listopad 2010 4I
Transcription
listopad 2010 4I
listopad 2010 41 ELIXION ZAPEWNIA DWUKROTNIE WY˚SZÑ OSZCZ¢DNOÂå PALIWA NI˚ JEGO KONKURENCI. UDOWODNIONE. 2.2% 1.1% W przeciwieƒstwie do innych producentów Êrodków smarnych, Castrol prowadzi badania swoich produktów opierajàc si´ nie tylko na testach laboratoryjnych. W niezale˝nych testach drogowych obejmujàcych ponad 1,6 miliona przejechanych kilometrów przez okres 9 miesięcy, udowodniono, ˝e olej Castrol Elixion Low SAPS 5W30 w porównaniu ze zwyk∏ym olejem Low SAPS 10W40 podnosi oszcz´dnoÊç spalanego paliwa o 2,2%. To dwukrotnie wi´kszy wynik w porównaniu do produktu konkurencji. W pewnych warunkach Castrol Elixion dzi´ki unikalnej technologii Low Friction pozwala zaoszcz´dziç nawet do 4% paliwa. Zapewnia wyjàtkowà ochron´, maksymalne osiàgi, przed∏u˝a trwa∏oÊç silnika i redukuje emisj´ szkodliwych substancji. W standardowych testach zu˝ycia oleju przekracza limity o ponad 10%. Oznacza to, ˝e stosujàc Castrol Elixion Twoje roczne zu˝ycie oleju, podobnie jak rachunek za paliwo mo˝e si´ znaczàco zmniejszyç. Olej Castrol Elixion uzyska∏ rekomendacj´ m.in: Mercedes-Benz, MAN, Renault i Volvo. W celu uzyskania dodatkowych informacji o produkcie Castrol Elixion oraz testach zu˝ycia paliwa, zapraszamy na stron´ www.castrol.pl *niezale˝ne testy drogowe zosta∏y przeprowadzone podczas regularnych przejazdów 28 samochodów ci´˝arowych spe∏niajàcych Euro4, które nale˝ą do europejskiej firmy transportowej König. Nie wprowadzono, ˝adnych dodatkowych zmian, które mog∏yby wp∏ynàç na iloÊç spalanego paliwa w trakcie tych testów. Czerwiec 2010 MA GER NA ZAWARTOŚĆ 360 TA BEAMACH L STE AŁA ZN O P D ĘKI Ł E G I SZEW 18 Paweł Czajkowski str. 24 na stronie 4 D PO OD . STR Daniel Passent str. 48 Achim Gabor str. 52 Xxxxxxxx str. 32 Biała broń str. 56 Tomasz Kopera str. 32 ciąg dalszy Andrzej Jaskulski str. 42 Bandyci amatorzy str. 42 W NUMERZE: 18 Beata Stelmach, towarzyszy GPW od chwili narodzin, a dziś kieruje Stowarzyszeniem Emitentów Giełdowych. 24 Paweł Czajowski, prezes HP Polska wrócił z USA, żeby zrobić karierę w amerykańskiej firmie 32 Tomasz Kopera osiągnął błyskawiczny sukces poszerzając sieć sprzedaży IDEA TFI. 42 Andrzej Jaskulski, prezes Asseco Systems od lat realizuje fotograficzne hobby. 48 Daniel Passent, wybitny publicysta i dyplomata, był przekonany, że zostanie ekonomistą. 52 Achim Gabor rozwija rodzinny biznes 56 Biała broń pozwala na inwestycje rozważne i obliczone na długie latra. czerwiec 2010 3 ZAWARTOŚĆ LUDZIE Joanna Makowiecka str. 46 Przeszłam twardą szkołę w kilku firmach, więc potrafię znaleźć wspólny język z niemalże każdym pracownikiem. Czerwiec 2010 BIZNES DZISIAJ 8 Cezary Stolarczyk: Bungee na giełdzie 10 Dariusz Jarosz: Dwa końce kija 12 Wiktor Legowicz: Dekalog dla managerów 14 Wojciech Giełżyński: Mieć, czy raczej być? 16 Andrzej Mroziński: Latający gigant 17 Andrzej Nierycho: Gra pozorów MANAGER 360 18 Beata Stelmach: Giełda od podszewki RYNEK ze strony 3 24 Paweł Czajkowski: Amerykańska legenda 28 Ropa – kto dał plamę? 30 Sukcesy social marketingu 32 Tomasz Kopera – Idea TFI goni liderów 34 Borys Stokarski – Integrator wiedzy 38 Janusz Luks – Po pierwsze energia LUDZIE 42 Andrzej Jaskulski: Manager po pracy 46 Joanna Makowiecka – Szkoła życia 48 Daniel Passent – Od ekonomii do polityki 52 Achim Gabor – Rodzinny biznes dokończenie INWESTYCJE 56 Biała broń INNOWACYJNA GOSPODARKA 60 Łowcy biznesu RAPORT 70 Trusted Brands 74 Franczyza w Polsce NAUKA 80 Graham Kenny: Strategia dywersyfikacji TECHNOPOLIS RYNEK Wojciech Wężyk str. 30 Grupa Ergo Hestia od kilku miesięcy ma własny profil na Facebooku. Chcemy poznać opinie internautów o naszych produktach, jak również propozycje, co powinniśmy zmienić lub udoskonalić. 4 czerwiec 2010 84 Terenowy Citroën 87 Chrysler 300 C JUST QUALITY 88 Zegarmistrzowska sztuka 92 Latający Obieżyświat 94 Teatr smaków DUTY FREE 97 Brzuchomówca o swojskim Antku 98 Mariusz Gzyl – Jak odzyskać prawo jazdy M BIZNES DZISIAJ EDYTORIAL – Redaktor naczelny Pytanie o etykę biznesu N Opinie: 1 Jestem optymistą, jeśli chodzi o przyszłość naszej planety, ale prawdą jest, że nie jestem tak wielkim optymistą w odniesieniu do Wall Street. Wierzę, że przetrwają tam ludzie inteligentni i my, jako akcjonariusze, nie będziemy wywierać tak wielkiej presji na firmy, jak to robiliśmy w przeszłości, chcąc otrzymać nasze kwartalne dywidendy. Michael Douglas w wywiadzie dla „El Pais” a ekrany amerykańskich kin trafiła właśnie druga część słynnego „Wall Street” Olivera Stone’a. W głównej roli znów wystąpił Michael Douglas, tyle że starszy o 22 lata; podobnie jak filmowy bohater. Bezwzględny makler z pierwszej części zaliczył wielką życiową wpadkę. Po ośmiu latach spędzonych w więzieniu za giełdowe przekręty, wrócił na scenę jako autor książki o kulisach Wall Street. Rozmawiając z bohaterką naszego cover story – Beatą Stelmach, stwierdziłem, że rodzimi filmowcy nie potrafią skorzystać z fascynujących scenariuszy, które pisze samo życie. Poznała ona polską giełdę na wylot, była PIOTR CEGŁOWSKI obecna przy jej narodzinach, zaliczyła też epizod jako pracownica Biura Inspekcji Komisji Papierów Wartościowych. Miała okazję prześledzić wiele niezgodnych z prawem działań „białych kołnierzyków”. Jedno jest znamienne – polscy kombinatorzy zawsze byli sprytniejsi i szybsi niż wymiar sprawiedliwości. W USA takie sztuczki się nie udają. Autorzy przekrętów zamiast kombinować na giełdzie, liczą kraty w oknach mało przytulnych cel. Nasi dzielni policjanci – w odróżnieniu od kolegów z FBI – osiągają sukcesy w innych dziedzinach, np. wypisując mandaty właścicielom źle zaparkowanych samochodów lub studentom pijącym piwo w parku. A jeśli nawet uda im się na chwilę przyskrzynić giełdowego oszusta, to sąd i tak nie wie, co z nim począć… A może to jest temat na film, a dokładniej rzecz biorąc, na czarną komedię? z 2 Proszę sobie wyobrazić salonkę Titanica na kilka minut przed uderzeniem w górę lodową Oliver Stone reżyser o początku kryzysu na Wall Street 3 Chciwość jest dobra. Gordon Gelko makler z filmu „Wall Street” 6 czerwiec 2010 Redaktor naczelny Piotr Cegłowski p.ceglowski@managermba.pl Zast. red. naczelnego Tomasz Miarecki t.miarecki@managermba.pl Sekretarz redakcji Grzegorz Stech g.stech@managermba.pl Dyrektor artystyczny Maja Hałko m.halko@managermba.pl Rynek Leszek Cieloch l.cieloch@managermba.pl Inwestycje Piotr Stefański p.stefanski@managermba.pl Ludzie Andrzej Mroziński a.mrozinski@managermba.pl Nauka Grzegorz Dąbrowski g.dabrowski@managermba.pl Technopolis, Just Quality Barbara Grabowska b.grabowska@managermba.pl Felietony, komentarze Wojciech Giełżyński, Mariusz Gzyl, Dariusz Jarosz, Andrzej Nierychło Korespondenci zagraniczni Cezary Stolarczyk (USA), Günter Starzinger (Austria), Oliver Stollorcz (Niemcy) Dział foto Tomasz Kuczyński t.kuczynski@managermba.pl Mariusz Szachowski m.szachowski@managermba.pl Studio Krzysztof Krawczyk k.krawczyk@managermba.pl Siedziba redakcji ul. Srebrna 3 lok. 21 00–810 Warszawa tel./fax: 22 412 45 20 CEO & Dyrektor biura reklamy Jarek Dotka j.dotka@managermba.pl Reklama Aleksandra Brenda kom. 531 092 111 a.brenda@managermba.pl Joanna Biedrzycka kom. 697 237 059 j.biedrzycka@managermba.pl Krzysztof Łabuszewski kom. 608 149 385 k.labuszewski@managermba.pl Marketing Radosław Wąsowicz r.wasowicz@managermba.pl Wydawnictwo Business Magazine Manager ul. Zagorzycka 11 04-947 Warszawa biuro@managermba.pl Management Business Association Prezes Maciej Siembieda m.siembieda@managermba.pl M BIZNES DZISIAJ FELIETON Bungee na giełdzie „FLASH CRASH” – BŁYSK KRACHU – OKREŚLENIE, KTÓRE WPISUJE SIĘ (NA STAŁE?) DO KATALOGU KOSZMARÓW FINANSISTÓW, GIEŁDOWYCH MAKLERÓW, INWESTORÓW. L awinowy spadek wartości akcji na giełdzie może być spowodowany nie tylko kryzysem politycznym lub gospodarczym bądź spekulacjami czy mętnymi transakcjami wielkich banków. Może nastąpić deus ex machina. Grom z jasnego nieba rąbnął w nowojorską giełdę o godz. 14:45 szóstego maja. O godz. 14:30 operacje kupna i sprzedaży uległy przyspieszeniu; maklerów ogarniała narastająca nerwowość w związku z rozwojem sytuacji w Grecji. Wskaźnik giełdowy Dow Jones już w tym momencie wykazywał spadek o 200 punktów; w ciągu następnego kwadransa obsunął się o kolejne 200. Wówczas – standardowo – zaordynowano zwolnienie tempa wymiany niektórych akcji, najbardziej tracących na wartości – o ok. 10 proc. Intencją było danie maklerom chwili – minuty! – czasu do ochłonięcia. Zahamowanie obowiązywało w siedzibie giełdy nowojorskiej (NYSE), ale nie dotyczyło rynku elektronicznego. Bardzo szybkie komputery przetwarzające transakcje, które automatycznie, bez przerwy, wyszukują najlepsze oferowane stawki, zgłupiały. Uznały, że najlepsza cena wynosi „0”. Dodały do tego standardowy 1 cent opłaty prowizyjnej i wyświetliły ceny wielu akcji jako 1 cent. Wtedy nastąpił „flash crash”. Widząc tak dramatyczny spadek cen, maklerzy wystraszyli się i zaczęli naciskać klawisz „sprzedaż”. W przeciągu minut akcje niektórych renomowanych firm odbyły karkołomny lot w dół: Procter & Gamble stracił na wartości 37 proc., koncern 3M 22 proc. Akcje obu firm współtworzą wskaźnik gieł- 8 czerwiec 2010 dowy Dow Jones Index. Dramatyczny spadek wartości ich akcji zaowocował obniżką Dow Jones o dalsze 315 punktów. Wtedy wybuchła panika. Index Dow Jones poszedł w dół o 998,50 punktu, by w ciągu kilku następnych minut odzyskać dwie trzecie strat. To był największy jednorazowy spadek dzienny w historii giełdy. Taka ilość punktów przekłada się na straty rzędu 800 mld dol. Na szczęście, na 16 minut. Tym razem. Przedstawione powyżej wyjaśnienie, jak to się mogło zdarzyć, jest tylko prawdopodobną hipotezą. 5 dni po „flash crash” wciąż szukano odpowiedzi na pytanie, co naprawdę się zdarzyło. Secrity & Exchange Commission analizuje miliony transakcji... Początkowo sądzono, że ktoś sprzedając, kliknął grubym paluchem w klawiaturę, dodając niechcący zero albo dwa i z milionów zrobiły się miliardy. Prawdopodobnie nie o to chodziło. Inna rozważana możliwość jest taka, że ktoś to celowo zaaranżował, by się błyskawicznie obłowić. Wiadomo, że kryzys elektryczny w Kalifornii z początku dekady został zainicjowany przez oszustów z Enronu. Wiadomo, jak zarabiał na recesji Goldman Sachs. Najgroźniejsza hipoteza jest taka, że ktoś robił próbę hakerskiego ataku na newralgiczne centra finansowe. Chińczycy intensywnie eksplorują możliwości sparaliżowania elektronicznego systemu danych, nie ma wątpliwości, że Rosjanie nie zasypiają gruszek w popiele... W Nowym Jorku i z pewnością gdzie indziej uzmysłowiono sobie, że finansowe podwaliny świata mogą któregoś dnia legnąć niespodziewanie w gruzach, a za nimi gospodarka. Przed hakerami-ama- CEZARY STOLARCZYK publicysta, mieszka w USA, inwestuje na rynku nieruchomości torami nie udaje się skutecznie obronić najtajniejszych megakomputerów Pentagonu. „Rynki elektroniczne nie są należycie chronione, są wystawione na niebezpieczeństwo” – ostrzega James Angel, profesor finansów w Uniwersytecie Georgetown. Nie jest odosobniony. Sczególnie groźny jest rozziew między brakiem jasnych reguł transakcji a potencjałem i oprogramowaniem bardzo szybkich komputerów używanych do ich przetwarzania. To tykająca bomba – alarmują eksperci. Zapowiedziano już wprowadzenie bardziej skutecznych bezpieczników. Reforma systemu finansowego przygotowana przez rząd Obamy nie wyeliminuje groźby takich niespodziewanych zapaści, lecz pozwoli na szybszą regenerację systemu. 10 maja na nowojorskiej giełdzie znów rządzili kupujący, indeks Dow Jones odnotował najlepszy dzienny uzysk od 14 miesięcy, podskoczył 405 punktów w górę, niwelując ślady „flash crash”. Lecz nikt nie może zagwarantować, że groźba jego powtórki została wyeliminowana. z Cezary Stolarczyk M BIZNES DZISIAJ FELIETON FELI Zawsze kij ma dwa końce CO BYŁO OSTATNIM ŻYCZENIEM UPADAJĄCEJ ISLANDZKIEJ GOSPODARKI? ABY JEJ PROCHY ZOSTAŁY ROZSYPANE NAD EUROPĄ. NO I WIADOMO, CZYM TO SIĘ SKOŃCZYŁO – TOTALNYM PARALIŻEM EUROPEJSKICH LOTNISK. Z awsze jest przyczyna i jest skutek. Czasami są i skutki, z czego większość ubocznych. Wspaniałą informacją jest wpompowywanie w polską gospodarkę milionów euro ze wspólnej kasy. Większość idzie na zbożny cel i nie mam żadnych wątpliwości, że celowe są inwestycje w naszą infrastrukturę. Ale przy okazji widzę, ile z tych pieniędzy wydawane jest zupełnie bez sensu. Pamiętam zakładane kilkanaście lat temu zakłady pracy chronionej, które wspaniale prosperowały wyłącznie dzięki zwolnieniom podatkowym i dotacjom, przy okazji wykańczając działającą na zasadach rynkowych konkurencję. Teraz ponownie widzę wspaniale rozwijające sie biznesy, głównie internetowe, egzystujące wyłącznie dzięki unijnej gotówce. Po odcięciu dotacji większa cześć z nich upadnie z wielkim hukiem. Niestety, przy okazji zbankrutuje też wiele zdrowych firm, nie wytrzymując konkurencji z unijnymi beneficjentami. Ale zawsze kij ma dwa końce. Jeśli stymulujemy rozwój tzw. innowacyjnych projektów, to przy okazji przewróci się duża część projektów równie innowacyjnych, lecz nie korzystających z unijnego wsparcia. Z unijnego wsparcia korzystają też firmy wchodzące na rynek giełdowy. W większości są to mniejsze spółki debiutujące na GPW lub na NewConnect. Dostają one zwrot dużej części kosztów związanych przygotowaniem ich do obrotu. I jest to, oczywiście, zbożny stymulacyjny cel dopóty, dopóki nie przemienia się w patologie. Bo im większe koszty oferty, tym większa 10 czerwiec 2010 dotacja, czyli im większe koszty budowy słomianego Misia znanego z filmu Barei, tym piękniejszy potem protokół zniszczenia. Mamy parę notowanych firm, dla których koszt wejścia na rynek był absurdalnie duży w porównaniu z pozyskanym kapitałem. Nie znaczy to jednak, że cała operacja była nieopłacalna. Wręcz przeciwnie. Mamy takie czasy, że najlepszy biznes to biznes prospołeczny. Bo kto będzie polemizował z takimi hasłami, jak bezpieczeństwo, ekologia czy ochrona zdrowia. Polski kierowca jest tego najlepszym przykładem. Nie może już rozmawiać w trakcie jazdy przez komórkę – cieszą się producenci zestawów głośnomówiących. Nie może już lekceważyć rosnącego lasu fotoradarów – cieszą się producenci tego rodzaju sprzętu. Nie może lekceważyć coraz niższej prędkości w obszarach zabudowanych – cieszą się gminne budżety inwestujące w fotoradary. Jeśli tak dalej pójdzie, to gminy będą protestować przeciwko budowie autostrad i dróg szybkiego ruchu, bo stracą mandatowe dochody. Jesteśmy mistrzami w dokręcaniu śruby i przeregulowywaniu regulacji z argumentem unijnej poprawności w tle. Mamy za sobą akcję likwidowania zielonych strzałek przy skręcie w prawo i ponownego ich instalowania. Mamy najwięcej pijanych kierowców, bo mamy jedne z najostrzejszych we wspólnocie przepisów dotyczących minimalnego poziomu alkoholu we krwi. No i w końcu mamy tak doregulowanego regulatora rynku kapitałowego, jakim jest Komisja Nadzoru Finansowego, że jej pracownicy praktycznie przestali się dzielić swoją wiedzą z kimkolwiek DARIUSZ JAROSZ prezes Martis CONSULTING, wieloletni prezes i redaktor naczelny „Gazety Giełdy Parkiet” i gdziekolwiek, by, broń Boże, nie zostali posądzeni o jakiekolwiek kontakty pozasłużbowe z regulowanym przez nich światem. A że kij ma dwa końce, to trudno się potem dziwić, że jakość wypełniania obowiązków informacyjnych pozostawia sporo do życzenia. I może o to chodzi. Bo im wyższa jakość, tym mniej kar, a im mniej kar, tym niższe dochody KNF, a przecież budżet tej instytucji na 2010 r., zakładający około 200 mln zł wpływów, trzeba wykonać. Na szczęście, przychody podreperowała afera z opcjami, za którą spółki płacą jak za zboże i bankom, i Komisji. W końcu KNF działa prospołecznie, czyli w imię dobra wspólnego, nie zadzierając z londyńskim city, bo po co się niepotrzebne narażać.z Dariusz Jarosz PRAWDZIWIE ZWINNY PRAWDZIWIE NOWOCZESNY PRAWDZIWIE ELEGANCKI FREELANDER 2 już od 122 000 PLN brutto* FREELANDER 2 Jedyny w swojej klasie 5-osobowy samochód z pełnym odliczeniem 22% podatku VAT BABICE (22) 733 11 66 • BIELSKO-BIAŁA (33) 828 24 63 • GDAŃSK (58) 554 00 55 • KATOWICE (32) 608 35 70 • KRAKÓW (12) 635 98 94 • KRAKÓW (12) 635 98 94 • KRAKÓW (12) 655 19 19 • ŁÓDŹ (42) 674 07 77 • NOWY TARG (18) 261 02 42 POZNAŃ (61) 873 79 79 • WARSZAWA (22) 640 13 80 • WARSZAWA (22) 591 79 00 • WROCŁAW (71) 315 31 15 *Cena samochodu dotyczy modelu Land Rover Freelander 2 2.2td4 przy kursie 1 Euro=3,85 PLN. Zużycie paliwa w cyklu mieszanym wynosi 7,5l/100km, emisja 194g/km. Niniejsze ogłoszenie nie stanowi oferty handlowej w rozumieniu kodeksu cywilnego. Podana cena i wyposażenie mogą się różnić od samochodu przedstawionego na zdjęciu. Oferta ważna do 30.06.2010 lub do wyczerpania zapasów. M BIZNES DZISIAJ FELIETON Dość – dekalog dla managerów TO FASCYNUJĄCA LEKTURA WŁAŚNIE DLA MANAGERÓW. „DOŚĆ” – PRAWDZIWE MIARY BOGACTWA, BIZNESU I ŻYCIA JOHNA C. BOGLE’A. W tej książce, zainspirowanej setkami wykładów wygłaszanych ostatnio do gron profesjonalistów i studentów, Bogle usiłuje – by sparafrazować słowa Kurta Vonneguta – „zarazić nasze umysły odrobiną człowieczeństwa”. Zastanawia się w niej, co właściwie znaczy „dość” w odniesieniu do bogactwa, biznesu i życia. Twierdzi, że świat finansów jest za bardzo obciążony kosztami, a za mało w nim wartości; za dużo spekulacji, a za mało inwestowania; za dużo złożoności, a za mało prostoty. Podobnie, świat biznesu jest nadmiernie skoncentrowany na liczeniu i kupczeniu, a nie dość na zaufaniu i odpowiedzialności. Całe nasze społeczeństwo zaś obsesyjnie zabiega o sławę i bogactwo, a nie dość dba o charakter i mądrość. Profesor dr Elżbieta Mączyńska ze Szkoły Głównej Handlowej, prezes Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego – wybrana właśnie na II kadencję, gratulujemy – jest, można powiedzieć, zauroczona tą książką. Napisała: Niekwestionowaną cechą współczesnego świata jest stan naruszonej równowagi. W książce tej niezwykle umiejętnie, trafnie i przekonująco połączone zostały rozważania na temat pieniądza, biznesu i życia. Jej autor – John C. Bogle – założyciel znanego i funkcjonującego z sukcesem do dziś (mimo globalnego kryzysu gospodarczego) funduszu inwestycyjnego The Vanguard Group, zaliczany jest przez amerykańskie czasopismo ekonomiczne „Fortune Magazine” do najbardziej wpływowych osób w świecie biznesu. Przy tym styl i wyniki działalności The Vanguard Group (Grupy Awangarda) potwierdzają, że firma ta w pełni zasługuje na swą nazwę i to w najbardziej pozytywnym jej sensie, 12 czerwiec 2010 – co zresztą zgodnie podkreślają eksperci. John Bogle, parafrazując sentencje Winstona Churchilla, odnosząc się do zapoczątkowanego w 2007 roku w USA i wciąż jeszcze trwającego globalnego kryzysu, konstatuje, że „nigdy tak wiele nie płacono za tak mało”, wskazując tym samym na wynaturzenia w rachunku ekonomicznym, rachunku kosztów i zarządzaniu korporacjami. Autor książki identyfikuje groźne nieprawidłowości w działalności gospodarczej i pomiarze jej efektów oraz demaskuje nierzetelne działania przedsiębiorstw i ich managerów, którzy w pogoni za korzyściami materialnymi działają na szkodę swych klientów. Autor książki spektakularnie dowodzi, że m.in. takie właśnie działania doprowadziły do obecnego globalnego kryzysu. Formułuje ostrzegawczy dekalog nierównowag i nieprawidłowości, oraz wynikających z nich zagrożeń. Tworząc ten swego rodzaju dekalog przestróg wykazuje zarazem, jak niszczące może być naruszanie równowagi w różnych dziedzinach życia, biznesu i finansów. PIENIĄDZE 1 Za dużo kosztów – za mało wartości 2 Za dużo spekulacji – za mało inwestowania 3 Za dużo złożoności – za mało prostoty BIZNES 4 Za dużo wyrachowania – za mało zaufania 5 Za dużo komercji – za mało profesjonalizmu 6 Za dużo kupczenia – za mało troski o klienta 7 Za dużo manageryzmu – za mało przywództwa 8 Za dużo koncentracji na rzeczach – za mało odpowiedzialności 9 Za dużo wartości XXI wieku – za mało wartości z XVIII wieku 10 Za dużo „sukcesu” – za mało charakteru Z pewnością ten dekalog nieprawidłowości można znacznie poszerzyć o dalsze przestrogi, takie jak np.: za dużo powierzchowności – za mało wnikliwości; WIKTOR LEGOWICZ autor jest publicystą ekonomicznym radiowej „Trójki” za dużo pośpiechu – za mało refleksji; za dużo destrukcji – za mało tradycji; za mało empatii – za dużo arogancji. Książka Johna Bogle jest głęboką krytyką przede wszystkim sektora finansowego oraz występującej w nim – wykazywanej przez autora – destrukcyjnej chciwości i krótkowzroczności. Choć przedstawiane w książce opinie i wnioski bazują na doświadczeniu USA, to z pewnością w większości mają wymiar ogólnoświatowy i ogólnoludzki. W znacznym stopniu dotyczą także realiów polskich. Nie można jednak wykluczyć, że dzieło to zostanie przyjęte niechętnie, bądź nawet zignorowane przez sektor finansów. Ale przecież nie można zignorować faktu, że sam autor książki wywodzi sie z tego właśnie sektora. Poznał go na wskroś w czasie kilkudziesięcioletniej działalności zawodowej w USA, sprawując funkcje managerskie na różnych szczeblach korporacyjnej władzy. Demaskując nieprawidłowości w tym sektorze, zakłada, że będzie to sprzyjać ich eliminowaniu. Lektura „Dość” zmusza do refleksji i pomaga w odkrywaniu prawdziwych „diamentów życia” i ich odróżnianiu od fałszywych. Powiedz dość – zanim będzie za późno. Zachęcam do lektury całego tekstu prof. Elżbiety Mączyńskiej o tej książce na stronach www.pte.pl. Wiktor Legowicz M BIZNES DZISIAJ Mieć, czy raczej być? OTO JEST PYTANIE! ZANIM RUSZYŁEM W DALEKI TRZECI ŚWIAT, CO STAŁO SIĘ MOIM ŻYCIOWYM HOBBY, ZANIM ZNALAZŁEM NA TO PYTANIE ODPOWIEDŹ, ILEŻ SIĘ WPIERW MUSIAŁEM NACZYTAĆ! ILEŻ WCHŁONĄĆ KSIĄŻEK O AZJI I AFRYCE PIÓRA TAKICH SŁAW, JAK DWIE WIELKIE ETNOLOŻKI RUTH BENEDICT I MARGARET MEAD, JAK HUNTINGTON, HEIMENDORF, BESHAM, MIHALY, SEGAL, PEISSEL, LÉVI–STRAUSS, A PRZEDE WSZYSTKIM RYSZARD KAPUŚCIŃSKI! Ż adna lektura nie przyniosła mi jednak takiego oświecenia, jak rozmowa z pewnym Polakiem, którego nazwiska nie pamiętam, w 1966 roku, pod Bombajem, gdzie (wtedy to było rzadkością) pracował on na jakimś intratnym, nie pamiętam jakim, kontrakcie. Świetnie natomiast pamiętam jego relację. – Jestem tu bez rodziny, ktoś musi przecież pracować na dom. A w Indiach nie można mieć jednego służącego, trzeba zatrudnić cooka – od gotowania, swipera – od sprzątania, czokidara – od pilnowania. Mnie na to nie było stać. Szczęściem trafił się jeden taki, co pracował już w europejskim domu i zgodził się wszystko robić: na bazar pójdzie, obiad upichci, pozamiata, domu upilnuje. Świetnie! A ile chcesz zarobić, bracie? 150 rupii na miesiąc... Tyle zarabiał urzędnik średniej klasy. Oj, przesadziłeś! No, mogę ci dać 120, zgoda? – Niestety, sto pięćdziesiąt. Nie dogadaliśmy się. Kilka dni później spotykam go w pobliskim ogródku. Kosił. Grzebanie się w ziemi, która jest „brudna”, jest w Indiach pogardzane. Pytam: co, jesteś ogrodnikiem? Ile zarabiasz? Trzydzieści rupii. – A u mnie nie chciałeś lepszej pracy za sto dwadzieścia? – Przecież u pana miałem być służącym! W europejskim domu służący zarabiają po 150. A ogrodnicy – 30. U pana byłbym najgorszym ze służących. Tu jestem równy innym ogrodnikom. 14 czerwiec 2010 Oto sedno tamtejszego etosu. Lepiej być równym gorszym niż gorszym wśród lepszych! W Indonezji, na Borneo, we wsi Tjampaka w okręgu Martapura zwiedzałem kopalnię diamentów, o ile można kopalnią nazwać wielkie błotniste bajoro, w którym grzebało się parę setek półnagich chudzielców. Żółta woda sięgała im do bioder, do klawiatury żeber... Międlili dno, przepłukiwali muł w swych misach, a nuż się trafi diamencik? Osiem godzin w wodzie... Dziesięć godzin.... Dwanaście.... Ile zarabiali? Nic! Jeszcze musieli właścicielowi płacić parę rupii za prawo grzebania się w tym błocku... Wszyscy cierpieli na puchlinę stawów albo obłażenie skóry, chorowali, umierali... Ale mieli nadzieję, że znajdą ten ceny kamyczek. Wtedy przypadnie im jedna czternasta jego wartości, oczywiście wycenionej przez pryncypała. To borneańskie złoże uchodzi za bezwartościowe. Koncernowi De Beers nie opłaca się eksploatować złóż wielokrotnie zasobniejszych, nawet przy użyciu arsenału płuczek mechanicznych. Ale tam, na Borneo, kopalnia zamiast płacić robotnikom, inkasuje od robotników. Siła robocza gratis. Inwestycji zero. A gdy się trafi diamencik – czysty zysk. Czy to już kapitalizm był, czy jeszcze niewolnictwo wegetowało na wyspach Archipelagu, ładnie zwanego Nusantara? Teraz zapewne jest tam lepiej, Indonezja wkracza ponoć, śladem Chin i Indii, na mocarstwową drogę. No, powiedzmy, ścieżkę. Czy ona wiedzie też przez borneańskie dżungle? WOJCIECH GIEŁŻYŃSKI autor 66 książek i kilku tysięcy artykułów, promotor wielu pokoleń dziennikarzy Długo wędrowałem ostępami „Złotego Trójkąta” na północy Tajlandii, uroczego kraju, który teraz ściąga tysiące turystów z Polski, bo i pejzaże piękne, i zabytki, i piękne dziewczyny, nawet Polkom równe krasą. Od- FELIETON wiedziłem plemiona Meo, Yao, Szan, Lahu, Akha (pogardzane, bo to „psojady”), a najdłużej gościłem w bambusowej chatynce na palach u Lisu. Tylko oni nie palą opium, chociaż mak sieją jak wszyscy i ekstrahują zeń heroinę. Opium jest tabu, można go jedynie sprzedawać chińskim kupcom, ale za srebrną monetę! Banknotów nie biorą. Kupili ręczne pompy, żeby nie schodzić trzysta metrów do potoku, kupili latarki dla dzieciaków, bo to fajne, gdy nocą biegają i świecą, a podczas naszej wizyty kupili kilkadziesiąt... desek klozetowych dowiezionych na grzbietach jaków. Świetnie, zbudują sławojki, jak kiedyś polscy wieśniacy, nie trzeba będzie kucać w krzakach... Ale nie, oni sedesami pięknie obłożyli chałupę naczelnika! A co z resztą monet? Zdobią nimi, przyszywając do kaftanów, swe fikuśne panny; stają się jeszcze atrakcyjniejsze. Na Borneo, kopalnia zamiast płacić robotnikom, inkasuje od robotników. Siła robocza gratis. Inwestycje zero. A gdy się trafi diamencik – czysty zysk. Co im z monet zostaje, zakopują. I mają, o ile nie zapomną, gdzie je zakopali. Inne plemiona im zazdroszczą, bo one palą, niszczą sobie zdrowie i życie, a Lisu – nie. Od nas, grupki białych łazęgów z jakiejś dalekiej krainy, którą rządzi cesarz Lek Valesa, nie wzięli grosza za pobyt i sowite poczęstunki. Pieniędzy nie potrzebują, mają po uszy. Zakopią i sąsiednie plemiona będą ich podziwiały jeszcze bardziej, że tacy bogacze! Ale gdy opuszczaliśmy ich wioskę, całym tłumem przyszli... żeby ich leczyć! Dowiedzieli się, że biały to lepszy czarodziej... Tego boli, tamten ma wrzody, no to my im (jak przedtem u Lahu) aspirynę i oxycort. Ale na końcu stał ich czarownik wioskowy; miał pół twarzy zżarte przez raka... – Wiem, że mnie nic nie pomoże. Ale nie macie czegoś, żeby mniej bolało? Spojrzeliśmy po sobie. My nie mamy, ale wy macie tego po uszy. Opium! – Opium nie mogę. Opium jest tabu. czerwiec 2010 15 M BIZNES DZISIAJ FELIETON Latający gigant CZY WYDARZENIE PROMUJĄCE ZAKUP NOWEGO SAMOLOTU MOŻE URATOWAĆ PRZEDSIĘBIORSTWO I WPŁYNĄĆ NA WYNIKI FINANSOWE? OKAZUJE SIĘ, ŻE TAK, JEŚLI BĘDZIE TO SKONSOLIDOWANA AKCJA PR GRUPUJĄCA W JEDNYM CZASIE I MIEJSCU „SIŁY” POLITYKI, BIZNESU, MEDIÓW I SZTUKI…. 19 maja 2010 r., późno, bo prawie z trzyletnim opóźnieniem, Lufthansa otrzymała swojego pierwszego airbusa A 380. Prasa niemiecka piała z zachwytu tracąc potrzebny dystans, pozycjonując to wydarzenie, jako przełom w historii przedsiębiorstwa, przybliżający szansę na wyjście z kryzysu, zaniechania licznych ostatnio akcji protestacyjnych i strajków. To wyraźny znak na ratunek dla Frankfurtu, dla lotniska i zachowania miejsc pracy – pisał „Bild Zeitung”. Swój pierwszy pasażerski lot ten największy pasażerski samolot świata w barwach Lufthansy wykonał z 380 pasażerami na pokładzie z Hamburga Finkenwerder – fabryki Airbusa, do Frankfurtu nad Menem. W głowie kołaczą się zrazu liczby: przy opcji wykorzystania First Class może zabrać na pokład 526 pasażerów, maksymalnie zaś do 853 miejsc pasażerskich- bez klasy pierwszej. „Wielki ptak” – jak się go potocznie nazywa w branży lotniczej – ma 25 metrów wysokości, niebagatelną rozpiętość skrzydeł licząca 78 m i waży 118 ton. Sam lakier nałożony na kadłub samolotu waży 650 kg. Karl Morgenstern, guru lotniczy, autor setek publikacji i książek, w rozmowie ze mną sam przyznał, że jak zobaczył tego „Wielkiego ptaka”, nie mógł uwierzyć, że to lata. Nie tylko lata, ale jeszcze do tego jest o połowę cichszy od innych latających maszyn. Jest niesamowicie elastyczny i prowadzi się go, jak dodaje kapitan pierwszego lotu, Jürgen Raps, jak wypasione ferrari. 16 czerwiec 2010 Lufthansa długo zwlekała z zakupem tego latającego giganta. Wcześniej zakupiły te maszyny Singapore Airlines, Emirates, Qantas, a nie tak dawno Air France. W swej luksusowej części jest to typowa maszyna dla bogatych biznesmenów. Bilet do Tokio, a to jedna z zapowiedzianych tras Lufthansy, kosztuje bagatela… 10 tys. euro. Ale jak to się ma do ceny samolotu A 380, który wyceniono na 350 mln dolarów. Na inauguracyjnym locie nie obyło się bez mocnych wrażeń. Otóż po starcie z fabrycznego lotniska Airbusa w Finkenwerder, samolot zatoczył koło, aby zniżyć się do wysokości 41 metrów i pozdrowić tym samym załogę fabryki oraz licznie przybyłych gości z tej jakże niskiej wysokości. W kabinie na monitorach można obserwować lot z umieszczonych na ogonie i podwoziu kamer, co robi naprawdę mocne wrażenie. Pomyślano o najdrobniejszych szczegółach służących komfortowi lotu i to nie tylko w pierwszej klasie. Toalety są przestronne, jest miejsce na zmianę garderoby i nie trzeba się czołgać do toalety jak do indiańskiego wigwamu. Zarząd Lufthansy po ostatnich chudych latach, latach ogromnego kryzysu i jesz- cze bardziej dołującej ten sektor biznesu chmury wulkanicznej – Lufthansa też odnotowała wysokie straty – liczy na zyski i lepszą koniunkturę m.in. dzięki wprowadzeniu do eksploatacji A 380. Analitycy Deutsche Bank uznali, że jest to dobry moment do wprowadzenia nowej maszyny do eksploatacji. To jest też znak, że świat podnosi się z kryzysu. Co prawda, szefowie Airbusa cieszą się, że liczba zamówień rocznych na ten model wzrosła do 20, co przy 9 w ubiegłym roku oznacza wzrost o 100 procent, ale daleko jeszcze do euforii i do osiągnięcia break event point, kiedy produkcja stanie się w pełni opłacalna. 6 czerwca po raz pierwszy A380 pod flagą Lufthansy poleci do Afryki Południowej, zabierając na swoim pokładzie reprezentację Niemiec w piłce nożnej. Wolfgang Mayrhuber CEO Lufthansy żartował, że samolot jest na tyle duży, że piłkarze będą w trakcie lotu na jego pokładzie kontynuować treningi. Potęga – jakby krzyknął do Himilsbacha w słynnym filmie „Wniebowzięci” Zdzisław Maklakiewicz – potęga, chłopie. Bo człowiek musi sobie od czasu do czasu Andrzej Mroziński polatać… z BIZNES DZISIAJ M FELIETON ...tym gorzej dla prawdy OBRAZ FIRMY JEST WAŻNIEJSZY OD NIEJ SAMEJ. Z astępy tryskających optymizmem piarowców, zwykle wspomaganych przez firmy zewnętrzne, dbają, aby korporacja i jej najlepsi przedstawiciele w osobach światłych członków zarządu zawsze i wszędzie byli prezentowani jako idealni i niepokalani. Dbają tak bardzo, że najczęściej nie dostrzegają, iż przekroczyli już granicę śmieszności. Weźmy sprawy pracownicze. Stop. Jakie tam „pracownicze”?