział, że jeśli królowi przeszkadzają, to on je przepędzi i zamknie w stodole. Jeśli jednak król upodobał sobie jakiegoś, to on chętnie podaruje go najjaśniejszemu królowi. Popatrzyłam na autorkę listu. Widać, że jasne promienie Mądrości i jej dosięgły. Zakryła twarz rękami jak dziecko, kiedy się wstydzi. Nie musiałam pytać, kto jest wachtowym marynarzem, a kto doradcą króla. Mądrość jest mądra i może pojawić się w każdym momencie naszego życia. Stale jednak musi walczyć z głupotą i czasem przegrywa. Ale podobnie jak słońce świeci tak samo dla wszystkich. 24| 8 września 2011 | nowy czas co się dzieje kino Skin I Live In Almodovar, ekscentryczny hiszpański reżyser tym razem poważnieje. W jego najnowszym filmie – stworzonym na podstawie „Tarantuli” Thierry'ego Jonqueta – mniej jest jego dziwacznego humoru, mrugania okiem i stylistyki kampowej. Zaskakująco mroczny i niepokojący jak na Almodovara thriller opowiada o chirurgu plastycznym, który trzyma w zamknięciu w swoim mieszkaniu piękną Ewę. Kim ona jest? Co ich łączy? Odpowiedź na to pytanie okaże się zaskakująca. osiemdziesiątych jego kariera nabrała rozpędu. Doświadczenie nabyte na polu bitwy okazało się bezcenne podczas rekrutacji na gubernatora Kalifornii. A jak poradził sobie zastępujący go model Jason Momoa? Może warto się przekonać... The Conspirator Najnowszy film Roberta Redforda. Lądujemy w 1865 roku na sali sądowej, gdzie pada jedno z najważniejszych pytań dla historii i tożsamości Ameryki: kto zabił Abrahama Lincolna? Nieco staromodny dramat sądowy z uniwersalnymi tematami w tle: terroryzmem, niesprawiedliwością i wolnością jednostki. Great Expectations Klasyczna ekranizacja słynnej powieści Charlesa Dickensa. Czy od czasu swego powstania w latach czterdziestych odczytanie przygód Pipa się zestarzało? A może wciąż daje o sobie znać geniusz Davida Leana? Właśnie nadarza się niepowtarzalna okazja, by się przekonać. Niedziela, 11 września, godz. 20.45 Prince Charles Cinema Leicester Place, WC2 Conan Barbarzyńca Dzień z Davidem Lynchem Niemądre, ale bardzo efektowne kino lat osiemdziesiątych święci ostatnio wiele triumfów. Nic dziwnego, że Hollywood postanowiło wreszcie odświeżyć opowieść o barbarzyńskim mięśniaku o złotym sercu, który – uzbrojony w wielki miecz – okłada dzielnie wszystkich złych gości w okolicy. Oryginalny wykonawca głównej roli – Arnold Schwarzenegger – nie mógł wystąpić, bo od tego czasu, czyli od lat Intrygujące, dziwaczne, często irytujące, ale też wzruszające – takie są filmy Davida Lyncha. Wszyscy fani kultowego reżysera (a także ci, którzy nie znają jeszcze jego twórczości) mogą się wybrać na prawdziwą ucztę. Riverside Studios w zachodnim Londynie zaprasza na dzień z filmami amerykańskiego reżysera. Zobaczymy The Elephant Man, opowieść o inności, tolerancji i ludzkiej godności, hipnotyzujące Mullholand Drive (które, obok Inland Empire jest chyba najbardziej tajemniczym obrazem Lyncha) i pastisz klasycznych kryminałów zatytułowany Blue Velvet. Wtorek, 13 września Riverside Studios , Crisp Road, Hammersmith, W6 9 RL muzyka kompozytorką. Jej twórczość jest świeża i oryginalna, i łatwo