… Wielkie firmy nie mają już pracowników. Nie mają nawet kadr. Korporacje mają dzisiaj „zasoby ludzkie”, a tymi zasobami oczywiście się „zarządza”. Szczególnym przypadkiem zarządzania zasobami ludzkimi jest polityka personalna na korporacyjnych szczytach. We wszystkich zarządach zasiadają, jak wiadomo, wyłącznie geniusze, którzy zawsze są nieomylni i bez skazy. Pracują nieustannie w wielkim trudzie i z ogromnym poświęceniem tworzą wciąż nowe strategie i podejmują decyzje, których głębi ich „zasoby” nie są nawet zdolne pojąć. Znam przypadek takiego korporacyjnego półboga, który wydał sekretarce kategoryczne polecenie, aby zawsze, ale to zawsze, gdy nie ma go w biurze spławiać dzwoniących słowami: „pan prezes właśnie pracuje poza firmą”. Wszystko dobrze, gdy kółka się kręcą i sprawy jakoś tam idą do przodu. Gorzej, jeśli coś zgrzytnie i trybiki na piętrze zarządu zaczynają się zacinać. Wówczas zaczynają się piarowskie jaja. Jestem właśnie pod wrażeniem komunikatu ogłoszonego przez jedną z wielkich korporacji. Sytuacja jest tam taka, że trzy miesiące temu instalowano nowego szefa. Intronizacja przebiegała według sprawdzonych reguł. Odtrąbiono wielki sukces, obficie informowano o rozlicznych zaletach nowego świętego, szczególnie akcentując jego dalekosiężne plany. Tylko złośliwcy przypominali w internetowych dopiskach, że delikwent ma już za sobą nieudany epizod w podobnej wielkiej ANDRZEJ NIERYCHŁO dziennikarz TV Biznes, wieloletni szef „Pulsu Biznesu” firmie i że nawet jeśli jest specjalistą, to od, powiedzmy, konstrukcji drewnianych, a jego nowa firma buduje z betonu. No i nie minął kwartał, a szef rozstaje się z firmą. I co czytamy w komunikatach? Mianowicie, że „misja pana X dobiegła końca”, że wykonał to, czego się podjął, że będzie „rozwijał karierę” na innym odcinku (bo teraz się nie pracuje, teraz się „rozwija karierę”). Tak ma myśleć prostaczek. Ale prostaczków jest niewielu, większość ludzi włącza myślenie. I ma kilka możliwości do wyboru. Po pierwsze, że to prawda, że sprawy mają się rzeczywiście tak, jak nam to obznajmiono. Po drugie, że to ściema, że tak naprawdę prezesa złapano na wynoszeniu z firmy, załóżmy, ołówków i papieru drukarkowego. Po trzecie, że przed kwartałem popełniono zasadniczy błąd powołując na szefa faceta z innej bajki i teraz trzeba się z tego wycofać, ale oczywiście do błędu przyznać się nie wolno, bo my jesteśmy genialni i błędów nie popełniamy. Po czwarte... Po piąte... Piar wykonał kolejną robotę. Spocznij, wolno palić. z Andrzej Nierychło Zdjęcia Janusz Stelmach BE ATA STELMACH BS H A M MANAGER 360o GIEŁDA OD PODSZEWKI ROZMOWA Z BEATĄ STELMACH PREZESEM STOWARZYSZENIA EMITENTÓW GIEŁDOWYCH, WICEPREZESEM MCI MANAGEMENT SA. – Zna pani giełdę od podszewki. – Mam to szczęście, ale i przywilej należeć do grupy osób związanych z rynkiem kapitałowym, a więc i warszawską Giełdą Papierów Wartościowych od samego początku, w tym od pierwszego notowania na giełdzie, w dniu 16 kwietnia 1991 roku. – Wspaniały rodowód. – W moim przypadku było to wynikiem dobrej chwili, kiedy zaczynałam swoją karierę zawodową. Rozpoczęłam naukę na SGPiS – dziś SGH – jeszcze w warunkach gospodarki socjalistycznej. Końcówka studiów to był kompletny przełom. Pamiętam spotkanie z rektorem na otwarciu roku akademickiego w 1989 roku, kiedy to powiedział: „Wyrzućcie z pamięci to, czego nauczyliście się przez ostatnie 4 lata. Musicie zacząć myśleć w inny sposób.” Z programu zniknął podział na ekonomię socjalizmu i kapitalizmu. Okazało się, że ekonomia jest jedna, a istotę stanowi sprawność gospodarki, a nie realizacja politycznych dyrektyw… Dla części wykładowców był to grom z jasnego nieba. Musieli przewartościować wszystkie wcześniejsze dokonania. – Jak pani zareagowała na przełom 1989 roku? – Chyba wszyscy wówczas czuliśmy, że czekają nas wielkie zmiany. Na czwartym roku studiów pracowałam w NBP, w komórce zajmującej się współpracą z Bankiem Światowym, którą kierował pan Andrzej Olechowski. Czuło się tam powiew świata i wielkich pieniędzy. Miało to niewątpliwie wpływ na mój sposób myślenia. Stanowiło dodatkowy impuls do nauki języków, z czym nigdy nie miałam problemów. Bezpośrednio po ukończeniu studiów podjęłam pracę w spółce, która handlowała z firmami z ówczesnego ZSRR. Często wyjeżdżaliśmy do Moskwy, albo Zurychu. Choć była to ciekawa praca, czułam, że powinnam zdobyć doświadczenie w dużej międzynarodowej firmie. Poszłam nawet na rozmowę kwalifikacyjną, chcąc na jakiś czas zostać sekretarką zarządu takiej wielkiej firmy (mając już dyplom magistra!). Szefowa HR zareagowała ze zdumieniem: „Dziewczyno, z takimi kwalifikacjami i umiejętnościami, jak twoje, powinnaś ubiegać się o merytoryczne stanowisko.” A jakież to były kwalifikacje?... Ale rzeczywiście, w tym okresie znajomość choćby tylko angielskiego i dyplom niezłej uczelni otwierały wszystkie drzwi. – I tak trafiła pani do Komisji Papierów Wartościowych? – Najpierw jeszcze postanowiłam uzyskać licencję maklera. Podeszłam do pierwszego egzaminu maklerskiego jaki był w Polsce zorganizowany i… zabrakło mi kilku punktów. Egzamin zdało wówczas zaledwie 12 osób. Po kilku latach sama zasiadałam w komisji egzaminacyjnej i muszę stwierdzić, że wymagania stawiane kandydatom na maklerów były bardzo wysokie. Ale wtedy okazało się, że giełda działa jak magnes, że nowy, dotąd nie funkcjonujący w naszym kraju rynek kapitałowy jest tak fascynujący, że nie było innego wyboru. czerwiec 2010 19 M MANAGER 360 O Natychmiast przyjęłam propozycję pracy w nowoutworzonym urzędzie Komisji Papierów Wartościowych, której siedziba mieściła się w dawnym budynku cenzury przy ul. Mysiej. Biuro wyglądało mniej niż skromnie – w szarych pokojach ustawiono odrapane meble. Ale już stały pierwsze komputery (pamiętam jak sprzeczaliśmy się o wolne miejsce przy klawiaturze). Trafiłam do kierowanego przez Jacka Sochę Biura Inspekcji, czyli „giełdowej policji”, jak mawiali maklerzy. Nasze zadanie polegało m.in. na tym, by obserwować przebieg zawieranych transakcji pod kątem potencjalnych manipulacji, czy też wykorzystywania informacji poufnych. Szefem Komisji był wtedy Lesław Paga – postać niezwykle charyzmatyczna; to on przekonywał nas, że jeśli tylko będziemy tego chcieć, to polski rynek będzie kiedyś silny, liczący się w Europie i na świecie. A my chcieliśmy. cia wysokiej klasy specjalistów. Tak więc trudność prowadzenia takich postępowań polega najpierw na zidentyfikowaniu przestępstwa, następnie na zebraniu materiału dowodowego, a następnie na doprowadzeniu sprawy do wyroku sądowego. Każdy z tych etapów jest niezwykle złożony. STUDIA W INSEAD BYŁY NIEZWYKŁYM DOŚWIADCZENIEM. W GRUPIE PRAWIE 60 OSÓB BYŁAM JEDYNA Z POLSKI, NIE WSPOMINAJĄC, ŻE W CAŁEJ NASZEJ GRUPIE BYŁY TYLKO 4 KOBIETY. – Jak zapamiętała pani początki giełdy? – Wtedy na rynku obecni byli głównie bardzo młodzi ludzie, najczęściej przed trzydziestką. Starsi dość nieufnie odnosili się do przekształceń, często mieli trudności, by się do nich dostosować. Myślę, że sukces, jaki udało się nam wypracować, polegał na braku obaw i kompleksów oraz niezachwianej wierze, że w Polsce musi powstać silny rynek. Co więcej, umieliśmy wykorzystać wiedzę zagranicznych doradców. – Szczególnie aktywni byli wówczas Amerykanie. – Niewątpliwie miało to wpływ na zaadaptowanie modelu nadzoru nad rynkiem podobnego, jak w USA, z dużymi uprawnieniami Komisji – nadzorcy i regulatora. System notowań przyjęliśmy francuski. – Czy w pionierskim okresie giełdy Komisja Papierów Wartościowych (obecnie KNF) wielokrotnie podejmowała działania polegające na ściganiu nieuczciwych inwestorów? – Niektóre sprawy zyskały szeroki rezonans, jak choćby „poznańska wirrówka”, dotycząca manipulacji na akcjach kilku spółek związanych z indeksem WIRR (indeks rynku równoległego). W większości przypadków jednak sprawy kierowane przez nas do prokuratury nie miały, niestety, zakończenia w sądzie. Organa ścigania nie umiały wówczas właściwie interpretować tych spraw. Proszę pamiętać, że nadzorca, niezależnie od tego, gdzie dane przestępstwo ma miejsce, w Polsce, w Ameryce, czy w Malezji, ma do czynienia z przestępstwami „białych kołnierzyków”, ludzi świetnie obeznanych z prawem i korzystających ze wspar- 20 czerwiec 2010 – Jak długo była pani – mówiąc żartobliwie – giełdową policjantką? – Formalnie do 1994 roku, gdy Jacek Socha zastąpił Lesława Pagę na stanowisku szefa Komisji Papierów Wartościowych. Wraz z nim opuściłam Biuro Inspekcji. Przyjęłam obowiązki dyrektora Sekretariatu Komisji, pełniłam funkcję rzecznika prasowego Komisji (fantastyczne zajęcie!). Ale z tematyką nadzoru i wykrywania przestępstw miałam nadal do czynienia, zajmując się współpracą z innymi nadzorcami z całego świata w ramach International Organization of Securities Commissions (IOSCO), organizacją zrzeszającą instytucje regulujące i nadzorujące rynki finansowe z różnych krajów. Na forum IOSCO prowadziłam prace grupy roboczej ds. wymiany informacji i nadzoru nad rynkami (w tym wykrywanie przestępstw manipulacji i wykorzystywania informacji poufnych). – Pani dalsza kariera dowodzi, że najchętniej pojawiała się pani tam, gdzie działo się coś nowego. – W 1999 roku ruszyła reforma emerytalna. Uznałam, że warto się w to włączyć. Opuściłam Komisję i wzięłam udział we wprowadzaniu na rynek nowo utworzonego towarzystwa emerytalnego Pekao/Alliance PTE SA. A warto wiedzieć, że nigdy wcześniej nie wydano w Polsce w tak krótkim czasie tak dużych pieniędzy, przez tak niewielką liczbę podmiotów, na kampanie reklamowe. Chodziło o to, by w szybkim tempie przyciągnąć do siebie jak największą liczbę Polaków – przyszłych emerytów. Po tych doświadczeniach przeszłam do bankowej Grupy PBK, gdzie zostałam wiceprezesem spółki – domu maklerskiego, mającego zajmować się zarządzaniem aktywami. Usługi asset management dla zamożnych ludzi nie były wówczas tak popularne. Nasi doradcy zarządzali też środkami klientów Banku. To ciekawe, że często moje zadania polegały na budowaniu czegoś od samego początku lub wręcz przemodelowaniu biznesu. Tym razem uczestniczyłam w tworzeniu podmiotu, który właśnie starał się o licencję Komisji, wprowadzał procedury obowiązujące na regulowanym rynku kapitałowym. Bardzo ciekawe doświadczenie. A na pewno pomogła mi tu znajomość rynku od strony regulatora i nadzorcy. – Co spowodowało, że podjęła się pani kierowania Warszawską Giełdą Towarową? – Dałam się skusić wizji, by przekształcić WGT w instytucję na wzór Chicago Board of Trade – znów ta pokusa, by w Polsce był silny rynek kapitałowy!... Amerykanie z giełdy towarowej w Chicago byli gotowi zainwestować w Warszawie i dołączyć do akcjonariatu WGT. Podobnie nasz Krajowy Depozyt Papierów Wartościowych – moje rozmowy z ówczesnym wiceprezesem KDPW, Ludwikiem Sobolewskim, były bardzo zaawansowane. Depozyt miałby wtedy przejąć funkcję izby rozliczeniowej także dla kontraktów terminowych. To był dobry czas, sprzyjały nowo wprowadzone przepisy prawne. Istniała wówczas realna szansa, że rozdrobniony rynek mięsno–zbożowy uda się skonsolidować, a na tej bazie stworzyć prawdziwy rynek terminowy; zwłaszcza że były już notowane instrumenty pochodne na walutę. Niestety, zderzyłam się z oporem prywatnych akcjonariuszy. Proponowałam rozwój na wzór amerykański, i co za tym idzie szansę na wielkie pieniądze. Moja wizja oznaczała jednak konieczność poddania się procedurom rynku regulowanego. Skutek jest taki, że do dziś WGT nie ma licencji giełdowej. Nie mając szansy na realizację swojej strategii, złożyłam rezygnację. – Pani następcą na stanowisku prezesa został Waldemar Pawlak. – Tak. Przekazanie obowiązków odbyło się w bardzo przyjaznych warunkach. A ja trafiłam do zarządu Prokom Software, gdzie odpowiadałam za relacje z rynkiem kapitałowym, uczestniczyłam w transakcjach fuzji, przejęć, odpowiadałam za właściwą komunikację i relacje z akcjonariuszami, słowem za wszystko, co wiązało się giełdą. Moim kolejnym miejscem był zarząd Intrum Justitia TFI, towarzystwa zarządzającego funduszem sekurytyzacyjnym, jednego z pierwszych tego rodzaju na polskim rynku. I znów budowałam od podstaw podmiot, który reprezentował nowatorskie podejście do zarządzania wierzytelnościami w strukturze rynku regulowanego. Od dwóch lat zasiadam w zarządzie MCI Management SA, spółki z obszaru private equity, notowanej na GPW. Odpowiadam za tworzenie innowacyjnych produktów inwestycyjnych z obszaru PE/VC, a także rozwój nowych funduszy. – Pracując tak intensywnie, znalazła pani jednak czas, by dwukrotnie zaliczyć studia MBA… – Tak – w obu przypadkach: zarówno w Calgary University, jak i studia w INSEAD, to były programy tzw. executive, czyli dla osób, które musiały wykazać się określonym stażem i doświadczeniem w biznesie. Zwłaszcza studia w INSEAD były niezwykłym doświadczeniem. W grupie prawie 60 osób byłam jedyna z Polski, nie wspominając, że w całej naszej grupie były tylko 4 kobiety. Poprzeczka stawiana kandydatom starającym się o możliwość zdobycia dyplomu MBA tego ekskluzywnego instytutu była niezwykle wysoka. A i same studia, trwające niemal półtora roku, też nie należały do łatwych. Ale warto było! Uważam, że dla każdego managera pragnącego rozwijać się bardzo ważne jest podnoszenie kwalifikacji. Bez względu na wiek. – W biznesie jest stosunkowo mało kobiet. Zapewne chodzi o to, że trudno połączyć zrządzanie firmą z życiem rodzinnym. – Zupełnie się z tym nie zgadzam. Moja rodzina nigdy nie ucierpiała (mam nadzieję, że moi domownicy to potwierdzą!) z powodu moich obowiązków. Ważne, by umieć podzielić się obowiązkami. Mój mąż zawsze mnie wspierał, przejmował wiele obowiązków domowych, choć miał własną pracę i własne pasje. Ja z kolei zawsze znajdowałam czas, by wspólnie z synem odrobić lekcje. Choć jest on już studentem, nadal spędzamy ze sobą bardzo dużo czasu, razem jeździmy na narty, pływamy na deskach. – A co myśli pani o kobiecym stylu zarządzania? – To modny temat, zwłaszcza w dobie dyskusji nad wprowadzeniem parytetów płci do życia politycznego i gospodarczego. Uważam, że dobrym managerem może być zarówno kobieta jak i mężczyzna – to wynika z przygotowania merytorycznego, z doświadczenia, zdobytych kwalifikacji, ale też i z cech osobowych. Faktycznie, kobieta-manager kojarzy się z bardziej ciepłym sposobem zarządzania, z chęcią szukania kompromisów w miejsce konfliktu. Jest to widoczne najlepiej w niewielkich, na przykład rodzinnych, spółkach. Ale każda firma ma własną kulturę korporacyjną. Szczególnie w dużych przedsiębiorstwach płeć nie ma znaczenia – ważne, żeby prezes, szef, dyrektor miał cechy lidera i odpowiednie przygotowanie merytoryczne. A w Polsce statystyki mówią, że kobiety są lepiej wykształcone. Dlaczego więc jest ich tak niewiele na stanowiskach kierowniczych? – Od 2006 roku jest pani prezesem Stowarzyszenia Emitentów Giełdowych. – Zrzesza ono spółki giełdowe, których papiery notowane są na GPW w Warszawie. Do Stowarzyszenia należą emitenci reprezentujący niemal 90 proc. kapitalizacji naszej giełdy. Choć reprezentują różne branże, to łączy je giełdowy parkiet. Ważnym zadaniem SEG jest dbałość o wysokie standardy naszego rynku. Przez to staramy się dawać możliwość podnoszenia kwali- 22 czerwiec 2010 CO LUBI? CO LUBI BEATA STELMACH? ZEGARKI nosi Omegę, prezent od męża PIÓRA w torebce zawsze ma dwa, najchętniej pisze starym Watermanem, od wielu lat używa fioletowego atramentu BIŻUTERIA oszczędnie stosowana. Preferuje perły. Za to uzupełnia to dobrym zapachem perfum (od lat ten sam: Paloma Picasso) UBRANIA styl klasyczny, ceni dobre marki, szczególną uwagę zwraca na buty WYPOCZYNEK aktywny: żeglarstwo, windsurfing. Codziennie biega. Zimą każdą wolną chwilę wykorzystuje na wypad narciarski KUCHNIA przede wszystkim, dobra! Ten wymóg spełniają kuchnie: polska, chińska, japońska i wiele innych… SAMOCHÓD nieważne, jakiej marki: wygodny i niezawodny; bezpieczny HOBBY literatura rosyjska, koniecznie w oryginale („Mistrz i Małgorzata” ponad wszystko!) fikacji kadry zarządzającej w spółkach, organizujemy szkolenia, warsztaty, dostarczamy ekspertyzy prawne, uczestniczymy w tworzeniu prawa, występujemy z inicjatywą zmian regulacyjnych. Rynek wysoko ceni nasze eksperckie opracowania, raporty, wydawnictwa, które szczegółowo omawiają zagadnienia ważne dla managerów – np. jak prawidłowo zorganizować walne zgromadzenie przez Internet. Piotr Cegłowski „Kiedy dostałem propozycję pracy w HP, miałem dylemat, ponieważ chciałem być programistą, a nie handlowcem. Poprosiłem ojca o radę. Powiedział: „HP to legenda, taka szansa może się nie powtórzyć po raz drugi.” Stwierdziłem: takiej propozycji się nie odrzuca i dostałem pierwszy numer pracowniczy HP w Polsce, który mam do dziś” AMERYKAŃSKA LEGENDA – Na sukces top managera składają się: odpowiednie wykształcenie, zdolności przywódcze i umiejętność znalezienia się we właściwym miejscu i czasie, czyli po prostu trochę szczęścia. Jak było w pańskim przypadku? – Odpowiem żartem – wygląda na to, ze udało mi się poskładać elementy tej układanki. Co prawda, w liceum i na studiach nigdy nie aspirowałem do kierowania żadnymi organizacjami, ale zawsze udawało mi się w naturalny sposób gromadzić kolegów wokół pewnych pomysłów. Mógł być to wspólny wyjazd na żagle, ale też dodatkowe zajęcia na uczelni. Jeśli chodzi o szczęście – to też nie mogę narzekać… W schyłkowym okresie poprzedniego ustroju udało mi się wyjechać z rodzicami na kilka lat do USA. Mój ojciec, choć był bezpartyjny, dostał pracę w ONZ. – Brzmi to wręcz nieprawdopodobnie. – Tak też to wówczas odebraliśmy. Mój ojciec jest analitykiem systemowym specjalizującym się w bazach danych. Pracował w firmie „Zowar”, która miała kontakty z Zachodem. Musiał więc dobrze nauczyć się języka angielskiego, co wówczas było nietypową umiejętnością. Jednym z progra- 24 czerwiec 2010 mów zainteresowało się biuro statystyczne przy ONZ, które wyraziło chęć zatrudnienia twórcy bazy w roli „professional worker”. Zajęcie to nie miało żadnego związku z polityką, ale pomimo to – jak się okazało po latach – polscy znajomi z USA pisali na temat ojca raporty do MSW. W ten sposób udało mi się skończyć w Nowym Jorku dobrą szkołę średnią i zaliczyć 2 lata studiów. Kiedy w 1984 roku skończył się kontrakt ojca, mieliśmy poważny dylemat, czy wracać. Ze względu na silne więzi z rodziną zdecydowaliśmy się jednak na powrót. – Dla młodego człowieka był to chyba prawdziwy szok? – Pomijając sprawę pustych półek i typowych uciążliwości, zaskoczyły mnie różnice programowe. Na Politechnice Warszawskiej, gdzie kontynuowałem studia informatyczne, program był zdecydowanie bardziej teoretyczny, ale też zaawansowany, co było oczywistym wynikiem ograniczonych możliwości dostępu do nowoczesnego sprzętu. W odróżnieniu od kolegów, miałem zaś bogate doświadczenie praktyczne w pracy na komputerach. Byłem pewien, że po dyplomie zostanę programistą. Fot. Materiały prasowe ROZMOWA Z PAWŁEM CZAJKOWSKIM, PREZESEM ZARZĄDU HP POLSKA RYNEK czerwiec 2010 M 25 M RYNEK – Stało się jednak inaczej. – Przez kilka miesięcy pracowałem jako programista w firmie polonijnej. Był 1989 rok, do drzwi pukał kapitalizm. A ja, pomimo ogromnych problemów ze zdobyciem benzyny, jeździłem do pracy małym fiatem z Warszawy do Zalesia Górnego. Wkrótce potem przeniosłem się do firmy konsultingowej, która zajmowała się czymś bardzo egzotycznym w tamtych czasach, czyli wyceną infrastruktury informatycznej. Razem z ojcem pracowałem też nad raportem dla American Chamber of Commerce. W ten sposób trafiłem do wyspecjalizowanej agendy Polskiej Akademii Nauk – zakładu ZOTPAN, który miał umowę z HP Wiedeń na obsługę serwisową urządzeń tej firmy. Były to przede wszystkim urządzenia pomiarowe i medyczne, ale też komputery do sterowania produkcją. – I tak doszliśmy do najważniejszego zwrotu w pańskiej karierze. – Pod koniec 1990 roku zapadała decyzja o powołaniu w Polsce pełnego oddziału HP. Organizacją biznesu zajmował się Adam Kowalski, który zaproponował mi pracę w dziale sprzedaży. Miałem poważny dylemat, chciałem być przecież programistą, a nie handlowcem. Poprosiłem ojca o radę. Powiedział: „HP to legenda, zawsze marzyłeś o profesjonalnym kalkulatorze tej firmy, ale był zbyt drogi i kupiłeś inny. Taka szansa może się nie powtórzyć po raz drugi.” Rzeczywiście, w USA absolwenci MIT i innych najlepszych uczelni oddaliby wszystko za szansę na karierę w HP. Firma, choć wówczas niezbyt duża, była bardzo wysoko ceniona ze względu na innowacyjność. Na bazie urządzeń pomiarowych wypracowała własne standardy sprzętu komputerowego, począwszy od legendarnego HP1000. Stwierdziłem: takiej propozycji się nie odrzuca i dostałem pierwszy numer pracowniczy HP w Polsce, który mam do dziś. – Rzec można, że była to szczęśliwa jedynka, która dziś symbolizuje pańską pozycję w firmie. – Na szczęście, taki numer jest przyznawany dożywotnio. Ja sam opuściłem na kilka lat HP i otrzymałem go na nowo po powrocie. – Jak programista odnalazł się w roli handlowca? – Początek lat 90. był to okres wielkiej przygody, polegającej na budowaniu oddziału od podstaw. Wystarczyło kilka prostych działań, by wyprzedzić konkurencję o całą długość. W dziedzinie drukarek nie mieliśmy wówczas żadnego liczącego się konkurenta. Nasz pomysł polegał na rozwijaniu współpracy z powstającymi jak grzyby po deszczu firmami, które sprzedawały sprowadzane ze Wschodu „składaki”. Firmy te stały się de facto naszymi punktami dealerskimi. Nasz udział w rynku rósł błyskawicznie, a my nie ponosiliśmy kosztów rozbudowy sieci. W dziedzinie pecetów nie mieliśmy wtedy szansy na konkurowanie z tanimi składakami. Wobec tego postawiliśmy na serwery. Moje ambicje informatyczne mogłem realizować pro- 26 czerwiec 2010 CO LUBI? CO LUBI PAWEŁ CZAJKOWSKI? na co dzień sportowy Montblanc, wieczorem – klasyczny ultra cienki Rado, na wakacje – Citizen napędzany energią słoneczną lub Tag Heuer. Posiada też Certinę z limitowanej edycji Roberta Kubicy PIÓRA Montblanc UBRANIA ze względu na szeroką ofertę i doskonałe ceny zwykle zaopatruje się w USA. Kiedyś preferował Bossa, teraz Zegnę. Ze sportowych marek najbardziej ceni Ralfa Laurena, Tommy Hilfigera oraz klasyczne jeansy Levisa „501”. Buty – Ecco WYPOCZYNEK aktywny: żeglarstwo, narciarstwo. Ulubiony cel wyjazdów – USA, zwłaszcza Floryda KUCHNIA orientalna. Jest miłośnikiem sushi. Z klasycznych dań polskiej kuchni najbardziej lubi rosół HOBBY motoryzacja ZEGARKI jektując dla klientów kompleksowe rozwiązania. Zajmowałem się wszystkim: negocjowaniem umowy, rozwiązaniem informatycznym, załatwianiem formalności w składzie celnym itp. Był to okres, w którym USA i kraje UE patrzyły na nas jeszcze trochę nieufnie. Chcąc kupić sprzęt najnowszej generacji, trzeba bało uzyskać pozwolenia „Cocom”. Do Polski zaczęły spływać pieniądze z Banku Światowego. Duże firmy i instytucje zaczęły się informatyzować. Zdobyliśmy kluczowe kontrakty, naszymi klientami zostały m.in. GUS, NBP, BGŻ. Kolejny impuls do rozwoju stanowiła reforma systemu bankowego. Potem ruszyły biura maklerskie. Na rynku brakowało specjalistów, więc musiałem przy okazji pełnić rolę HR-owca. Mój największy sukces na tym polu polegał na ściągnięciu do HP Andrzeja Dopierały, który po kilku latach został prezesem firmy. – Natomiast pan opuścił HP. Dlaczego? – W HP pracowałem na kierowniczych stanowiskach w różnych działach, świetnie poznałem firmę. Propozycja, jaką otrzymałem w 1999 roku z Softbanku, a zaraz potem ze Sterprojektu, by przejść do tej firmy i zostać CEO Sterprojektu, wydawała mi się bardzo kusząca. Dawała mi szansę na samodzielne zarządzanie dynamicznie rozwijającą się firmą. W dodatku zaproponowano mi akcje, a nie jak dotąd opcje na akcje. A to bardzo duża różnica. Chociaż zmieniłem prace, miałem nadal bardzo dobre kontakty z kolegami z HP. Poza tym, realizowaliśmy wspólnie wiele projektów. Trafiłem na trudny okres, szybko pojawiły się symptomy przesilenia, a następnie wybuchł kryzys w branży IT. Sterprojekt nastawiony był na sprzedaż i szeroki rozwój. Budował i kształcił zespoły dedykowane do nowych projektów. To była groźna strategia na czas kryzysu. Uważałem, że powinniśmy zmienić kurs i działać bardziej ostrożnie. Konkurenci, którzy postawili na sprzedaż i utrzymanie węższej palety rozwiązań informatycznych, dobrze na tym wyszli. Nie osiągali spektakularnych sukcesów, tak ważnych dla inwestorów giełdowych, ale nie musieli się bać o przyszłość biznesu. Rozbieżne wizje rozwoju spowodowały, że postanowiłem odejść ze Sterprojektu. – I znów na pańskiej drodze pojawiło się HP. – Odchodziłem jako szef sprzedaży enterprises i trafiłem na to samo stanowisko. Była to już jednak inna firma, nastąpił merge z Compaqiem. W dziale pracowało dużo więcej osób, znacznie wzrosły plany, które trzeba było zrealizować. Zrozumiałem wtedy, że czasem trzeba zrobić nagły zwrot, by znów wrócić na swoją drogę i utwierdzić się, że to najlepszy wybór. Od początku mojej pracy w HP utożsamiam się z zasadami obowiązującymi w tej firmie. – Takimi, jak praca w open space? – To dobry przykład. Jestem przez cały czas razem ze swoim zespołem. Koledzy starają się nie angażować mnie niepotrzebnie, wiedzą jak intensywnie pracuję. Każdy wie jednak Jestem ufny. Daję duży kredyt. Jeśli jednak ktoś w jaskrawy sposób nadużyje mojego zaufania, trudno mi dalej z nim pracować. o tym, że w razie potrzeby może podejść do mnie i przedstawiać swój problem. Moi najbliżsi współpracownicy narzekają, że notorycznie się spóźniam, bo ciągle ktoś ma do mnie jakąś sprawę, a ja nie umiem powiedzieć: nie. Obowiązki prezesa łączę z bezpośrednim zarządzaniem dwoma działami. Chętnie osobiście jeżdżę na spotkania z klientami. Kiedy spotka się prezes z prezesem zawsze jakoś łatwiej dopiąć kontrakt. – Czego nie toleruje pan w pracy? – Jestem ufny. Daję duży kredyt. Jeśli jednak ktoś w jaskrawy sposób nadużyje mojego zaufania, trudno mi dalej z nim pracować. Generalnie nie znoszą zwalniać, każda tego rodzaju decyzja jest przecież porażką managera. Jestem przekonany, że można przekazać współpracownikom wszystkie kompetencje z wyjątkiem kontroli. – HP nieźle poradziła sobie podczas kryzysu. – Wyprzedziliśmy problemy podejmując decyzję o głębokiej restrukturyzacji kosztów prowadzenia działalności. Mieliśmy 85 data center, z których zostało tylko 6. Zmniejszyliśmy liczbę używanych tam aplikacji z 4,5 tys. do 1,2 tys. Podczas kryzysu elementem stabilizującym okazała się wielkość naszej korporacji. Kiedy oddział w jednym kraju przeżywał największe problemy, inny miał je już za sobą lub przed sobą… Nas najsilniej uderzyła zmiana kursu złotówki do dolara. Nasi klienci płacą przecież złotówkami, a rozliczenia wewnątrz HP prowadzone są w dolarach. – Podobno najlepiej relaksuje się pan za kierownicą? – Jestem wielkim miłośnikiem motoryzacji. Moje ukochane auto to Chevrolet Corvette Targa z 2003 roku, w limitowanej wersji, wyprodukowany z okazji 50-lecia firmy. Nigdy go nie sprzedam, zapewne odziedziczy go mój syn, który jest znakomitym młodym kierowcą w Kubica Racing Team. O tym, że podzielam jego sportowe pasje świadczy inny mój ulubiony samochód – Mitsubishi Evo 9. W teren jeżdżę Toyotą Landcruiser oraz starym wojskowym UAZ-em, którego naprawiam wspólnie ze szwagrem. Miłością do motoryzacji zaraziłem żonę – jeździ BMW 330. Mam też służbowe auto, które bardzo lubię – Audi S6, harmonijnie łączące sportową zadziorność z cechami limuzyny. PS czerwiec 2010 27 ROPA: DOBRODZIEJSTWO I PRZEKLEŃSTWO WYPADEK PLATFORMY WIERTNICZEJ DEEPWATER HORIZON W ZATOCE MEKSYKAŃSKIEJ, 66 KM OD BRZEGÓW LUIZJANY I JEGO NIEOBLICZALNE KONSEKWENCJE MOŻNA KOMENTOWAĆ NA RÓŻNE SPOSOBY. JEDEN Z NAJBARDZIEJ UZASADNIONYCH KOMENTARZY BRZMI: SZCZĘŚCIE, ŻE TO SIĘ WCZEŚNIEJ NIE ZDARZYŁO. A mogło, jeśli wręcz nie powinno. Słowo to źle brzmi w kontekście perspektywy apokaliptycznych zniszczeń środowiska, ale pasuje, bo ci, którzy mieli kontrolować tego rodzaju przedsięwzięcia zrobili dużo, by do eksplozji i wycieku ropy doszło. Jak zazwyczaj bywa, korzeni wielu amerykańskich problemów trzeba szukać w ośmiolatce George’a Busha. To za jego czasów z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych (w USA nie nadzoruje ono aparatu ścigania, nie zajmuje się podsłuchami, śledzeniem i zakładaniem teczek, lecz ochroną środowiska między innymi) uczyniono pudelka, który nie śmiał szczeknąć i miał się łasić do wielkich (czyli bogatych) Ameryki. Zostało opanowane przez lobbystów wielkich koncernów; zespół doradzający Cheney’emu w formułowaniu polityki energetycznej (Energy Task Force) złożony był z prezesów koncernów. Mineral Management Service, agencja nadzorująca wiercenia pod dnem Zatoki Meksykańskiej, minimalizowała możliwe zagrożenia dla środowiska i przychylała nieba rekinom przemysłu naftowego. Nie wymagano nawet instalowania rezerwowych zaworów, które odcięłyby złoże jeśli główne nie zadziałają – jak w przypadku platformy należącej do British Petroleum (BP). 28 czerwiec 2010 Inne kraje takie zabezpieczenia instalują. Firmy wiercące w Zatoce często były przez władze USA zwalniane – jak BP – z obowiązku przygotowania planów na wypadek skażenia. Nie przeprowadzono analizy zagrożenia środowiska. Tuż przed eksplozją Deepwater Horizon BP wystąpił o zwolnienie z kontroli w przyszłości, zapewniając, że ponieważ żadnego zagrożenia nie ma lub jest ono minimalne, takie kontrole to strata czasu i pieniędzy. Obama nie jest tu bez winy, bo zwalniała z kontroli już jego administracja. Wskazuje się, że wziął on od BP, uważanego za jednego z głównych sponsorów polityki, 77 tys. dolarów na fundusz swych kampanii wyborczych. Tylko Johnowi McCainowi nafciarze zapłacili więcej. W ciągu 3 tygodni po wypadku BP wydało na likwidowanie skutku wycieku 350 mln dol., czyli po 16 mln dziennie. Zatrudniono tysiące ludzi, 275 jednostek pływających. Oszacowania, jakie koszta może pochłonąć usuwanie konsekwencji katastrofy, oscylują między 2 mld a 14 mld dol., choć są przepowiednie, że może trzeba będzie wydać ponad 100 mld. Wszystko zależy od tego, jak szybko uda się zatkać tryskający ropą szyb. Dotychczasowe porażki (próba założenia ogromnego hełmu na szyb) oraz zapowiedzi nowych prób (zablokowanie go wstrzyknięciem posiekanych opon i piłeczek golfowych) dobrze nie wróżą. Koncern BP, czwarta korporacja świata, stracił dotąd ponad 30 mld ze swej wartości rynkowej. Prawnie jest odpowiedzialny za zniszczenia i straty. Są jeszcze subkontraktorzy: Transocean dzierżawiący platformę oraz Halliburton odpowiedzialny za jej obsługę techniczną. Podczas przesłuchań w Kongresie USA prezesi trzech firm obwiniali się wzajemnie: BP twierdził, że Transocean nie dopilował sprawności zaworu bezpieczeństwa, Transocean utrzymywał, że zawór był sprawny, ale cement był niewłaściwej jakości. Halliburton, który dostarczył specjalny cement mający zaplombować szyb zapewnia, że wykonywał tylko zlecenia BP. Jak dotąd, wykryto wiele naruszeń systemu bezpieczeństwa, co najmniej cztery usterki zaworu; mający go włączyć akumulator nie działał. Zawiodły płyty metalowe, których zadaniem było odcięcie wypływu z szybu, gdyby wszystko inne zawiodło. Już prowadzone 10 lat temu testy wykazywały, że połowa owych płyt nie spełnia swego zadania. Okazało się też, że na godziny przed eksplozją testy wykazywały, iż rośnie ciśnienie gazu w szybie. Ale operacji nie przerwano, załogi nie ewakuowano. Wiadomo: to komplikacje. M RYNEK Komplikacje to koszta. Koszta to obniżenie profitu. By zaoszczędzić kilkaset tysiący dolarów, nie zainstalowano dodatkowego zaworu awaryjnego. Wszelkie oszacowania cechują duże wahania. Do połowy maja do wód Zatoki przeniknęło ponad 16 mln litrów ropy. Do chwili opublikowania filmu ukazującego wypływ ropy utrzymywano, że dziennie z szybu tryska 5 tys. baryłek. 14 maja niezależni eksperci przedstawili wyniki własnych oszacowań. Zdaniem prof. Steve Werleya z Uniwersytetu Pardue wygląda to raczej na 70 tys. baryłek. BP coraz mocniej i powszechniej oskarżany jest o sianie dezinformacji, zaniżanie rozmiarów tego, co się dzieje. Zazwyczaj wyciek spowodowany jest awarią lub katastrofą taknowca. Wówczas plama ropy utrzymuje się na powierzchni morza. Tym razem jest znacznie gorzej, bo ropa wydobywa się spod dna, z głębokości ponad półtora kilometra i skaża wszystko do powierzchni. Podczas przesłuchań parlamentarmych reprezentanci BP stwierdzili, że rozmiary katastrofy mogą się zwiększyć nawet dwunastokrotnie. U schyłku trzeciego tygodnia po wypadku media zaczęły przynosić zdjęcia pokrytych ropą ptaków, z szokiem w oczach. Plama dotarła do wybrzeża Luizjany, w pobliżu Nowego Orleanu. Wyciek ma duże szanse na dekady zagrozić egzystencji tysiący gatunków ryb, ptaków i roślin. Wybrzeża Alaski wciąż pokrywa gdzieniegdzie ropa, która wydostała się gdy tankowiec Exxon Valdez ugrzązł na mieliźnie z powodu pijaństwa kapitana. Katastrofa z 1989 roku była, jak dotąd, największą tego typu w USA. 40 proc. zaopatrzenia USA w ryby i seafood pochodzi z Zatoki Meksykańskiej. To jeden z najbogatszych akwenów rybonośnych na świecie. Turystyka w okalających ją stanach – Teksasie, Luizjanie, Missisipi, Alabamie i Florydzie generuje rocznie 60 mld dol. Największa nerwowość panuje w tym ostatnim stanie: jeśli wiatr skieruje plamę ropy na wschód, pochwyci ją prąd morski Loop Current wzdłuż wybrze- ża Florydy i przekaże opływającemu ją Golfsztromowi. Ropa przedostanie się na Atlantyk, niszcząc po drodze wybrzeża, kombinat turystyczny wysp Florida Keys, wyleje na brzeg Miami Beach. Gubernator Charlie Christ ogłosił już stan pogotowia. Ponieważ wystraszeni turyści zaczynają odwoływać wakacyjne rezerwacje, Christ zamierza wyemitować serię uspokajających reklam. Domaga się, by koszta – 35 mln dol. – pokrył BP. Niewątpliwie eksplozja i wyciek ropy spowodują zaostrzenie przepisów dotyczących odwiertów roponośnych w Zatoce. Ale nie doprowadzi do zakazu wierceń. Zapotrzebowanie na ropę rośnie (o 18 proc. w ciągu dekady), a 70 proc. odkryć nowych złóż to dno morskie. Ropy szuka się coraz głębiej, tam, gdzie jeszcze 10 lat temu było to niewykonalne. – Wiemy, że tam można ropę znaleźć – mówi wicedyrektor Energy Institute w Tulane University w Nowym Orleanie. – Nigdzie indziej tańszej ropy już nie ma. Poszukiwania i eksploatacja niosą ze sobą ogromne ryzyko. Na głęboko- przemysłu naftowego przeforsowali w roku 1995 ustawę zwalniającą koncerny z płacenia rządom części zysku z wydobycia ropy i gazu. Kilka tygodni przed wybuchem platformy prezydent Obama diametralnie zmienił swe dotychczasowe stanowisko i zgodził się na otwarcie nowych obszarów Zatoki do wierceń. Wkrótce zacznie się wojna koncernów odpowiedzialnych za wypadek w Zatoce z adwokatami. Prawnicy odbyli konferencję w Nowym Orleanie, przygotowują się do największego zbiorowego procesu (class lawsuit) w historii USA. Wysokość odszkodowań szacuje się wstępnie na 30-40 mld dol. – pod warunkiem, że szyb uda się zatkać w ciągu dwu tygodni, a takiej gwarancji nikt nie daje. Przemysł naftowy ma monstrualne pieniądze i wielkie wpływy polityczne. Do dziś przed sądami w USA stają prawnicy reprezentujący sprawcę skażenia wybrzeży Alaski w 1989 roku, Exxon–Mobil i odmawiają wypłaty odszkodowań. Po tamtym wypadku rybacy stracili na dekady jedną trzecią dochodów. Wedle danych psychologów, 40 proc. okupiło to poważną depresją. Samo tylko zniknięcie śledzi kosztowało 400 mln. Wiercenia pod dnem Zatoki Meksykańskiej i eksploatacja ropy nie zapewnią Stanom samowystarczalności energetycznej: według American Petroleum Institute, może udać się uzyskać stamtąd do 2 mln baryłek ropy dziennie. Lecz kraj zużywa 20 mln baryłek dziennie, z których dwie trzecie pochodzi z importu. Cały świat produkuje 73 mln baryłek dziennie i dodatkowy tysiąc–dwa nie zmieni postaci rzeczy ani nie obniży cen, bo wystarczy, że Arabia Saudyjska przykręci lekko kurek... Sondaż z 13 maja wykazał, że 60 proc. Amerykanów wciąż popiera wiercenia w Zatoce i wierzy, że korzyści ekonomiczne są ważniejsze niż zagrożenia środowiska. Cezary Stolarczyk (USA) Przed eksplozją BP wystąpiło o zwolnienie z kontroli, zapewniając, że nia ma żadnego zagrożenia. ści powyżej 1,5 km panuje ciemność, temperatura bliska zeru, ciśnienie jest ogromne. Główną groźbę stanowią złoża metanu, który na tej głębokości i w tej temperaturze ma wyjątkowo wybuchowe własności. „Wiercenia głębinowe są zbyt ryzykowne” – stwierdza Kieran Suckling, dyrektor Center for Biological Diversity, ugrupowania sprzeciwiającego się wierceniom. W ciągu dwu ostatnich dekad produkcja ropy spod dna Zatoki Meksykańskiej podwoiła się: nigdzie w USA nie wydobywa się więcej. Większość odwiertów znajduje się poniżej 300 metrów. Ekspansja rozpoczęła się, gdy lobbyści czerwiec 2010 29 SOCIAL MARKETING ROZWÓJ PORTALI SPOŁECZNOŚCIOWYCH SPOWODOWAŁ, ŻE SPECJALIŚCI OD MARKETINGU ODKRYLI NOWĄ SZANSĘ NA WYKORZYSTANIE STAREGO JAK ŚWIAT POMYSŁU. AKTYWNI UCZESTNICY INTERNETU MOGĄ PRZECIEŻ POLECAĆ SOBIE OKREŚLONE USŁUGI I PRODUKTY. TRUDNO O BARDZIEJ WIARYGODNĄ REKOMENDACJĘ. W związku z tym media społecznościowe pełnią coraz ważniejszą funkcję w marketingu on-line. To cenne narzędzie, ponieważ internauci wysyłają istotne sygnały o biznesie oraz o tym, jak jest postrzegany przez konsumentów. Tak więc użytkownicy mający możliwość interakcji z marką przyczyniają się do zwiększenia realnego biznesu. Social marketing polega na promocji firmy lub jej produktów poprzez portale społecznościowe. Osoby, do których dociera przekaz nie są anonimowe, uczestniczą w procesie oceny i promocji marki. Celem kampanii w portalach społecznościowych jest dotarcie do konkretnego konsumenta i zaangażowanie go do kontaktu z marką, by zdobyć jego przychylność i przekonać, aby stał się ambasadorem produktu. Właściwie jest to model marketingu szeptanego, który powrócił w wielkim stylu w portalach typu Facebook, YouTube, Twitter, Google buzz. – Od kilku miesięcy mamy profil naszej firmy na Facebooku – mówi Wojciech Wężyk, dyrektor Biura Prasowego Grupy Ergo Hestia. – Zależało nam na medium popularnym i wysoko pozycjonowanym przez internautów. Z naszego punktu widzenia, informacja o tym, kim jest nasz klient, a zarazem aktywny użytkownik Facebooka, reprezentant zdigitalizowanego pokolenia jest kluczowa. Chcemy poznać jego opinie o naszych produktach, jak również propozycje, co powinniśmy zmienić lub udoskonalić. 