trafia do serc słuchaczy. W swym śpiewaniu piosenkarka łączy jazz i folk dodając polskie, francuskie i latynoamerykańskie akcenty, Debiutancka płyta Moniki zatytułowana "Waking up to Beauty" została bardzo ciepło przyjęta przez krytyków muzycznych oraz prezenterów radiowych zarówno w Anglii jak i w Europie. Hiszpańska rozgłośnia radia Heart Fm przez tydzień promowała Monikę jako artystkę tygodnia. Znany polski prezenter radiowy Marek Niedźwiecki włączył jedną z piosenek Moniki do zestawu Smooth Jazz Cafe Vol 10. Dlaczego? Będziemy się mogli przekonać podczas koncertu w Jazz Cafe POSK. Piątek, 9 września, godz. 20.30 Jazz Cafe POSK, 238-246 King Street, W6 0RF Maciek Pysz Trio powietrze: do Hyde Parku, gdzie zaśpiewają dla nas Katherine Jenkins (mezzosopran), Russel Watson (tenor), John Groban i Rolf Harris. Gościem specjalnym będzie boysband Westlife. Gospodarz wieczoru to znany z anteny BBC Radio 2 Terry Wogan. Sobota, 10 września, godz. 17.30 Hyde Park Anita Wardell Styl śpiewania Anity Wardell jest trudny do zaszufladkowania. Artystka dysponuje fenomenalnym głosem i niezwykłym talentem interpretacyjnym. Kiedy chce potrafi być bardzo precyzyjna, innym razem zaskakuje improwizacjami. Jest laureatką prestiżowej nagrody BBC w kategorii The Best in Jazz, która otrzymała w 2006 roku. Na koncercie zaprezentuje mieszankę standardów oraz własne kompozycje. Bob Geldof Choć dziś kojarzony jest przede wszystkim jako organizator wielkich koncertów charytatywnych i działacz na rzecz walki z ubóstwem w Afryce, pod koniec lat siedemdziesiątych Bob Geldof liderował całkiem niezłej, nowofalowej kapeli Boomtoown Rats. Na koncercie w Croydon usłyszymy ich najpopularniejsze utwory, takie jak „I Don’t Like Mondays” czy „Rat Trap”, a także wybór z jego kilku – czasem niedocenionych -albumów solowych. Niedziela, 18 września, godz.19.00 Ashcroft Theatre, Park Lane CR9 1DG W ramach koncertów muzycznych w kościele na Devonii wystąpi Macie Pysz Trio. Mieszanka jazzu i world music w wykonaniu muzyków, których łączy pasja dla muzyki akustycznej. Sobota, 10 września, godz. 19.00 2 Devonia Road, Islington N1 8JJ Kury Tymon Tymański na czele kultowego zespołu rocka alternatywnego. 11 września, godz. 19.00 Klub Cargo, 83 Rivington Street, EC2A 3AY Proms In The Park Monika Lidke z zespołem Monika Lidke to wokalistka, ale również autorka tekstów i Pożegnanie z tegorocznymi Promsami. Muzyka wydostanie się tym razem z sal koncertowych na świeże Sobota, 17 września, godz. 20.30 Jazz Cafe POSK 238-246 King Street, W6 0RF Katy Perry Jedno jest pewne: bilety na koncert Katy Perry rozejdą się w mgnieniu oka. Przyczyni się do tego z pewnością seksowny wizerunek popowej wokalistki, ale także łańcuszek przebojów takich jak Hot’n’Cold, I Kissed A Girl, Last Friday Night. Sobota, 15 października godz. 19.00 O2 Arena, Penisula Square SE10 0DX Deep Purple Zespół Deep Purple istnieje od końca lat sześćdziesiątych. Po drodze przechodził przez niezliczone zmiany personalne. Jego członkowie kłócili się i godzili ze sobą, przystępowali do grupy, by potem ją opuścić. Od pewnego czasu skład się jednak ustabilizował. Nie