30 czerwiec 2010 Nasz profil otwarty jest również na krytykę. To właśnie osoby należące do tej grupy będą za kilka lub kilkanaście lat stanowić trzon klientów Hestii. Warto wspomnieć, że Grupa Ergo Hestia jako pierwszy ubezpieczycieli na krajowym rynku proponuje platformę dystrybucji polis on-line dedykowaną młodym klientom do 30. roku życia, których inne firmy traktują z dużym dystansem. Dla tych ludzi Facebook to naturalne środowisko, miejsce komunikacji. Co więcej, firma stworzyła eKonto ubezpieczeniowe, umożliwiające likwidację szkody w Internecie wszystkim użytkownikom sieci, posiadaczom polis Hestii. Przy pewnych warunkach brzegowych można to zrobić samemu, bez oględzin i bez odchodzenia od komputera. Jest to układ oparty na zaufaniu do klienta, w dodatku wypłata odszkodowania następuje bardzo szybko. Oczywiście, firma rezerwuje sobie możliwość skontrolowania takiej operacji. Robi to jednak rzadko, a wyniki są więcej niż zachęcające. Kolejna korzyść, która będzie długo procentować – choćby w wyniku poleceń na Facebooku – to satysfakcja klientów. – Social marketing pozwala na zgromadzenie wiedzy o dużej wartości praktycznej – dodaje W. Wężyk. – Zgodnie z zasadą „crowd sourcing”, doskonale opisaną przez Jamesa Surowieckiego, wnioski wypływające z sumy opinii dużej grupy ludzi mogą być znacznie bardziej wiarygodne niż opinie najlepszych ekspertów. Na naszym profilu mogę, na przykład, zapytać: „Czy w Polsce ma szansę tzw. polisa weselna, bardzo popularna w USA?” Wczoraj dotarło do mnie pytanie internautki, gdzie i jak może zawrzeć nietypową polisę. Natychmiast udzieliłem odpowiedzi, kierując ją do kompetentnej osoby. Mam nadzieję, że nie zapomni o tym i poleci to rozwiązanie innym użytkownikom portalu. Firmy korzystające z marketingu społecznościowego zwykle korzystają z pomocy fachowców, którzy wiedzą, jak zbudować, a następnie prowadzić strony na Facebooku i w innych portalach. – Warto pamiętać o tym, że Internet oznacza fenomen masowego klienta – stwierdza Paweł Banaszak, szef specjalistycznej firmy Nordcomm Consulting. – Media społeczne to witryny internetowe, których treść tworzą sami użytkownicy. Najstarsza, a zarazem najbardziej popularna forma dyskusji w polskim Internecie odbywa się na forach. Najważniejszymi graczami są jednak serwisy społecznościowe, czyli witryny poruszające wiele tematów. Social marketing oraz media społeczne to przyszłość Internetu. Za kilka lat zapewne zdominują one dzisiejsze witryny, taki proces już się zaczął. Są przecież szczersze w przekazie, oparte na zaufaniu oraz otwartości i wolności słowa. Nie sposób narzucić cenzurę ich użytkownikom. Firmy świadomie korzystające z social marketingu bardzo cenią krytyczne opinie. To przecież głos zaangażowanego klienta, który chce pomóc coś zmienić na lepsze i który warto wykorzystać. Portale społecznościowe to wielka grupa odbiorców prywatnych i bardzo duża M RYNEK Warto pamiętać o tym, że Internet oznacza fenomen masowego klienta To cenne narzędzie, ponieważ internauci wysyłają istotne sygnały o biznesie Wojciech Wężyk, dyrektor Biura Prasowego, Grupa Ergo Hestia baza firm. Jest to więc również metoda na skuteczne dotarcie do grupy docelowej. Gdy uda się zaprosić znaczną liczbę potencjalnych klientów, można ich informować o nowych ofertach, choć należy to robić ostrożnie. Internauci nie lubią nachalnych działań reklamowych. Firmowy profil musi być ciekawy, powinien zawierać atrakcyjne treści, żeby przyciągnąć nowych użytkowników. Social marketing tworzy się przez lata, na pierwsze efekty trzeba czekać co najmniej kilka miesięcy. To zadanie dla wytrwałych, ale liczne przykłady pokazują, że warto. Z social marketingu chętnie korzystają firmy, które mają wielu aktywnych przeciwników, więc starają się przeciwstawić im opinie zadowolonych klientów. W amerykańskim McDonalds takim specjalistą został Rick Wion, który wcześniej pracował jako wiceprezydent mediów interaktywnych w agencji Paweł Banaszak, szef specjalistycznej firmy Nordcomm Consulting Golin Harris. Jest to spory krok naprzód, nie tylko dla samego McDonald’s, ale także dla ogólnego rozwoju social mediów. Jednak zadania, które mu zlecono są niezwykle trudne. Ma przekonać matki, że fast food jest zdrowy i odpowiedni dla dzieci. Doskonałym przykładem umiejętnego stosowania social marketingu w świecie jest Harvard Business School. Jednym z najważniejszych celów marketingu społecznościowego HBS jest budowanie i ochrona siły marki. Pozwala to utrzymać uczelni markę szkoły nowoczesnej i dynamicznej, nadążającej i wykorzystującej współczesne trendy. Większość wykładowców HBS ma konto na Twitterze. Uczelnia ma w serwisie do swojej dyspozycji 6 kanałów, zrzeszających m.in. absolwentów oraz przekazujących informacje o planowanych wydarzeniach. Liczba zgromadzonych w ten sposób osób waha się w okolicach 55 tys. Na profilach odbywają się ożywione dyskusje, pojawiają się żarciki itp. Dochodzą do tego 2 kanały na YouTube, które HBS wykorzystuje do komunikacji marki i wzmacniania siły brandu. Całość uzupełnia 5 kont na Facebooku, z czego największe – Harvard Business Review – zrzesza prawie 60 tys. użytkowników. Czy silne wejście w social marketing to dobra inwestycja? Równie dobrze można zapytać, czy opłaca się wydawanie pieniędzy na reklamę w radiu i telewizji. Nie jest to tani biznes, ale ma wiele plusów. Pozwala wykorzystać naturalną tendencję ludzi do dzielenia się informacją i zrzeszania się. Umożliwia też dotarcie do ściśle stargetowanego odbiorcy, zmniejszając tym samym koszt pozyskania klienta. I, przede wszystkim, daje możliwość zbudowania trwałej relacji z klientem. GD czerwiec 2010 31 M RYNEK IDEA TFI GONI NAJWIĘKSZYCH W CIĄGU OSTATNICH SIEDMIU MIESIĘCY AKTYWA ZGROMADZONE PRZEZ IDEA TFI S.A. WZROSŁY Z 518 MLN ZŁ DO BLISKO 1,7 MLD ZŁ. T ym samym Towarzystwo zaczęło gonić liderów branży, awansując do grupy dużych graczy na rynku funduszy inwestycyjnych. Od ośmiu miesięcy sprzedażą i marketingiem jako prokurent w IDEA TFI zarządza Tomasz Kopera i nie jest to przypadkowy zbieg okoliczności. Na żartobliwe pytanie, jak dokonał tego cudu, odpowiada, że… było to stosunkowo proste. Firmą od kwietnia 2008 roku zarządza Piotr Kukowski, wprowadził on wiele zmian u podstaw, które stanowiły bazę do dalszego rozwoju Towarzystwa. Przychodząc do IDEI, T. Kopera zastał doskonały zespół i duży potencjał, który wystarczyło odpowiednio wykorzystać. Podkreśla też, że nie wystąpił w roli „nowej miotły, która sprząta wszystko, co stare”. 32 czerwiec 2010 – Jestem absolwentem cybernetyki na Wojskowej Akademii Technicznej; takie studia uczą dyscypliny i szybkiego podejmowania decyzji – mówi T. Kopera. – Po przeanalizowaniu sytuacji jaką zastałem, doszedłem do wniosku, że dyrektorzy regionów powinni być bliżej biznesu i mieć większe uprawnienia, a tym samym większą odpowiedzialność za prowadzony biznes we własnym obszarze. W dodatku rozkład aktywności między sprzedażą indywidualną a pośrednią był zbyt mocno przesunięty w kierunku dystrybucji własnej. A przecież nie o to chodzi. W związku z tym nasze zadanie polegało na znalezieniu skutecznych kanałów sprzedaży. Postawiłem na szybki rozwój i aktywację sieci pośredników. Przyniosło to znakomite rezultaty. Liczba placówek, w których dostępna jest nasza oferta, wzrosła do blisko 700. Co więcej – zmieniły się warunki pracy działu sprzedaży. Pracownikom zaproponowano nowy, przejrzysty, bardzo prosty system prowizyjny za wyniki. Na efekty nie trzeba było długo czekać, tym bardziej że produkty inwestycyjne IDEI od dawna uważane były za jedne z najlepszych na rynku. Nowy szef osobiście negocjował główne kontrakty. W grupie partnerów współpracujących z IDEA znajdują się tak poważni gracze, jak np. BRE Bank, BOŚ Bank, DnB Nord Bank Polska SA, BZWBK Private Banking, Allianz Bank, Aegon, Nordea, PZU, Open Finance czy Expander i sieć ta cały czas się powiększa. W regionach, których IDEA ma pięć (Północ, Wschód, Zachód, Południe i Centrum), o wyborze firm działających na rynku lokalnym, z którymi nawiązana została współpraca, decydowali lokalni dyrektorzy. Umieli dobrze wykorzystać szerokie uprawnienia, jakie im przyznano, także w dziedzinie samodzielnego gospodarowania budżetami. – Nie należę do managerów, którzy źle się czują, gdy ich podwładni zaczynają dużo zarabiać – śmieje się dyrektor sprzedaży IDEA. – Kiedyś podczas zebrania powiedziałem: „Jeśli agent, który przynosi do firmy biznes jeździ lepszym samochodem niż jego dyrektor oddziału, to dobry znak. Należy zacząć się niepokoić, kiedy jest odwrotnie”. To oczywiście żart i pewien skrót myślowy, ale jest w nim dużo życiowej, sprzedażowej prawdy. Na niepodważalny sukces miała wpływ jakość oferty, współprzygotowanej przez firmę, do której należy IDEA, czyli IDMSA. Trzy fundusze z oferty IDEA TFI – IDEA Stabilnego Wzrostu, IDEA Obligacji oraz IDEA Premium – wypracowały w ubiegłym roku najlepsze stopy zwrotu w swoich kategoriach, co zaowocowało nagrodami przyznawanymi przez „Gazetę Giełdy Parkiet”. Samo Towarzystwo otrzymało prestiżową nagrodę Byka i Niedźwiedzia 2009. „To, w jaki sposób zarządzana jest nasza oferta produktowa daje nam, jako sprzedawcom, duży komfort pracy. Czujemy, że mamy za sobą wysokiej klasy fachowców” – podkreśla T. Kopera. W tej branży dobry PR jest bardzo istotny, więc sukces ten został wsparty kampanią medialną. Z kolei wzrost aktywów aktualnie do poziomu blisko 1,7 mld zł poważnie wzmocnił obraz IDEI jako dużej i wiarygodnej firmy. Zewnętrznym znakiem, że Towarzystwu dobrze się powodzi jest nowy lokal w prestiżowym biurowcu przy warszawskim centrum „Złote Tarasy”. – W czasie kryzysu naszą ofertę oparliśmy na produktach dłużnych, rynek dobrze zweryfikował ten wybór – stwierdza T. Kopera. – Inwestycje w fundusze są zawsze obarczone pewnym elementem ryzyka, a nasze zadanie polega na tym, żeby je minimalizować. Zawsze podkreślam, że klienci muszą być o tym bardzo precyzyjnie informowani. Nasi konkurenci, którzy tworzyli wizje nie mające racjonalnych podstaw, stracili zaufanie inwestorów. Zapłacili za to bardzo wysoką cenę. Sprzedaż musi być etyczna, to prosta prawda, o której nie wszyscy pamiętają. Rola doradcy polega na przedstawieniu wszystkich za i przeciw. Największą premią dla porządnych doradców jest to, że wracają do nich klienci, którzy stracili w okresie kryzysu. Niezłą ochronę przed wahaniami rynku stanowi fundusz parasolowy, w ramach którego klienci mogą przesuwać środki nie płacąc od tego podatku. Składa się na niego 6 z 7 funduszu oferowanych CO LUBI CO LUBI? TOMASZ KOPERA? uważa je jako jedyny dopuszczalny element męskiej biżuterii, dobierany do określonego stroju. Nie tylko nie ma ulubionej marki, ale nie przywiązuje wagi do brandów UBRANIA preferuje styl casual. Na spotkania zakłada garnitur i krawat WYPOCZYNEK skrajnie różny: jazda na motocyklu lub totalne lenistwo. W czasie wakacji wybiera wczasy typu „All Inclusive” w ciepłych krajach. Najbardziej lubi południe Europy KUCHNIA polska, włoska RESTAURACJA „taka, która dowozi jedzenie do domu. Czasem żartuję, że razem z moją narzeczoną najchętniej używamy książki kucharskiej pod tytułem Room Service” SAMOCHÓD koniecznie terenowy, z napędem na cztery koła i w automacie – najlepiej marki Mercedes, Audi lub BMW. Jeździ służbowym volvo XC70 HOBBY motocykle – ma BMW 1200 RT. Jest zapalonym kibicem jednej z drużyn ze stolicy, w której grał jako junior. Ma też uprawnienia sędziego piłkarskiego, sędziował wiele meczów ZEGARKI obecnie przez IDEA TFI. Towarzystwo w ramach dywersyfikacji działalności osiąga znaczące przychody także na dynamicznie rozwijającym się rynku funduszy inwestycyjnych zamkniętych (FIZ). W grupie tej ma zaledwie kilku liczących się konkurentów. Jest to biznes, który ma szanse na znaczący rozwój, a zainteresowanie tego typu produktem z każdym miesiącem jest coraz większe, zarówno ze strony klientów, jak i pośredników. Warta uwagi jest łatwość, z jaką T. Kopera odnalazł się w specyficznym świecie funduszy inwestycyjnych. Wcześniej przez kilka lat pełnił kierownicze funkcje w firmach ubezpieczeniowych. Był najmłodszym – zaledwie dwudziestoczteroletnim – managerem w Nordei. Dyrektorem Departamentu Wspierania Sprzedaży w tej samej firmie został mając 26 lat. Potem, realizując swoje biznesowe i naukowe pasje, trafił do SAS Institute, by po roku znów wrócić do biznesu. Tworzenie jednej z linii biznesowych Towarzystwa Ubezpieczeniowego Europa było fascynującym wyzwaniem. Wymagało jednak wyjazdów z rodzinnej Warszawy do Wrocławia aż 2-3 razy w tygodniu. Choć jest wielkim miłośnikiem motoryzacji – lubi sportową jazdę nie tylko samochodem, ale też motocyklem – po pewnym czasie doszedł do wniosku, że nie może spędzać tyle czasu w drodze. – Jestem rodowitym warszawiakiem, mam tu większość rodziny – podkreśla. – W dodatku… zaliczyłem już kilkanaście punktów karnych, a w moim zawodzie nie da się funkcjonować bez prawa jazdy. Choć dobrze czułem się w Getin Holdingu, przyjąłem propozycję prezesa Piotra Kukowskiego, by przejść do IDEI. Było to dla mnie prawdziwe wyzwanie, związane przede wszystkim ze zmianą branży. Na początku w dyskusji ze współpracownikami, którzy narzekali na różne problemy, stwierdziłem: „Szkoda, że chociaż raz nie spróbowaliście sprzedać ubezpieczenia”. Jeden z kolegów odpowiedział: „No to spróbuj sprzedać fundusz”. Dziś wiem, że miał rację, nie jest to łatwy rynek. PS czerwiec 2010 33 M Borys Stokalski wiceprezes Infovide–Matrix SA INTEGRATOR ROZMOWA Z BORYSEM STOKALSKIM, WICEPREZESEM INFOVIDE–MATRIX SA WIEDZY – Dlaczego spółka Infovide-Matrix zdecydowała się na wprowadzenie modelu CSI? – Implementacja modelu CSI związana była z potrzebą dopasowania formy współpracy do zmieniającego się otoczenia rynkowego. Zmiany zachodzą przede wszystkim w wyniku rosnącego znaczenia informacji, zapotrzebowania na wiedzę oraz innowacyjność produktów i uług w każdym obszarze biznesu. Sytuacja ta sprawia, że klienci firm konsultingowych potrzebują nie tylko wysokopoziomowego doradztwa w zakresie optymalizacji działań czy strategii, ale również oczekują, że firmy konsultingowe staną się partnerami, którzy wdrożą opracowane przez siebie koncepcje i wezmą odpowiedzialność za efekty. Różnorodność funkcjonowania firm, a przede wszystkim konkurencyjność sprawia, że wielu 34 czerwiec 2010 klientom należy dostarczyć rozwiązanie ściśle dopasowane do potrzeb. Nawet jeżeli rozwiązanie zbudowane jest z powszechnie dostępnych komponentów – takich jak aplikacje biznesowe czy znane koncepcje zarządcze – ich ostateczny kształt i sposób integracji jest sprawą swoistą dla strategii firmy czy instytucji. Model CSI pozwala przed wdrożeniem danego rozwiązania dokładnie zbadać potrzeby, zbudować adekwatną do potrzeb koncepcję, a następnie wdrożyć ją implementując właściwe rozwiązania. – Jakie korzyści mają klienci stosujący ten model? – Korzyści wynikające ze współpracy z firmą działającą w oparciu o model CSI polegają, przede wszystkim, na otrzymaniu komplementarnego wsparcia ze strony integratora Fot. Materiały prasowe RYNEK w procesie realizacji projektu – od idei po samo wdrożenie. Firma wpisująca się w model CSI wpisuje się w pojęcie „integratora wiedzy”, który cechuje się doświadczeniem w zakresie usług konsultingowych, w doradztwie biznesowym i usługach wdrożeniowych oraz integracyjnych. W sytuacji, gdy inwestycje IT stanowią coraz częściej składnik projektów z zakresu innowacji biznesowej (Enterprise Innovation) – klasyczny rozdział ról zaczyna przeszkadzać i staje się nieefektywny. Innowacyjne projekty, realizowane w wąskich ramach czasowych typowych dla dzisiejszego biznesu, wymagają twórczego łączenia koncepcji biznesowych i technologicznych. Wdrażanie tych koncepcji wymaga elastycznego procesu pozwalającego na ciągłą synchronizację architektury rozwiązań z rozwojem potrzeb biznesu. – Co przede wszystkim wyróżnia CSI na tle innych modeli biznesowych? – Firmę funkcjonującą w modelu CSI od innych modeli biznesowych wyróżnia kilka podstawowych cech. Po pierwsze, istotną część przychodów tego typu firm – w szczególności z przychodu usług – powinny stanowić projekty o charakterze doradczym. Mały udział w przychodach w tym obszarze jest sygnałem traktowania usług doradczych jedynie jako elementu procesu sprzedaży. Istotna część przychodów firm działających w oparciu o model CSI skupiona jest w budżetach inwestycyjnych klientów – odróżnia to je od firm serwisowych lub outsourcingowych, których działalność jest zazwyczaj elementem wydatków operacyjnych klienta. Firmy CSI budują również rozwiązania dla klientów w oparciu o zasadę „best in class”, dobierając technologie oraz produkty pod kątem specyfiki dobrze rozpoznanego problemu klienta. Odróżnia je to od firm wdrożeniowych, w których znaczna część usług związana jest z wdrażaniem konkretnych rozwiązań. To z kolei zapewnia wysoką specjalizację i efektywność, ale utrudnia prowadzenie obiektywnej działalności doradczej. Firmy CSI nie skupiają się na rozwoju i promocji własnych produktów tak jak to czynią producenci oprogramowania, ale bardziej na doskonaleniu całego procesu związanego z poszukiwaniem najlepszych technologii oraz identyfikacji potrzeb klienta. – Jak pan widzi rozwój CSI w ujęciu lokalnym i globalnym? – Firmy, które decydują się na współpracę z „integratorem wiedzy” oczekują, że wniesie on do ich przedsiębiorstw wartość, która jest składową różnych rozwiązań i doświadczeń pochodzących z rynku międzynarodowego. Wiele firm działających w oparciu o model CSI to międzynarodowe korporacje. W dzisiejszym globalnym środowisku biznesowym, które charakteryzuje się praktycznie nieograniczonym przepływem wiedzy, firmy działające lokalnie mają dostęp do światowych doświadczeń w każdej dziedzinie. Z tego powodu Infovide-Matrix od lat korzysta z wiedzy globalnych firm analitycznych oraz uczestniczy w pracach Cutter Consortium, międzynarodowej firmy analityczno-doradczej specjalizującej się w zagadnieniach związanych z biznesowym wykorzystaniem technologii. Myślę, że największym wyzwaniem dla usługodawców działających w modelu CSI jest zapewnienie klientom wsparcia, które będzie łączyło znajomość biznesu, procesów i organizacji działającej w danej branży, odpowiednich kompetencji i doświadczeń na polu IT oraz skutecznego implementowania międzynarodowych doświadczeń. W dzisiejszym globalnym środowisku biznesowym, które charakteryzuje się praktycznie nieograniczonym przepływem wiedzy, firmy działające lokalnie mają dostęp do światowych doświadczeń w każdej dziedzinie. – Czy CSI możemy określać tylko w ujęciu firm z branży IT, czy jest szansa na wykorzystanie go w innych sektorach? – Model CSI związany jest niewątpliwie ze specyfiką usług IT – jeżeli spojrzymy na informatykę jako szybko zmieniającą się technologię służącą, przede wszystkim, kształtowaniu organizacji, to widać że proces inwestycyjny w obszarze IT jest po prostu fundamentalnym składnikiem procesu zmiany organizacyjnej – a w wielu organizacjach stanowi jej podstawowy zarządczy szkielet. Stąd naturalna potrzeba zwiększenia efektywności tego procesu poprzez eliminację z niego elementów, które nie wnoszą wartości. Dziś w wielu przypadkach (choć nie wszędzie) takim elementem jest separacja pracy koncepcyjnej i implementacyjnej. O ile CSI jako model dotyczy specyficznie usług IT, generalnie podobne myślenie – czyli reorganizacja złożonych procesów zmian tak, żeby konsolidować odpowiedzialność za silnie powiązane decyzje i działania – jest wzorcem postępowania dającym się stosować powszechnie w zarządzaniu organizacjami opartymi na wiedzy. PS czerwiec 2010 35 CSI – od zrozumienia do efektu PRZENIKANIE SIĘ KONCEPCJI BIZNESOWYCH I TECHNOLOGICZNYCH POWODUJE, ŻE MODEL CSI STAJE SIĘ SKUTECZNYM SPOSOBEM WDRAŻANIA EFEKTYWNYCH ROZWIĄZAŃ IT. R ynek IT, mimo ciągłego rozwoju, charakteryzuje się ustalonymi regułami działania oraz stałym wizerunkiem występujących na nim podmiotów. Klienci nauczyli się świadomie wybierać i korzystać z usług i produktów informatycznych, posługując się utartymi stereotypami charakteryzującymi dostawców. W związku z tym znane są również role integratorów, dostawców technologii czy firm doradczych. Za każdą z tych ról stoi obietnica zrealizowania pewnej usługi ściśle powiązanej z działalnością i znaczeniem informatyki w funkcjonowaniu przedsiębiorstwa. Aspekt ten jest istotny z punktu widzenia współpracy pomiędzy dostawcą a klientem. Dla prostych usług kooperacja następuje w momencie, w którym klient przedstawi swoje zamówienie, a dostawca M Model CSI funkcjonuje obecnie w istotnym kontrapunkcie do tradycyjnej oferty zdoła je zrealizować. Nie jest tutaj konieczna specyfikacja warunków realizacji tej usługi, ani tym samym dostosowanie jej do klienta. Obie strony mają daleko idące przeświadczenie, graniczące z pewnością, jaki będzie przebieg i finał współpracy. ODNALEŹĆ WŁAŚCIWĄ WARTOŚĆ Sytuacja wygląda zupełnie inaczej w przypadku konieczności Grzegorz Jędryka Partner w firmie Infovide–Matrix SA. podjęcia przed- 36 czerwiec 2010 sięwzięcia, w którym oczekiwania, korzyści oraz warunki towarzyszące inwestycji dopiero się ujawnią. W związku z tym musi zostać podjęty cały szereg czynności, takich jak określenie wymagań, wybór właściwego rozwiązania, ustalenie warunków zakupu (często w drodze negocjacji) i wreszcie wykonanie konfiguracji, instalacji lub innych działań, które zmierzają do uruchomienia rozwiązania w firmie klienta. Całe przedsięwzięcie powinno być indywidualnie dostosowane do konkretnej sytuacji panującej u zamawiającego, bowiem oczekiwana wartość nie jest określona na starcie również dla samego klienta – musi zatem zostać wyłoniona w toku prac. DOSTOSOWAĆ SIĘ DO POTRZEB RYNKU Powyższej przedstawione przykłady w dużym uproszczeniu oddają możliwe schematy współpracy klient-dostawca. Zrozumiałe jednak wydaje się to, że wraz ze wzrostem wartości oczekiwanej przez klienta rośnie poziom dostosowania usługi. Dobrze dopasowana oferta powinna charakteryzować się takimi parametrami, jak posiadanie wiedzy branżowej (dotyczącej zwłaszcza znajomości przebiegu procesów w przedsiębiorstwie), umiejętność budowy innowacyjnych koncepcji biznesowych czy świadomość potencjału i użycia technologii informatycznych. Nie mniej istotna jest również zdolność do przyjęcia i wywiązania się z odpowiedzialności M RYNEK za przeprowadzenie transformacji biznesowej. Niezbędna jest zatem integracja wiedzy biznesowej, zarządczej i technologicznej. SZTUKA PRZEWIDYWANIA W pojęcie integratora wiedzy wpisuje się model działania stworzony przez firmę analityczną Gartner, określany skrótem CSI (od angielskiego Consulting & Solution Implementation — doradztwo i wdrożenie rozwiąza- nia). Polega on na obserwowaniu rozwoju technologii IT i potencjału biznesowego rynku. Działający zgodnie z modelem CSI integrator stale śledzi aktualne i przyszłe potrzeby klientów, jak również realizuje złożone projekty w zmiennych warunkach biznesowych. Przenikanie się koncepcji biznesowych i technologicznych powoduje, że model CSI zaczyna być jedynym skutecznym sposobem wdrażania efektywnych rozwiązań IT. FIRMĘ FUNKCJONUJĄCĄ W MODELU CSI WYRÓŻNIA KILKA PODSTAWOWYCH CECH: INNOWACYJNOŚĆ – umiejętność budowy nowatorskich koncepcji biznesowych, powiązana z umiejętnością wytworzenia pragmatycznej koncepcji realizacji i integracji technologii informatycznych. SKUTECZNOŚĆ – zdolność przeprowadzania złożonych przedsięwzięć i wdrażania ich w ekosystemie biznesowym klientów. WIEDZA – posiadanie wiedzy branżowej i technologicznej, doświadczenia z realizacji projektów inwestycyjnych, obserwacja trendów innowacji w organizacji i działaniu biznesu, jak również pól zastosowań nowych technologii. ODKRYWANIE NOWYCH OBSZARÓW BIZNESU Model CSI funkcjonuje obecnie w istotnym kontrapunkcie do tradycyjnej oferty, podzielonej wyraźnie na dwie odseparowane sfery: sprawdzonych praktyk zarządczych oraz rutynowych wdrożeń rozwiązań informatycznych. Można stwierdzić, że model ten uosabia podejście, w którym działalność biznesowa wspierana jest za pomocą technologii, która dodatkowo kreuje nowe pola do prowadzenia biznesu. Wyznacza to nową drogę w podejmowaniu przedsięwzięć inwestycyjnych przez klientów, którym przedstawi się ofertę będącą w stanie działać w pełnym łańcuchu innowacji – od koncepcji po wprowadzenie zmiany przynoszącej wymierny efekt ekonomiczny. Grzegorz Jędryka Partner w firmie Infovide–Matrix SA Szkoły wyższe jak przedsiębiorstwa ZAGRANICZNI INWESTORZY CHCĄ KONTROLOWAĆ POLSKIE UCZELNIE. ABSOLWENCI SZKÓŁ MAJĄ BYĆ PRZYGOTOWYWANI, JUŻ W OKRESIE NAUKI, DO PRACY NA KONKRETNYCH, EKSPERCKICH STANOWISKACH. B usiness 2 Universities to nowe pojęcie w Polsce, acz dobrze znane na najlepszych uczelniach świata. Polega ono przede wszystkim na inwestycji w placówki oświatowe firm, głównie technologicznych. Takie działanie ma na celu przede wszystkim wykształcić młodzież kierunkowo przy jednakowych standardach; kierując ją na wybrane przedmioty. Firmy inwestują w centra naukowe, udostępniając studentom najnowsze programy, tak aby nauka niewiele różniła się od tego, z czym będą mieli styczność w pracy zawodowej. Polskie uczelnie techniczne dysponują odpowiednimi możliwościami ze względu na wysoki poziom nauki oraz ogromny potencjał wśród absolwentów. – Na rynku amerykańskim B2U jest znany od przeszło 50 lat, w Polsce pojawił się 5 lat temu – wyjaśnia Jacek Levernes, prezes HP GBC we Wrocławiu.- Największe firmy, jak Google czy HP, rozpoczęły współpracę na tym poziomie. My z kolei aktywnie współpracujemy z władzami miasta, które prowadzą rozmowy ze szkołami wyższymi na temat nowych programów nauczania na uczelniach wrocławskich. Organizujemy kursy z zakresu Excela i SAP oraz wykłady z zakresu praktyki biznesu prowadzone przez managerów HP na uczelniach wrocławskich. Wkrótce rozszerzymy zakres szkoleń o zajęcia z tzw. kompetencji miękkich. Ponadto zagranicznym inwestorom zależy na zmianie sposobu myślenia środowisk akademickich. Chodzi o to, aby uczelnie były traktowane jak przedsiębiorstwa, które mają swoich pracowników i managerów. To ma pomóc w późniejszym życiu zawodowym absolwentów. Tym samym inwestorzy budują automatycznie zaplecze LC kadrowe. czerwiec 2010 37 M RYNEK PO PIERWSZE ENERGIA PIERWSZE DNI MAJA TEGO ROKU BYŁY SZCZEGÓLNIE WAŻNE DLA EUROPEJSKIEGO SEKTORA ENERGII. JERZY BUZEK, PRZEWODNICZĄCY PARLAMENTU EUROPEJSKIEGO I JACQUES DELORS, BYŁY SZEF KOMISJI EUROPEJSKIEJ OGŁOSILI 5 MAJA PROPOZYCJĘ UTWORZENIA EUROPEJSKIEJ WSPÓLNOTY ENERGII (EEC). N ieprzypadkowo dzień wcześniej, 4 maja, w Brukseli został podpisany akt założycielski Central Europe Energy Partners; stowarzyszenia o charakterze non-profit, które zrzesza podmioty gospodarcze, naukowo-badawcze i inne organizacje z Europy Centralnej działające w sektorze energii. Inicjatorzy Europejskiej Wspólnoty Energii (EEC) we wspólnej deklaracji przypomnieli: „Prawie sześćdziesiąt lat temu sześć państw europejskich utworzyło Europejską Wspólnotę Węgla i Stali. Ich celem było zastąpienie konfliktu współpracą, a antagonizmów dobrobytem. Dzisiaj energia nadal jest częścią programów politycznych i gospodarczych, lecz zasady, które gwarantowały równy dostęp do wspólnych zasobów, przestały istnieć. (…) Europa potrzebuje silniejszej, głębszej wspólnej polityki w sektorze energii. Polityki, która zapewni dostęp do energii po rozsądnych i stabilnych cenach, pozwoli utrzymać konkurencyjność naszego przemysłu i będzie wspierać trwały rozwój oraz stworzenie społeczeństwa niskoemisyjnego. Polityki, która pobudzi inwestycje, otwierając przyszłe możliwości biznesowe oraz gwarantując bezpieczeństwo dostaw energii dla wszystkich Europejczyków”. J. Buzek i J. Delors podkreślili, że tworzenie europejskich rynków w sektorze 38 czerwiec 2010 energii musi się opierać na zmodernizowanej, obejmującej całą Europę sieci energetycznej. Należy zdywersyfikować koszyk energetyczny polegając w większym stopniu na odnawialnych źródłach energii oraz zwiększając inwestycje w badania i rozwój w dziedzinie nowych, zielonych technologii. Wydajność energe t yc z n a , zarówno w procesie produkcji, jak i końcowego wykorzystania, powinna być kluczowym elementem polityki w sektorze energii i wspomagać zmiany przyzwyczajeń konsumentów. Unia Europejska musi mówić jednym głosem w stosunkach z partnerami zewnętrznymi, zarówno z producentami, jak i krajami tranzytowymi. Pozwoli to w razie potrzeby na skoordynowane zakupy energii. W perspektywie długoterminowej, jeżeli UE zagrozi poważny Janusz Luks, prezes CEEP kryzys w sektorze energii, kraje członkowskie muszą dysponować wspólnymi rezerwami strategicznymi. Zanim zostaną wypracowane szczegółowe rozwiązania dotyczące EEC, odbędą się liczne konsultacje z ekspertami oraz przedstawicielami nauki i przemysłu. Będzie to okres szczególnie intensywnej pracy unijnych lobbystów. Przedstawiciele krajów, które jako pierwsze weszły do Unii, wiedzą, jak się poruszać w gęstwinie zależności, czyj głos się liczy, kogo należy przekonać do swoich racji. Tymczasem u nas mało kto pamięta, że 75 proc. rozwiązań prawnych powstaje w Brukseli, a tylko 25 proc. lokalnie w krajach członkowskich. Ilustruje to, jak ciężar istotnych decyzji przenosi się z poszczególnych państw do Komisji Europejskiej. Rośnie z kolei rola korporacji, które niejednokrotnie potrafią bardziej skutecznie zadbać o interesy energii. A przecież łączy nas tak wiele. Mówiąc jednym głosem, moglibyśmy przekonać UE do wielu ważnych rozwiązań. Przedstawiciele Europy Centralnej zgłaszają zastrzeżenia zbyt późno, zwykle na etapie głosowania w Parlamencie Europejskim. Reprezentanci „Starej Europy” traktują to niejednokrotnie jako przejaw nieodpowiedzialności, ponieważ w strukturach UE proceduje się zupełnie inaczej. Każdą ustawę poprzedza długi proces konsultacji. Najpierw wypowiadają się prominentni członkowie think tanków i eksperci, potem przedstawiciele stowarzyszeń branżowych i korporacji. Na każdym etapie prac przewijają się świetnie przygotowani lobbyści. CEEP chce odegrać istotną rolę w inicjowaniu oraz opiniowaniu dyrektyw unijnych. Jednocześnie będzie prowadziło prace analityczne, stając się wyrazicielem poglądów swoich członków Nowe państwa członkowskie UE nie potrafiły dotychczas wypracować wspólnego stanowiska w najważniejszych kwestiach dotyczących sektora energii. A przecież łączy nas tak wiele. obywateli określonego kraju niż przedstawiciele władz. Około 2000 firm ma w Brukseli własne przedstawicielstwa, które demonstrują wielką skuteczność w dziedzinie lobbingu. Dla porównania – Polska ma tylko 17 lobbystów. – Nasz podstawowy cel to wspieranie procesów integracji sektora energii w Europie Centralnej – informuje Janusz Luks, prezes nowo powstałego Central Europe Energy Partners (CEEP). – Nowe państwa członkowskie nie potrafiły dotychczas wypracować wspólnego stanowiska w najważniejszych kwestiach dotyczących sektora z Europy Centralnej. Inicjatywa założenia stowarzyszenia powstała w Polsce, a jego członkami-założycielami zostały: Polskie Forum Akademicko-Gospodarcze, Grupa LOTOS S.A., Energa S.A., Jastrzębska Spółka Węglowa S.A. oraz Kulczyk Investments S.A. – Warto podkreślić otwarty charakter CEEP – mówi Paweł Olechnowicz, prezes Grupy Lotos i pierwszy przewodniczący Rady Dyrektorów CEEP. – Wiele firm z Europy Środkowej wyraziło zainteresowanie przystąpieniem do organizacji. Idea powołania CEEP trafiła na podatny grunt, ponieważ priorytetem większości prezydencji w UE są sprawy związane z bezpieczeństwem w sektorze energii. Stowarzyszenie ma ambitne plany. Bardzo szeroki jest zakres zagadnień, jakimi zamierza się zajmować: nośniki energii, takie jak węgiel, gaz, ropa naftowa, paliwa odnawialne, energia jądrowa, a także konektory gazowe, sprawy związane z ropą naftową i paliwami, mostami energetycznymi, gazami cieplarnianymi, magazynowaniem gazów, ropy i paliw. Założyciele stowarzyszenia stawiają na dużą aktywność w Brukseli; spodziewają się, że już pod koniec roku będzie można odnotować pozytywny wpływ działalności CEEP. Warto podkreślić, że niektóre z rozwiązań obecnie forsowanych w UE może negatywnie wpłynąć na tempo rozwoju gospodarcznego w Europie Centralnej. Kluczowa sprawa to normy emisji CO2. Krajów nadganiających wieloletnie zaniedbania w rozwoju przemysłowym nie można traktować tak samo, jak państwa wysoko rozwinięte. Kolejny przykład to sprawa węgla, który został mianowany głównym sprawcą problemów z CO2. Jest to stanowisko dalekie od obiektywizmu, zwłaszcza w kontekście ropy naftowej i gazu, które nie budzą podobnego ostracyzmu. Krótko mówiąc, Niemcy stać na zamkniecie kopalni węgla, ale nas już nie. W dodatku wysokie standardy w sektorze energii, które narzuciła sobie UE, powodują, że firmom europejskim coraz trudniej konkurować z wytwórcami z Azji lub USA. I w tym przypadku największe problemy ma Europa Centralna. Tak więc możliwość zadbania o interesy firm z naszej części Europy na etapie tworzenia nowych rozwiązań unijnych to dziś wyzwanie najwyższej rangi. CEEP chce wspierać inicjatywy UE z uwzględnieniem interesów regionu Europy Centralnej i przyczyniać się w ten sposób do harmonijnego pogodzenia interesów całej UE. Możliwe, że CEEP przetrze szlak dla kolejnych stowarzyszeń branżowych z Europy Centralnej. CE czerwiec 2010 39 M RYNEK AB wprowadzi Hyundai IT do Polski FIRMA ROZSZERZA DZIAŁALNOŚĆ W UE S półka AB z Wrocławia podpisała umowę z firmą Hyundai, na mocy której wprowadzi telefony komórkowe oraz aparaty południowokoreańskiego koncernu. Kanał sprzedaży poza Polską dotyczy również Czech i Słowacji. Strategia wrocławskiej spółki od niedawna obejmuje sprzedaż wszystkich produktów z zakresu technologii użytkowej. W ofercie dystrybutora znajdą się m.in. telefony dual sim oraz komórki dla osób starszych. Firma Hyundai rozszerza swoją działalność na europejskim rynku. – Sprzedaż powierzamy profesjonalistom doświadczonym w handlu tego typu produktami. Dzięki rozbudowanej sieci partnerów współpracujących z AB wiele firm uzyska łatwy dostęp do naszych produktów. Będą one dostępne na terenie Polski, Czech i Słowacji – powiedział Christian Kirchner, Managing Director Hyundai Technologies. Hyundai Technologies należy do giganta Hyundai Corporation. Powstał w 2009 r. i specjalizuje się w produkcji taniej elektroniki użytkowej, głównie aparatów fotograficznych oraz telefoLC nów komórkowych. Netii akwizycji ciąg dalszy NASTĘPNY BĘDZIE DIALOG I EXATEL? M irosław Godlewski, prezes Netii poinformował o gotowości przejęcia dwóch spółek. W kręgu zainteresowań firmy kierowanej przez Godlewskiego jest Dialog, należący obecnie do KGHM, oraz Exatel, wchodzący w skład grupy PGE. Według prezesa, spółka jest w stanie operacyjnie i finansowo zrealizować fuzje. W sprawie Exatel rozpoczęły się już rozmowy, jednak żadna ze stron nie podaje jeszcze konkretnych terminów i sum. Wiadomo jednak, że Exatelem jest zainteresowanych kilka dużych podmiotów. W sprawie Dialogu obecnie nic nie wiadomo. Netia w ten sposób realizuje swoją strategię poprzez akwizycje. Według obecnych właścicieli dostawców usług telekomunikacyjnych, spółka reprezentowana przez Mirosława 40 czerwiec 2010 Godlewskiego jest jednym z poważniejszych inwestorów, którzy realnie są zainteresowani akwizycją. Przypomnijmy, że Netia osiągnęła niespodziewany sukces po przejęciu telefonii Tele2, której kupno w znaczący sposób wpłynęło na wyniki finansowe operatora telekomunikacyjnego. Wówczas operator kupił Tele2 za 105,8 mln zł, zaś prognozy mówiły o poprawieniu przychodów netto na poziomie 40 proc. Wartość EBITDA Exatela wzrosła o ponad 30 proc. w stosunku do roku 2008, osiągając wartość 153 mln zł, zaś przychody wyniosły 550 mln zł. Z kolei Dialog posiada obecnie ponad 660 tys. klientów indywidualnych, z czego blisko 154 tys. klientów korzysta z usług Internetu szerokopasmowego. Leszek Cieloch Mirosław Godlewski, prezes Netii. 