ma w nim już legendarnego gitarzysty Richarda Blackmore’a, który wydaje ostatnio płyty z muzyką dawną, ani wielkiego klawiszowca Jona Lorda, ale ci, którzy przybędą na koncert grupy w O2 Arena, usłyszą jeden z największych głosów w historii rocka (Ian Gillan wciąż jest w świetnej formie), dudniący bas Richarda Glovera i monumentalne solówki gitarzysty Steve’a Morse’a. Smoke on the Water i Highway Star z pewnością nie zabraknie. Środa, 11 listopada, godz. 18.30 O2 Arena, Penisula Square SE10 0DX |25 nowy czas | 8 września 2011 co się dzieje teatry The Kitchen listy oraz nagrania wspomnień tych, którym dane było w 1961 po raz pierwszy zetknąć się ze sztuką Rothko. Whitechapel Gallery, Whitechapel Road St, E2 7JB Contested Territories Swoje prace pokaże czterech współczesnych artystów z Afryki: Adolphus Opara, Michael MacGarry, Sammy Baloji and Kader Attia. Tate Modern, Bankside SE1 9TG Art for the Nation: Sir Charles Eastlake Najnowsza inscenizacja niezwykle popularnej sztuki Arnolda Weskera zabiera nas do Londynu lat pięćdziesiątych. A dokładniej – do kuchni w piwnicy w jednej z tutejszych gigantycznych restauracji. Obserwujemy zamęt, chaos i ciągły pośpiech, jaki szefowie kuchni na co dzień skrzętnie ukrywają przed klientami siedzącymi w sali restauracyjnej. National Theatre South Bank, SE1 9PX Wystawa poświęcona pierwszemu szefowi National Gallery, wybitnego działacza kulturalnego epoki wiktoriańskiej. Eastlake szkolił się jako malarz historyczny. Miał ambicję przywrócić do łask klasyczną, angielską szkołę. Gdy okazało się, że to zadanie go przerosło, poświęcił się twórczości eseistycznej i mecenatowi. Gdy w połowie XIX wieku tworzono Galerię Narodową, Eastlake stanął na jej czele. Wystawa pokaże część jego twórczości i przybliży nam życiorys człowieka, który sprowadził na Wyspy największe arcydzieła światowego malarstwa. National Gallery, Trafalgar Square, WC2N 5DN Disco Pigs Życie dorastających nastolatków nie jest łatwe. Tyle pokus! Alkohol, papierosy, może nawet coś mocniejszego… Do tego głód wrażeń i to uczucie, że świat stoi przed tobą otworem. No i ta tajemnicza rzecz nazywana „seksem”. Czy przyjaźń dwóch starych kumpli jest w stanie przetrwać taki okres „burzy i naporu”? /./() %) *) !*) +% ).% )#- !,0%)#- Pułapka na myszy St Martin’s Theatre West Street, WX2 9NZ Wystwa będąca refleksją nad historyczną, polityczną, społeczną transformają jaka dokonała się w Europie Środkowo-Wschodzniej artystów pochodzących z krajów tego rejonu. Polskę reprezentować będą: Andrzej Krauze, Zbigniew Libera, Józef Robakowski. Współczucie a sprawiedliwość Wojny po WTC Kościół St Martin in the Fields organizuje tej jesieni serię spotkań dotyczących myśli społecznej Jezusa. Czego Chrystus uczy nas o sprawiedliwości? Jak wyobrażał on sobie idealne, ziemskie społeczeństwo? Wykład ks. Nicholasa Sagovsky’ego. Jak zmienił się świat po 11 września? Jak wyglądały wszystkie wojny, które wybuchły w rezultacie ataków na World Trade Centre? Na te pytania odpowiada komentator „The Guardian” i „Observe”r, przy okazji próbując przewidzieć, w jakim kierunku pójdą konflikty w Afganistanie i Iraku. Wtorek, 13 września, godz. 18.30 LSE, Honk Kong Theatre WC2A 2AE Poniedziałek, 19 września, godz. 19.00 St Martin-in-the-Fields, Trafalgar Square WC2N 4JJ Wystawa czynna do 26 listopada 425 Harrow Road, W10 4RE Romantics John Constable, Richard Dadd, Joseph Mallord WilliamTurner – to tylko niektórzy z artystów, których prace zobaczyć można podczas wystawy „Romantycy”. Największą atrakcją są rzadkie rysunki Williama Blake’a. Tate Britain, Millbank, SW1 John McCluskey Wystawa obrazów Johna McCluskey czynna od piątku 16 września do niedzieli 2 października. The Arts Gallery 12 Richmond Hill Richmond Haunting the Chapel: Photography and Dissolution Young Vic, 66 The Cut Waterloo, SE1 8LZ Świat, w którym pijąc o piątej po południu tradycyjną herbatkę musimy liczyć się z tym, że dosypano do niej szczyptę arszeniku odtwarzany jest bezbłędnie od kilkudziesięciu już lat w adaptacji klasycznego kryminału Agathy Christie. Memory From A Cold Utopia. wykłady/odczyty +( $" *,.% * )%#$.- %'' "-. *,0**! ,% &+*,.% *#''",1*,#/& Prace prezentują spojrzenie na tematykę żywą w aktualnym dyskursie artystycznym: zniekształcenie, rozmycie. Zarówno klasyka fotografii, jak i fotografie współczesne. Do 8 października od wtorku do soboty, godz. 11.00-18.00 Galerie Daniel Blau 51 Hoxton Square, N16PB The Passenger London Coliseum zaprasza na premierę opery Mieczysława Weinberga w reżyserii Davida Poutneya. Dzieło Wienberga przedstawia historię byłej oficer SS obozu w Auschwitz. Na statku płynącym do Brazylii zauważa ona kobietę, której twarz budzi wspomnienia z niechlubnej przeszłości. Prestiżowy magazyn „Opera” określił dzieło Weinberga jako „obowiązkowe do obejrzenia”. Libretto Alexandra Medvedeva zostało oparte na wspomnieniach Zofii Posmysz, więźniarki z obozu w Auschwitz. Jej książka była również inspiracją dla niedokończonego filmu Andrzeja Munka z 1963 roku. London Coliseum 33 St Martin's Lane, WC2N 4 wystawy Rothko in Britain Fotograficzne wspomnienie pierwszej brytyjskiej retrospektywy słynnego amerykańskiego artysty. Oprócz zdjęć znajdziemy tu też jego GRZEGORZ TURNAU Staff + Tuwim + Herbert + obowiązkowy fortepian = Grzegorz Turnau. Krakowski artysta przyjeżdża do Londynu na dwa koncerty. Grzegorz Turnau urodził się w 1967 roku w Krakowie. Gry na fortepianie zaczął uczyć się jeszcze w szkole podstawowej. W trzeciej klasie liceum wygrał Studencki Festiwal Piosenki w Krakowie. To otworzyło mu drzwi do mekki poezji śpiewanej, Piwnicy pod Baranami. A był to dopiero początek. Furorę zrobiła już jego pierwsza płyta, „Naprawdę nie dzieje się nic”, zawierająca słynną piosenkę tytułową, ale też klasyczne ballady „Znów wędrujemy” (do wiersza Krzysztofa Kamila Baczyńskiego) czy „Na młodość” z tekstem napisanym przez samego Turnaua. Reputację artysty potwierdził następny album „Pod światło” wywindowany na szczyty list przebojów przez kompozycję „Cichosza”. A przecież były tu też takie kompozycje jak „Kawałek Cienia” i „Pamięć”. Piosenka poetycka w największym stopniu trafiła chyba pod strzechy dzięki „To tu to Tam”, przez wielu do dziś uważanej za najlepszą płytę Turnaua. W ostatnich