1,6 mld euro do wykorzystania dzięki ustawie S enat uchwalił w końcu ustawę o wspieraniu rozwoju usług i sieci telekomunikacyjnych. Pozwoli to na pełne wykorzystanie przez samorządy terytorialne funduszy unijnych, na które przeznaczono 1,6 mld euro. Ustawa umożliwia budowę sieci szerokopasmowych, jak również budowę społeczeństwa informacyjnego. Dotychczas prawo było na tyle skomplikowane, że większość beneficjentów rezygnowała ze starania się o fundusze z uwagi na niejasne warunki ich przyznawania. Ustawa przyjęta 7 maja to reguluje. Wśród najważniejszych uregulowań można wymienić: wprowadzenie wprost możliwości realizowania przez jednostki samorządu terytorialnego działalności telekomunikacyjnej Roszady w Asseco Central Europe CO DALEJ ZE SLOVANET? W ładze Asseco Central Europe (ACE), spółki wchodzącej w skład Asseco Poland, nie wykluczają sprzedaży swoich udziałów ze słowackiej spółki Slovanet oraz austriackiej firmy Uniquare. Zarząd spółki nie podjął jeszcze ostatecznej decyzji, jednak patrząc na wyniki finansowe obu spółek taki scenariusz jest możliwy. Produkty austriackiego Uniquare nadal są w sferze zainteresowań ACE, jednak wynik finansowy powoduje prawdopodobieństwo wyjścia z inwestycji. Podobnie sprawa się ma ze Slovanetem. W I kwartale przychody Slovanet spadły o 5 proc., do 6,58 mln euro a zysk netto o 6 proc., do 282 tys. euro. Zarząd liczy jednak, że wynik skonsolidowany za cały rok będzie dodatni. Asseco Central Europe miał 1,45 mln euro skonsolidowanego zysku netto przypisanego akcjonariuszom jednostki dominującej w I kw. 2010 roku wobec 2 mln euro zysku rok wcześniej. Backlog spółki jest bardzo zadowalający. Obecnie zakończyły się rozmowy z firmą Datahouse na budowę data center. Budowę centrum danych ma zrealizować właśnie Asseco CE wraz z Asseco Systems. Wartość tej umowy to blisko 40 mln euro. LC Konflikt Nokii z Apple EKSPERCI WIESZCZĄCY SĄDOWY KONFLIKT POMIĘDZY DWOMA GIGANTAMI, APPLE I NOKIĄ, DOCZEKAŁY SIĘ ROZPRAWY. iński koncern pozwał w stanie danych o lokalizacji” oraz o „zwiększaWisconsin firmę Apple, która nie sprawności i zmniejszanie rozmiamiała wykorzystać w iPhone rów anteny”. Według specjalistów, taka i iPadzie technologie zastrze- reakcja Nokii wynika ze spadku sprzeżone przez Finów. Jest to już daży jej produktów oraz nacisków ze druga sprawa o łamanie patentów przez strony konkurentów, zwłaszcza Apple. Apple. Wcześniej Nokia pozwała ame- Nokia do niedawna była realnym liderykanów o wykorzystanie technologii rem światowym w produkcji telefonów GSM, UMTS i WLAN. Tym razem Fino- komórkowych. Sytuacja jednak się zmiewie oskarżyli Amerykanów o wykorzy- niła po wprowadzeniu m.in. iPhone’a, stanie technologii „ulepszonego przesy- który kolejno zdominował rynek amełania głosu i danych”, „wykorzystywania rykański, azjatycki oraz europejski. LC F oraz określenie podstawowych reguł interwencji jednostek samorządu terytorialnego na lokalnym rynku telekomunikacyjnym bez zakłócania konkurencji; ułatwienia w zakresie lokalizacji szczególnej formy inwestycji, jaką są regionalne sieci szerokopasmowe oraz znaczne ułatwienia na poziomie miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego. LC Ventryx zostanie przejęty przez ABB za 1 mld USD S półka ABB zdecydowała o kupnie firmy Ventryx od Vista Equity Partners za 1 mld USD. Przejęcie spółki ma umocnić ABB jako lidera w produkcji oprogramowania do zarządzania sieciami energetycznymi. Ventryx ma w swojej ofercie oprogramowanie obejmujące: zarządzanie zasobami, zarządzanie pracą w terenie, zarządzanie ryzykiem i obrotem energii, zarządzanie energią i wykonywanie analiz. Wiadomo, że po fuzji spółka zostanie połączona z działem Systemów Energetyki ABB. Według władz koncernu ABB, klienci będą mieli obecnie pojedynczego dostawcę informatycznych platform technologicznych obejmujących swoim zasięgiem całe przedsiębiorstwo oraz systemów automatyki dla energetyki. Ventryx z siedzibą w Atlancie zatrudnia 900 osób w 40 krajach na całym świecie, zaś obroty w 2009 r. wyniosły LC 250 mln USD. czerwiec 2010 41 MANAGER ANDRZEJ JASKULSKI, PREZES ASSECO SYSTEMS PO PRACY GABINET PREZESA ASSECO SYSTEMS W BIUROWCU NA WARSZAWSKIEJ OCHOCIE MÓGŁBY NALEŻEĆ DO SZEFA AGENCJI FOTOGRAFICZNEJ. NA ŚCIANACH WISI MNÓSTWO ZNAKOMITYCH, PROFESJONALNYCH ZDJĘĆ Z RÓŻNYCH CZĘŚCI ŚWIATA. F otografia umożliwia mi pełen relaks, oderwanie od problemów – mówi Andrzej Jaskulski. – Tajemnica dobrego zdjęcia to nie tylko światło i świetny kadr. Tkwi ona również w koncentracji, która pozwala skupić się na tym, co najważniejsze. Uważam, że tego rodzaju pasja może być bardzo pomocna dla managera. Był w moim życiu okres, gdy nie potrafiłem przestać myśleć o pracy. Wracając późnym wieczorem do domu rozmawiałem z rodziną, ale jednocześnie analizowałem zagadnienia biznesowe. Dziś wiem, że to niewłaściwa droga. Trzeba umieć sobie samemu powiedzieć: stop. Umiejętność odreagowania kwestii zawodowych powoduje, że następnego dnia znajdujemy znacznie lepsze rozwiązania. Zainteresował się fotografią mając 12 lat. Razem z kolegą dokumentował wszystkie szkolne wydarzenia. Także i dziś bez problemu obsłużyłby zestaw do tradycyjnego wywoływania zdjęć. Na dalekie wyprawy, oprócz wysokiej klasy kamery cyfrowej, zabiera tradycyjny aparat. Jest wierny systemowi Canona, dokupuje kolejne profesjonalne obiektywy. Publikuje swoje prace w Internecie, 42 czerwiec 2010 jest też aktywnym uczestnikiem specjalistycznych forów, na których spotykają się miłośnicy fotografii z całego świata. Nie porzucił swej fotograficznej pasji, choć od czasu ukończenia studiów zawsze pracował znacznie więcej niż inni. Jako początkujący inżynier telekomunikacji trafił do jednego z najnowocześniejszych zakładów epoki gierkowskiej – Polkoloru w Piasecznie. Został rzucony na głęboką wodę – do działu utrzymania ruchu. Wyspecjalizował się w egzotycznej wówczas dziedzinie cyfrowych systemów kontrolno-pomiarowych. W związku z tym, że nikt nie mógł go zastąpić, nierzadko w środku nocy przyjeżdżał po niego Żuk z zakładu, bo tylko on był w stanie usunąć awarię. W Polkolorze poznał Jacka Papaja, który kilka lat później został jednym z liderów i twórców polskiego rynku IT. Konsekwencją tej znajomości była praca w pierwszej komputerowej firmie J. Papaja. Najpierw na pół etatu, ponieważ Polkolor nie zgadzał się na zakończenie umowy. – Przez cały tydzień kończąc pracę w jednej firmie, zaczynałem ją w drugiej – opowiada A. Jaskulski. – Po wielu staraniach udało mi się przejść w Polkolorze na pół etatu, ale u Jacka Pa- paja dostałem automatycznie cały etat. W Comp SA przeszedłem całą ścieżkę kariery – od szefa serwisu do dyrektora generalnego. Wiele się również nauczyłem. Był to okres gwałtownego rozwoju branży komputerowej w naszym kraju. Po kilku latach doszedłem do wniosku, że nie będę tylko odcinać kuponów od sukcesu. Powiedziałem Jackowi Papajowi, że w ciągu roku będę chciał zmienić pracę. Nie tylko zrozumiał moją decyzję, ale udzielił mi wsparcia. To wyjątkowa postawa, bardzo go za to szanuję. Kolejnym przystankiem na drodze kariery był Sun Microsystems. Jak sam podkreśla, dogłębnie poznał tam zasady działania międzynarodowej firmy, ze wszystkimi jej plusami, ale też minusami. Proces rekrutacji był kilkumiesięczny, w końcu na placu zostało dwóch kandydatów, a po rozmowie z szefami już tylko jeden… LUDZIE M Tajemnica dobrego zdjęcia to nie tylko światło i świetny kadr. Tkwi ona również w koncentracji, która pozwala skupić się na tym, co najważniejsze. czerwiec 2010 43 M LUDZIE CO LUBI? CO LUBI ANDRZEJ JASKULSKI? sportowe Breitling i Omega, klasyczny Patek PIÓRA Montblanc UBRANIA styl włoski, marki – Prada, Armani, D&G, ale i krajowe – ważne, by czuł się w nich dobrze. Ze względu na duży wybór i różnicę cen, garnitury kupuje raczej w USA WYPOCZYNEK aktywny. Był kiedyś wioślarzem, nadal lubi sporty wodne, zwłaszcza żeglarstwo. Jeździ na rowerze. Zimą – narty. Lubi ciepłe kraje, ale docenia urodę północy, np. norweskich fiordów czy wysokich Alp KUCHNIA włoska, bardzo lubi sam gotować „wszystko z polędwicy oraz ryby”. Uważa, że sztuka kulinarna to twórcza dziedzina SAMOCHÓD służbowe BMW X5: bezpieczne i wygodne HOBBY fotografia, muzyka, sport ZEGARKI Praca w Sun Microsystems było pasmem sukcesów. Biznes urósł dwudziestokrotnie. Powstał znakomity, zmotywowany zespół. I pewnie byłoby tak do dziś, gdyby na stanowisku country managera nie pojawiła się businesswoman, której wydawało się, że wszystko wie najlepiej. Zaczęła od restrukturyzacji, nie biorąc pod uwagę tego, że polski oddział miał najwyższą efektywność. – Przez pewien czas podpisywałem zwolnienia i z oczu ciekły mi łzy – wspomina prezes. – Decyzja o cięciach zespołu nie miała uzasadnienia biznesowego. Stwierdziłem, że tak dalej być nie może. Zadzwoniłem do szefowej. Składając dymisję powiedziałem: „Dalej radź sobie sama. Kiedyś zapłacisz za te błędy”. Niedługo potem okazało się, że miałem rację. Po rezygnacji znalazłem się w stanie dziwnego zawieszenia. Przez rok obowiązywał mnie zakaz konkurencji. Dostawałem całą pensję i po raz pierwszy w zawodowym życiu miałem mnóstwo czasu dla siebie. Ukończyłem Executive MBA University of Illinois i Uniwersytetu Warszawskiego. Mogłem wrócić do młodzieńczego hobby – znów wzią- 44 czerwiec 2010 łem do ręki gitarę, co po jakimś czasie zaowocowało wspólnymi koncertami bluesowymi z kolegami managerami. Już po dwóch miesiącach przymusowych wakacji zaczął odbierać telefony z propozycjami pracy. Przyjął ofertę Holendra, właściciela CompFort Meridian. Kilka dni później, a właściwie kilka dni za późno, spotkał Adama Górala, prezesa Asseco. Rozmowa ta wytyczyła kolejny etap kariery A. Jaskulskiego, ponieważ po 4 latach szefowania CompFortowi, trafił jednak do korporacji Asseco. – Z prezesem Adamem Góralem znaliśmy się od wielu lat. Myślę, że każdy manager z branży IT z podziwem i niedowierzaniem patrzył na kolejne etapy rozwoju Asseco. Jest to jedyny na polskim rynku przypadek konsekwentnej realizacji wizji, która doprowadziła do powstania prawdziwej korporacji. Dziś Asseco jest jedną z najpoważniejszych firm w Europie i z powodzeniem ściga się z liderami branży. Jestem przekonany, że jednym z kluczy do sukcesu jest sposób motywowania managerów, którzy mają ogromny zakres samodzielności. Jesteśmy rozliczani według genialnie pro- stego schematu „profit and loss”. Aż 70 proc. mojej pensji zależy od realizacji planów. A że wyniki mamy bardzo dobre... Czy można lepiej związać kadrę zarządzającą z firmą? Kolejny element sukcesu korporacji to umiejętność zachowania balansu między kosztami a przychodami. W tej branży szczególnie ważna jest polityka kadrowa. Trzeba umieć dopasować stan zatrudnienia do planowanej realizacji zleceń. Nie można więc zwolnić wysokiej klasy specjalistów, gdy kończy się okresowy kontrakt, ponieważ po uzyskaniu kolejnego trzeba by było na nowo kompletować zespół. Asseco rośnie przejmując kolejne firmy. Powoduje to konieczność dopasowywania i optymalizacji dużych grup pracowników. Ktoś zauważył, że Asseco działa według podobnego schematu jak USA – czyli z sukcesem integruje różne kultury. Procesy te są szczególnie dobrze widoczne w Asseco Systems, choćby ze względu na szeroki zakres realizowanych kontraktów. Słowem – prezes Jaskulski także i w tej firmie ma niewiele czasu na ulubione fotografowanie. Piotr Cegłowski M LUDZIE Nominacje zmiany kadrowe Najmłodszy szef Fiata KIEROWNICA FIATA ZNÓW ZNALAZŁA SIĘ W RĘKACH RODZINY ZAŁOŻYCIELI. W SWOJE RĘCE WZIĄŁ JĄ JOHN ELKANN, POTOMEK ZAŁOŻYCIELI FIRMY. U rodzony w Ameryce wnuk zmarłego siedem lat temu Gianniego Agnelliego jest najmłodszym przewodniczącym rady nadzorczej w historii koncernu. Ze stanowiska ustąpił Luca Cordero di Montezemolo, który nadzorował motoryzacyjny interes od 2004 r., po śmierci Umberto Agnellego. Nie ma w tym żadnego przypadku – 34-letni Elkann szykowany był na następcę tronu od lat. Już 12 lat temu, w trakcie studiów, poznawał firmę od dołu, praktykując incognito najpierw w zakładzie w Birmingham, a później w Tychach. Po ukończeniu turyńskiej politechniki, za sprawą Jacka Welcha, przyjaciela dziadka, rozwijał skrzydła w firmie General Electric. Kiedy Montezemolo stanął na czele firmy, spadkobierca rodzinnej fortuny został jego zastępcą. W 2004 r. wziął ślub z włoską księżniczką, kontynuując rodzinną tradycję arystokratycznych małżeństw. O przywiązaniu do motoryzacyjnych wartości świadczył tort pięciometrowej długości ozdobiony czekoladowymi miniaturami modelu Cinquecento, którego popularność przebił dopiero odświeżony po latach Fiat 500. John Elkann nie jest bon vivantem rozkoszującym się urokami bogatego życia. Uważany jest za osobę niezwykle inteligentną, nieco nieśmiałą, ale doskonale wiedzącą, co robić. Od dwóch lat szefuje radzie nadzorczej holdingu Exor kontrolowanego przez rodzinną firmę Giovanni Agnelli & C., skupiającego rozległe aktywa rodzinne. Poza grupą Fiata są to udziały m.in. w klubie Juventus, Cushman & Wakefield działającej na rynku nieruchomości, czy w Banca Leonardo. Teraz dziedzic fortuny ma dbać o rodzinną potęgę, w szczególności realizując strategię Fiata. Firma nadspodziewanie dobrze przeszła przez ubiegły, kryzysowy rok John Elkann i pierwszy kwartał 2010 r., ale w kwietniu zanotowała ostry spadek sprzedaży w Europie i udziałów we włoskim rynku. John Elkann ma o co walczyć, tym bardziej że strategia zakłada znaczne zwiększenie produkcji i inwestycje głównie we włoskich zakładach. To ostatnie to zła wiadomość dla tyskiego zakładu, który straci Pandę, a dostanie Lancię Ypsilon, co oznacza drastyczne zmniejszenie produkcji. I choć nowy szef zaliczył polski epizod w Tychach, na sentyment nie ma co liczyć. CTL Logistics przełożył zwrotnicę FIRMA CTL LOGISTICS KIEROWANA PRZEZ KRZYSZTOFA SĘDZIKOWSKIEGO ZOSTAŁA ZRESTRUKTURYZOWANA I W UBIEGŁYM ROKU OGŁASZAŁA SUKCESY. TERAZ JEDNAK O JEJ LOS TROSZCZY SIĘ JACEK BIECZEK. S półka jeszcze niedawno zwiększała udziały w rynku, biła rekordy przewozowe i stała się liderem wśród przewoźników prywatnych. Czuwał nad nią Krzysztof Sędzikowski, manager z długim i bogatym CV. W firmie pracował od 2006 r., a po jej przejęciu przez fundusz Bridgepoint, ponad dwa lata temu został prezesem. To posada, do której przywykł w przeszłości. Kierował takimi spółkami, jak KGHM Polska Miedź, Creditanstalt SCG Fund Management, Pfleiderer, Frantschach Świecie, Boryszew i Impexmetal, w wolnych chwilach oddając się wędkarstwu i muzyce. Niedawno, mimo prezentowanych wcześniej osiągnięć, coś się zmieniło. Prezes zrezygnował, a jeszcze ciepły fotel zajął Jacek Bieczek, z Grupą CTL związany od lat. Jacek Bieczek Najwyraźniej właściciele postanowili wypróbować fachowca od transportu i logistyki. Jacek Bieczek zarządzał spółkami CTL Maczki-Bór (w przeszłości szefował Kopalni Piasku Maczki-Bór i przeprowadził jej prywatyzację) oraz CTL Train. W branży należy do pionierów, którzy rozruszali prywatnych przewoźników kolejowych i stworzyli konkurencję Grupie PKP, przede wszystkim PKP Cargo. Teraz ma wzmocnić CTL Logistics i zadbać o jej rentowność. W I kwartale spółka oddała koszulkę lidera prywatnych przewoźników firmie Lotos Kolej, a tonaż przewożonego ładunku spadł o 15 proc. w porównaniu z I kwartałem 2009 r. Obok PKP Cargo pojawił się kolejny groźny konkurent – DB Schenker Rail. Nowy szef CTL Logistics będzie miał okazję potwierdzić swoje umiejętności, podkreślane w zawodowym życiorysie. czerwiec 2010 45 M LUDZIE SZKOŁA ŻYCIA DELIKATNA BLONDYNKA STOI NA MASZYNIE DRUKARSKIEJ I PRZEMAWIA DO PRACOWNIKÓW, KTÓRZY MOGLIBY BYĆ JEJ OJCAMI, A NAWET DZIADKAMI. UZASADNIA KONIECZNOŚĆ REDUKCJI ZAROBKÓW O 40 PROC. ZEBRANI, PO BURZLIWEJ DYSKUSJI, PRZYJMUJĄ ARGUMENTACJĘ MŁODZIUTKIEJ SZEFOWEJ KADR. T o jeden z licznych nietypowych epizodów w karierze zawodowej Joanny Makowieckiej – dziś członka zarządu, a zarazem dyrektora pionu zarządzania kadrami w giełdowej spółce Budimex SA. W gronie około 100 managerów jest jedyną kobietą. W dodatku branża budowlana, w której obecnie działa, posługuje się dosadnym językiem, a reguły postępowania obowiązujące na rozrzuconych po całym kraju budowach od dawien dawna ustalają twardzi faceci. – Przeszłam twardą szkołę w kilku firmach, więc potrafię znaleźć wspólny język z niemalże każdym pracownikiem – podkreśla J. Makowiecka. – Bardzo wcześnie zaczęłam pracować. Silnie wspierała mnie w tym mama, która zajmowała wysokie stanowiska, m.in. zarządzała polskim i rosyjskim zakładem Frito Lay w koncernie Pepsico. Rodzice bardzo wcześnie zaczęli uczyć mnie i brata samodzielności. Wysyłając nas za granicę, planowali np. podróż z wieloma przesiadkami. Zachęcili mnie do wyjazdu na rok do Stanów Zjednoczonych, gdzie chodziłam do szkoły średniej. Myślę, że mogą być usatysfakcjonowani z efektów swych starań: oboje kontynuujemy tradycje managerskie, z tym, że brat zdecydował się na karierę w USA. Jak żartobliwie wspomina pani Joanna, jej pierwszy minibiznes polegał na sprzedaży zabawkowych samolotów przed warszawską Halą Mirowską. Z kolei pierwsze doświadczenia z zarządzaniem to stanowisko przewodniczącej klasy. Funkcję tę łączyła z niestandardowym punkowym strojem, który budził sprzeciw nauczycieli w elitarnym liceum. 46 czerwiec 2010 Podczas studiów w Wyższej Szkole Zarządzania i Marketingu podjęła pracę w firmie Mondi Packaging, w charakterze asystenta szefa produkcji. Do jej zadań należało rozliczanie efektywności maszyn poligraficznych. Ze względu na znakomitą znajomość języka pełniła też funkcję tłumaczki szefa, Anglika. Już wtedy zainteresowały ją zagadnienia HR. Gdy szefowa działu personalnego przeszła na urlop macierzyński, zaczęła pełnić jej obowiązki. Nie było łatwo przejąć całość zagadnień w ciągu miesiąca. Nowy szef, tym razem Węgier, zaproponował 21-letniej studentce stały kontrakt. Odmówiła, ponieważ wiedziała, że jej poprzedniczka zamierza wrócić na swoje miejsce. A poza tym kusiło ją wyzwanie w postaci większych organizacji. I tak trafiła do Japan Tobacco, po to, by poznać zasady działania korporacji. Następnie przyjęła pierwszą propozycję, jaką złożyła jej agencja headhunterska i objęła stanowisko dyrektora personalnego w Uniprom SA. – Zaliczyłam trzy lata zarządzania kryzysowego – wspomina J. Makowiecka. – Dla managera o zacznie większym doświadczeniu mogłoby to być źródło potężnego stresu. Przez pewien czas prowadząca 2 drukarnie firma walczyła o utrzymanie się na rynku. Trzeba było ciąć koszty, obniżać wynagrodzenia. Prawdziwy dramat zaczął się podczas redukcji. Zatrudnieni – w większości z wieloletnim stażem – nawet nie chcieli słyszeć o zmianie pracy i moż- liwości zdobycia innych kwalifikacji. Robili co mogli, żeby utrzymać zakład przy życiu. Wielu z nich miało wysokie kwalifikacje, lecz nie potrafili szukać ulepszeń, zwiększać wydajności. Największym wstrząsem były dramaty osobiste niektórych ludzi, którzy nie widzieli dla siebie żadnej szansy poza drukarnią. Poczucie obowiązku spowo- Przeszłam twardą szkołę w kilku firmach, więc potrafię znaleźć wspólny język z niemalże każdym pracownikiem. dowało, że zostałam niemalże do końca na tonącym okręcie, wspomagając syndyka w likwidacji biznesu. Kolejny etap też nie należał do łatwych. J. Makowiecka rozpoczęła pracę w TP SA prowadząc sprawy HR w pionie (Business Unit) zatrudniającym 5 tys. osób. I tym razem musiała przeprowadzić restrukturyzację, w ramach której zwolniono najpierw około 1 tys., a potem 600 osób. Pracownikom proponowano możliwość przekwalifikowania się. Ale czy z wieloletniej księgowej może być dobry handlowiec? Tym razem pani Joanna przekonała się, na czym polega praca na najwyższych obrotach w korporacji zmieniającej strukturę organizacyjną. Siedziała w biurze przez cały tydzień, rzadko kończąc pracę przed godz. 21. „Była to karuzela, która nigdy nie zwalnia” – wspomina. Po kilkunastu miesiącach ogłoszono nową zmianę. Tym razem kierowała HR w Dywizji Usług dla BIZNESU BIZNES KOBIE T TA U A KOBIE Domu, a następnie również Dywizji Usług dla Biznesu. Miała trzech szefów, którzy chcąc nie chcąc musieli dopasować terminy spotkań swoich zespołów w taki sposób, żeby mogła brać w nich udział. To jeden z ciekawszych okresów w karierze zawodowej – wspomina – i szansa współpracy z profesjonalistami w każdej dziedzinie biznesu. I znów zadzwonił head hunter. Tym razem z propozycją ze zdominowanego przez mężczyzn Budimexu. Początkowe wątpliwości rozwiały dwa spotkania. Pierwsze z Dariuszem Blocherem – wówczas prezesem Budimex Dromex (w ramach Grupy Budimex), dziś prezesem Grupy Budimex. Drugie z Hiszpanami, reprezentującymi głównego udziałowca firmy – Ferrovial. Wyzwanie było ciekawe i wreszcie nie łączyło się z niewdzięcznymi zadaniami. Firma wchodziła w okres dynamicznego rozwoju. Liczba kontraktów wzrosła pięciokrotnie. Budimex zaczął wypłacać imponujące dywidendy – za rok 2008 – 149 mln zł, za 2009 r. – 178 mln zł. – Nowe zlecenia oznaczają stały proces rekrutacji – stwierdza J. Makowiecka. – W tej silosowej branży wcale niełatwo znaleźć na rynku inżynierów, chociaż będąc liderem rynkowym oferujemy bardzo konkurencyjne płace i warunki zatrudnienia. Nasza długofalowa inwestycja w ludzi buduje zaangażowanie i tak pożądaną lojalność. Efektem jest chociażby niska rotacja, co jest dużym sukcesem na tak bardzo rozgrzanym rynku. J. Makowiecka jako członek zarządu odpowiada w Budimeksie nie tylko za HR, ale też za administrację i komunikację zewnętrzną i wewnętrzną. Skala zadań i tempo pozwalają wypełnić kalendarz po brzegi. Sama wyznaczyła sobie bardzo ambitne zadanie – chce, żeby HR stanowił kulturotwórczy element firmy. „Praca w takiej organizacji, jaką jest Budimex, przynosi dużo satysfakcji – dodaje – a w szczególności cenię sobie współpracę w zespole zarządu i moim własnym. To jeden z istotniejszych elementów, pracować z ludźmi, których się ceni”. PS CO LUBI? CO LUBI JOANNA MAKOWIECKA? ZEGARKI Longines PIÓRA Montblanc UBRANIA klasyczne, Boss BIŻUTERIA nosi tylko jeden pierścionek z brylantem KOSMETYKI zmienia firmy, ostatnio Gucci WYPOCZYNEK nad wodą, aktywny. Trenowała wioślarstwo, ostatnio polubiła kitesurfing. Zimą – narty KUCHNIA japońska, ryby, warzywa RESTAURACJA San Lorenzo i Ale Gloria w Warszawie SAMOCHÓD rodzinny Chrysler Grand Voyager lub terenowy: Land Rover Discovery, Volvo Cross&Country czerwiec 2010 47 OD EKONOMII DO POLITYKI ROZMOWA Z DANIELEM PASSENTEM, PUBLICYSTĄ I DYPLOMATĄ. – W jednym z pańskich felietonów przeczytałem, że niewiele brakowało, a zostałby pan ekonomistą. – W moim przypadku decyzja o wyborze studiów ekonomicznych wynikała z tradycji rodzinnych. Wychowywał mnie wuj – Jakub Prawin, który doktorat z ekonomii uzyskał na uniwersytecie w Wiedniu. Warto wspomnieć, że pochodził ze skromnej rodziny, jego ojciec był zawiadowcą stacji Pleśna koło Tarnowa. To, że po I wojnie syn kolejarza mógł studiować w Wiedniu, było dla mnie dopingiem. Wujek był wszechstronnie utalentowany – miał wielką wiedzę na temat antropologii i muzyki klasycznej. Bardzo mi imponował. Po powrocie z Berlina, gdzie mieszkałem z rodziną wuja, który kierował Polską Misją Wojskową, zamieszkaliśmy w Warszawie, w tzw. blokach bankowych na ul. Polnej, dziś Boya Żeleńskiego. Wśród naszych sąsiadów i znajomych byli wybitni ekonomiści – prof. Kazimierz Secomski i szef NBP, prof. Witold Trąmpczyński, syn przedwojennego marszałka senatu. Kończąc szkołę podstawową postanowiłem pójść w ich ślady i zostać uczniem technikum ekonomicznego. Wybił mi to z głowy wujek, który stwierdził: „Najpierw skończysz porządne liceum, a potem sam wybierzesz sobie studia.” – Zdecydował się pan na studia w Związku Radzieckim. – I tym razem byłem wierny tradycji rodzinnej. Wbiłem sobie do głowy, że podobnie jak wuj, który studiował w Wiedniu, i mój nieżyjący ojciec, który studiował w Paryżu, ukończę zagraniczną uczelnię. Maturę zdałem w 1955 roku. Miałem wtedy do wyboru tylko dwa kierunki: NRD i ZSRR. Do Berlina nie chciałem wracać, wystarczająco dobrze znałem język niemiecki. Z dzisiejszej perspektywy nie wydaje się to fortunne, ale pozostały mi studia tylko w ZSRR. 48 czerwiec 2010 M LUDZIE czerwiec 2010 49 M LUDZIE Było mnóstwo chętnych. Najpierw musiałem wziąć udział w obozie przygotowawczym w Gdańsku. O losach kandydatów decydowała komisja, egzaminowali nas… Leszek Kołakowski i Zygmunt Bauman. – Czyli przyszli luminarze polskiej nauki… – …którzy padli ofiarą komunizmu – systemu, jaki w młodości tworzyli. Wśród moich profesorów na uniwersytecie w Leningradzie byli też uczeni dużego formatu, m.in. historyk, prof. Rybakow. Ograniczenia ideologiczne nie pozwalały im jednak rozwinąć skrzydeł. Nawet ogłoszenie w lutym 1956 roku pamiętnego referatu Chruszczowa o zbrodniach Stalina nie zmieniło atmosfery na uczelni, noszącej wówczas imię Żdanowa, a dziś znacznie bardziej bezpiecznego Hercena. Po kilku miesiącach odwiedził mnie wuj, przejrzał moje podręczniki i przerażony tym, co nam wkładają do głów, zadecydował, że zaraz po egzaminach mam wracać do Polski. (Bał się też chyba, że ożenię się przedwcześnie z pewną Rosjanką). Jadąc pociągiem do Warszawy usłyszałem o wypadkach poznańskich. Początek mojej studenckiej kariery na Uniwersytecie Warszawskim zbiegł się z październikowym przełomem. Środowisko akademickie wywalczyło sobie wówczas szeroki zakres swobód, z czego korzystali nasi wybitni profesorowie – m.in. Oskar Lange, Witold Kula i Włodzimierz Brus. Na uczelni panowała duża wolność słowa. Korzystaliśmy z zachodnich podręczników. Nasi wykładowcy zaczęli wyjeżdżać na Zachód. To, czym się wówczas interesowaliśmy, nieźle ilustruje temat mojej pracy magisterskiej – program gospodarczy brytyjskiej Labour Party. – A jednak nie został pan ekonomistą. – Po śmierci dr. Prawina (1957 r.) musiałem sam się utrzymywać. W celach zarobkowych zacząłem pisać do gazet. Oczywiście, o ekonomii. Mój pierwszy większy tekst – „Czemu służy ta bariera?” – dotyczył ceł eksportowych i importowych wewnątrz RWPG, ceł, jakie państwo samo sobie płaciło, ponieważ miało monopol handlu zagranicznego. Mój ostatni ważny epizod w drodze do kariery ekonomisty to studia doktoranckie na Uniwersytecie Princeton w USA, w 1962 i 1963 roku, gdzie zajmowałem się ekonomią rolnictwa w Ameryce Łacińskiej. Byłem pod wrażeniem wykładów prof. Edmundo Floresa z Meksyku. Skłoniło mnie to, by po niemieckim, rosyjskim i angielskim, nauczyć się kolejnego języka – hiszpańskiego. Nie sądziłem, że kilkadziesiąt lat później pomoże mi zostać ambasadorem w Chile. – W konkurencji z ekonomią wygrała „Polityka”, której pozostaje pan wierny do dzisiaj. Chciałbym pana zapytać o doświadczenia związane z zarządzaniem redakcją. – Dwa razy sprawowałem funkcje kierownicze w „Polityce”. Byłem sekretarzem redakcji w latach 60., w okresie, gdy kierował nią Mieczysław Rakowski. Później zostałem zastępcą następnego redaktora naczelnego – Jana Bijaka. Dla „Polityki” pisali najlepsi polscy autorzy – m.in. Ry- 50 czerwiec 2010 Do mojego blogu dopisują się codziennie znakomici autorzy. Jestem pod wrażeniem poziomu, jaki reprezentuje część z nich. Żałuję, że są to osoby, których nie znam osobiście. szard Kapuściński, Hanna Kral, Andrzej Krzysztof Wróblewski, Zygmunt Kałużyński. Nazwiska te działały jak magnes. Zgłaszali się do nas znakomici młodzi dziennikarze. Ci, którym udało się zdobyć etat, wiedzieli, że z „Polityki” generalnie nikogo się nie zwalnia. To dawało ogromny komfort pracy. Jedynym przewinieniem, jakiego nie tolerowaliśmy, była nielojalność. Po 1989 roku powstała spółdzielnia pracy, która dobrze sobie radzi na konkurencyjnym rynku. Z perspektywy kilkudziesięciu lat sądzę, że byłem niezłym sekretarzem redakcji, ale moją piętą achillesową były stosunki z ludźmi, byłem surowy, wymagający, podobno arogancki. – Przez 4 lata był pan redaktorem naczelnym prestiżowego amerykańskiego magazynu. – Nie planowałem tego. W 1979 roku, będąc stypendystą Fundacji Niemana na Uniwersytecie Harvarda, poznałem pracowników pisma „The World Paper”, wydawanego też w wersji hiszpańskiej jako „El Diario Mundial”. Był on dodawany raz w miesiącu do prestiżowych gazet i czasopism w wielu krajach. Projektodawcy chcieli otworzyć Amerykanom oczy na świat, ponieważ lokalne media koncentrowały się na sprawach wewnętrznych. Przyjęli, że artykuły powinni przygotowywać wyłącznie dziennikarze spoza USA. Kilkakrotnie prosili mnie o teksty z Polski, która w 1980 roku była w centrum uwagi. Po dziesięciu latach, podczas wakacji w Nowym Jorku zadzwoniłem do prezesa „The World Paper” – Crockera Snowa. Telefon odebrała sekretarka, która zaprosiła mnie w imieniu szefa na lunch. Nie miałem ochoty jechać do Bostonu, ale bardzo nalegała, Daniel Passent z córką Agatą fot. x 2 Wojciech Wieteska nę Pipes, żonę znanego profesora historii. Szybko podliczyła koszty utrzymania w Bostonie i powiedziała: „Proponują ci za mało.” Podczas kolejnej rozmowy z moim przyszłym szefem, która – na jego życzenie – odbyła się w… Moskwie, podjąłem więc negocjację warunków. Skończyło się na tym, że, co prawda, nie dostałem więcej, ale wydawnictwo zatrudniło również moją żonę. CO LUBI? CO LUBI DANIEL PASSENT? ma jeszcze swój pierwszy zegarek, szwajcarski Leonidas, jaki dostał używany, w spadku. Od 20 lat używa Citizena kupionego w Tokio za 100 dolarów PIÓRA nie używa, na pięćdziesięciolecie „Polityki” dostał w prezencie Aurorę UBRANIA styl casual WYPOCZYNEK przez wiele lat spędzał wakacje wspólnie z przyjaciółmi w Krzyżach. Ostatnio często odwiedza Berlin, miasto w którym mieszkał jako dziecko. Szczególnie lubi małe portowe miejscowości nad Morzem Śródziemnym KUCHNIA włoska RESTAURACJE „Dyspensa” (jeśli znajdzie sponsora), a także małe lokale przy Placu Inwalidów w Warszawie: „Kareta”, Żywiciel” i „Dziki Ryż” SAMOCHÓD jeździ toyotą Yaris, ceni firmy BMW i Volvo HOBBY pamiętniki, dzienniki, a także własny blog na portalu „Polityki” ZEGARKI więc uległem. Zaraz po powitaniu usłyszałem: „Czy zostałby pan redaktorem naczelnym naszego magazynu?” Byłem kompletnie zaskoczony. Umówiliśmy się, że przekażę decyzję za kilka tygodni, podczas spotkania, które miało nastąpić w Moskwie. – Takiej szansy nie miał żaden polski dziennikarz. – Rzeczywiście, trudno było odmówić, tym bardziej że wyjazd do USA stwarzał mojej córce szanse na studia na dobrym uniwersytecie, a mojemu pasierbowi – szkołę amerykańską. Ten argument przeważył. Proponowana pensja, z punktu widzenia Polski z 1989 roku, sprawiała wrażenie prawdziwej fortuny. Poprosiłem jednak o radę znajomą z USA, panią Ire- – Jak odnalazł się pan w roli amerykańskiego managera? – Nasze wydawnictwo, choć dostarczało magazyn do 20 krajów, łącznie z wersją chińską, nie mogło osiągnąć rentowności i było uzależnione od sponsorów. Na szczęście, nie musiałem zajmować się żebraniną o pieniądze i ogłoszenia. To robił prezes. Pomimo że magazyn był dotowany, wydawcy zdecydowali się wynająć bardzo drogi lokal w prestiżowym budynku w centrum Bostonu. Spędzałem w redakcji mnóstwo czasu wymyślając tematy, poprawiając testy, wyszukując nowych autorów. Nasz zespół był niewielki, w dodatku organizowaliśmy konferencje na całym świecie. Po raz kolejny bardzo przydała mi się znajomość kilku języków. – Zdecydował się pan jednak wrócić do kraju. – Kiedy kończyła się moja kadencja postanowiłem, że nie wystąpię o przedłużenie wizy. Potrzebna była specjalna wiza typu B1, umożliwiająca okresowe zatrudnienie w USA. Mój pracodawca musiał udowodnić, że w całych Stanach nie ma specjalisty, który nadawałby się na moje stanowisko. Choć w przypadku „World Paper” było to teoretycznie proste, ponieważ redaktor naczelny z założenia nie miał być Amerykaninem, procedura była skomplikowana, a firma opłacała kosztownych prawników. Po pięciu latach miałem dość – więcej nauczyć się nie mogłem, córka ukończyła studia, pasierb jest dwu-, a nawet trzy języczny, należało wracać. – Wrócił pan po to, żeby znów wyjechać, tym razem jako ambasador w Chile. – Zanim do tego doszło, zdążyłem przepracować kolejne trzy lata w „Polityce”. Uprzedzając pytanie wyjaśnię, że pełniąc rolę ambasadora, musiałem działać jak manager niewielkiej firmy, zmagającej się z ustawicznym brakiem środków. To nie żart: gdyby ktoś rozlał herbatę na fotel i trzeba było wezwać tapicera, musiałbym pytać o zgodę Warszawę. Oficjalne kolacje przygotowywała moja żona, a kierowca występował jako kelner. Na przyjęcia z okazji 3 Maja lub 11 Listopada panie z ambasady przygotowywały kanapki i gotowały wielki garnek bigosu. – A jak czuje się pan w roli managera bardzo popularnego blogu? – Znakomicie, tym bardziej że do mojego blogu dopisują się codziennie znakomici autorzy. Jestem pod wrażeniem poziomu, jaki reprezentuje część z nich. Żałuję, że są to osoby, których nie znam osobiście. Piotr Cegłowski czerwiec 2010 51 MOJE BUTY ŚWIADCZĄ O MNIE Fot. A. Mroziński ROZMOWA Z ACHIMEM GABOREM, CEO GABOR AG 52 czerwiec 2010 M LUDZIE – Mało kto wie, że firma Gabor, która produkuje ponad 7 mln par Nasza firma ma obuwia rocznie w czterech europejskich fabrykach, swoje początki miała w dzisiejszych Strzelcach Opolskich. charakter rodzinny – To bardzo interesująca historia. Można o niej długo opowiai to rzutuje na wszystkie dać, ale tak w skrócie: mój dziadek Pius Gabor posiadał w ówdziałania, jak i stosunek czesnym Groß–Strehlitz (Strzelce Opolskie) sklep z artykułami szewskimi i skórzanymi. Ręcznie wykonywano obuwie na tzw. do współpracowników. obstalunek. Interes prowadził do 1945 r. Po wojnie, w 1949 r. mój ojciec i wujek utworzyli podwaliny dzisiejszej Gabor Shoes AG, budując od zera B.