latach artysta coraz częściej poszu- kuje. Nagrał płytę z piosenkami z Kabaretu Starszych Panów, odczytał też na nowo utwory jednego ze swych mistrzów – Marka Grechuty. Nabrał rozmachu wydając album „11:11”, nagrany z akompaniamentem orkiestry. W okolicach płyty „Nawet” przypomniał sobie o istnieniu muzyki rockowej. Niemal z dnia na dzień aranżacje stały się „mocniejsze”, a większą rolę zaczęła odgrywać gitara elektryczna. Takich kompozycji jak „Gniew”, „Gdy Poezja” czy „Melankolia” nie powstydziłby się żaden rockowy zespół. W dużej mierze to zasługa doskonałego gitarzysty Jacka Królika, który regularnie dostarcza Turnauowi fantastycznych solówek zawieszonych gdzieś między stylem Briana Maya z Queen a Steve’a Rothery’ego z Marillon. Wystarczy posłuchać „Piosenki dla ptaka” z płyty „Tutaj jestem” albo „Rysunku miast” ze wspomnianej już „11:11”. Mimo ewolucji muzycznej artysty jedna rzecz pozostaje niezmienna: Turnau od lat sięga po teksty poetyckie – zarówno klasyczne, jak i współczesne. Jego stałym współpracownikiem jest warszawski poeta Michał Zabłocki, który napisał teksty do takich kompozycji, jak „Życia modele”, „Niebezpieczne związki” czy „Cichosza”. W ostatnich latach piosenkarz coraz częściej sięga też po Herberta (warto zwrócić na mało znany diamencik „Późnojesienny wiersz pana Cogito przeznaczony dla kobiecych pism” znajdujący się nad wydanym trzy lata temu DVD „Do zobaczenia”). Na liście są też Ewa Lipska („Trąbki”), Kazimierz Mikulski (przepiękne „Rzeźbione zmierzchem”) i Maria Pawlikowska-Jasnorzewska („Kto chce, bym go kochała”). Ostatni jak dotąd album Turnaua to „Fabryka klamek”. Artysta zawita do londyńskiego POSK-u 17 i 18 września, by go promować, ale z pewnością przypomni też swoje starsze utwory. Adam Dąbrowski 26| 8 września 2011 | nowy czas czas na relaks Co napisali dzisiaj w gazecie? Każdy kto mieszka w Zjednoczonym Królestwie, ten wie, że język artykułów i notatek prasowych znacznie różni się i od języka potocznego, jakim posługujemy się na co dzień, i od bardziej formalnego języka stosowanego na przykład w korespondencji. Kreatywność językową Brytyjczyków widać szczególnie wyraźne na łamach wyspiarskich dzienników. Pierwszą cechą tekstów prasowych jest stosowanie krótkich, przyciągających uwagę nagłówków. Ich celem jest przyciągnięcie uwagi czytelnika, dlatego niektóre reguły gramatyczne są celowo ignorowane czy modyfikowane. Przykładem może tu być pomijanie przedimków (articles) i przyimków (prepositions). Zamiast więc pisać: A burlar stole an expensive necklace, podaje się, że: BURGLAR STOLE EXPENSIVE NECKLACE. Co więcej, czas przeszły czy perfekt często zastąpiony zostaje czasem teraźniejszym (Present Simple) lub, nawet częściej, bezokolicznikiem. Nagłówek przytoczony powyżej może więc przyjąć zapis: BURLAR STEALS EXPENSIVE NECKLACE. Bezokolicznik stosuje się w przypadku, gdy dana informacja dotyczy wydarzenia, które ma nastąpić w przyszłości. Nie pisze się więc: President will visit Russia, ale raczej: PRESIDENT TO VISIT RUSSIA. Uproszczenie występuje również w przypadku strony biernej, ponieważ opuszczane są tzw. czasowniki