&J. Gabor Damenschuhfabriken (Fabrykę Obuwia) w północnoniemieckim mieście Barmstedt, niedaleko Hamburga. I tak to się zaczęło, ale początki były na Górnym Śląsku. – Po latach wrócił pan do Strzelec Opolskich i odwiedził miejsca, od których wszystko się zaczęło. To był chyba wzruszający powrót do korzeni? – Owszem, ale musze powiedzieć, że chociaż sam urodziłem się w Niemczech, towarzyszyło tej pierwszej wizycie w mieście moich przodków wiele wzruszeń, np. kiedy spotkałem ponad 90-letniego mężczyznę, który pracował przed wojną w sklepie mojego dziadka lub też kiedy oglądałem spektakl teatralny, w którym ukazano na wesoło scenki z dzieciństwa mojego ojca. – W 2005 r. przejął pan od ojca – Joachima – kontrolę nad przedsiębiorstwem. To było zapewne duże wyzwanie? – Przede wszystkim poczucie wielkiej odpowiedzialności, które w pewien sposób odczuwam do dzisiaj. Nasza firma ma charakter rodzinny i to rzutuje na wszystkie moje działania, jak i na familiarny stosunek do współpracowników. Przed objęciem zarządzania firmą, długo wcześniej w niej już pracowałem, krok po kroku nabierałem doświadczenia, poznawałem ją od podstaw. Po studiach, aby jeszcze bardziej poszerzyć horyzonty, nabywałem doświadczenia także w innych firmach. Do dzisiaj moim najcenniejszym doradcą jest ojciec, z którego bezcennych rad nadal korzystam. – Czy branża obuwnicza na taką skalę wymaga jakiegoś specjalnego stylu zarządzania? – W branży tej wielką rolę odgrywają przedsiębiorstwa rodzinne i to dotyczy zarówno producentów, jak i handlowców. Nie bez znaczenia jest fakt, że kontakty biznesowe z naszymi klientami trwają od dziesięcioleci i są przekazywane z pokolenia na pokolenie. Dlatego za optymalne uważam przystosowanie stylu zarządzania do tej tradycji. Mój styl określiłbym, jako opiekuńczo-familijny, ale także – jeśli jest to konieczne – rygorystyczny. Wielu z naszych współpracowników jest od wielu pokoleń związanych z naszą firmą. To wieloletnie doświadczenie pracy w jednej firmie, wzrastanie z nią, przekłada się na sukces firmy, ale także na sukces naszych pracowników. Proszę nie zapominać, że branża obuwnicza jest specyficzna. Mamy do czynienia z ogromną konkurencją, kolosalną produkcją i podażą. U naszych partnerów w salonach obuwniczych można spotkać około 17 różnych marek obuwia damskiego. Gabor z całą pewnością należy do największych graczy w branży obuwniczej, ale nasze obroty w porównaniu z innymi nie są aż tak wysokie. – Jeszcze do niedawna marka Gabor była kojarzona w Polsce bardziej z Austrią niż Niemcami? – Było to związane z faktem, że od 1960 roku produkowaliśmy nasze buty w Austrii i były oznakowane nalepką „Made in Austria”. Dzisiaj produkujemy je w naszych fabrykach w Portugalii i na Słowacji. Dla markowego produktu, jak obuwie Gabora, nie jest tak naprawdę istotne, gdzie jest produkowany, ale istotne jest zaufanie klientów do jakości. W Niemczech znajduje się centrala, gdzie projektuje się kolejne kolekcje, zarządza się produkcją, reklamą i IT. czerwiec 2010 53 M LUDZIE – Mówi się, że przy okazji rozlicznych spotkań pański wzrok dyskretnie zatrzymuje się na butach rozmówców? – Zgadza się. I myślę, że buty wiele mogą powiedzieć o ich właścicielu. Dla mnie nie jest sprawą najistotniejszą, jak modne jest to obuwie i ile kosztowało, ale jak ich właściciel o nie dba, w jakiej są kondycji. Tak, moje buty świadczą o mnie. – W ostatnich latach widać dużą aktywność Gabora na rynkach Europy Środkowo-Wschodniej... – Ta część Europy jest ogromnym i bardzo interesującym rynkiem o wielkim potencjale. Nie ukrywam, że Rosja należy do naszych najważniejszych rynków zbytu. W Polsce jesteśmy od dawna. W ostatnim czasie dokonaliśmy restrukturalizacji naszego biznesu z polskim partnerem, firmą Intermax. Mnie osobiście bardzo cieszy, że Polki, podobnie jak inne Europejki, bardzo cenią sobie wysokiej jakości obuwie i, co muszę podkreślić, ubierają się modniej i odważniej niż Niemki. – Jak kształtują się trendy w branży obuwniczej? – Podobnie jak w innych branżach – decydują koszty i jeszcze raz koszty, bo klienci są bardzo wrażliwi na zdrowy stosunek ceny do jakości produktu. I to nie znaczy, że w przyszłości na rynku prym będą wiodły tanie buty, wręcz odwrotnie. Ale tymczasem należy poszukiwać miejsc, gdzie koszty wynagrodzeń są do zaakceptowania, optymalizować procesy produkcyjne i lokalizacje gwarantujące efektywną logistykę. Dlatego wytwarzamy nasze produkty w państwach Unii Europejskiej, a nie w Azji. Bardzo wzrosła świadomość nabywania wysokiej jakości towarów i świadomość wydawania pieniędzy na rzeczy dobre, albo bardzo dobre. Wytwarzanie obuwia nawet przy tzw. przemysłowej produkcji musi mieć po części charakter rzemieślniczy, to, co nazywamy hand made, co dzisiaj jest wartością dodaną, a kiedyś stanowiło istotny mankament. Rynek obuwniczy ewoluuje na całym świecie. Dlatego też poszukujemy nowych rozwiązań, nowych rynków zbytu i nowych linii produkcyjnych dla rozwijania przyszłościowych produktów, jak kolekcje „Welness” czy „Snipe”. To nasze odpowiedzi na nowe trendy rynkowe. – Czy są istotne różnice w preferencjach klientów w Europie, USA, Rosji czy Chinach? – Moda jednoczy kobiety na całym świecie i tak naprawdę przestał się liczyć regionalizm. Tu też mamy do czynienia z globalizacją stylu życia, a więc także i mody. Media, w tym kolorowe pisma, telewizja, spowodowały, że klienci są znakomicie zorientowani w światowych markach i trendach. Spotykam się z niewielkimi różnicami regionalnymi. I tak na rynkach wschodnioeuropejskich i rosyjskim wymagane są buty damskie bardziej eleganckie, na wyższych obcasach. W USA obuwie damskie o bardziej sportowym charakterze, w Chinach dużą wagę przywiązuje się do europejskiej jakości. 54 czerwiec 2010 CO LUBI? CO LUBI ACHIM GABOR? „Mechaniczne, szwajcarskie, w żadnym przypadku cyfrowe” PIÓRA nie używa, „proszę mi wierzyć, długopisy reklamowe firmy Gabor” UBRANIA styl włoski WYPOCZYNEK zawsze w kręgu rodzinnym KUCHNIA „Zależy, w jakim jestem nastroju, ale zawsze chętnie na moim stole zobaczę okazały stek” HOBBY podróże i cztery psy ZEGARKI – Marka Gabor to nie tylko buty? – Od prawie 10 lat udzielamy licencji na produkcję pod naszym szyldem torebek damskich, środków pielęgnacyjnych do obuwia oraz obuwia dziecięcego. Musze powiedzieć, że jesteśmy bardzo ostrożni przy rozszerzaniu oferty poza obuwie, ponieważ uważamy, że zbyt duża rozpiętość produktów pod jedną marką rzadko ma na nią samą pozytywny wpływ. Klient musi dokładnie wiedzieć, czego może oczekiwać pod konkretną marką – jakości powtarzalnej, i to jest nasza zasada. – Czy artykuły prasowe mają wpływ na wysokość obrotów? – Bardzo często się zdarza, że pojawiający się w kolorowych gazetach celebryci dyktują pewne tendencje w modzie. Dla nas ważne są tendencje w ubiorach, ponieważ to but jest dodatkiem i zwieńczeniem całego stroju. Obecne trendy nakazujące nosić wąskie spodnie są więc optymalne dla naszego biznesu – akcentują i pokazują buty. Andrzej Mroziński M LUDZIE Nominacje Przez okno do motoryzacji Z IZNS IŁAWA ISTNIEJE JUŻ 66 LAT. NOTOWANA NA GIEŁDZIE SPÓŁKA PRODUKUJE I SPRZEDAJE CZĘŚCI MOTORYZACYJNE. ROZWÓJ MA ZAPEWNIĆ MARIUSZ WITEK, NOWY SZEF SPÓŁKI. B udowanie sieci sprzedaży i zarządzanie przedsiębiorstwami to codzienny chleb dla prezesa stojącego od czerwca na czele zarządu. Jego poprzednik, Jacek Nowicki, przeniósł się na stanowisko wiceprezesa. Na konkrety trzeba poczekać, w ciągu trzech miesięcy zostanie ogłoszona nowa strategia firmy. Po opublikowaniu nominacji padały jedynie słowa o zatrudnieniu bardzo doświadczonego managera w celu osiągnięcia dynamicznego rozwoju, o konieczności uwolnienia ogromnego potencjału i potrzebie ponadprzeciętnych wyników. Czyli obowiązkowy zestaw korporacyjnego optymizmu, z którego jak zwykle płynie taki wniosek, że akcjonariusze liczą na duże zyski. Co przemawia za Mariuszem Witkiem? Przeszłość. Przez sześć lat był zmiany kadrowe Rośnie grupa telekomunikacyjna Mariusz Witek dyrektorem sprzedaży i marketingu w spółce Nobiles (Akzo Nobel). Połowę tego czasu pracował jako członek zarządu, a przez dwa lata odpowiadał za strategię handlową Akzo Nobel w całej Europie Środkowej. Ostatnio szefował spółce Okfens – producentowi okien i profili PCV należącemu do francuskiego koncernu Saint-Gobain. Teraz zadanie ma jasne: zwiększyć przychody i poprawić zyskowność ygmunt Solorz-Żak krok po kroku buduje nowy telekom na polskim rynku. Od Romana Karkosika kupił Centernet, operatora sieci komórkowej „W rodzinie”. Szefem firmy został Adam Kuriański. Było tak: Roman Karkosik sprzedał 49 proc. udziałów spółki Nova Capital firmie Aero 2 kojarzonej z Zygmuntem Solorzem. Nova Capital ma ponad 60 proc. akcji funduszu NFI Midas, który jest właścicielem Centernetu. Adam Kuriański jest prezesem Aero 2 i członkiem zarządu spółki Mobyland, kolejnego operatora usług mobilnych. Jest też specem od nowych technologii, ma doktorat, pracował w Tokyo Institute of Technology, a w Nokia Telecommunications Poland zajmował się sieciami GSM i UMTS. Wcześniej był dyrektorem technicznym i członkiem zarządu Sferii. Akcje Sferii mają zostać wniesione do firmy Hawe, w której Zygmunt Solorz-Żak mógłby zostać większościowym akcjonariuszem. W efekcie kontrolowałby mocną grupę budującą infrastrukturę telekomunikacyjną i oferującą usługi mobilne. Komfort dla Vobisu NA ROZPROSZONYM RYNKU SPRZEDAŻY SPRZĘTU KOMPUTEROWEGO I OPROGRAMOWANIA VOBIS ZAMIERZA POWIĘKSZAĆ SIEĆ I ZDOBYĆ WIĘKSZE UDZIAŁY. TO ZADANIE DLA JERZEGO SZKWARKA. W Jerzy Szkwarek fotelu prezesa zasiadł człowiek, który od 1994 r. buduje struktury dystrybucyjne i rozwija sprzedaż. W latach 90. robił to dla Elbrewery, a ostatnią dekadę spędził w firmie Sklepy Komfort. Zaczynał od stanowiska dyrektora ds. operacyjnych, by w 2007 r. stanąć na czele spółki. Wszystko, co do tej pory robił, idealnie pasuje do planów i ambicji Vobisu. Dobrym przykładem jest rozwój Komfortu, gdzie Jerzy Szkwarek zwiększył w trzy lata sieć sklepów z 97 do 140, przejął duńską sieć Topwert i rozwinął działalność firmy w Czechach i na Słowacji. Dostał też nagrodę główną Polskiego Towarzystwa Logistycznego za wdrożenie i integrację systemów IT wspierających handel. Może więc zrobić to samo z siecią sklepów komputerowych. czerwiec 2010 55 BIAŁA BROŃ Szabla Stefana Batorego. B iała broń stanowi ważny element światowego rynku inwestycyjnego. Sprzedawana jest przez naj- 56 czerwiec 2010 ukcyjbardziej renomowane domy aukcyjne na specjalnych, tematycznych aukcjach. Od kilku lat podobnie dzieje się również w naszym kraju. Warto zauważyć, że już w czasach starożytnych – oprócz walorów ściśle praktycznych – doceniano wartość artystycz- nie zdobionej broni. Obok malarstwa i rzeźby pełniła szczególnie ważną rolę w królewskich kolekcjach. W związku z tym, że przyczepiono jej metkę „rzemiosła artystycznego” osiąga relatywnie niższe ceny od dzieł sygnowanych przez znanych twórców. Często pełni M INWESTYCJE POLSKI RYNEK BIAŁEJ BRONI UKSZTAŁTOWAŁ SIĘ W LATACH SIEDEMDZIESIĄTYCH WYPRZEDZAJĄC POWSTANIE RYNKU SZTUKI. Szabla kawaleryjska żołnierska wzór 1934 r. rolę luksusowego prezentu. Na marginesie – jednym z pierwszych podarunków odnotowanych w historii naszego kraju była kopia włóczni św. Maurycego, którą w 1000 roku cesarz Otton III wręczył Bolesławowi Chrobremu… Historyczne konotacje, zwłaszcza osoby byłych właścicieli mogą mieć znaczący wpływ na ceny, jakie osiągają poszczególne egzemplarze. Generalnie jednak warto zwrócić uwagę, że na polskim rynku białej broni, który ukształtował się prawie pół wieku temu, relatywnie niskie ceny osiąga broń z XVI–XVIII wieku. Dotyczy to zwłaszcza szabel zwanych karabelami. Z kolei późniejsze eksponaty, nawet bardzo popularne polskie szable oficerskie z okresu dwudziestolecia międzywojennego, nabierają wartości powoli, drożejąc o kilka procent rocznie. Nie ma za to problemów z ich odsprzedażą. czerwiec 2010 57 M INWESTYCJE Karabela za 100 tys. ROZMOWA ZE ZDZISŁAWEM HAŁASIŃSKIM, ZNAWCĄ BRONI BIAŁEJ. Rapier bojowy, prawdopodobnie Niemcy XVI-XVIIwiek. – Jest pan inicjatorem aukcji broni, które co roku odbywają się w Warszawie. – Cieszę się, że znalazłem sprzymierzeńców w Domu Aukcyjnym „Rempex”, który podjął się organizacji a krąg zainteresowanych powiększa się. Wyniki sprzedaży potwierdzają, że u nas rysują się podobne tendencje, jak w Europie Zachodniej. Broń rosyjska szybko znajduje nabywców, choć w ostatnich latach ceny wzrosły trzykrotnie. Podobną ewolucję można zaobserwować w przypadku broni pochodzącej z krajów arabskich. Zamożni mieszkańcy Emiratów szukają dziś w zagranicznych antykwariatach przedmiotów, które ich przodkowie sprzedali za grosze kilkadziesiąt lat temu. – Polski rynek dawnej broni ukształtował się 40 lat temu, co było pewnym ewenementem. Nawet przed 1989 roku nie opłacało się wywozić szabli z Polski za granicę. – Rzeczywiście, możemy mówić o dużej stabilności w tej dziedzinie, ale pewne relacje powinny się zmienić. To nienormalne, że pochodząca z XVI wieku, pod każdym względem wyjątkowa, karabela osiąga cenę zaledwie 4–5 razy wyższą niż typowa polska szabla oficerska z okresu międzywojennego. Krótko mówiąc – karabela powinna kosztować co najmniej dwa razy więcej niż dziś, czyli nawet 100 tys. zł. Moim zdaniem, to proces nieunikniony. Dawnej broni, prezentującej bardzo wysoki poziom artystyczny, jest na rynku coraz mniej i dotyczy to nie tylko Polski, ale również Francji, czy Anglii. – Jaki wpływ na nasz rynek miało otwarcie unijnych granic? – Już wcześniej, w latach dziewięćdziesiątych trafiło do nas mnóstwo białej broni z Francji, stanowiącej kiedyś przedmiot pożądania. Charakterystyczny przykład to szabla wzoru 1822, którą wytwarzano na masową skalą przez 70 lat. Dziś można ją kupić za 1,5 tys. zł. Pozycję obroniły natomiast słynne polskie szable – model 1921–22. Przed 1939 rokiem każdy oficer chodził Zdzisław Hałasiński „przy szabli”, wiec zachowało się ich bardzo dużo. Można jednak znaleźć szczególnie interesujące egzemplarze, z dedykacjami, zdobieniami. Warto pamiętać, że właściwie w każdym kraju elementem składowym ceny jest „narodowość” danego eksponatu. Polak, kierując się sentymentem, najchętniej kupi polską szablę obraz, czy rzeźbę. – Czy nadal opłaca się przywozić białą broń z Zachodu? – Zmiana ceny złotówki miała istotny wpływ na te relacje. Obawiam się, że jeśli nic się w tej dziedzinie nie zmieni, cenne eksponaty mogą trafić za granicę, zamiast na krajowe aukcje. – Dlaczego w naszym kraju bardzo słabo sprzedaje się broń palna? – To prawda, czasem niezwykle interesujące przedmioty spadają z aukcji. Zapewne za kilka lat to się zmieni, gdy zacznie obowiązywać europejski styl myślenia o tych sprawach. Ciągle jeszcze dominuje u nas podświadoma obawa, że posiadanie rewolweru czy dubeltówki może narazić nas na kłopoty. To efekt zakazów i łączących się z nimi kar, które obowiązywały przez 200 lat, począwszy od czasów zaborów. Bez zezwolenia można posiadać u nas broń wyprodukowaną przed 1850 rokiem. To, delikatnie mówiąc, nieporozumienie. Przepis ten prowadzi to takich absurdów, że np. colt z wytłoczona datą 1849 jest legalny, a wyprodukowany rok później już nie... – Relatywnie niewysokie ceny mają także dzieła płatnerzy. – Trudno to wytłumaczyć, tym bardziej że są to zwykle bardzo efektowne przedmioty. Dla posiadacza dworku lub wyposażonego antykami mieszkania, bardzo ciekawym uzupełnieniem wystroju mógłby być manekin z elementami pancerza i hełmem. To ciągle jeszcze wydatek rządu kilkunastu tysięcy złotych. Pałasz generała Henryka Dembińskiego. 58 czerwiec 2010 Stabilne ceny Miecz z XIV wieku, miejsce znalezienia nieznane. ROZMOWA Z MIECZYSŁAWEM SICIŃSKIM, EKSPERTEM W DZIEDZINIE BIAŁEJ BRONI. Mieczysław Siciński – Czy za pomocą białej broni inwestorzy mają szansę powalczyć o bezpieczeństwo swoich pieniędzy? – W tej dziedzinie nie należy liczyć na ogromny wzrost wartości, ale też trudno stracić. Rynek białej broni zachowuje się od wielu lat bardzo stabilnie, rośnie kilka procent rocznie. Już w latach siedemdziesiątych ceny ustabilizowały się na podobnym poziomie, jak w Europie Zachodniej. Od tego czasu nie było żadnego trzęsienia ziemi, jakie miało miejsce w przypadku starodruków czy malarstwa, gdy w ciągu krótkiego czasu, w połowie lat dziewięćdziesiątych ceny poszybowały w górę o kilkaset procent. – Może to również oznaczać, że biała broń podrożeje w niedalekiej przyszłości. – Taki scenariusz jest dość prawdopodobny. Na pewno liczy na to kilku zamożnych Polaków, którzy w ostatnich latach kupili na pniu całe kolekcje, płacąc nawet po kilka milionów złotych. Spory potencjał, biorąc pod uwagę możliwy wzrost wartości, ma broń polska pochodząca z XVII–XVIII wieku, zwłaszcza karabele, czy też bardzo rzadkie szable husarskie. – Podaż tej klasy broni jest nieduża. – Na rynku pojawia się niewiele naprawdę interesujących eksponatów związanych z historią naszego kraju. Przez 20 lat jako kustosz Muzeum Wojska Polskiego pełniłem funkcję kuratora pozyskiwania zbiorów i tylko raz trafiła mi do rąk szabla pochodząca ze słynnego warsztatu Ignacego Hofelmajera z Krakowa. Ten rusznikarz i szabelnik krakowski działał w XIX wieku i jego znakiem rozpoznawczym były głownie zdobione wizerunkami królów i Matki Boskiej oraz jelce wysadzane kamieniami półszlachetnymi. Obecna cena to co najmniej 60 tys. zł, a szansa na zakup minimalna. – Wysoka cena to zachęta dla fałszerzy. – Z przykrością stwierdzam, że na rynku pojawia się coraz więcej falsyfikatów. Czasem niełatwo stwierdzić to na pierwszy rzut oka. Zwykle jednak kiedy biorę szablę do ręki i czuję, że coś jest nie tak, okazuje się, że mam do czynienia z podróbka. Fałszerze zapominają, że biała broń miała określone zastosowanie praktyczne, niezwykle ważny jest wiec ciężar i wyważenie. Zdarza się również, że nieuczciwy sprzedawca stara się wzbogacić określony egzemplarz o elementy, które mogłyby podnieść jego wartość – dedykacje, ozdoby itp. Słowem – decydując się na zakup za wyższą kwotę, należy koniecznie zwrócić się do eksperta. – Jakie szable są najczęściej podrabiane? – Rosyjskie i dotyczy to generalnie broni z czasów carskich. Związane jest to ze znacznym wzrostem cen. Zamożni Rosjanie szukają jej europejskich antykwariatach i skłonni są płacić więcej niż inni. Kiedyś służba celna zatrzymała nielegalnie przewożone zza wschodniej granicy kordziki oficerskie i okazało się, że wszystkie są falsyfikatami, nawet z pozoru ciekawy eksponat wykonany z czystego srebra. – O czym powinni pamiętać potencjalni inwestorzy? – Do czasu II wojny światowej szabla była przedmiotem powszechnego użytku. Stanowiła obowiązkowy dodatek nie tylko do munduru oficerskiego, ale też do stroju galowego profesora uniwersytetu, urzędnika, a nieco wcześniej nawet studenta. Zachowało się mnóstwo tzw. paradówek, które dziś nie mają szczególnej wartości. Od kilku lat stało się modne kupowanie ich w prezencie, zwykle pełnią potem rolę ozdoby nad kominkiem. Słyszałem zabawną historię, że jeden z byłych prezydentów naszego kraju poprosił sekretarza przed jubileuszem: „Bardzo proszę nie kupujcie mi znowu szabli, bo już mam cały zestaw.” Tak więc chcąc potraktować broń jako przedmiot inwestycji, należy zainteresować się egzemplarzami naprawdę rzadkimi, a w dodatku kompletnymi. Maczeta angielska do cięcia faszyny z okresu II wojny Światowej, używana w oddzialach armii polskiej na Wschodzie. czerwiec 2010 59 INNOWACYJNA GOSPODARKA ZOSTAŃ ŁOWCĄ BIZNESU ŁOWCY BIZNESU TO OGÓLNOPOLSKI PROJEKT, STWORZONY I ZARZĄDZANY PRZEZ SECUS WSPARCIE BIZNESU SP. Z O.O., KTÓRA NA JEGO REALIZACJĘ POZYSKAŁA KWOTĘ PONAD 6,5 MLN ZŁOTYCH Z FUNDUSZY EUROPEJSKICH W RAMACH PROGRAMU OPERACYJNEGO INNOWACYJNA GOSPODARKA. PROJEKT ZOSTAŁ URUCHOMIONY W STYCZNIU 2010 ROKU, A JEGO REALIZACJA PRZEWIDZIANA JEST NA OKRES 3 LAT. Fot. Secus Celem projektu Łowcy Biznesu jest stworzenie efektywnego mechanizmu kojarzącego młode, innowacyjne firmy poszukujące kapitału na dalszy rozwój, z zamożnymi inwestorami .prywatnymi. O pracowując założenia projektu, z jednej strony, chcieliśmy odpowiedzieć na potrzeby kapitałowe małych i średnich przedsiębiorstw, a z drugiej, stworzyć polskim inwestorom indywidualnym warunki do dokonywania inwestycji w młode, innowacyjne przedsiębiorstwa. Dlatego też celem projektu Łowcy Biznesu jest stworzenie efektywnego mechanizmu kojarzącego młode, innowacyjne firmy poszukujące kapitału na dalszy rozwój z zamożnymi inwestorami prywatnymi. podmioty zbiorowego inwestowania, które poprzez inwestycje w przedsiębiorstwa z sektora MŚP będą mogły zdywersyfikować portfel inwestycyjny i wykorzystać szansę na osiągnięcie ponadprzeciętnych zysków. Projekt skierowany jest także do szeroko rozumianego środowiska biznesowego, m.in. instytucji rynku kapitałowego, instytucji finansowych, organizacji zrzeszających przedsiębiorców oraz inwestorów, a także przedstawicieli środowiska akademickiego, (instytuty naukowe, uczelnie wyższe) zainteresowanych stworzeniem w Polsce efektywnych mechanizmów stymulujących rozwój sektora MŚP oraz promocję inwestycji venture capital i działalności Aniołów Biznesu. DO KOGO SKIEROWANY JEST PROJEKT? KOMPLEKSOWOŚĆ DZIAŁAŃ Głównymi adresatami projektu są dwie grupy podmiotów. Pierwsza z nich, to przede wszystkim młode i innowacyjne przedsiębiorstwa, które poszukują kapitału na realizację planów inwestycyjnych i dalszy rozwój lub osoby mające pomysł na innowacyjny biznes. Druga grupa, to zamożne osoby fizyczne oraz Osiągnięcie postawionego celu wymaga od nas podjęcia szeregu działań, wzajemnie się uzupełniających. Zdajemy sobie sprawę, że skuteczność projektu będzie zależała od wdrożonego mechanizmu. Ten niewątpliwie musi zakładać dostępność do jak najszerszego grona prywatnych inwestorów, możliwość ich kojarzenia ze sobą i z przedsiębiorcami z zachowaniem zasad dyskrecji i ochrony ich danych osobowych, szybkość i łatwość komunikacji pomiędzy nimi oraz umożliwić wymianę poglądów, doświadczeń i pomysłów. Niezbędna jest także edukacja i polepszenie wiedzy inwestorów na temat mechanizmów rynku kapitałowego, sposobów i korzyści z finansowania MŚP a także dostępność do potencjalnego przedmiotu inwestycji, przez co należy rozumieć możliwość zapoznania się z konkretnym przedsiębiorstwem i jego zamierzonymi planami rozwoju. Działania muszą zostać ukierunkowane także na wzrost świadomości firm z sektora MŚP co do mechanizmów rynku kapitałowego i przystosowanie ich do pozyskania zewnętrznego inwestora. Będąc świadomymi powyższych zależności postanowiliśmy skupić podejmowane działania głównie w trzech obszarach: promocji inwestycji venture capital, edukacji i bezpośredniego kontaktu inwestorów z przedsiębiorcami. OGÓLNOPOLSKI ZASIĘG PROJEKTU Działalność Aniołów Biznesu na rynku oraz specyfika projektu wymagają czerwiec 2010 61 nawiązywania bezpośrednich kontaktów zarówno z inwestorami, jak i przedsiębiorcami. Naszym celem jest aktywizacja inwestorów i przedsiębiorców z całej Polski. Dlatego też, poza siedzibą w Katowicach, przewidzieliśmy utworzenie czterech biur – Punktów Obsługi Sieci: w Warszawie, Wrocławiu, Krakowie i Poznaniu. Działania realizowane w ramach projektu będą miały charakter ponadregionalny, a konferencje, szkolenia i roadshow będą organizowane w różnych województwach. PROMOCJA INWESTYCJI VENTURE CAPITAL Działalność Aniołów Biznesu w naszym kraju i inwestycji venture capital odgrywały do tej pory niewielkie znaczenie w finansowaniu młodych przedsiębiorstw. Szacowana na kilkuset inwestorów grupa polskich Aniołów Biznesu wypada blado przy 250 tys. Aniołów Biznesu funkcjonujących w Stanach Zjednoczonych czy dziesiątkach tysięcy w krajach Europy Zachodniej. Rynek inwestycji venture capital w Polsce ma jednak bardzo duży potencjał rozwoju. Z pewnością na naszym rodzimym rynku działają innowacyjne firmy, którym wystarczy pomóc się rozwinąć. Niewielu inwestorów w Polsce jest świadomych korzyści, jakie może im przynieść inwestycja w przedsiębiorstwo z sektora MŚP. Inwestycje venture capital dają szansę na osiągniecie ponadprzeciętnych zysków i mogą być pożądanym uzupełnieniem portfela inwestycyjnego. Poza tym to właśnie młode przedsiębiorstwa są w stanie najszybciej wdrażać nowoczesne technologie, a sektor MŚP jest motorem napędzającym każdą gospodarkę. Oczywiście, należy być także świadomym ryzyka niepowodzenia tych inwestycji. Działalność Aniołów Biznesu oraz inwestycje w małe i średnie przedsiębiorstwa zamierzamy promować na łamach ogólnopolskich gazet tematycznych dystrybuowanych wśród przedsiębiorców i inwestorów. Funkcję 62 czerwiec 2010 Robert Bieleń, wiceprezes zarządu Secus Wsparcie Biznesu sp. z o.o. INNOWACYJNA GOSPODARKA promocyjną mają także pełnić programy telewizyjne, wydawane czasopismo i ogólnopolskie konferencje. PORTAL INTERNETOWY LOWCYBIZNESU.PL Portal stanowi fundament funkcjonowania sieci inwestorów i przedsiębiorców Łowcy Biznesu. Umożliwia on zarówno inwestorom, jak i przedsiębiorcom nawiązanie pierwszego kontaktu z siecią. Portal będzie pełnił funkcje: • bazy innowacyjnych przedsiębiorstw poszukujących kapitału na rozwój, • bazy inwestorów, • bazy wiedzy zawierającej kompleksowe informacje na temat inwestycji venture capital, procesu inwestycyjnego, różnych źródeł finansowania przedsiębiorstw i alternatywnych inwestycji, a także raporty, analizy i wzory przydatnych dokumentów. Portal będzie miał także za zadanie: • dostarczać informacji o bieżących działaniach i inicjatywach realizowanych w ramach projektu Łowcy Biznesu, • dostarczać bieżących informacji z rynku venture capital i działalności Aniołów Biznesu, • umożliwiać szybką rejestrację na szkolenia, konferencje i pozostałe wydarzenia organizowane w ramach projektu. PRZEDSIĘBIORSTWA „OD PODSZEWKI” Bardzo duży nacisk kładziemy na stworzenie warunków do bezpośredniego kontaktu inwestorów z przedsiębiorcami. W ramach projektu planujemy 24 spotkania typu roadshow. Program każdego spotkania będzie obejmował prezentacje zaproszonym inwestorom kilku wyselekcjonowanych w ramach konkursu przedsiębiorców. Spotkania te będą najlepszym sposobem poznania przedsiębiorstwa, które poszukuje kapitału na dynamiczny rozwój. Inwestorzy będą mogli zapoznać się z jego działalnością, oferowanymi produktami lub usługami, strategią rozwoju i prognozami finansowymi. Będą mieli także okazję poznać kadrę zarządzającą i zadać pytania o wszelkie aspekty działalności firmy. Obecność innych inwestorów pozwoli także na wymianę wzajemnych doświadczeń i opinii. Bezpośredni kontakt daje największe szanse na doprowadzenie do transakcji i wzbudzenie wzajemnego zaufania pomiędzy stronami, tak niezbędnego do dokonania jakiejkolwiek inwestycji w sektorze mikro oraz małych i średnich przedsiębiorstw. WIEDZA KLUCZEM DO SUKCESU Wiedza zarówno inwestorów, jak i przedsiębiorców w zakresie inwestycji venture capital jest w Polsce wciąż niewielka. Trudno sobie wyobrazić skuteczność działania sieci Aniołów Biznesu i podejmowanie trafnych decyzji inwestycyjnych w przypadku, gdy obie strony transakcji nie będą miały wystarczającej świadomości specyfiki procesu inwestycyjnego. Dlatego też istotnymi działaniami realizowanymi w ramach projektu są szkolenia organizowane zarówno dla przedsiębiorców, jak i inwestorów. Łącznie w trakcie trwania projektu przewidzieliśmy 28 szkoleń organizowanych w ramach Akademii Łowców Biznesu. Podczas warsztatów przedsiębiorcy będą mogli uzyskać wiedzę na temat różnych źródeł finansowania, poznać mechanizmy działania rynku venture capital i tajniki procesu inwestycyjnego, a także zdobyć praktyczne umiejętności prezentacji swoich projektów inwestorom zewnętrznym. Z kolei inwestorzy będą mogli poszerzyć wiedzę odnośnie do możliwości inwestycyjnych, korzyści i ryzyk związanych z inwestycjami venture capital oraz nabyć umiejętności w zakresie analizy inwestycji, niezbędnych do podejmowania trafnych decyzji biznesowych. DLACZEGO WARTO ZOSTAĆ ŁOWCĄ BIZNESU? Dla przedsiębiorców przystąpienie do sieci to zwiększenie szansy pozyskania kapitału, tak bardzo potrzebnego młodym firmom do wdrożenia nowoczesnych technologii, opracowania innowacyjnych produktów i usług, zdobycia udziału w rynku i wkroczenia na dalsze etapy rozwoju. Faktem powszechnie znanym jest, że to właśnie przedsiębiorstwa z sektora MŚP mają najtrudniejszy dostęp do kapitału. Banki patrzą nieufnie, inwestorzy indywidualni preferują duże spółki giełdowe, a istniejące fundusze private equity wybierają inwestycje o wartości od kilkudziesięciu milionów złotych wzwyż, co powoduje, że kapitał leży na półce, do której nie są w stanie sięgnąć przedsiębiorstwa z sektora MŚP. Dla inwestorów natomiast uczestnictwo w sieci Łowcy Biznesu to dostęp do inwestycji w spółki o dużym potencjale rozwoju. Inwestycja w tę klasę aktywów to nie tylko dywersyfikacja portfela, ale także szansa na osiągnięcie ponadprzeciętnych zysków, których nie są w stanie osiągnąć lokując kapitał tylko w tradycyjne formy inwestycji. Małe i średnie przedsiębiorstwa mają największą szansę, by w krótkim okresie czasu zwielokrotnić swoją wartość. Legendy firm Google, Apple czy Amazon.com nie trzeba tu przytaczać. Trzeba tylko znaleźć tę przysłowiową „perełkę”. Z drugiej strony należy pamiętać, że przedmiotowe inwestycje niosą także duże ryzyko. Intencją twórców sieci Łowcy Biznesu jest jednak to, aby jej uczestnicy mogli pozyskać odpowiednią wiedzę i świadomość inwestycyjną, a także mieli jak najbliższy i najszerszy dostęp do przedsiębiorstw – przedmiotu inwestycji. Robert Bieleń czerwiec 2010 63 Przedsiębiorstwa z sektora MŚP – motor napędzający każdą gospodarkę DUŻE I ROZPOZNAWALNE KORPORACJE MIĘDZYNARODOWE STANOWIĄ O PRESTIŻU GOSPODARKI DANEGO PAŃSTWA, JEDNAK TO KONDYCJA SEKTORA MAŁYCH I ŚREDNICH PRZEDSIĘBIORSTW WPŁYWA W NAJWIĘKSZYM STOPNIU NA KONKURENCYJNOŚĆ GOSPODARKI I ZAMOŻNOŚĆ SPOŁECZEŃSTWA. ROLA MŚP JEST CORAZ BARDZIEJ DOCENIANA, I TO WŁAŚNIE W ROZWOJU TEGO SEKTORA KRAJE UNII EUROPEJSKIEJ WIDZĄ DROGĘ WYJŚCIA Z KRYZYSU. ZNACZENIE MŚP W GOSPODARCE UNII EUROPEJSKIEJ W powszechnie przyjętej w krajach Unii Europejskiej terminologii za małe i średnie przedsiębiorstwa są uznawane firmy, które zatrudniają nie więcej niż 250 pracowników, osiągają roczne obroty poniżej 50 milionów euro, a suma bilansowa nie przekracza 43 milionów euro. Gdy spogląda się na przedsiębiorstwa jednostkowo, liczby te nie robią większego wrażenia. Globalnie sektor MŚP ma jednak kolosalne znaczenie dla gospodarki. Mikro, małe i średnie firmy stanowią bowiem 99,8 proc. wszystkich przedsiębiorstw w Unii Europejskiej, zatrudniają blisko 70 proc. pracowników i są odpowiedzialne za wypracowanie 60 proc. PKB. Dane odnoszące się do Unii Europejskiej są reprezentatywne dla większości krajów członkowskich, w tym także Polski. DUŻE ZNACZENIE DLA GOSPODARKI. JESZCZE WIĘKSZE BARIERY ROZWOJU?! Paradoksalnie, pomimo znaczenia, jakie odgrywają w gospodarce, małe i średnie przedsiębiorstwa napotykają szereg barier ograniczających możliwość ich rozwoju. Na pierwszym miejscu przedsiębiorcy wymieniają obciążenia administracyjne. Rozbudowana biurokracja, liczne wymogi informacyjne oraz duże koszty administracyjne prowadzą do znaczącego ograniczenia rozwoju działalności małych firm oraz do spadku liczby nowo powstających inicjatyw biznesowych. Komisja Europejska, zdając sobie sprawę z konieczności ograniczenia barier administracyjnych, za cel postawiła sobie ich ograniczenie do 2012 roku o 25 proc., w tym skrócenie czasu potrzebnego na założenie firmy do maksimum 10 dni. Nadmierną biurokrację i obciążenia administracyjne na język finansów od razu przełożyli ekonomiści, którzy wyliczyli, że ograniczenie barier administracyjnych dla rozwoju małych i średnich przedsiębiorstw o 25 proc. będzie skutkowało zwiększeniem PKB Unii Europejskiej o 1,5 proc. Na drugim miejscu wśród barier przedsiębiorcy wymieniają trudny dostęp do źródeł finansowania. Niski poziom kapitałów własnych, a także brak możliwości ustanowienia atrakcyjnego zabezpieczenia częstokroć przekreślają ich szansę na uzyskanie kredytu. Rozmiar i krótka historia działalności wykluczają także inne dostępne dla dużych przedsiębiorstw źródła kapitału, jak choćby upublicznienie spółki i debiut giełdowy. SKAZANI NA KREDYT? Model finansowania przedsiębiorstw przyjęty w Europie nie jest łaskawy dla 100 % 99,8 99,0 80 60,0 60 48,6 40 20 0 Liczba firm Polska Źródło: Komisja Europejska 64 czerwiec 2010 67,0 66,7 PKB Miejsca pracy Unia Europejska MŚP, gdyż wg niego, głównym źródłem finansowania rozwoju firm są środki pochodzące od instytucji kredytowych, stanowiące blisko 70 proc. wszystkich źródeł finansowania. Zupełnie inaczej jest w Stanach Zjednoczonych, gdzie pożyczki i kredyty stanowią zaledwie 30 proc. kapitału pozyskiwanego przez przedsiębiorstwa, a 70 proc. to inne źródła, takie jak rynek kapitałowy czy działalność Aniołów Biznesu. W Polsce statystyki są jeszcze gorsze. Większa dostępność do kapitału z pewnością przełożyła się na sukcesy amerykańskich przedsiębiorców, jak choćby firm z doliny krzemowej – Apple, Google, Microsoft czy CISCO. POTRZEBNE MECHANIZMY STYMULUJĄCE ROZWÓJ MŚP Doceniając znaczenie sektora MŚP dla gospodarki, a także będąc świadomym barier ograniczających rozwój przedsiębiorczości, Komisja Europejska podjęła intensywne prace nad wdrożeniem w państwach członkowskich mechanizmów stymulujących rozwój przedsiębiorstw. Efektem prac Komisji było przyjęcie w 2008 roku „Small Business Act for Europe”. Postulaty Small Business Act: 1. Tworzenie warunków, w których przedsiębiorcy i przedsiębiorstwa rodzinne mogą dobrze prosperować, a przedsiębiorczość jest nagradzana. 