posiłkowe, czyli auxiliary verbs, np. TWO PAINTINGS STOLEN zamiast Two paintings were/have been stolen. Istnieje też duża grupa wyrazów typowych dla języka artykułów prasowych. Mają one tę cechę, że wiele z nich może być równocześnie rzeczownikami i czasownikami, tak jak pledge („obietnica” i „obiecać”) czy aid („pomoc” i „pomagać”). Poza zwięzłością, prostotą i specyfiką wykorzystanych wyrazów, język prasowy charakteryzują też tak zwane gry słowne. Dziennikarze, chcąc rozbawić i tym samym przyciągnąć czytelnika, korzystają z homofonów (wyrazów brzmiących tak samo, ale zapisywanych inaczej) czy homonimów (wyrazów, które wyglądają identycznie, ale oznaczają co innego), idiomów, a nawet przysłów. Rubryka jest częścią kampanii edukacyjnej Enjoy English, Enjoy Living, która odbywa się pod hasłem Język to podstawa. Zacznij od podstaw. Więcej na temat kampanii znajdziesz w serwisie: www.edoo.pl/enjoy oraz na stronie projektu na Facebooku! Autorem tekstu jes t JustynA KułAKowsKA, filolog angielski. Jako lektor angielskiego pracuje od 2005 roku, w Edoo.pl od 2010 roku wśród swoich pasji wymienia języki obce oraz literaturę – szczególnie współczesną polską, amer ykańską i skandynawską. krzyżówka z czasem nr 31 Poziomo: 1) polska aktorka, odtwórczyni głównej roli kobiecej (Krystyny) w filmie „Popiół i diament”, 8) kamień jubilerski, 9) imię matki króla Polski Stanisława Augusta Poniatowskiego, 10) szarość, zmierzch, 12) jednostka główna natężenia oświetlenia, 15) naczynie krwionośne, 16) głos słowika, 17) stragan, 20) łajdak, 23) dawna stolica Pakistanu, 24) małe jezioro, 25) wyspa w zachodniej części Oceanu Indyjskiego albo amerykański film animowany. Pionowo: 1) pospolity chwast zbożowy, 2) zamieranie, 3) jedno ze zbóż, 4) zawór w dętce samochodu, roweru, 5) masa cukiernicza stosowana do przekładania tortów i ciast, 6) pożywka stosowana do hodowli drobnoustrojów, 7) miejsce zetknięcia się, 11) lata koło nosa, 13) przybysz z innej planety, 14) pożywienie, 15) zawstydzenie, zażenowanie, 18) bazar, 19) były narciarz austriacki, mistrz olimpijski, 20) miasto powiatowe w woj. łódzkim, 21) belka gimnastyczna, 22) stolica Samoa. Rozwiązanie krzyżówki z czasem nr 30: Joanna Brodzik | 24 9-22 października 2010 | nowy czas czas na relaks sudoku średnie łatwe 7 3 8 3 5 6 4 7 4 1 2 4 7 8 1 5 3 9 8 8 6 7 5 3 8 5 2 3 8 3 5 1 5 4 krzyżówka z czasem nr 13 7 3 6 4 trudne 7 8 2 7 6 3 5 8 3 7 1 6 4 3 6 8 2 9 1 5 8 7 2 6 3 2 6 5 8 9 5 2 7 8 3 1 4 7 1 7 6 5 8 9 4 9 8 3 2 9 6 5 7 7 9 3 6 4 |27 nowy czas | 8 września 2011 Polska kolonia w Champions League W tym sezonie będziemy mieli komu kibicować w europejskich pucharach. W Champions League powinniśmy zobaczyć ponad dziesięciu naszych rodaków, nie wspominając już o Europa League, gdzie zagrają dwa nasze kluby: Wisła Kraków oraz Legia Warszawa. Najbardziej emocjonująco zapowiada się potyczka w grupie F: Arsenal Londyn – Borussia Dortmund. Jest spora szansa, że na boisku zobaczymy wtedy przynajmniej czterech reprezentantów Polski. W bramce Arsenalu zagra najpewniej Wojciech Szczęsny, a mistrza Niemiec będzie reprezentować nasze eksportowe trio: Łukasz Piszczek – Jakub Błaszczykowski – Robert Lewandowski. Szansę na pokazanie się piłkarskiej Europie będzie też miała polska kolonia w tureckim Trabzonspor. Adrian Mierzejewski, Arkadiusz Głowacki oraz bracia Brożkowie zagrają z Interem Mediolan, CSKA Moskwa oraz Lille, gdzie gra Ludovic Obraniak. Trudną przeprawę będzie miał Grzegorz Sandomierski, nowy nabytek belgijskiego Genk. Kadrowicz Franciszka Smudy będzie bronił strzały napastników Chelsea Londyn, Valencii oraz Bayeru Leverkusen. Zadanie nie będzie łatwe, jednocześnie to bardzo dobra okazja na zaprezentowanie swoich możliwości, bo celem Sandomierskiego jest zapewne mocniejszy klub niż Genk. Pod dużym znakiem zapytania stoją występy Tomasza Kuszczaka (Manchester United) oraz Pawła Kieszka (FC Porto). Kuszczak jest w tej chwili dopiero trzecim golkiperem Czerwonych Diabłów i ze względu na możliwy transfer najprawdopodobniej nie będzie zgłaszany do kadry na LM, z kolei Paweł Kieszek jest blisko podpisania kontraktu z Rodą Kerkrade. Polscy piłkarze w Champions League 2011/2012: Łukasz Piszczek, Robert Lewandowski, Jakub Błaszczykowski (wszyscy Borussia Dortmund), Adrian Mierzejewski, Arkadiusz Głowacki, Paweł Brożek, Piotr Brożek (wszyscy Trabzonspor), Wojciech Szczęsny (Arsenal Londyn), Ludovic Obraniak (Lille), Grzegorz Sandomierski (Genk), Tomasz Kuszczak (Manchester United), Paweł Kieszek (FC Porto). Daniel Kowalski Stadion Śląski w Londynie? Jak najbardziej, do tego w dobrym towarzystwie – tuż obok kilkanaście znanych aren piłkarskiej Europy. A wszystko w jednym miejscu, w centrum sportowym na Brent. Tutaj boiska sportowe „ochrzczono” nazwami popularnych stadionów. Na Silesian Stadium spotkaliśmy rozgrywających mecz młodych Sikhów. (ram) Manchester gromi Arsenal Aż osiem bramek puścił Wojciech Szczęsny w meczu z Manchesterem United. Czerwone Diabły zmiażdżyły Arsenal 8:2. Łukasz Fabiański oglądał to wszystko z ławki rezerwowych. Radosław Majewski znów zagrał w pierwszym składzie Nottingham Forest, ale humor ma podobny jak koledzy z Arsenalu, bo jego drużyna uległa West Ham United 1:4. jego umiejętności są nieprzeciętne. Poza kadrą w dalszym ciągu jest Tomasz Kuszczak. O tym, czy doczekamy się jego transferu, przekonamy się już za kilka dni, kiedy zamyka się okienko transferowe. Los Kuszczaka dzieli Tomasz Cywka, który nie znalazł uznania trenera Derby County. W Scottish Premier League nadal bez zmian. Całe spotkanie zagrał Adrian Mrowiec (Heart of Midlothian FC), a na ławce rezerwowych zasiadł Łukasz Załuska (Celtic Glasgow). Na ławce rezerwowych FC Southampton ponownie zasiadł Bartosz Białkowski. Liczymy, że trener da w końcu szansę naszemu golkiperowi, bo Polscy piłkarze na angielskich boiskach: Zmarł Łukasz Bielawski Udane losowanie Po raz pierwszy w kilkuletniej historii Ligi Europejskiej w fazie grupowej zagrają aż dwa polskie kluby. W miniony piątek poznaliśmy ich rywali. W minioną niedzielę zmarł Łukasz Bielawski, były kapitan drużyny FC Bajany Burton, grającej niegdyś w polonijnej minipiłkarskiej lidze w Birmingham. Z nowotworem biodra walczył od półtora roku. Problemy Łukasza zaczęły się ponad