2. Zagwarantowanie, by uczciwi przedsiębiorcy, których przedsiębiorstwo zostało postawione w stan upadłości, dostali szybko drugą szansę. 3. Opracowywanie przepisów zgodnie z zasadą „Najpierw mikro, małe i średnie przedsiębiorstwa”. INNOWACYJNA GOSPODARKA Grzegorz Pędras, prezes Zarządu Secus Wsparcie Biznesu sp. z o.o. wiedzy, doświadczenia i kontaktów biznesowych. Bardzo duże znaczenie Business Angels odgrywają w Stanach Zjednoczonych, gdzie działa ich ponad 250 000. Aniołowie Biznesu ogrywają coraz większą rolę także w Unii Europejskiej, a European Business Angels Network szacuje ich liczbę na ponad 75 000. W Polsce rynek inwestycji venture capital i działalność Business Angels znajdują się na wczesnym etapie rozwoju. Jest jednak coraz więcej podmiotów promujących i wspierających działalność Aniołów Biznesu, w tym także przy wykorzystaniu środków pochodzących z funduszy unijnych. Potencjał rynku w Polsce jest ogromny. Z pewnością i na naszym rodzimym rynku działają przedsiębiorcy zdolni wdrażać innowacyjne rozwiązania oraz oferować produkty i usługi na miarę XXI wieku. Inwestycja w takie przedsiębiorstwa może przynieść inwestorom ponadprzeciętne zyski. Największe stopy zwrotu przynoszą bowiem nie inwestycje w duże korporacje, ale w młode, innowacyjne, dynamicznie rozwijające się firmy. Dostrzegając powyższe zależności, odpowiadając na potrzeby MŚP i chcąc stworzyć polskim inwestorom możliwość dokonywania inwestycji w perspektywiczne przedsiębiorstwa, stworzyliśmy projekt „Łowcy Biznesu”. Grzegorz Pędras Bariery Rozwoju MŚP w Europie 4. Sprawienie, by organy administracji publicznej lepiej reagowały na potrzeby MŚP. 5. Dostosowanie instrumentów polityki publicznej do potrzeb MŚP: ułatwienie MŚP udziału w zamówieniach publicznych oraz lepsze wykorzystanie możliwości pomocy państwa dla MŚP. 6. Ułatwianie MŚP dostępu do finansowania oraz rozwijanie otoczenia prawnego i biznesowego sprzyjającego terminowym płatnościom w transakcjach handlowych. 7. Pomaganie przedsiębiorcom w szerszym korzystaniu z możliwości oferowanych przez jednolity rynek. 8. Wspieranie podnoszenia kwalifikacji pracowników przedsiębiorstw i wszelkich form innowacji. 9. Umożliwienie MŚP przekształcania wyzwań związanych z ochroną środowiska w nowe możliwości. 10. Zachęcanie i wspieranie MŚP w czerpaniu korzyści z rozwoju rynków. ROLA ANIOŁÓW BIZNESU Aniołowie Biznesu pełnią bardzo ważną rolę w finansowaniu rozwoju młodych innowacyjnych firm i zapełnianiu luki kapitałowej, z którą borykają się przedsiębiorstwa znajdujące się we wczesnych fazach rozwoju. Dostarczają oni nie tylko środków finansowych, ale także bezcennego kapitału managerskiego: Obciążenia administracyjne Dostęp do finansowania Przepisy podatkowe Brak umiejętności Dostęp do zamówień publicznych Nieuczciwa/silna konkurencja Prawo pracy Dostęp do rynku wewnętrznego Dostęp do programów UE Opóźnienia w płatnościach Dostęp do rynków międzynarodowych Dostęp do informacji i usług doradczych Niestabilność światowej gosp./ceny energii Definicja MŚP Źródło: Komisja Europejska, Sprawozdanie na temat wyników otwartych konsultacji na temat „Small Business Act”, 2008 czerwiec 2010 65 Forma prawna prowadzenia działalności gospodarczej. Potrzeby przedsiębiorcy wobec oczekiwań inwestora D ecyzja w zakresie wyboru formy prawnej prowadzenia działalności gospodarczej przez przedsiębiorcę sektora MŚP jest bardzo istotna, bowiem każda forma rodzi określone konsekwencje, w szczególności prawne, własnościowe, podatkowe, kosztowe czy związane z odpowiedzialnością za zobowiązania zaciągnięte w ramach jej prowadzenia. Przedsiębiorca, nim podejmie decyzję, powinien przeanalizować wady i zalety związane z rozważaną formą. Niestety, nie jest możliwe wskazanie jednej, uniwersalnej formy dedykowanej sektorowi MŚP. Podejmując decyzję warto uwzględnić szereg czynników, m.in. rodzaj planowanej działalności, jej skalę, prowadzenie działalności we współpracy ze wspólnikami (jeśli tak – skład osobowy), zakres odpowiedzialności majątkowej za zobowiązania, ryzyko kapitałowe, preferowaną formę opodatkowania oraz rodzaj prowadzonej księgowości, sposoby pozyskiwania kapitału i możliwości finansowania działalności, wymogi prawne związane z założeniem i prowadzeniem działalności, koszty i czas związane z założeniem działalności, preferowany sposób prowadzenia spraw spółki oraz jej kontroli. Dokonując prawnej analizy rozważanych form prowadzenia działalności gospodarczej, najistotniejszą determinantą podejmowanej decyzji powinien być podstawowy podział na prowadzenie przedsiębiorstwa w formie indywidualnej działalności gospodarczej (w tym także w formie spółki cywilnej) oraz w jednej z form spółek handlowych. Mając na uwadze podstawę ekonomiczną utworzenia spółki, zakres odpowiedzialności wspólników za jej zobowiązania 66 czerwiec 2010 oraz źródło prawa regulujące powstanie i działalność spółki, należy wyodrębnić spółkę cywilną oraz spółki handlowe – te ostatnie dzielą się na spółki osobowe (spółka jawna, spółka partnerska, spółka komandytowa, spółka komandytowo-akcyjna) oraz spółki kapitałowe (spółka z o.o. i spółka akcyjna). Niewąt- pliwie jedną z zalet spółek kapitałowych jest brak odpowiedzialności wspólników za zobowiązania spółki, z uwagi jednak na koszty, zasady prowadzenia rachunkowości oraz formalizm prawny związany z prowadzoną działalnością nie są to formy najczęściej wybierane przez przedsiębiorców sektora MŚP. Ilona Kuska-Żak, radca prawny, Secus Wsparcie Biznesu sp. z o.o. INNOWACYJNA GOSPODARKA Należy zauważyć istniejące rozbieżności interesów przedsiębiorcy z sektora MŚP poszukującego kapitału zewnętrznego oraz inwestora zainteresowanego inwestowaniem w tego typu przedsiębiorstwo. W praktyce gospodarczej efektem procesu inwestycyjnego jest spółka kapitałowa, trudno sobie bowiem wyobrazić, nawet przy inwestycjach venture capital/private equity, by inwestor zainteresowany był uczestniczeniem w spółce osobowej lub indywidualnej działalności gospodarczej. Potencjalnych rozwiązań przedmiotowego problemu jest wiele. W tym kontekście warto zwrócić uwagę na spółkę komandytowo-akcyjną, do tej pory mało znaną formę organizacyjnoprawną prowadzenia działalności. Z jednej strony, stanowi ona z punktu widzenia potencjalnych inwestorów atrakcyjną formę prawną, z drugiej umożliwia zastosowanie szerokiego spectrum form finansowania z jednoczesnym zachowaniem przez jej wspólników, o ile mają oni status komplementariuszy, pełni władzy nad działalnością spółki. Taka konstrukcja prawna zabezpiecza między innymi właścicieli spółki przed jej wrogim przejęciem, pozwalając jednocześnie na poszukiwanie kapitału zewnętrznego w drodze emisji akcji. Ponadto spółka komandytowo-akcyjna może emitować obligacje, w tym z prawem pierwszeństwa i zamienne na akcje. Walory – akcje emitowane przez spółkę komandytowo-akcyjną mogą zostać także wprowadzone do obrotu na rynkach zorganizowanych (GPW i NewConnect), choć kontrowersje wokół wykładni prawa podatkowego do tej pory kładły kres giełdowym debiutom. Warto nadmienić, iż spółka komandytowo-akcyjna umożliwia wyłączenie odpowiedzialności wspólnika w przypadku, gdy komplementariuszem będzie osoba prawna (spółka akcyjna lub z ograniczoną odpowiedzialnością). Ponadto forma ta pozwala na optymalizację podatkową w sytuacji, gdy wspólnicy reinwestują zyski osiągane przez spółkę. Dopiero bowiem wypłata zysku (dywidendy) będzie podlegała opodatkowaniu, sama spółka nie jest podmiotem podatku CIT lub PIT. Ilona Kuska-Żak Pod skrzydłami Anioła Biznesu W ielu młodych i przedsiębiorczych ludzi, w Polsce chcących rozpocząć własną działalność gospodarczą, natrafia liczne bariery, które często nie tylko utrudniają, ale wręcz uniemożliwiają im start z własnym biznesem. Są to nie tylko bariery związane z uciążliwymi procedurami administracyjnymi czy niedostosowanymi do rzeczywistości gospodarczej przepisami prawa, ale również (a może przede wszystkim) kłopoty z pozyskaniem kapitału zewnętrznego na rozpoczęcie działalności i jej dynamiczny rozwój. Gdy banki nie chcą udzielić kredytu ze względu na brak historii biznesowej i wymaganych zabezpieczeń, gdy fundusze venture capital odmawiają z powodu zbyt małej wartości projektu, a giełda pozostaje tylko w sferze marzeń, przedsiębiorca często traci nadzieję i wydaje mu się, że jego przedsięwzięcie trafiło w lukę, z której nie ma wyjścia. Rzeczywiście, luka taka istnieje (w fachowej terminologii nazywana jest luką kapitałową i oznacza zjawisko braku dostępu do długoterminowego kapitału dla małych przedsiębiorstw będących we wczesnych fazach rozwoju), ale można też znaleźć z niej wyjście. Pomocną dłoń w tej sytuacji wyciąga do przedsiębiorcy Anioł Biznesu. Choć pojęcie to może brzmi nieco enigmatycznie, to jednak idealnie oddaje charakter oraz ideę działalności tego rodzaju inwestora. Bo Anioł Biznesu to właśnie zamożny inwestor prywatny, często były przedsiębiorca lub manager z dużym doświadczeniem zawodowym, który skłonny jest zainwestować swoje oszczędności w małe i młode przedsiębiorstwa (niepubliczne, a więc nie notowane na giełdzie) o dużym potencjale rozwoju. Akceptuje on wysokie ryzyko przedsięwzięcia, licząc przy tym na atrakcyjną stopę zwrotu z inwestycji. Anioł Biznesu jest nie tylko inwestorem finansowym, ale potrafi być również cennym partnerem w biznesie. Prawdziwym wspólnikiem, który poza pieniędzmi wnosi do przedsiębiorstwa wiedzę, doświadczenie czy kontakty w branży. Jest to tzw. kapitał managerski, który młodym i niedoświadczonym przedsiębiorcom jest niejednokrotnie równie potrzebny, jak same środki finansowe. Polski „rynek” Aniołów Biznesu jest jeszcze bardzo młody. W krajach Europy Zachodniej, ale przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych, będących kolebką Business Angels, tego rodzaju inwestorów jest zdecydowanie więcej. Takie potęgi biznesowe, jak Apple czy Amazon.com zawdzięczają swoje sukcesy właśnie Aniołom Biznesu, którzy uwierzyli w czyjeś śmiałe pomysły, zaufali młodym przedsiębiorcom i pomogli im zamienić plany w rzeczywistość (często osiągając przy tym niebotyczne stopy zwrotu z inwestycji). Słowo „plany” jest tu nieprzypadkowe. Młodzi przedsiębiorcy muszą pamiętać, że Anioł Biznesu, co do zasady, nie działa charytatywnie. Nie interesują go projekty leżące tylko w sferze marzeń, niepoparte żadnymi analizami i wyliczeniami. Przedsiębiorca, który chce nawiązać współpracę z takim inwestorem, musi mieć rzetelnie przygotowany biznesplan. Powinien znać otoczenie rynkowe, istniejącą konkurencję, powinien przedstawić realne prognozy rozwoju swojego przedsięwzięcia. Młody biznesman, który w sposób profesjonalny podejdzie czerwiec 2010 67 – Spółka i3D zajmuje się rozwojem technologii wirtualnej rzeczywistości. Niewątpliwe jest to działalność o charakterze innowacyjnym. – Jesteśmy liderem w tej części Europy w zakresie wykorzystania technologii wirtualnej rzeczywistości w biznesie. W skrócie i upraszczając, technologię znaną do tej pory z gier komputerowych, tj. obraz interaktywny, czy też z kina IMAX, tj. obraz w 3D, wykorzystujemy przy tworzeniu aplikacji użytkowych. Świat wokół nas jest trójwymiarowy i interaktywny. Odejdźmy zatem od pokazywania go w formie filmów zamkniętych w ramy telewizora. W wirtualnej rzeczywistości obraz nas otacza, czujemy perspektywę, a co ważniejsze, możemy wpływać na to, co oglądamy. Symulatory pracy maszyn i urządzeń, konfiguratory np. mieszkań, wirtualne spacery, symulacje świata rzeczywistego lub tego, który istniał przed laty lub dopiero ma powstać, to tylko wybrane przykłady zastosowania tej technologii. O mocy tego medium przekonały się już wielkie międzynarodowe koncerny, takie jak Boeing, BP czy ExxonMobil, dla których tworzymy aplikacje marketingowe, szkoleniowe, czy wspomagające procesy produkcji. Agnieszka Raczewska – specjalista ds. finansów przedsiębiorstwa w Secus Wsparcie Biznesu sp. z o.o. do swojego projektu, na pewno zyska uznanie w oczach Anioła Biznesu. Analiza działalności Aniołów Biznesu nie jest sprawą łatwą. Są to inwestorzy nieformalni, którzy bardzo często cenią sobie prywatność i anonimowość. Pewnych danych na temat Business Angels dostarczają jedynie sieci, w których zrzeszona jest część inwestorów. Statystyki Europejskiej Sieci Aniołów Biznesu (European Business Angels Network – EBAN) podają, iż w Europie funkcjonuje ponad 300 sieci Business Angels. W organizacjach tych zrzeszona jest jednak niewielka część inwestorów, natomiast zdecydowanie więcej Aniołów Biznesu inwestuje indywi- 68 czerwiec 2010 dualnie. EBAN szacuje, iż w Europie może być łącznie ok. 75 tys. Aniołów Biznesu, którzy co roku przeznaczają na inwestycje ponad 3 mld euro. W USA liczbę Business Angels szacuje się na 250 tys. osób, które rocznie inwestują ok. 20 mln euro. W Polsce Aniołów Biznesu jest prawdopodobnie zaledwie kilkuset. Jednak potencjał polskiej gospodarki oraz liczba aktywnych przedsiębiorstw sektora MŚP, zdolnych wprowadzać innowacyjne produkty i usługi oraz kreować zaawansowane rozwiązania technologiczne, dają nadzieję na równie dynamiczny rozwój rodzimych inwestycji Business Angels, jak w krajach Europy Zachodniej. Agnieszka Raczewska – Innowacyjne i młode przedsiębiorstwa mają bardzo często trudności w pozyskaniu kapitału na stworzenie i rozwój własnego biznesu. Jak było w przypadku spółki i3D? Czy rozpoczynając działalność natrafili Państwo jakieś szczególnie trudne do pokonania bariery, zwłaszcza te o charakterze finansowym? – Jesteśmy młodą, bardzo szybko rozwijającą się spółką. Z roku na rok podwajamy przychody. Naszymi klientami od samego początku są duże międzynarodowe koncerny z wysokimi wymaganiami w zakresie standardów obsługi oraz warunków finansowych. Dodatkowo prowadzimy szereg projektów badawczo-rozwojowych. Taka strategia, tj. mocnego uderzenia w innowacyjnej niszy, w dłuższym okresie przynosi efekty, ale szczególnie w pierwszych latach kosztuje. Wymaga dużych inwestycji w sprzęt i oprogramowanie, a przede wszystkim w tworzenie i szkolenie zespołu. W takich warunkach zabezpieczenie dodatnich przepływów pieniężnych staje się podstawą tego rozwoju. Ważne, żeby przy podejmowaniu decyzji INNOWACYJNA GOSPODARKA Wirtualna rzeczywistość ROZMOWA Z ARKADIUSZEM PATRYASEM, WICEPREZESEM I3D SP. Z O.O. o rozpoczęciu projektu mieć komfort, że nie utknie się w połowie z powodu braku środków na jego dokończenie. Niestety, w pierwszych latach działalności firm banki nie ustawiają się w kolejce z ofertą kredytową. Stąd od początku było dla nas jasne, że musimy szukać alternatywnych źródeł finansowania. – Udziałowcami spółki i3D są instytucjonalni inwestorzy finansowi. Jak przebiegał proces inwestycyjny? Czy udało się bez problemu przekonać fundusze do współpracy, czy też były jakieś kwestie, które wymagały twardych negocjacji? – Z uwagi na branżę i atrakcyjność naszej oferty stosunkowo łatwo było zainteresować instytucje propozycją inwestowania. Trudniejsze natomiast były negocjacje dotyczące wyceny spółki oraz oceny planów jej rozwoju. Nie mieliśmy danych porównawczych, bo podobnych biznesów na podobnym etapie rozwoju nie było. Dlatego konieczne było uzyskanie dużego poziomu zaufania z obu stron, aby inwestorzy uwierzyli, że nasza wizja firmy i plany rozwoju są realne. – Jakie korzyści przyniosła spółce i3D współpraca z inwestorami? Czy poza środkami finansowymi otrzymaliście dodatkowe korzyści, w postaci tzw. kapitału managerskiego, czyli np. wiedzy, doświadczenia inwestora finansowego? – Nad tym cały czas pracujemy. Nasza, jak i inwestorów wizja inwestycji nie ogranicza się wyłącznie do pozyskania kapitału. Korzyścią obu stron jest promowanie spółki przez inwestora finansowego w świecie biznesu. Co prawda, do tej pory większość naszych projektów realizowaliśmy dla podmiotów zagranicznych, ale chcielibyśmy w znacznie większym stopniu zaistnieć w Polsce. Nasza oferta skie- rowana jest do przedsiębiorstw, samorządów czy wyższych uczelni. Znajomość branży oraz konkretnych osób, z którymi inwestor jest w stanie nas umówić na spotkanie, i zaprezentowanie oferty może być bardzo pomocne w procesie sprzedaży i promocji marki. – Czy dostrzegacie wady bądź zagrożenia wynikające ze współpracy z inwestorami venture capital? – Z punktu widzenia właściciela, zasadniczą wadą pozyskania finansowania z venture capital jest pozbycie się części udziałów w spółce. Ale po pierwsze, fundusze akceptują (tak było w naszym przypadku) również sytuację, w której obok inwestycji kapitałowej udzielają pożyczki. Po drugie, jako że z definicji fundusze inwestują na relatywnie krótki okres czasu, możliwe jest ustalenie warunków odkupienia udziałów przez udziałowców-założycieli po spełnieniu określonych warunków. – Jaka jest recepta na udaną współpracę z inwestorem venture capital? Na co powinni zwracać uwagę mali i średni przedsiębiorcy poszukując takiego inwestora? – Na wydawanie recept w naszym przypadku jest jeszcze trochę za wcześnie. Ocenić będziemy mogli przy zamknięciu pozycji. Ale już dziś mogę powiedzieć, że tym, co z pewnością ułatwia współpracę, jest bieżąca komunikacja i niechowanie pod dywan spraw trudnych. Jeśli strony sobie nie ufają, nie ma co liczyć, że sprawy będzie się dało załatwić na poziomie nawet najlepiej napisanej umowy inwestycyjnej. Zatem przedsiębiorcy w poszukiwaniu inwestora, przede wszystkim powinni szukać partnera, z którym razem chcą prowadzić biznes. czerwiec czerwi cze cz zerwi rwiec ec 201 220 2010 010 69 MARKI GODNE ZAUFANIA PO RAZ DZIESIĄTY EUROPEJCZYCY WYBRALI MARKI, KTÓRE DARZĄ NAJWIĘKSZYM ZAUFANIEM. TEGOROCZNA, JUBILEUSZOWA EDYCJA BADANIA EUROPEAN TRUSTED BRANDS POKAZAŁA DUŻE PRZYWIĄZANIE POLAKÓW DO KRAJOWYCH MAREK, M.IN. W KATEGORII BANKÓW, TOWARZYSTW UBEZPIECZENIOWYCH I BIUR PODRÓŻY. M arki wskazane przez polskich respondentów zostały nagrodzone Złotym i Kryształowym Godłem European Trusted Brands 2010. Co roku wyniki badań European Trusted Brands są podstawą do przyznania nagród – Złotego i Kryształowego Godła, przy czym zdobycie jednej statuetki nie wyklucza możliwości otrzymania drugiej. Złote Godła przyznawane są w kategorii ilościowej, w której respondenci wskazują najbardziej godną zaufania markę. Kryształowe Godła, przyznawane są w kategorii jakościowej, w której marki oceniane są przez badanych według 4 kryteriów: jakości, wartości w stosunku do ceny, silnego wizerunku i zrozumienia potrzeb klienta. Cykliczność badania pozwala na analizowanie trendów i zmian marketingowych. Niektóre dostają nagrodę po raz kolejny. W kategorii ilościowej zaufaniem Polaków, podobnie jak w latach ubiegłych, cieszy się marka Nestlé (płatki śniadaniowe). Nestlé w swojej kategorii jest także marką najwyżej ocenianą pod względem innych mierzonych atrybutów, jak: jakość, wizerunek, stosunek wartości do ceny i zrozumienie potrzeb klienta. Zaufaniem cieszą się: Visa 70 czerwiec 2010 MICHAŁ SIKORA, kierownik ds. komunikacji zewnętrznej, Biuro Prasowe Tesco Polska Tesco obecne jest na polskim rynku od roku 1998, kiedy to we Wrocławiu otwarty został pierwszy hipermarket z logo Tesco. Mówimy, że sensem naszego działania jest zdobycie zaufania i lojalności klientów. Innymi słowy, działamy tak, by nigdy nie zawieść naszych klientów. Chcemy, by mieli pewność, że w Tesco zawsze kupią to, czego poszukują, w atrakcyjnych cenach, bez oczekiwania w kolejkach. Tesco to, z jednej strony, lokalny sklep z ofertą regionalnych produktów, z drugiej – sieć 350 sklepów w całym kraju. Niezależnie, który sklep odwiedzimy, mamy pewność, że standardy obsługi klienta czy jakości i świeżości produktów są równie wysokie. Dodatkowo, od 2009 roku nagradzamy klientów za zakupy dzięki programowi Clubcard. Dziś już ponad 2 miliony klientów przy okazji zakupów zbiera punkty, które zamieniane są następnie na bony pieniężne i kupony rabatowe na najczęściej wybierane przez nich produkty. (karta płatnicza) oraz Herbapol Lublin (preparat ziołowy na witalność), który w swojej kategorii był także najlepiej ocenianą marką pod względem poszczególnych atrybutów. Polacy ufają także markom: TVN, Kujawski (olej jadalny i margaryna), Nokia, Nivea (kosmetyki: zapachowe i kolorowe; do pielęgnacji włosów i skóry), PZU, PKN Orlen, Orbis Travel, Opel, Bosch (urządzenie AGD), Toshiba (komputer osobisty), Orange, Canon (aparat fotograficzny i kamera), PKO BP, Allegro. pl, Centrum (witaminy), Apap (środek przeciwbólowy), Gripex (lek na przeziębienie), Vizir (proszek do prania), Casio (zegarki i biżuteria), TVN, Sony, ING TFI (fundusz inwestycyjny), Winiary (producent żywności), Dr. Oetker (ciasta i desery), Żywiec Zdrój (sok i woda mineralna), Naturell (suplement diety), Blend-A-Med (produkt do higieny i pielęgnacji jamy ustnej), Pedigree (karma dla zwierząt) i Tesco. Jubileuszowa edycja badania pokazała, że nieprzerwanie od kilku lat największym zaufaniem wśród Europejczyków cieszy się marka Nivea. Marka ta uzyskała godło European Trusted Brand we wszystkich 16 krajach objętych badaniem. Natomiast w kategoriach: bank, towarzystwo ubezpieczeniowe, stacja benzynowa oraz biuro podróży RAPORT TRUSTED BRANDS wśród badanych Europejczyków widoczna jest tendencja do większego zaufania do marek krajowych niż marek globalnych. W tegorocznej edycji badania European Trusted Brands, w kategorii jakościowej wygrała marka Nokia. W swoich kategoriach zwyciężały też: Volvo, Olympus (aparat fotograficzny), Sony (sprzęt RTV), Tymbark (sok i woda mineralna), Alior Bank, Delma (olej jadalny i margaryna), E. Wedel (ciasta i desery), Nurofen (środek przeciwbólowy), Sokołów (producent żywności), Whirlpool (urządzenie AGD), Dell (komputer osobisty), Play, Triada (biuro podróży), Visa, Ergo Hestia (towarzystwo ubezpieczeniowe), Allegro. pl, Shell (stacja benzynowa), Rutinoscorbin (witaminy), Fervex (lek na przeziębienie), Avon (kosmetyki do pielęgnacji włosów), Adidas (kosmetyki zapachowe i kolorowe), Garnier (kosmetyki do pielęgnacji skóry), Persil (proszek do prania), Nestlé (płatki śniadaniowe), Apart (zegarki i biżuteria), Polsat, ING TFI (fundusz inwestycyjny), Naturell (suplement diety), Herbapol Lublin (preparat ziołowy na witalność), Elmex (produkt środków European Trusted Brands to jedno z najszerzej zakrojonych badań konsumenckich. Pozwala na poznanie opinii Europejczyków M ANDRZEJ KUŹNIAK, Regional General Manager, Toshiba Europe GmbH Toshiba jako firma istnieje na świecie ponad sto lat. Jest więc wielce prawdopodobne, że jej produkty, np. generatory prądu czy żarówki, pojawiły się na terenach obecnej Polski jeszcze przed pierwszą wojną światową. Sama marka powstała w 1939 roku jako skrót oficjalnej nazwy Tokyo Shibaura Electric Co. Obecnie Toshiba jest obecna przede wszystkim jako producent elektroniki: notebooków, telewizorów, kopiarek czy też telefonów komórkowych. Mało kto jednak wie, że Toshiba zajmuje się także technologiami jądrowymi, ultra szybkimi pociągami, tzw. bullet train, jak i systemami wind instalowanymi w do niedawna najwyższym budynku świata – tajwańskim 101. Budowanie marki to proces, który nigdy się nie kończy. Klienci ufają nam ze względu na to, że jako firma jesteśmy nastawieni proinnowacyjnie, a nasze technologie są stosowane w wielu urządzeniach innych producentów. Np. w tym roku mija dokładnie 25 lat od momentu, kiedy po raz pierwszy jako firma pokazaliśmy światu laptopa. Nikt inny wcześniej tego przed nami nie zrobił, łącząc kilka dostępnych technologii w jedną całość. W samych notebookach bardzo wiele innowacji pochodzi od nas, jak chociażby DVD. Jako producent jesteśmy pewni jakości naszego sprzętu i jego niskiej awaryjności. Dla klientów organizujemy akcje specjalne, które tę niezawodność potwierdzają, jak np. zwrot pieniędzy w chwili, gdy komputer zepsuje się w trakcie 3-letniego okresu gwarancyjnego. Komunikujemy się otwarcie i to wydaje się podstawą zaufania, jakim obdarzają nas klienci. PIOTR BUBAK, dyrektor marketingu Nokia Poland Wiarygodność marki w tym segmencie produktów to nieustanny rozwój, kreowanie trendów, odpowiadanie na potrzeby klientów. Te czynniki to elementy naszej strategii – nie poprzestajemy na rozwoju samych urządzeń, ale idziemy o krok dalej. Dzięki naszym serwisom użytkownik dostaje telefon „szyty na miarę” – w pełni spersonalizowany, który jest tym, czym konsument chce, żeby był. Nokia na polski rynek weszła w 1992 roku. Od tego czasu wciąż umacnia swoją pozycję wśród dostawców mobilnych rozwiązań, nieustannie rozszerzając portfolio produktów i usług. Czym podbijamy serca klientów? Na to pytanie pewnie najlepiej odpowiedzieliby konsumenci. Jeśli chodzi o pierwsze lata, na pewno było to bardzo przejrzyste i funkcjonalne menu. Wraz z rozwojem technologii i wzrostem wymagań klientów ważniejszym czynnikiem stała się bogata oferta produktów, wśród których każdy może znaleźć najlepszy dla siebie model – muzyczny, biznesowy czy multimedialny. Dużym powodzeniem cieszą się też wprowadzane przez nas ciekawe i przydatne usługi i serwisy, które stanowią dla konsumenta wartość dodaną produktu. Wśród nich znajduje się m.in. nawigacja, dostępna za darmo już w 17 modelach Nokii, sklep muzyczny Nokia Music Store, Ovi Sklep z aplikacjami i grami na telefon, czy wreszcie audiobooki, których można słuchać w łatwy i wygodny sposób dzięki stworzonej przez firmę Nokia aplikacji. czerwiec 2010 71 M RAPORT TRUSTED BRANDS do higieny i pielęgnacji jamy ustnej), Chappi (karma dla zwierząt), Biedronka. Wszystkie powyższe marki otrzymają Kryształowe Godła. W European Trusted Brands 2010, podobnie jak w roku ubiegłym, poproszono polskich respondentów o wskazanie marek o najlepszej reputacji pod względem ekologii – dla każdej z wymienionych kategorii. Spośród wszystkich kategorii, jakie wymienione zostały w ankiecie, zwyciężyła marka Osram, jako marka sprzętu oświetleniowego o najlepszej reputacji ekologicznej. Ponadto w swoich kategoriach zwyciężały: PKN Orlen, LOT i McDonald’s, Cif (środek czyszczący), Duracell (baterie), Vizir (proszek do prania), Amica (urządzenie AGD), Energa (dostawca energii elektrycznej), PKO BP, Tesco, Toyota i Castorama. European Trusted Brands to jedno z największych i najszerzej zakrojonych badań konsumenckich, przeprowadzane w Europie przez „Reader’s Digest”. Oprócz tematyki marketingowej, coroczne badanie European Trusted Brands przyczynia się także do pogłębienia charakterystyki typowego Europejczyka. Pozwala na poznanie nastrojów społecznych mieszkańców Europy, postaw i wartości, które kształtują nasze życie. Badanie European Trusted Brands po raz pierwszy przeprowadzono w 2001 r. Co roku kontynuowane jest w kilkunastu krajach europejskich. Tegoroczna – dziesiąta już edycja badania – została przeprowadzona w 16 krajach europejskich. Kraje, które są objęte tegoroczną edycją to: Austria, Belgia, Czechy, Finlandia, Francja, Hiszpania, Holandia, Niemcy, Polska, Portugalia, Rosja, Rumunia, Szwajcaria, Szwecja, Węgry i Wielka Brytania. Wzięło w niej udział 32 163 respondentów. Badanie realizowano metodą ankiety on-line i za pomocą tradycyjnej poczty. Respondenci zostali wybrani spośród wielomilionowej bazy prenumeratorów. Jak co roku, próba tak została dobrana, aby odzwierciedlała szeroki profil badanej populacji. 72 czerwiec 2010 MAGDALENA BOGUSZ, Marketing Manager firmy OSRAM Firma OSRAM na polskim rynku działa od 1991 roku, choć produkty tej marki były dostępne już o wiele wcześniej. Dzisiaj OSRAM to jeden z dwóch największych producentów nowoczesnych i ekologicznych źródeł światła z przeznaczeniem zarówno dla indywidualnych, jak i profesjonalnych odbiorców. Oferuje największy wybór energooszczędnych produktów i stale wprowadza innowacyjne rozwiązania w obszarze oświetlenia. Chcemy oferować światło najlepiej dopasowane do indywidualnych potrzeb odbiorców, dlatego w oparciu o nowe technologie systematycznie ulepszamy parametry dostępnego już asortymentu. Źródła światła sygnowane marką OSRAM są synonimem najwyższej jakości, co wyróżnia nasze produkty spośród różnorodnego asortymentu dostępnego na rynku. W pracach nad szeroko rozumianym zagadnieniem światła kierujemy się niezmiennie pasją inteligentnego światła, by móc oferować coraz lepsze produkty. Bardzo ważny jest również aspekt ekologiczny. OSRAM to firma o charakterze EKO. Czynimy najwyższe starania, by nasze źródła światła były przyjazne środowisku. Ich energooszczędny i proekologiczny charakter to nasz wyróżnik – który także Polacy coraz częściej doceniają. Jakość przez nas oferowana została wielokrotnie uhonorowana nagrodami i wyróżnieniami. Siła i wiarygodność marki opiera się w głównej mierze na wspomnianej jakości produktów. Firma, obok głównego profilu swojej działalności, zaangażowana jest również w działania na rzecz sportu, nauki i kultury. Jednym z ich elementów są chociażby działania sponsoringowe. Od kilku lat wspieramy sport (kobieca i męska drużyna siatkowa) oraz obszar filmu (festiwal Camerimage). Jesteśmy organizatorem konkursu dla studentów „Światło dla…”, który promuje młodych, utalentowanych projektantów, którzy w nieszablonowy, oryginalny sposób podchodzą do zagadnień i możliwości, jakie w obszarze światła stwarza obecna technologia. JACEK DĄBROWSKI, dyrektor ds. finansów i relacji inwestorskich TRIADA S.A. Marka TRIADA obecna jest na polskim rynku turystycznym od 1991 roku. Cechami wyróżniającymi tę markę na tle konkurencji są min.: bogaty asortyment produktów turystycznych oraz bardzo korzystny stosunek ich jakości do ceny. Pozytywne opinie klientów, potwierdzone min. przyznaną nam w tym roku przez czytelników „Reader’s Digest” nagrodą Kryształowego Godła Trusted Brand 2010 w kategorii Biuro Podróży, bazują nie tylko na szerokim wyborze hoteli i kierunków wyjazdów wypoczynkowych, nie tylko na na wprowadzonym przez nas produkcie 7 + 7, będącym połączeniem wypoczynku ze zwiedzaniem, ale przede wszystkim na zaufaniu, jakim obdarzają nas konsumenci. Zaufanie naszych klientów dowodzi, iż nasz wkład w ciągłe doskonalenie oferty został zauważony, a wyznaczony kierunek i strategia działania firmy jest tym, czego klienci od nas oczekują. O sukcesie marki nie decyduje jeden rok dobrej sprzedaży, czy też jedna, nawet najlepsza kampania reklamowa. Siłę i wiarygodność marki buduje się latami. Bazując na dziewiętnastoletnim doświadczeniu i dużej skali działania, rokrocznie przygotowujemy ofertę wakacyjną na każdą kieszeń, w tym w szczególności w atrakcyjnej cenie, stosownie do oczekiwań większości klientów. To właśnie przekonanie klientów o atrakcyjności produktów TRIADY pomogło nam osiągnąć pozycję lidera na rynku zagranicznej turystyki wyjazdowej. Zaufanie konsumentów to dla nas kluczowy element w kształtowaniu strategii rozwoju naszej marki. Siła marki oraz pozytywny do niej stosunek klientów przekłada się przecież na zwiększoną sprzedaż naszych pakietów turystycznych. M RAPORT FRANCZYZA CZAS NA FRANCZYZĘ FRANCHISING UGRUNTOWAŁ SWĄ POZYCJĘ NAD WISŁĄ – ŚWIADCZY O TYM ZARÓWNO ROZWÓJ POLSKICH FIRM NA ZASADZIE FRANCZYZY POZA GRANICAMI KRAJU, JAK I ZDECYDOWANA PRZEWAGA FIRM KRAJOWYCH NAD ZAGRANICZNYMI WŚRÓD FRANCZYZODAWCÓW W POLSCE. R ynek jest jednak nadal bardzo chłonny i w ciągu najbliższych lat powinna stale rosnąć grupa osób, które dorobiły się na franczyzie. Funkcjonuje ona w naszym kraju już przeszło 20 lat, ale nadal wiele osób nie wie, na czym polega ta forma działalności. A taka niewiedza jest hamulcem rozwoju. W wielkim skrócie można powiedzieć, że franczyza to system sprzedaży, który opiera się na współpracy franczyzodawcy i franczyzobiorcy. Ten pierwszy może się zazwyczaj pochwalić wyrobioną marką i ugruntowaną pozycją na rynku. Dla zwiększenia swych dochodów podpisuje umowę z franczyzobiorcą, który kopiuje ów pomysł na biznes pod szyldem franczyzodawcy. Korzyści odnoszą obaj – jeden zyskuje na sprzedaży licencji i procentowym udziale w dochodach, a drugi zmniejsza ryzyko inwestycji i korzysta z doświadczenia i renomy „opiekuna’. Czy mam szansę we franchisingu? To pytanie zadaje sobie każdy, kto choć trochę poznał temat i myśli o własnej firmie. Franczyza, w przeciwieństwie do własnej koncepcji biznesowej, wią- INNY MODEL że się z dużo mniejszym ryzykiem i na ogół zapewnia stałe dochody. Ich wysokość jest, oczywiście, uzależniona od kwoty przeznaczonej na rozpoczęcie działalności, naszej pracowitości i zapału. Umiejętności grają rolę drugorzędną. Franczyzodawca daje bowiem możliwość korzystania z jego doświadczeń (know-how) oraz renomy płynącej z nazwy i znaku firmowego. Należy jednak pamiętać, że umowę franchisingową podpisuje się na minimum kilka lat – warto więc wybrać branżę, którą się lubi, choć mile widziane jest JWS również doświadczenie. malizacji współpracy. Oczywiście warunkiem powodzenia takiego modelu jest umiejętność SALONIKI PRASOWE KOLPORTERA NIE SĄ SIECIĄ organizatora sieci do FRANCZYZOWĄ, CHOĆ TAKIE BYŁY JEJ POCZĄTKI. skutecznej komunikacji becnie jest to prawie kla- łalność gospodarczą, partnerom standardów syczna sieć własna, czyli pełniącymi funkcję prowadzenia sklepów forma organizacji sieci managerów mających i obsługi klienta – nasza punktów sprzedaży, gdzie za zadanie zorganizopozycja na rynku dowoprawie wszystkie nakłady, koszty i ry- wanie funkcjonowania dzi, że taką kompetencję zyka spoczywają na organizatorze – do saloników prasowych, posiadamy. nas należy prawo najmu lokalu, to- niejednokrotnie kilku – Mateusz Wiśniewski, Prezes Warto dodać, że od war, sprzęt i wyposażenie, nie mówiąc według przyjętych przez Kolporter Sieci Handlowe modelu franczyzy odeo know how i marce. Prawie, bo jedy- nas standardów. Dziaszliśmy przede wszystnym odstępstwem od podręcznikowej łają w oparciu o umowy zbliżone do kim dlatego, że znalezienie partnerów definicji sieci własnej jest model współ- agencyjnych, w których część wynagro- biznesowych gotowych dzielić z nami pracy z osobami prowadzącymi punkty dzenia zależy od wyników prowadzo- nakłady i ryzyko było istotnym ogranisprzedaży, czyli partnerami – bo tak ich nych przez partnerów sklepów. Taka czeniem rozwoju – w obecnym modelu nazywamy. Otóż partnerzy są przedsię- forma współpracy jest bardzo efektyw- taka bariera nie istnieje. Mateusz Wiśniewski biorcami prowadzącymi własna dzia- na i stymuluje obie strony do opty- O 74 czerwiec 2010 DWIE STRONY SĄ SOBIE POTRZEBNE O SUKCESIE WSPÓŁCZESNEGO BIZNESU STANOWI PRZEDE WSZYSTKIM DOBRY POMYSŁ, ROZPOZNAWALNA MARKA ORAZ SPRAWDZONY KNOW-HOW. WSZYSTKO TO POCZĄTKUJĄCY PRZEDSIĘBIORCA MOŻE KUPIĆ W PAKIECIE PRZYSTĘPUJĄC DO SIECI FRANCZYZOWEJ. K reowanie wspólnej dla sieci tożsamości marki, opieka centrali nad franczyzobiorcami, która głównie koncentruje się na zapewnieniu cykli szkoleń oraz bieżącego doradztwa przy rozwiązywaniu problemów, ułatwia start w biznesie pod znaną marką. Dzięki franczyzodawcy franczyzobiorca nie musi mieć specjalistycznej wiedzy, gdyż wszelkie jej braki są niwelowane przez specjalne programy szkoleniowe. Ponadto, korzyścią dla franczyzobiorcy jest pomoc na starcie w doborze lokalizacji, wystroju wnętrza, wyposażeniu i logistyce oraz renoma płynąca z marki, sprawdzony pomysł, know-how wypracowany latami, większa wiarygodność kredytowa, mniejsze ryzyko przedsięwzięcia oraz innowacyjne produkty opracowywane przez centralę. System franczyzowy nie jest jednak doskonały. Prowadzenie przedsiębiorstwa w ramach sieci franczyzowej niesie ze sobą również pewne zagrożenia. Franczyzodawca musi liczyć się z dwoma głównymi zagrożeniami. Z jednej strony, niekompetentny franczyzobiorca może narazić markę, znak firmowy i renomę firmy na szwank, z drugiej zaś strony, skuteczny i ambitny franczyzobiorca po pewnym czasie może zechcieć uniezależnić się i stworzyć własny, konkurencyjny dla sieci biznes. Edyta Gajda, Auxilium SA czerwiec 2010 75 M RAPORT FRANCZYZA ZARABIAĆ PRZYBYŁO I UBYŁO Z BANKAMI SYSTEMY FRANCZYZOWE W POLSKICH BANKACH SĄ BARDZO POPULARNYM POMYSŁEM NA BUDOWANIE BIZNESU. POZA NIELICZNYMI WYJĄTKAMI, STANOWIĄ ŁAKOMY KĄSEK DLA FRANCZYZOBIORCÓW. Z DRUGIEJ STRONY, W TEN SPOSÓB BANKI MOGĄ SPOKOJNIE PROWADZIĆ EKSPANSJĘ NA NIEZAGOSPODAROWANE MIEJSCOWOŚCI I DZIELNICE MIAST. W edług raportu „Rozwój placówek agencyjnych banków w 2009 roku – perspektywy 2010”, przygotowanego przez Akademię Rozwoju Systemów Sieciowych, w zeszłym roku w Polsce powstało ponad 800 nowych placówek agencyjnych należących do 15 największych banków. W tym samym czasie z mapy zniknęło prawie 400 placówek. Dodatni bilans powoduje, że ten biznes dalej wydaje się być opłacalny i cieszy się zainteresowaniem przedsiębiorców. Agencje na rynku bankowym są mło- dym zjawiskiem, poza weteranem PKO BP, który, jak niektórzy zapewne pamiętają, agencje rozwija od ponad pół wieku. W najnowszej historii polskiej gospodarki kolejne po agencjach PKO BP pojawiły się (w 2003 r.) placówki Dominet Banku. Potem na rynek zeszła już istna lawina agencyjna. Czym różni się agencja od placówki franczyzowej? Właściwie niczym. Punkty agencyjne to de facto placówki franczyzowe, jednak ze względu na wymogi prawa bankowego muszą być rozwijane wyłącznie w formule agencyjnej. Liczba placówek na k. 2009 r. Bank Placówki agencyjne otwarte w 2009 Palmę pierwszeństwa w modelu franczyzy dzierży niepodzielnie PKO BP (2175 lokalizacji, czyli blisko połowa wszystkich placówek agencyjnych banków w kraju). Inne instytucje finansowe dwoją się i troją, by uszczknąć coś z franczyzowego tortu. Według danych ARSS, takim bankom jak Pekao, BZ WBK, Eurobank czy Alior Bank w 2009 roku przybyło po kilkadziesiąt punktów agencyjnych. Na uwagę w tempie rozwoju sieci zasługuje na pewno Getin Bank, któremu udało się otworzyć w ubiegłym roku 170 oddziałów agencyjnyc oraz sieć Agencji Bankowych Monetia (Banku DnB Nord) ze 133 placówkami. Łącznie 2009 rok przyniósł ponad 800 placówek agencyjnych. Jak zaznacza Joanna Cabaj-Bonicka z ARSS, obraz rynku pozostanie niepełny, jeśli nie uwzględni się agencji zamkniętych. Najwięcej zlikwidowanych placówek miała sieć PKO BP, następnie Bank DnB Nord z siecią Monetia, mBank i BZ WBK. W sumie w ubiegłym roku banki zamknęły ok. 400 placówek agencyjnych. Placówki agencyjne zamk. w 2009 Planowane otwarcia plac. agenc. w 2010 Kapitał na uruchomienie plac. agenc. Własnych Agencyjnych mBank BZ WBK Getin Bank GE Money Bank* Pekao PKO BP ING Bank Śląski Bank BPH Invest Bank Eurobank 87 512 230 107 840 1228 330 212 116 400 55 89 269 155 192 2175 111 79 45 133 14 70 170 45 70 138 0 17 39 46 34 30 22 b.d. 16 222 0 b.d. 12 1 b.d. 111 0-50 0 b.d. b.d. b.d. 80 100 b.d. AIG Polbank Agencja Bankowa Monetia 193 190 40 54 133 350 12 5 133 0 11 50 15 b.d. 130 70 tys. zł b.d. 10-12 tys. zł BNP Paribas Fortis ** Alior Bank Multibank*** 133 151 76 117 45 58 b.d. 45 b.d. b.d. 0 b.d. b.d. 200 b.d. 60 tys. zł 50 tys. zł 105-125 tys. zł (DnB Nord) 30 tys. zł ok. 22 tys. zł 15-30 tys. zł ok. 20 tys. zł 30-50 tys. zł ok. 100 tys. zł 120 tys. zł b.d. 24 tys. zł + adaptacja lokalu * 31 grudnia 2009 GE Money Bank połączył się z Bankiem BPH; ** w skład banku w Polsce wchodzą połączone 31 lipca 2009 r. Dominet Bank i Fortis Bank; *** dane na k. III kw. 2009 r. Źródło: ARSS 76 czerwiec 2010 ZAGĘSZCZENIE SIECI Na rynku franczyzy bankowej kolejnym ważnym elementem, który wpływa na całościowe spojrzenie na daną sieć bankową, są fuzje banków. Dlaczego? Choćby z tego powodu, że w połączonych bankach wzrasta nie tylko suma połączonych placówek franczyzowych, ale również konkurencja i zagęszczenie sieci. Niektóre placówki trzeba zamykać, choć jednocześnie w innych miejscach, mniej konkurencyjnych, otwierać nowe. Pod koniec lipca 2009 r. Dominet Bank połączył się z Fortis Bankiem, by potem stać się częścią BNP Paribas Fortis i wnieść w posagu ponad 100 placówek. Pod koniec grudnia 2009 r. nastapiła fuzja Banku BPH oraz GE Money Banku. Bank BPH miał wówczas 79 placówek agencyjnych, a GE Money Bank – 155. Połączony bank nadal ma jednak w planach rozwój sieci i w 2012 r. chce mieć ok. 350 oddziałów agencyjnych. BANKI OSZCZĘDZAŁY NA AGENTACH Aby biznes rósł, musi opłacać się obu stronom. Z tego też powodu wielu franczyzobiorców zrezygnowało w ubiegłym roku ze współpracy z bankami. Powodem najczęściej były zmiany zasad wynagradzania na mniej korzystne dla agentów. Tak było, na przykład, w relacjach Polbanku z jego agentami. Na agentach, co zaznaczyła w raporcie Joanna Cabaj-Bonicka, odbijają się również zmiany strategii biznesowej banków. Przykładem może być tu BZ WBK, który wcześniej jako jedyny placówki agencyjne umiejscowił pod odrębną marką Minibanków, by potem przemianować biznes na Bank Zachodni WBK Partner. W 2009 r. BZ WBK zamknął 30 placówek agencyjnych, w większości były to właśnie Minibanki. Kolejny przykład to mBank, który wyszedł poza Internet i sprzedawał swoje produkty za pomocą realnej sieci mKiosków. Obecnie wszystkie punkty naziemne mBanku wraz z kilkoma Punktami Obsługi Agencyjnej MultiBanku należą do nowo powstałej spółki Grupy BRE-Aspi- ro. Spółka zajmuje się pośrednictwem finansowym. W następstwie zmian w Grupie, w ubiegłym roku zamknięto 34 punkty naziemne mBanku. Winy można szukać w sytuacji gospodarczej – w kryzysie model biznesowy agencji, oparty na prowizji ze sprzedanych produktów, nie zdał do końca egzaminu. A nawet jeśli punkty franczyzowe nie narzekały na brak klientów, banki w ramach oszczędności i poprawy wyników własnych poobcinały prowizje agentom. W TYM ROKU BĘDZIE LEPIEJ? Dane makroekonomiczne wskazują, że ubiegłoroczny koszmar polski sektor finansowy ma już za sobą. Dlatego banki znów podnoszą głowę i wieszczą wzmożenie działań rozwojowych. Najwięcej placówek agencyjnych chce do końca tego roku uruchomić Alior Bank należący do włoskiej grupy Carlo Tassara. Alior Bank ma sporo do nadrobienia, jako że na rynku jest od niecałych dwóch lat. W tym roku bank chciałaby otworzyć 200, a do końca 2011 roku posiadać łącznie 400 placówek franczyzowych. Bank DnB Nord zapowiada, że do Agencji Monetia chce przyłączyć kolejnych 130 placówek, a BZ WBK zakłada otwarcie 111 placówek partnerskich w tym roku. może dostać i za ile. Jedne banki każą sobie płacić za licencję, w ramach której otrzymuje się brand, know-how czy szkolenia (np. Multibank – koszt 35 tys. zł), inne oferują to samo za darmo (np. Pekao, BZ WBK czy ING). Większość banków nadal wynajęcie lokalu oraz wyposażenie go pozostawia agentowi, choć niektóre biorą to na siebie, jak choćby ING Bank Śląski. Wiele banków zrezygnowało już z pobierania kaucji (możliwa do odzyskania po zrobieniu budżetu sprzedażowego za pierwszych 12-15 miesięcy), inne nadal ją pobierają, np. ING – 50 tys. zł czy Multibank – 30 tys. zł. W zależności od naszego wyboru, kapitał potrzebny na start wahać się będzie od 10 tys.do ponad 100 tys. złotych. Jednak te koszty to tylko jedna strona. Niezależnie od niej należy spojrzeć na oczekiwane zyski, czyli wysokość prowizji. Ta bowiem też waha się dość ostro. A na koniec i tak trzeba zadeRyszard Walecki cydować samemu… Przedsiebiorca, który chce sięgnąć po złote runo bankowości, ma w czym wybierać. Nie chodzi tylko o nazwy banków, ale przede wszystkim o to, co w zamian czerwiec 2010 77 M RAPORT FRANCZYZA PEŁNA INTEGRACJA SIECI DO WŁAŚCIWEJ WSPÓŁPRACY W RAMACH FRANCZYZY NIE WYSTARCZA OKREŚLENIE MODELU BIZNESOWEGO I ZASAD WSPÓŁPRACY. KONIECZNE JEST STWORZENIE NARZĘDZI UMOŻLIWIAJĄCYCH CENTRALNE, EFEKTYWNE ZARZĄDZANIE ROZPROSZONYMI PLACÓWKAMI. Ż aden z punktów franczyzowych nie jest samotną wyspą. I nie chodzi tu o totalną kontrolę franczyzodawców, ale takie spięcie procesów, by obydwie strony wiedziały, co dzieje się w ich biznesach, a także by wymiana informacji między nimi była w miarę łatwa i szybka. Mówiąc wprost – trzeba ich zintegrować. Każda firma działająca w modelu franczyzowym powinna od początku opracować strategię integracji każdego pojedynczego punktu sieci z centralą. Podstawową składową rozwoju biznesu opartego o franczyzę jest bowiem wzrost liczby punktów. Właściwy system zarządzania musi opierać się na wiedzy, w jaki sposób realizowana jest strategia organizacji, a do tego niezbędne są dane pochodzące z całej sieci. – Stosunkowo prostym sposobem na zintegrowanie franczyzobiorców jest ich skuteczne wspieranie w codziennym prowadzeniu biznesu – zauważa Dariusz Zawistowski, kierownik działu informatyki Telepizza Poland. – Można to zrobić, na przykład, poprzez udostępnienie systemu informatycznego do prowadzenia biznesu, obsługiwanego i zarządzanego przez firmowe IT. Jego zdanie potwierdza choćby przykład firmy Dobre Dla Domu, która 78 czerwiec 2010 WEDŁUG DARIUSZA ZAWISTOWSKIEGO, KIEROWNIKA DZIAŁU INFORMATYKI TELEPIZZA POLAND, franczyzodawca powinien wspierać na co dzień biznes franczyzobiorcy. franczyzobiorcom udostępnia sprzęt komputerowy, obsługę IT czy portal internetowy dający możliwość analizy generowanych marż, sprzedaży, rotacji, zamówień oraz innych niezbędnych wskaźników ekonomicznych do skutecznego zarządzania placówkami. – Takie rozwiązanie jest korzystne dla obu stron. Franczyzobiorca w ramach opłaty franczyzowej otrzymuje, oprócz know-how, narzędzie, które ułatwia mu prowadzenie biznesu, a franczyzodawca ma narzędzie do skutecznej integracji franczyzobiorców z centralą. – Kolejnym krokiem może być, na przykład, centralne zamawianie i dystrybucja materiałów niezbędnych do prowadzenia biznesu. I znów korzyści są obustronne. Franczyzobiorca kupuje surowce taniej niż na rynku (efekt skali), a franczyzodawca jeszcze silniej integruje z centralą franczyzobiorców – dodaje D. Zawistowski. Franczyzodawca może również świadczyć dla franczyzobiorców usługi księgowe i obsługę płacową. Dla franczyzobiorców, którzy założyli firmę tylko w celu prowadzenia franczyzy, takie usługi mogą być dodatkową zachętą do podpisania umowy, bez konieczności zatrudniania księgowego lub podpisywania umowy z biurem rachunkowym. Jak widać, sposobów jest dużo i wiele firmy wykorzystuje je wszystkie w celu powiązana franczyzobiorcy z firmą. Istotą dobrze funkcjonującej struktury franczyzowej jest możliwość ciągłego doskonalenia, umiejętność dopasowania do zmieniającego się otoczenia rynkowego. Właściwy rozwój firmy, która decyduje się na działalność w oparciu o franczyzę, wymaga dobrej integracji wszystkich podmiotów tworzących sieć zależności z franczyzodawcą. W tym celu istotne jest zapewnienie prawidłowej komunikacji między współpracującymi podmiotami, jak również wdrożenie skutecznego obiegu danych. – Obecnie w sieciach Żabka i Freshmarket mamy bardzo dobrze rozwinięte systemy komunikacyjne, które w sposób dynamiczny potrafią rozprzestrzenić informację – wyjaśnia Maciej Kląskała, dyrektor informatyki Żabka Polska SA. – Pozwala to na błyskawiczne podejmowanie decyzji. Dzięki temu możemy implementować nowe rozwiązania w każdym punkcie systemu on-line. Istotne dla systemów franczyzowych jest również przetwarzanie danych pochodzących z poszczególnych transakcji. W oparciu o te dane można generować raporty, które dostarczają niezwykle M XXXXXXXX RAPORT MACIEJ KLĄSKAŁA, DYREKTOR INFORMATYKI ŻABKA POLSKA uważa, że własciwy rozwój firmy musi być oparty o integrację z siecią franczyzową. istotnych informacji. Warto więc budować zintegrowane systemy, które eliminują konieczność przepływu danych i ich integracji. Należy przy tym pamiętać o tym, że nadmiar danych może też powodować brak właściwych decyzji lub utonięcie w morzu danych… Projektowane systemy dla poszczególnych sieci powinny przede wszystkim zapewnić sprawny łańcuch dostaw – towarów lub usług – tak, aby optymalnie GREG wykorzystywać ten model działania. czerwiec 2010 79 M NAUKA Tylk Strategia dywersyfikacji na ła m h MBA ac M R o ANAGE Graham Kenny O kreślenie „di-worsification” nie jest precyzyjne. Muszę przyznać, że zanim zacząłem zgłębiać temat na potrzeby napisania tej książki, moje pojmowanie dywersyfikacji zawierało się w tym samym nurcie, który reprezentuje większość badaczy. Według konwencjonalnej wiedzy, jaką miałem w tym zakresie, podobnie jak i wiele innych osób, nie powinno się dywersyfikować. Oczywiście, miałem wątpliwości, które były wsparte uprzednio dokonaną analizą porażki firmy Burns Philp, jednak nie miałem żadnego kontrargumentu, który by przemawiał na moją korzyść. Teraz już mam. Dywersyfikacja nie musi oznaczać „trądu zarządzania”. POJĘCIE DYWERSYFIKACJI JEST ULOTNE. Wszyscy rozmawiają o dywersyfikacji i jest to temat znany większości managerów. Ale co ona oznacza w praktyce? Okazuje się, że komplikujemy to pojęcie na własne życzenie. Im bardziej zgłębiamy ten temat, tym bardziej skomplikowany się staje – dokonywanie podziału na dywersyfikację powiązaną i niepowiązaną lub ze względu na 80 czerwiec 2010 WIELKI I PŁODNY PISARZ ORAZ TEORETYK ZARZĄDZANIA PETER DRUCKER NIEGDYŚ WYJAŚNIŁ, JAK UCZY SIĘ POPRZEZ PISANIE. POSUNĄŁBYM SIĘ DALEJ, GDYBYM STWIERDZIŁ, ŻE PISZĘ PO TO, ŻEBY SIĘ UCZYĆ. CZYTELNIK CZYTA, ABY SIĘ UCZYĆ. inne kryteria. Moje pytanie jest następujące: czy takie niuanse przyczyniają się do tego, że będziemy efektywniej zarządzać zdywersyfikowaną działalnością? Ja na przykład miałbym problem z określeniem stopnia powiązania aktywności w firmach General Electric, Wesfarmers, Bidvest czy ITC – i podejrzewam, że kierownictwo tych firm napotkałoby na tę samą trudność. Możemy, co prawda, dzielić włos na czworo, ale taka analiza nie okazuje się koniec końców aż tak przydatna. Najprościej rzecz ujmując, coś jest odmienne, jeśli w jakiś sposób różni się od innych rzeczy. Zaproponowałem taką oto definicję: dywersyfikacja to zróżnicowanie działań w obrębie firmy. Zróżnicowanie to może wynikać z podziału na produkty i usługi, na przykład ubrania versus żywność; ze względu na rodzaj klientów, na przykład gospodarstwa domowe versus klienci instytucjonalni na rynku pralek; z różnic w procesach wytwórczych, na przykład ubrania szyte na miarę i ubrania szyte dla masowych odbiorców, i tak dalej. Stopień różnorodności zależy od dwóch czynników. Pierwszym jest stopień odmienności w jednym wymiarze, jak na przykład rodzaj wytwarzanych produktów. Drugi to liczba wymiarów w ramach działalności – wytwarzane produkty, rodzaj klientów, technologia, dystrybucja itp. Wydobycie rudy żelaza i prowadzenie szpitala wielospecjalistycznego to działalności bardzo odmienne, gdyż różnice występują w wielu wymiarach, na przykład kluczowych kompetencji, klientów, procesów, ryzyka zagrożenia życia itp., a także dlatego, że w większości są one skrajne, na przykład w wymiarze potrzeb klientów. DYWERSYFIKACJA JEST POWSZECHNA. Małe i duże firmy na całym świecie, a także instytucje publiczne i organizacje non profit są zdywersyfikowane. A jednak cały czas przeważa pogląd, że to jednorodne firmy stanowią normę. Taka perspektywa zakłada, że na świecie funkcjonują liczne jednorodne firmy, a oprócz nich występują też dziwadła zwane „przedsiębiorstwami zdywersyfikowanymi”. To po prostu nie jest prawda. Nie podliczałem dokładnie, ale w mojej opinii zdywersyfikowanych firm jest więcej – dywersyfikacja jest powszechna. Firmom tym jest daleko do dziwadeł – są jak najbardziej normalne. rys. Maja Hałko GRAHAM KENNY czerwiec 2010 81 M NAUKA Nie ulegać gorączce. Przy wyborze tego, czy koncentrować się na jednej działalności, czy może iść w stronę dywersy fikacji, ważne jest to, aby nie podążać za dominującym trendem, jaki często inicjuje giełdowa gorączka lub histeria wywołana w mediach. Zjawiska te częstokroć wynikają z niepełnej informacji i są podsycane przez uprzedzenia, partykularne interesy oraz plotki. Mając to na uwadze, musiałem znaleźć odpowiedni, miarodajny wskaźnik, który mógłbym wykorzystać do wyłonienia moich liderów dywersyfikacji. Wykorzystałem więc wskaźnik zwrotu zwolennikiem stosowania ROE, uważając go za ważny wskaźnik tego, jak managerowie zarządzają funduszami akcjonariuszy. Jednak jego firma nie spełnia kryterium, jakim kierowałem się w moim poszukiwaniu liderów dywersyfikacji. Mimo to zawarłem w książce przykład Berkshire Hathaway z uwagi na szum panujący wokół firmy, a także dlatego, że stanowi ona dobry materiał dydaktyczny. ZMIANA PUNKTU WIDZENIA. Przeprowadzono wiele badań naukowych w zakresie dywersyfikacji. Jest to jest instynktowna, czy nie? Graniczy z panicznym strachem. Powód: jeśli wiem, jak zarządzać siecią fast food, to jakież mogę mieć pojęcie o ubraniach dla kobiet?! Tym samym zaczynamy się przejmować stopniem powiązania tych dwóch różnych działalności – co stanowi przeciwieństwo myślenia o tym, jak bardzo zdywersyfikowana zaczyna się stawać firma. Wystarczy zmienić punkt widzenia, aby wiele z tych obaw się rozwiało. Proszę spojrzeć na to z perspektywy dywizji lub jednostki biznesowej, a sytuacja przedstawia się następująco. Dywersyfikacja jest powszechna. Małe i duże firmy na całym świecie, a także instytucje publiczne i organizacje non profit są zdywersyfikowane. A jednak cały czas przeważa pogląd, że to jednorodne firmy stanowią normę. z kapitału własnego, ROE. Choć zdaję sobie sprawę z tego, że nie istnieje nic takiego, jak jeden doskonały miernik. ROE jest powszechnie uznawany za solidny wskaźnik przy ocenie ogólnej efektywności operacyjnej firm. Podążając tym tropem, wybrałem do analizy cztery firmy: General Electric, Wesfarmers, Bidvest oraz ITC. Była też firma, która mnie zaskoczyła – Berkshire Hathaway. To zdywersyfikowane przedsiębiorstwo, a zwłaszcza jej założyciel i dyrektor generalny, Warren Buffett, są powszechnie znani w kręgach biznesowych. Buffett, nazywany „Wyrocznią z Omahy”, jest osobiście zagorzałym 82 czerwiec 2010 jeden z głównych tematów poruszanych w książkach na temat strategii. Szczególnie interesujący wydaje mi się sposób postrzegania tej kwestii. Jeśli przyjmie się, co czynią zazwyczaj teoretycy i praktycy, korporacyjną perspektywę w patrzeniu na dywersyfikację, spoglądając z góry na dół, na zróżnicowane dywizje firmy, wówczas od razu pojawia się pytanie: w jaki sposób mogę (kierownictwo) zarządzać tymi różnorodnymi podmiotami? Pozwól sobie na nie odpowiedzieć. Firma prowadzi sieć barów z hamburgerami i chce poszerzyć działalność o sprzedaż stylowej odzieży dla kobiet. Reakcja Kierownicy dwóch dywizji mogliby powiedzieć: „Wiemy, jak prowadzić nasze jednorodne działalności – sprzedaż hamburgerów i kobiecą odzież – i odnosimy w nich sukcesy. Ale sukcesy te byłyby tym większe, im lepsze byłoby systemowe wsparcie centrali” – zagwarantowanie systemów i wsparcia jest właśnie funkcją centrali w przypadku naszych czterech liderów dywersyfikacji. „Jednakże – i jest to tutaj istotne słowo – nasze sukcesy, jakie odnosimy w sprzedaży hamburgerów, nie mają nic wspólnego z sukcesami, jakie odnoszą kierownicy zajmujący się sprzedażą odzieży kobiecej”. A zatem z tego punktu widzenia, to, czy poszczególne aktywności firmy są ze sobą powiązane, czy nie, nie ma żadnego wpływu na efektywność operacyjną dywizji i w konsekwencji na wyniki całej firmy. Zmiana perspektywy, z jakiej patrzy się na dywersyfikację, ma więc bardzo duży wpływ na podejście do dywersyfikacji oraz do tego, jak nią zarządzać. Istnieją dźwignie, z których można skorzystać. Zidentyfikowałem 7 charakterystycznych cech liderów dywersyfikacji, które przedstawiłem jako konkretne postulaty: (I) stworzenie korporacyjnego centrum wsparcia; (II) wybór kompetentnych kierowników dywizjonalnych; (III) ustanowienie właściwych mierników funkcjonowania firmy; (IV) ustanowienie skutecznych programów motywacyjnych; (V) ujednolicenie kultury organizacyjnej; (VI) zabezpieczenie przewagi konkurencyjnej; (VII) opłacalne przejęcia i skuteczna integracja. Skup się na nich, a z pewnością znajdziesz się na dobrej drodze do sukcesu w dywersyfikacji. Nie przestrzegaj tych zasad lub pomiń jedną z nich, a narazisz się na porażkę. Wtedy dywersyfikacja stanie się przyczyną upadku. Dlatego nie można bawić się w dywersyfikację pod groźbą klęski. Dywersyfikacja nie cieszy się dobrą reputacją. Managerowie oraz prasa szybko przypisują winę dywersyfikacji, jeśli firma poniesie porażkę. Często słyszy się, że firmie się nie powiodło, gdyż była zbyt zdywersyfikowana. Należy zwrócić uwagę na słowo „zbyt”. Nie chodzi więc o to, że była po prostu zdywersyfikowana, ponieważ managerowie wiedzą, jak to wskazałem, że każda firma jest w pewnym stopniu zdywersyfikowana – dlatego używa się wyrażenia „zbyt zdywersyfikowana”. Aby więc sprawdzić, czy zła reputacja dywersyfikacji jest uzasadniona, przeanalizowałem przypadek, w którym dywersyfikacja była zgubna w skutkach. Prasa grzmiała, że firma była zbyt zdywersyfikowana. Udało mi się jednak wskazać 8 czynników, które zadecydowały o porażce Burns Philp, z których każdy był na tyle znaczący, aby spowodować poważne problemy. Ich połączenie okazało się zabójcze. Żadnym z tych czynników, które przyniosły firmie porażkę, nie była zbytnia dywersyfikacja. Zdywersyfikowane firmy mogą wiele się nauczyć od firm jednorodnych i vice versa. Zdywersyfikowana firma to zbiór jednorodnych przedsiębiorstw. To zrozumiałe, że każda zdywersyfikowana organizacja zrobiłaby dobrze, gdyby przeanalizowała funkcjonowanie swoich jednorodnych części. Istnieją przykłady, na których dywizje i jednostki biznesowe mogą się uczyć. Przyjrzałem się działalności firm McDonald’s, Westfield oraz David Jones i odkryłem, że ich uwaga była skupiona na interesariuszach, zwłaszcza na klientach i pracownikach; że firmy te wyraźnie rozumiały czynniki strategiczne związane z każdym z nich; że ich strategie uwzględniające te czynniki zapewniały przewagę konkurencyjną. Jakie jest przesłanie dla zdywersyfikowanych firm? Upewni się, że ich dywizje i jednostki biznesowe będą postępować tak samo oraz nie pozwoli, by centrala wtrącała się do wypełniania misji, za którą odpowiadają kierownicy dywizjonalni. Zwłaszcza to drugie stanowi poważny problem w zdywersyfikowanych firmach. A czego mogą nauczyć się jednorodne firmy od przedsiębiorstw zdywersyfikowanych? Tego, jak sobie radzić z różnorodnością! Liderzy dywersyfikacji są mistrzami prostoty i w mistrzowski sposób ustanawiają systemy i procedury, które zapewniają im właściwe funkcjonowanie. Myślimy o jednorodnych firmach jako nie zróżnicowanych, ponieważ działają one w ramach pojedynczej branży. Owszem, lecz w strukturach każdej organizacji występuje pewna różnorodność. Na przykład, w firmie występują takie działy, jak controlling, księgowość, zasoby ludzkie, marketing i produkcja. Każdy z tych działów wyróżnia się określonym zestawem umiejętności, których nie wykorzystują inne, każdy odznacza się inną kulturą wynikającą z różnic pomiędzy profesjonalistami tworzącymi te działy, a niektóre komórki organizacyjne mogą być do siebie nastawione antagonistycznie, co prowadzi do „wojen o wpływy”. Zdywersyfikowane firmy radzą sobie z takimi sytuacjami poprzez stosowanie 7 mechanizmów przedstawionych w tej książce. Wybrani przeze mnie liderzy dywersyfikacji mogą się potknąć i upaść. W życiu nic nie jest pewne. A ja nie jestem w stanie zagwarantować, że General Electric, Wesfarmers, Bidvest oraz ITC nie napotkają problemów na swej drodze – problemów, które mogą być bardzo poważne. Są tacy, którzy czerpią przyjemność ze wskazywania palcem firm opisywanych w takich książkach, jak „In search of Excellence”, „Built to Last”, „Good to Great”, jako tych, którym później albo się zbyt dobrze nie wiodło, albo które upadły. To samo mogłoby się przytrafić moim 4 wzorcowym przedsiębiorstwom. A mimo to jest jedna rzecz, której mogę być pewien. Mianowicie, jeśli taka sytuacja miałaby miejsce w przypadku którejkolwiek z tych firm, będzie to rezultatem naruszenia jednej lub więcej zasad wyszczególnionych w książce. Teskt pochodzi z książki “Strategie dywersyfikacji”, Wyd. EXPLANATOR Poznań, Tytuł oryginału: Diversification strategy: how to grow a business by diversifying successfully. Przekład: Łukasz Krawczyk czerwiec 2010 83 Fot. Materiały firmowe Samochody 84 czerwiec 2010 Terenowy Citroën JAKI JEST EFEKT POŁĄCZENIA TECHNOLOGII JAPOŃSKIEGO SUV-A, FRANCUSKIEGO SZYKU I CHĘCI ZAISTNIENIA NA RYNKU, KTÓRY BYŁ DOTYCHCZAS NIEZNANY? TO CITROËN C-CROSSER, PIERWSZE TAK DUŻE DZIECKO FRANCUSKIEGO PRODUCENTA. C itroën pokazując swojego pierwszego SUV’a uświadomił światu, że i on chce wziąć udział w walce o klientów tego segmentu rynku. Połączył zatem technologię podwozia i części kokpitu japońskiego Mitsubishi Outlandera ze znanym już, charakterystycznym designem nadwozia. W efekcie na rynek trafił Citroën C-Crosser, technologiczny bliźniak japońskiego auta, jak również Peugeota 4007. Jest to pierwszy tego typu samochód producenta, który niegdyś słynął z absolutnie innowacyjnych rozwiązań technicznych. Nadmiar technologii w samochodach Citroëna był, niestety, często postrzegany jako błąd, ze względu na liczne wady. Niemniej pozwoliło to również na budowę społeczności wiernych klientów. Od niedawna w samochodach Citroëna zarzucono instalowanie 200 układów scalonych w zagłówkach i wycieraczkach, buduje się samochody znacznie prostsze, ale i funkcjonalne, co przełożyło się na ogromne zredukowanie usterkowości. Idąc tym tropem, francuska marka wróciła do czołówki europejskiej. czerwiec 2010 85 C-Crosser jest tego ukoronowaniem. Dotychczas Citroën nie miał żadnych doświadczeń w budowie SUV-ów, toteż nie zdecydował się na wykorzystanie własnych technologii, których teoretycznie nie ma. Dlatego postawił się na współpracę z Mitsubishi, które było pionierem w budowie crossoverów, ze swoim flagowym modelem Outlanderem. Poza wspólnym podwoziem, obydwa samochody łączy to, że są produkowane w Japonii. Francuzi zapożyczyli również część elementów kokpitu z japońskiego SUV’a. Mimo że samochody są bliźniacze, C-Crosser dzięki stylistyce wyróżnia się z tłumu. Agresywny, wielki grill znany z innych modeli Citroëna, nadaje autu zupełnie nowy charakter. Nie chce być delikatnym samochodem miejskim. Woli być postrzegany jako pojazd do zadań specjalnych. Jednak takim nie jest, mimo stworzony. Jest to auto, które właścicielwi ma dawać przyjemność z jazdy i komfort. Natomiast w skrajnych przypadkach może przejechać po bezdrożach, ale raczej łąkach czy lesie, niż wertepach znanych z wyścigów 4x4. Komfort i charakter C-Crossera to 464 cm długości, 181 cm szerokości oraz 171 cm wysokości. Powoduje to, że samochód jest spory, dając wiele miejsca 5 pasażerom, lub nawet 7 – po rozłożeniu siedzeń, schowanych w dolnej części bagażnika. C-Crosser napędzany jest 2,2 turbodoładowanym silnikiem diesla o mocy 160 KM lub jednostką benzynową o mocy 170 KM i pojemności 2,4 l. Jednostki te są w zupełności wystarczające do żwawej, acz oszczędnej jazdy. Ceny C-Crossera zaczynają się od 127 tys. zł brutto. Kiedy zdecydujemy się na najdroższy model, będziemy musieli wydać 178 tys. zł na wersję Exclusive DCS, w której znajdziemy, poza pełną elektryką, dodatkowymi Pierwszy SUV Citroëna znalazł już wielu klientów na polskim rynku, mimo dość wysokiej ceny. Francuski koncern wszedł w rynek SUV-ów, który był dla niego dotychczas absolutnie nieznany. Nie popełnił jednak błędu współpracując z Mitsubishi, gdyż jego doświadczenie i długa znajomość rynku pozwoliły na skorzystanie sprawdzonych rozwiązań. Poza tym, samochód jest po prostu udany i ładny. Ma ogromną konkurencję, która znacznie wcześniej pojawiła się na rynku i zaskarbiła sobie wielu fanów. Klienci jednak zawsze szukają czegoś nowego, co ich wyróżni. C-Crosser zdecydowanie się wyróżnia. Citroën pokazał tym modelem, że jest w stanie zaistnieć na rynku SUV-ów, który nadal szuka nowych rozwiązań. Wzornictwo, sprawdzone rozwiązania oraz jednostki napędowe to najmocniejsze strony nowego modelu. Jaka będzie przyszłość C-Crossera, rynek Samochody Techno polis CITROEN C-CROSSER Silnik – wysokoprężny, turbodoładowany Pojemność skokowa – 2,2 l. Moc maksymalna – 160KM i 380 Nm Prędkość maksymalna – 200 km/h Przyspieszenie 0-100 km/h – 9,9 sek. Masa własna – 1575 kg Napęd na koła – 4 WD / 2 WD elektronicznego przełożenia 2WD oraz 4WD. Fakt, napęd na cztery koła pozwala na pokonywanie większych przeszkód, jednak ten samochód nie został po to 86 czerwiec 2010 układami bezpieczeństwa, skórzaną tapicerkę, większe obręcze kół oraz highendowy zestaw audio z dyskiem twardym, kamerę cofania oraz nawigację. pokaże, niemniej Francuzi niejednokrotnie udowodnili, że w końcu musi nastąpić ten pierwszy raz. Leszek Cieloch Fot. Materiały firmowe Masywny grill, ostre linie wyróżniają Chryslera z tłumu limuzyn. Sam Samochody Techno polis American Way w Europie CHRYSLER 300 C NA DOBRE WPISAŁ SIĘ JUŻ W EUROPEJSKIE ULICE. MIMO ŻE SAMOCHÓD JEST PRODUKOWANY OD 5 LAT, NADAL ZASKAKUJE I IMPONUJE. K iedy po raz pierwszy Chrysler pokazał 300 C, był to swoisty powrót do korzeni amerykańskiej motoryzacji. Zrezygnowano z usilnego stworzenia hybrydy limuzyny ze sportowymi aspiracjami. 