rok temu, pod koniec czwartego sezonu Polskiej Ligi Piłki Nożnej w Birmingham. Wtedy był jeszcze w pełni sił, niezwykle wysportowany. Na początku pojawiły się bóle w lewym biodrze. Ból się nasilał, a lekarz domowy wizyt Łukasza nie traktował zbyt poważnie, ograniczając się do faszerowania go tabletkami przeciwbólowymi. Po sześciu miesiącach, gdy ból był już nieznośny, utalentowany piłkarz został wysłany na prześwietlenie, które wykazało, że chłopak ma nowotwór kości. Dopiero wtedy służba zdrowia dała naszemu rodakowi konkretną opiekę. Pomimo sześciu chemioterapii, które nowotwór miały zwalczyć, pojawiły się pierwsze przerzuty na klatkę piersiową. Lekarze nie widzieli większych szans na przeżycie, piłkarz nie dawał jednak za wygraną. Wojciech Szczęsny (Arsenal Londyn) – 90. min w meczu Man Utd (2:8) Artur Krysiak (Exeter City) – 90. min w meczu z Chesterfield (2:1) Adrian Mrowiec (Heart of Midlothian FC) – 90. min w meczu z Hibernian (2:0) Radosław Majewski (Nottingham Forest) – do 64. min w meczu z WHU (1:4) Łukasz Załuska (Celtic Glasgow) – ławka rezerwowych w meczu z St Mirren (2:0) Łukasz Fabiański (Arsenal Londyn) – ławka rezerwowych w meczu Man Utd (2:8) Bartosz Białkowski (FC Southampton) – ławka rezerwowych w meczu z Leicester (2:3) Tomasz Kuszczak (Manchester United) – poza kadrą w meczu z Arsenalem (8:2) Tomasz Cywka (Derby County) – poza kadrą w meczu z Burnley (1:2) Cieszył się każdym kolejnym dniem, który mu pozostał, spędzając je w otoczeniu rodziny oraz najbliższych znajomych. Na zawsze pozostanie w naszej pamięci. Ceremonia pogrzebowa odbędzie się 9 września w kościele w Burton-on-Trent. Krzysztof Kokociński Wisła Kraków znalazła się tam po nieudanym dwumeczu o Ligę Mistrzów z AOPEL Nikozja, Legia Warszawa zaś po dramatycznym meczu ze Spartakiem w Moskwie. Losowanie grup było dla naszych klubów pomyślne, nie trafiliśmy na tak klasowe zespoły, jak Tottenham Hotspur, Lazio Rzym czy Schalke Gersermkirchen. Rywalami krakowian będą: Twente Enschede (Holandia), Fulham Londyn (Anglia) oraz OB (Norwegia). Legia Warszawa zmierzy się natomiast z Rapidem Bukareszt (Rumunia). Happoelem Tel Aviv (Izrael) oraz PSV Eidhoven (Holandia). Szczególnie ten ostatni rywal wydaje się poza zasięgiem, ale stołeczni piłkarze zapowiadają w tym meczu niespodziankę. Rozgrywki Ligi Europejskiej bez wątpienia podreperują budżety Legii oraz Wisły. Za zwycięstwo w meczach grupowych europejska federacja UEFA płaci bowiem blisko 150 tys. euro, a za remis połowę tej kwoty. Do fazy pucharowej rozgrywek awansują po dwie ekipy z każdej grupy, gdzie później rywalizuje się już systemem pucharowym. (dako)
Similar documents
pobierz - Nowy Czas
REDAKCJA: Teresa Bazarnik (t.bazarnik@nowyczas.co.uk); Jacek Ozaist, Daniel Kowalski (d.kowalski@nowyczas.co.uk), Aleksandra Ptasińska; WSPÓŁPRACA REDAKCYJNA: Lidia Aleksandrowicz; FELIETONY: Kryst...
More informationpobierz - Nowy Czas
ReDaktoR NaCZelNy: Grzegorz Małkiewicz (g.malkiewicz@nowyczas.co.uk); ReDakCJa: Teresa Bazarnik (t.bazarnik@nowyczas.co.uk), Jacek Ozaist, Roman Waldca WSPÓŁPRACA REDAKCYJNA: Joanna Ciechanowska, K...
More information