300 C wyznaczyło ścieżkę powrotu do masywnych brył, charakterystycznych linii połączonych z klasycznymi chromami. Po pięciu latach można rzec, że większość amerykańskich producentów zaczęło wracać stylistyką do najlepszego okresu projektowania, czyli lat 60. Połączenie klasycznej linii nadwozia, z ukrytą nowoczesną technologią tworzy właśnie Chryslera 300 C. Ogromna, przestronna limuzyna, której wygląd nie pozostawi obojętnym laika i ignoranta, to przede wszystkim świetny samochód, który w godzinach pracy sprawdzi się jako reprezentacyjna limuzyna, zaś w weekend równie dzielnie będzie pełnił rolę środka transportu nawet pięcioosobowej rodziny. Od lat 80. wykończenie amerykańskich samochodów było czasem dyskusyjne. Nawet w nowym tysiącleciu samochody te nie grzeszyły dbałością o wnętrze. Mimo skór, miały źle spasowane plastiki i pokrętła pamiętające filmy z udzia- łem Ronalda Reagana. Tymczasem w 300 C zadbano o znacznie lepsze materiały i kolory. Wnętrze Chryslera to przepych, ale nie rodem z Vegas, lecz rozsądny i stonowany. 300 C, dzięki swoim rozmiarom, to samochód do dojazdy, a nie do pokazywania. Świetne skorelowany układ zawieszenie z jezdnym stawia go wśród liderów w swojej klasie. Wiele wybacza, nawet niedoświadczonym kierowcom. Amerykanie do środka włożyli doskonale znane jednostki z innych modeli. Do napędzenia tej ważącej blisko 1835 kg limuzyny może posłużyć jednostka wysokoprężna o mocy 218 KM i pojemności 2987 cm3 lub dwie jednostki benzynowe – 2736 cm3 i mocy 177 KM lub 6063 cm3 i mocy 431 KM. Kwestię tej ostatniej jednostki pozwolę sobie przemilczeć z uwagi na to, że prędkość maksymalna wynosi 270 km/h a maksymalny moment 569 Nm… Bardzo ciekawym rozwiązaniem jest zastosowanie jednostki wysokoprężnej. Mimo wspomnianej masy auta, samochód spala 8,1 l w cyklu mieszanym, zaś prędkość maksymalna wynosi 230 km/h, a pierwsze 100 km/h osiągnie w niespełna 8,6 sek. Jest to doskonały wynik jak na auto mierzące 5015 cm długości i 1880 cm szerokości. Jedną z większych limuzyn oferowanych na naszym rynku wyróżnia jeszcze jedna rzecz – rozsądna cena. Podstawowy model, który jest wyposażony niemalże we wszystko, kosztuje 132 tys. zł w wersji z 2,7 l silnikiem benzynowym. Ceny z silnikiem wysokoprężnym zaczynają się od 182 tys zł. Zaś model z jednostką 6 litrową HEMI kosztuje 258 tys zł. Taki cennik znacznie musi denerwować konkurentów Chryslera 300 C, który cały czas zyskuje nowych nabywców, mimo że na rynku jest od pięciu lat. Amerykanie mieli trudne zadanie ze znalezieniem sposobu, jak wejść na rynek europejski, który jest znacznie bardziej wymagający od ich rodzimego. Sposobem okazał się 300 C, który za rozsądną cenę oferuje jakość i oryginalność, której amerykańskim samochodom nie brakuje. Leszek Cieloch CHRYSLER 300 C CRD Silnik – turbodiesel Pojemność skokowa – 2987 cm3 Moc maksymalna – 218 KM Prędkość maksymalna – 230 km/h Przyspieszenie 0–100 km/h – 8,1 sek. Masa własna – 1835 kg Napęd na koła – tył CHRYSLER 300 C SRT8 HEMI Silnik – benzynowy Pojemność skokowa – 6063 cm3 Moc maksymalna – 431 KM Prędkość maksymalna – 270 km/h Przyspieszenie 0–100 km/h – 5 sek. Masa własna – 1920 kg Napęd na koła – tył czerwiec 2010 87 zo wska Trendy Moduł wychwytu H. Moser. ka Fot. Materiały firmowe Z eg armistr sztu WSZYSCY, KTÓRZY POPRZEZ ZEGAREK NOSZONY NA WŁASNYM NADGARSTKU CHCĄ ZADEMONSTROWAĆ WYJĄTKOWOŚĆ TEGO CZASOMIERZA, POWINNI NIE TYLKO ZNAĆ SPOSÓB JEGO UŻYTKOWANIA, ALE CHOĆ TROCHĘ ORIENTOWAĆ SIĘ W TAJNIKACH ZEGARKOWYCH KONSTRUKCJI. W ciągu całej, wielowiekowej historii rozwoju urządzeń do pomiaru czasu można zauważyć zaledwie kilka dominujących i właściwie niezależnych od siebie prądów napędzających ich techniczny rozwój. Jest oczywiste, że najważniejszym z nich było dążenie do konstrukcji urządzeń mierzących czas z jak najwyższą dokładnością. Wyzwaniem była także troska o ich działanie z najwyższą techniczną niezawodnością. Narastająca z czasem potrzeba przekazu większej ilości informacji powodowała powstawanie coraz bardziej rozbudowanych systemów wskazań. Należy także pa- 88 czerwiec 2010 miętać, że tego typu urządzenia musiały jednocześnie bawić oglądających. Do czasu powstania klasycznego przemysłu zegarkowego, jakiekolwiek próby dokonywania postępu w zegarmistrzostwie wymagały ponadprzeciętnych zdolności, wśród grupy doskonałych, indywidualnie pracujących rzemieślników. Bardzo wąskie jest więc grono tych, którzy poczynili konkretne kroki, wskazując nowe konstrukcje i rozwiązania poprawiające niezawodność i dokładność działania czy funkcjonalność czasomierzy. Do tej grupy zegarmistrzów, których poznawać będziemy przy opisie poszczególnych fascynujących rozwiązań, trzeba koniecznie dodać tych, którzy zajmując się różnymi dziedzinami nauki, doskonalili także zegarmistrzostwo. Wśród nich należy wspomnieć choćby Galileusza czy Christiana Huygensa, ale także naszych rodaków: Jana Heweliusza i Adama Kochańskiego. Wymieniając powyżej kierunki rozwoju związane ze sztuką zegarmistrzowską, nie można nie podnieść, widzianej od strony właściciela, funkcji dekoracyjnej i naturalnej chęci wyróżniania się poprzez posiadanie unikatowego czasomierza. Potrzeba jej zadośćuczynienia, owocuje kreacją niezwykłych pod każdym względem urządzeń, przekazujących coraz większą ilość informacji. Powodowało to pojawianie się coraz bardziej dekoracyjnych, z coraz większą różnorodnością wskazań i dodatkowych mechanizmów zegarów, a dalej zegarków kieszonkowych i naręcznych. Aspekt dekoracyjny powodował konieczność adaptacji najróżniejszych technik zdobniczych, a dodatkowe wskazania i inne, poruszające się w trakcie pracy mechanizmu elementy, wymagały stosowania specjalnych konstrukcji mechanicznych. Równocześnie trzeba zaznaczyć, że w obecnych czasach konkurencja wśród konstruktorów jest zdecydowanie większa, a ich pomysłowość może wręcz przyprawić o zawrót głowy. W zegarmistrzostwie stosuje się nowinki techniczne z różnorakich dziedzin nauki, co przy odrodzeniu się mody na czasomierze „z duszą” dało producentom niesamowicie szerokie możliwości. Na początku tych rozważań trzeba koniecznie podkreślić, że największy prestiż mają te zegarki, które wyposażone w większą ilość dodatkowych wskazań, mają także specjalną, najlepiej indywidualną dla danej firmy konstrukcję. By rozprawiać o tak zwanych komplikacjach zegarkowych trzeba, przede wszystkim, zdefiniować czasomierz podstawowy i podać choć kilka najważniejszych prawideł dotyczących sposobu jego działania. Każdy z nas łatwo może sobie wyobrazić działanie zegara, gdzie obciążnik powoduje obrót kół zębatych, a wahadło, poprzez element nazywany wychwytem, stabilizuje szybkość ich obrotu. Jeśli na jednym z kół zegarowej przekładni – takim obracającym się raz na 12 godzin – umieścimy wskazówkę, to otrzymamy wskaz a n i a godzin. Zespół elementów stworzony przez przekładnię zębatą nazywaną przekładnią chodu, napędem (obciążnik), wychwytem (kolo wychwytowe i kotwica) i regulatorem (wahadło) możemy już nazywać zegarem. By tak otrzymane urządzenie móc przenosić, w miejsce obciążnika musimy zainstalować sprężynę napędową, a w miejsce wahadła tak zwany balans. Nie rozpatrując sposobu funk- cjonowania napędu (bęben ze sprężyną napędową) i balansu (koło balansowe wykonujące ruch wahadłowy na skutek działania sprężyny zwrotnej – włosa), pozostajemy przy tej najprostszej konstrukcji. Przyjmujemy równocześnie, że układ ze sprężyną napędową i balansem, będąc mobilnym, działa i d e n t yc z nie jak ten z obciążnikiem i wahadłem. Wskazania minut i godzin na tarczy zegara uzyskano w ten sposób, że wskazówkę minutową osadzono na kole obracającym się raz na godzinę, a dodatkowe koło godzinowe (z osadzoną na nim wskazówką godzinową) zazębiono z kołem minutowym, poprzez odpowiednio zwalniającą przekładnię zębatą. Wskazanie sekund uzyskano w jeszcze prostszy sposób – tak konstruując czerwiec 2010 89 Trendy Mechanizm firmy Epos wygląda jak dzieło sztuki. Epos: nie dość, że tylko jedna wskazówka, to jeszcze widać werk. 90 czerwiec 2010 przekładnię chodu, by jedno z jej kół obracało się raz na minutę, pozwalając umieścić na nim potrzebną wskazówkę. Patrząc z perspektywy tak przedstawionej konstrukcji na historię pomiaru czasu, możemy być wręcz zdziwieni, że pierwsze zegary w ogóle nie miały wskazówek, sygnalizując upływ czasu dźwiękiem, a druga wskazówka (minutowa) pojawiła się w zegarach dopiero ok. 1600 roku. Należy zaznaczyć, że w pierwszych zegarach jedyna wskazówka (godzinowa) była osadzona na osi koła przekładni chodu zegara, obracającego się raz na 24 godziny. Wydaje się, że taka sytuacja była tylko i wyłącznie wynikiem nieustalonego systemu rachuby czasu, a nie trudności konstrukcyjnych, choć oczywiście wykonanie dobrego zegara czy zegarka wcale nie jest takie proste. O tym, że ówcześni zegarmistrze byli w stanie wykonać wyroby ponadprzeciętne świadczy choćby zegar Hansa Duringera, skonstruowany w roku 1470 i przywrócony do życia w roku 1990. Ilość wskazań związanych z pomiarem czasu, elementy dodatkowe (rozbudowany teatr figur, kurant) dekoracje i monumentalność wykonania powodują, że zegar ten, będąc podziwianym przez wszystkich zwiedzających Kościół Mariacki w Gdańsku, jest jednym z najcenniejszych eksponatów w kolekcji światowego zegarmistrzostwa. Urządzenie zegarowe wskazujące godziny, minuty i sekundy (wskazówka sekundowa osadzona na kole przekładni) możemy przyjąć jako mechanizm podstawowy. Dodatkowe wskazania, inne funkcje realizowane przez czasomierz, szczególne konstrukcje techniczne i dodatkowe wyposażenie wykorzystujące pomiar czasu realizowany poprzez mechanizm, w światku zegarkowym nazywane są komplikacjami. Podobne do przedstawionego zegarka firmy Marice Lacroix, „proste” modele znajdziemy w ofercie wielu tak prestiżowych, jak i popularnych firm produkujących zegarki mechaniczne. Jak mogłoby się wydawać, nie są to zegarki o najprostszej konstrukcji, bo niektórzy producenci oferują czasomierze podobne do tych zakurzonych przez wieki zegarów z jedną wskazówką i znajdują na nie chętnych nabywców. W rzeczywistości zegarki te mają konstrukcję mechanizmu identyczną ze zdefiniowanym powyżej mechanizmem podstawowym, będąc… tylko pozbawionymi wskazówek: minutowej i sekundowej. Należy tutaj podkreślić, że gdyby aspekty konstrukcyjne przy wykonaniu zegarka obejmowały tylko wyżej opisane szczegóły, to wszystkie zegary i zegarki znajdujące się na rynku nie dość, że byłyby niezawodne, to tworzyłyby jedną wspólną grupę najwyższej klasy czasomierzy, których wartość zależałaby tylko od rodzaju i kosztów wykonania koperty. By czytelnikom magazynu przybliżyć atrybuty prestiżowych czasomierzy, w kolejnych artykułach w sposób usystematyzowany postaram się przedstawić i choć w kilku słowach przybliżyć sposób działania i zasadę konstrukcji większości z poszukiwanych „zegarkowych dodatków”. W takich wywodach oczywiście zawsze będę się odwoływał do określonego powyżej podstawowego mechanizmu czasomierza. Dla pogłębienia zegarkowej wiedzy należałoby jeszcze wspomnieć o szczególnych cechach użytkowych wpływających na jakość czasomierzy (np. szczelność), klasach jakościowych potwierdzonych odpowiednimi certyfikatami (np. certyfikat chronometru), czy wyjątkowych dekoracjach mechanizmu, tarczy i koperty zegarka. Mam nadzieję, że uda się choć o części z nich wspomnieć w uzupełnieniu opisów zegarkowych komplikacji. Osoby zainteresowane poruszonymi zagadnieniami mogą znaleźć wiele ciekawszych szczegółów na stronie www.zegarki.info.pl/Matarialy_prasowe_zegarkomaniak/1974/ Władysław Meller autor prowadzi salon odCzasu doCzasu w Złotych Tarasach w Warszawie Obieży świat Z przesiadką, czy bez? PRZEDSTAWICIEL NASZEJ REDAKCJI POSTANOWIŁ SPRAWDZIĆ, JAK NAJLEPIEJ POLECIEĆ DO USA: Z PRZESIADKĄ W JEDNYM Z EUROPEJSKICH PORTÓW LOTNICZYCH, CZY TEŻ WARTO ZAINWESTOWAĆ W KOMFORT LOTU NON-STOP. W śród osób latających do Stanów Z j e d n o c zo nych w celach biznesowych utarło się, że klasa biznes w Lufthansie czy Swissie to najlepsza opcja. Czy to prawda? Przecież podróż taka oznacza mało komfortową przesiadkę. Na przykładzie trasy Warszawa-Newark-Warszawa pokonanej na pokładzie PLL LOT sprawdzę, czy lepiej lecieć z przesiadką, czy też komfort lotu non-stop jest ważniejszy w podróży służbowej. Musimy się stawić na lotnisku w Warszawie. Nowy terminal, oddany do użytku kilka lat temu jest przestronny. Stanowiska odprawy klasy biznes pasażerów PLL LOT są wydzielone osobno. Wylatuję rejsem LO11, startującym z Okęcia o 13:10. Do odprawy stawiam się więc o godz. 12 – o tej porze nie ma żadnych kolejek i cały proces odprawy i nadania bagażu przebiega bezproblemowo. Dostaję miejsce 3F i mogę spokojnie udać się do saloniku, w którym będę oczekiwał na boarding. 92 czerwiec 2010 Saloniki na Okęciu są trzy – Bolero, dla odlotów poza strefę Schengen jest stosunkowo najmniej zatłoczony. O ile w Balladzie, zwłaszcza rano, jest problem z miejscem, o tyle w Bolero jest zwykle dość spokojnie. Do mankamentów Okęcia z pewnością należy brak saloniku przeznaczonego dla pasażerów PLL LOT/Star Alliance. Kolejnym minusem jest dość słabe, w porównaniu z salonikami we Frankfurcie czy Zurychu, zaopatrzenie – zaledwie podstawowy wybór napojów i alkoholi. Z plusów – ostatnio pojawiły się całkiem smaczne kanapki i dania typu gorący kubek. Boarding zaczyna się o godzinie 12:30. Na początku do samolotu zapraszani są pasażerowie na wózkach, podróżujący z dziećmi oraz pasażerowie klasy biznes i posiadacze kart statutowych Star Alliance (Frequent Traveller, Senator, Star Gold). Wykonującym dzisiejszy rejs jest Boeing 767-300ER. W konfiguracji lotowskiej samolot ten ma 18 miejsc w klasie biznes w konfiguracji 2*2*2. Porównując ten samolot do Bo- einga 747 Lufthansy, który wykonuje połączenia do Nowego Jorku z Frankfurtu, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że w maszynie Lotu jest zdecydowanie bardziej kameralnie – w Lufthansie klasa biznes mieści 64 fotele w konfiguracji 2*3*2, tak więc w niesprzyjających okolicznościach możemy wylądować w środkowym rzędzie, na środkowym fotelu, co komfortowe nie jest. Na początku stewardessy zabierają okrycia wierzchnie, rozdają napoje (do wyboru woda i sok pomarańczowy – może warto pomyśleć o szampanie?) i wreszcie samolot jest gotowy do startu. Standardowo dla maszyn atlantyckich, startujemy z pasa 33, a tuż po starcie możemy podziwiać panoramę Warszawy – cieszy zwłaszcza widok powstającej obwodnicy. Dzisiejszy lot jest dość nietypowy – zwykle do Nowego Jorku trasa wiedzie przez Grudziądz, Darłowo, później nad Danią, Norwegią i Islandią. Dzisiaj, ze względu na aktywność islandzkiego wulkanu, lecimy nad Berlinem, Amsterdamem, Londynem i południem Irlandii. OCENA OBIEŻYŚWIATA Niedługo po starcie rozpoczyna się serwis. Już niemal od roku menu w klasie biznes PLL LOT sygnuje Robert Sowa. Trzeba przyznać, że w porównaniu z Lufthansą czy nawet Swissem zarówno jakość, jak i ilość jedzenia na pokładzie wyróżnia Lot na plus. Jedyne, do czego miałbym zastrzeżenia to wina – których wybór mogłyby być większy. Dzięki kameralnej kabinie klasy biznes stewardessy mają więcej czasu dla pasażerów, co sprawia, że czułem się naprawdę dobrze „zaopiekowany”. Tę cechę podkreślało również dwoje współpasażerów, z którymi leciałem do Nowego Jorku. Po serwisie jest czas na lekturę „Kaleidoscope” – pokładowego magazynu PLL LOT, który od maja jest wydawany przez G+J. Nowa odsłona jest bardziej kompaktowa i mniejsza objętościowo od poprzedniej wersji, ale dzięki materiałom m.in. z „National Geographic” dość interesująca. Przenośne odtwarzacze video rozdawane przez stewardessy oferują całkiem przyzwoity wybór filmów oraz muzyki. Nowe fotele są również przyjazne pracującym – można bez problemu wpiąć się do gniazdka i bez przeszkód pracować na komputerze. Drugi serwis rozpoczyna się na ok. 2 godziny przed planowanym lądowaniem. Podobnie jak obiad, tak i kolacja nie rozczarowuje pod względem ilości i jakości podawanego jedzenia. W Newarku lądujemy punktualnie o 16:30 na pasie 22L – tuż przed lądowaniem Check-in WAW/EWR: 5/6 Lounge w WAW: 3,5/6 Lounge w EWR: 4/6 Boarding WAW/EWR: 4/6 Serwis pokładowy: 5/6 Fotel*: 4/6 System rozrywki na pokładzie: 3/6 Obsługa bagażu w EWR/WAW: 5/6 *ocena dotyczy foteli ‘Weber’, w które wyposażone są wszystkie Boeingi 767 oprócz SP-LPF i SP-LPG. można podziwiać przepiękną panoramę Manhattanu. Na szczęście, oprócz nas wylądował jeszcze tylko jeden samolot, co sprawia, że kontrola paszportowa przebiega szybko i sprawnie. Bagaże czekają już na karuzeli – jeszcze tylko standardowe pytanie pana z inspekcji sanitarnej: „No kelbasa?” I witamy w Nowym Jorku. Przylot o 16:30 ma tę zaletę, że można jeszcze spokojnie się umówić na wczesną kolację z klientami. Osobiście polecam „Five Napkins Burger” na 9’th Ave, gdzie przy najlepszym hamburgerze w Nowym Jorku można się od razu wtopić w atmosferę Wielkiego Jabłka. Zaletą rejsu powrotnego jest niewątpliwie godzina wylotu. Samolot startuje o 23:30, co daje praktycznie cały dzień plus wieczór do wykorzystania na spotkania. Dla pasażerów dostępne są dwa saloniki: Virgin Atlantic przed kontrolą bezpieczeństwa i Senator Lo- unge operowany przez SAS po kontroli bezpieczeństwa. Mocno zdziwił mnie tłok w saloniku, ale okazało się, że z gate’u obok odlatywał w tym samym czasie rejs Singapore Airlines do Singapuru. Jest to najdłuższe połączenie rejsowe (19:25 h) na świecie, a samolot jest w konfiguracji 100 proc. klasa biznes. Sam lot do Warszawy bezproblemowy. Mam wrażenie, że catering, który jest ładowany w Stanach Zjednoczonych, ostatnio się dość mocno poprawił. Szybka kolacja, po której szefowa pyta, czy budzić na śniadanie, czy przed samym lądowaniem i idę spać. Mimo tego, że fotele są „lie-flat” (prawie płaskie) zawsze się na nich wysypiam – ich zaletą jest to, że są dość szerokie i można się spokojnie poprzewracać z boku na bok. Delikatna pobudka w okolicach Grudziądza, lekkie śniadanie, kawa, sok pomarańczowy i lądujemy w Warszawie. Bagaże pasażerów klasy biznes wyjeżdżają jako pierwsze już po ok. 5 minutach oczekiwania (poprawiło się!). Reasumując: Jeżeli lecimy na krótki, biznesowy wypad połączenie bezpośrednie jest na wagę złota – przy lotach atlantyckich każda przesiadka jest dość męcząca. Sam produkt zaś nie rozczarowuje. Oczywiście, przydałby się system AVOD czy fotele „full flat”, ale serwis pokładowy i połączenie non-stop przynajmniej mnie osobiście niwelują te niedogodności. Obieżyświat czerwiec 2010 93 Teatr smaków WYJĄTKOWA ATMOSFERA, NIEZWYKŁE SMAKI I JEDYNA W SWOIM RODZAJU LOKALIZACJA. RESTAURACJA NOWA LA BOHEME PRZY TEATRZE WIELKIM TO ELEGANCKIE MIEJSCE NA BIZNESOWY LUNCH, PRESTIŻOWE SPOTKANIE Z PRZYJACIÓŁMI LUB INTYMNĄ KOLACJĘ WE DWOJE. W ogródku restauracji z widokiem na Plac Teatralny oraz w jej eleganckich wnętrzach, utrzymanych w kolorze ecru z ognistoczerwonymi dodatkami, można zamówić przegrzebki w muszlach, pysznego tuńczyka z gryczanym makaronem czy tradycyjnego polskiego sandacza. Są też niezwykle delikatne krewetki, soczysta kaczka w sosie pomarańczowym, kotleciki jagnięce marynowane w rozmarynie i lipowym miodzie, gâteau z gęsich wątróbek panierowane w orzechowej panierce, podawane z miksem sałat w sosie z trzykolorowym octem balsamicznym. To jedno z najbardziej prestiżowych miejsc w stolicy. Dwa lata temu, w lipcu 2008 roku, ta znana już na gastronomicznej mapie stolicy restauracja zmieniła właścicieli, stając się Nową La Boheme. Nazwa nawiązuje do hi- 94 czerwiec 2010 storii istniejącej tu niegdyś restauracji, w której, jeszcze przed wojną, spotykała się śmietanka artystyczna Warszawy. Obecnie, gdy w Teatrze Wielkim odbywają się premiery, restauracja świadczy usługi catteringowe. Każda premiera to od 500 do tysiąca osób. Pomysłem na restaurację było odwołanie się do tradycji miejsca, które miało już swoją znakomitą historię. Lokal istniał od 1991 roku i był jednym z najlepszych w Warszawie. Z czasem jednak, wraz z pojawianiem się nowych miejsc, stracił dawny blask. Nadszedł więc czas, by w eleganckich wnętrzach stworzyć coś zupełnie nowego, jednak pod starym szyldem. Nowoczesny charakter miejsca oddaje nazwa wzbogacona o słowo „Nowa”, mająca przyciągać tutaj ludzi młodych, dynamicznych, szukających jednocześnie tradycji i romantycznych klimatów. – Zmieniła się kuchnia i personel – mówi szef kuchni, Paweł Gajownik. – Również menu, które reprezentuje nowoczesną kuchnię światową. To stare, sprawdzone przepisy unowocześniane i przygotowywane w nowy Fot. Tomasz Kuczyński/materiały prasowe Trendy sposób. To kuchnia „Młodej Polski”, tworzona przez młodych, ale doświadczonych ludzi. Finezja, nowatorstwo, bezkompromisowość w dbaniu o wygląd dań. Chcemy przyciągnąć młodego człowieka, a jednocześnie zaskoczyć pozytywnie stałych bywalców restauracji. Paweł Gajownik eksperymentuje, chce zaskakiwać, na przykład przez dodanie do mięsa wieprzowego sosu czekoladowego z dodatkiem chili. Praktycznie w każdym daniu są też elementy kuchni molekularnej, algi, ksantyny. – Zmieniamy konsystencje potraw poprzez dodawanie molekuł, stosujemy w tym celu specjalną recepturę – opowiada P. Gajownik. – To moja tajemnica. Polecam wszystko, ale np. consomme z pomidorów jest niezapomniane. Ma kolor zwykłego rosołu, lecz czuje się smak pomidorów, jak te, które pamiętamy z dzieciństwa, naturalne, nieskażone chemią. – Ziemniaki podawane w postaci piany ubitej jak na cappuccino dają dużo możliwości kreowania ciekawych nazw potraw – dodaje szef kuchni. – Jest też specjalnie koloryzowana pianka imbirowa. Dostawcy przywożą nam świeże, pierwszej jakości produkty. Mają one certyfikaty pochodzenia. To konieczne, bo obsługujemy wiele rządowych instytucji. Musimy mieć pewność, że produkty są naprawdę najlepszej jakości. Na przykład kaczka, która podajemy, to gatunek nieprzerośnięty tłuszczem, jej nazwa to Barberie. Specjalnie ją przyprawiamy i pieczemy. Nowa La Boheme to restauracja niezwykła, nie tylko ze względu na unikalne w stolicy menu, ale i prestiżowe położenie, które sprawia, że wybierając się tam na kolację czy obiad, spotkać możemy znane osobistości świata polityki, nauki i kultury. 11 listopada 2008 roku, podczas gali „Zmieniamy konsystencje potraw poprzez dodawanie molekuł, stosujemy w tym celu specjalną recepturę To moja tajemnica” Szef kuchni restauracji Nowa La Boheme, Paweł Gajownik. kończącej obchody 90. rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości, menu przygotowała właśnie restauracja Nowa La Boheme. Goście zostali uraczeni owczym serem z pomidorami, pasztetem z sarny z konfiturą z borówek, bulionem z kurcząt. Na danie główne, do wyboru, był sandacz z kurkami i sosem z dzikich raków lub kaczka z modrą kapustą i sosem z szarych renet. Na deser podano kremówki z malinami. – Podczas oficjalnych wizyt w Pałacu Prezydenckim zagranicznych głów państwa, panie prezydentowe przyjeżdżały do nas na kolacje lub lunch – podkreśla Arkadiusz Duranc, dyrektor restauracji. – Ostatnio zaś przygotowywaliśmy jedzenie na czas pobytu księcia Karola w Polsce. Nowa La Boheme to dobre miejsce na obiad z przyjaciółmi czy rodzinną kolację. Dostęp do hotspot zaś sprawia, że Nowa La Boheme to również idealne miejsce na spotkania stricte biznesowe. Nowa inicjatywa to tzw. jazzy dinners, czyli jedzenie przy muzyce jazzowej, które ruszą prawdopodobnie od września. Barbara Grabowska czerwiec 2010 95 M DUTY FREE POD PATRONATEM O gospodarce, etyce i zdrowiu K ongres MBA to największe wydarzenie w Polsce, które skupia środowisko MBA. Około 200 osób pełniących stanowiska zarządcze i decyzyjne w firmach, co roku, z inicjatywy Krakowskiej Szkoły Biznesu Uniwersytetu Ekonomicznego, spotyka się w Krakowie, by rozmawiać o gospodarce. Tegoroczna, szósta edycja po raz pierwszy zyskała rangę wydarzenia międzynarodowego i odbyła się pod hasłem „Trendy nowej dekady w biznesie”. Dotyczyła inwestycji w energetyce, systemów analitycznych i informatycznych w zarządzaniu organizacjami, corporate learning, zdrowia managera oraz etyki w biznesie. Akademia golfa W Sobieniach Królewskich otwarto pierwszą w Polsce międzynarodową szkołę golfa Scotta Cranfielda, wybitnego trenera takich golfistów, jak: Ernie Els, Bradley Dredge, Robert Jan Derksen, czy Simon Khan. Spotkanie otwierające Cranfield Golf Academy (CGA) rozpoczęto prezentacją domów i apartamentów budowanych przy polu golfowym oraz informacjami na temat zaawansowania prac przy budowie 18-dołkowego pola golfowego klasy mistrzowskiej. Pierwsze 9 dołków będzie oddane do użytku już we wrześniu tego roku. Głównym punktem programu było wystąpienie Scotta Cranfielda, który opowiedział o założeniach i filozofii szkoły, przedstawił kadrę trenerską rozpoczynającą pracę w Sobieniach Królewskich, a następnie udzielił lekcji pokazowej czołowemu członkowi PGA Polska Maksymilianowi Sałudzie oraz innym uczestnikom akademii golfa. Prawie 60 osób wzięło udział w pierwszej lekcji udzielonej przez CGA oraz w turnieju Closest to the pin, w którym głównymi nagrodami było członkostwo dożywotnie w klubie SKG&CC, weekend z MercedesBenz Marek Owczarek oraz vouchery na 10-godzinne kursy golfa dla 2 osób w CGA. Scott Cranfield na driving range. 96 czerwiec 2010 Bezpieczne E urop Assistance Polska wraz ze Związkiem Banków Polskich zorganizowała IV Forum Assistance. Tegoroczna konferencja poświęcona była zagadnieniom marketingu i sprzedaży w Bancassurance. Konferencja zgromadziła ponad 70 przedstawicieli banków, towarzystw ubezpieczeń oraz osób ze świata nauki i prasy. Prowadzącymi forum byli: dyrektor Związków Banków Polskich Norbert Jeziolowicz oraz prezes Zarządu Europ Assistance Polska Ryszard Grzelak. Prelegentami byli: Prezes Związku Banków Polskich Krzysztof Pietraszkiewicz, Senior Project Manager ARC Rynek i Opinia Krzysztof Szczerbacz, członek Zarządu BZ WBK-Aviva Paweł Zawisza, dyrektor zarządzający BNP Paribas Fortis Paweł Pietryka oraz SEM Director ACR Marcin Siekierski. Osią przewodnią kongresu są panele tematyczne dotyczące bieżącej sytuacji ekonomicznej i trendów zarządzania. Prowadzone są one przez najwyższej klasy specjalistów, przedstawicieli wiodących spółek, sektora publicznego i nauki, co pozwala również na konfrontację praktyki biznesowej z teorią i procedurami sektora publicznego. W tym roku do udziału w debatach zostali zaproszeni m.in: prezesi PGE, Tauron, GDF Suez Polska, WEST LB, 3M Poland oraz eksperci z Vattenfall, Microsoft, SAP, SSPS, IFS. Kongres skupia również liczne organizacje branżowe, m.in: Krajową Izbę Gospodarczą, Konfederację Pracodawców Prywatnych, Związek Rzemiosła Polskiego, Izby Handlowe. Podejmowane w ramach Kongresu tematy mają odzwierciedlać trendy istotne dla stale rosnącego kręgu przedsiębiorców, budujących drogę swojej kariery. Cennym wkładem jest obecność na Kongresie słuchaczy i absolwentów studiów MBA, który dzięki temu stanowi ważną platformę wymiany doświadczeń i zawodowych inspiracji. Swojski Antek Paweł Zawisza członek zarządu BZ WBK Aviva. banki Ryszard Grzelak prezes zarządu Europ Assistance. Na Forum przedstawiono m.in. kondycję banków polskich oraz kierunki ich rozwoju, zasady przestrzegania norm etycznych w branży assistance, zastosowanie assistance w działalności banku oraz wszelkiego rodzaju komunikacji internetowej w branży finansowej. IV Forum Assistance było okazją do zaprezentowania zagadnień marketingowych w Bancassurance. Prelekcję na ten temat wygłosił Dyrektor Zarządzający BNP Paribas Fortis Paweł Pietryka, który zatytułował swoją prezentację „Bancassurance – strategia marketingowa w procesie sprzedaży i retencji Klientów”. Głównym wątkiem jego prelekcji było bezpieczeństwo w kontaktach z klientami w produktach bankowych i doradztwie finansowym. Wartość bezpieczeństwa określona została jako kluczowa w całym procesie obsługi klienta. J eśli któryś kanclerz Niemiec rozpisze kiedyś ankietę pt. "Ulubione miejsca mieszkańców Bundesrepubliki", na liście niechybnie znajdą się: aleja Unter den Linden w Berlinie, bajkowy zamek Neuschwanstein niedaleko Monachium i restauracja "Antek" w Źlinicach pod Opolem. st Menu "Antka" jest ą bowiem zasadniczą óprzyczyną, dla któa rej autochtoniczna e ej ludność piastowskiej oOpolszczyzny w całoaści nie wyemigrowali ła do Niemiec, a jeśli a, nawet wyemigrowała, to przyjeżdża tu jadaćć u. choćby z Wuppertalu. Bo u "Antka" panuje kulinarna szczerość. Danie główne składa się z taczki ziemniaków, schabowego rozmiarów felgi od mercedesa i surówki w ilości podwieczorku hipopotama. To bardzo odpowiada prywatnym oczekiwaniom konsumentów oraz bawarskiemu kanonowi urody, który wychodzi z założenia, że szelki skórzanych krótkich spodenek powinny być napięte na konstrukcji kulistej. Anorektycy w każdym razie wyglądają w nich mało mężnie. Fenomen pomieszczenia takich ilości w przewodzie pokarmowym istoty ludzkiej polega na tajemnicy smaku, a ta z kolei – na sekrecie doboru personelu kuchennego. Jakiś sfrancuziały Żan Pier, czarujący warszawskich snobów grasicą cielęcą faszerowaną mięsem młodego gołębia w musie morelowym z truflami, u "Antka" poległby od pierwszej kluski śląskiej, która udaje się przy pięćsetnej próbie i to tylko osobom utalentowanym. Dlatego przy źlinickich rondlach czuwają tubylcze damy, które pamiętają wszystkie trzy Powstania, ale od tamtej pory ulepiły tyle klusek i nakręciły tyle rolad, że można by nimi nakarmić oba narody mające apetyt na Opolszczyznę. Takie jedzenie daje zadziwiające rezultaty badawcze organizmu, zwłaszcza w dziedzinie rozciągliwości błony śluzowej żołądka oraz przyswajalności takiej ilości cholesterolu, że ortodoksyjne dietetyczki z pism kobiecych na samą myśl dostają okropnych pryszczy. Tymczasem o to chodzi. Na talerzu ma być dużo, smacznie i swojsko. Gdyby "Antek" nie pojął tej olśniewająco prostej prawdy, pewnie nazywałby się "Casa Antonio", serwował rukolę w towarzystwie marynowanych w winie kotlecików jagnięcych wielkości paznokcia i dawno byłby kaputt. Brzuchomówca czerwiec 2010 97 M DUTY FREE FELIETON Jeździć po ludzku JEŻDŻĄC, A RACZEJ STOJĄC W STOŁECZNYCH KORKACH, CZĘSTO ZASTANAWIAM SIĘ, KTO TYM MOIM WSPÓŁUCZESTNIKOM RUCHU DAŁ PRAWO JAZDY, A PRZEDE WSZYSTKIM – WEDŁUG JAKICH ZASAD SZKOLIŁ ICH NA KURSACH PRZED EGZAMINAMI? D laczego przez zielone światło na skrzyżowaniu mogą przejechać najwyżej trzy auta? Dlaczego, mimo obowiązywania ruchu prawostronnego, Polacy permanentnie podróżują lewym pasem z prędkością 50 km/h? Takich „dlaczego” można zadawać bez liku, dlatego też postanowiłem przekonać się na własnej skórze, jak to współcześnie „robi się” prawo jazdy. Przeczytawszy dziesiątki reportaży ujawniających skandale łapówkarskie wśród egzaminatorów, naoglądawszy się programów interwencyjnych z ukrytą kamerą i kopertą w tle postanowiłem przystąpić, po trzech latach jazdy bez uprawnień, do wymarzonego egzaminu. Znudził mi się bowiem ten codzienny dreszczyk emocji, gdy mijałem na drodze czy przy poboczu patrol drogówki. Choć przyznać muszę, że najtrudniejsze było poskromienie moich 250 wściekłych włoskich koni, by jeździć zgodnie z przepisami. Gorzałeczka czy punkciki? To pytanie słyszałem najczęściej przygotowując się do testów. Punkciki, punkciki, po gorzałeczce z zasady nie prowadzę uspokajałem instruktora zasiadając za kółkiem yarisa z „elką”. Instruktora, który, co się później okazało, prawo jazdy posiada krócej ode mnie. Jeśli komuś przydarzy się podobna przygoda, niech pamięta o jednym, a raczej nie pamięta o tym, co przyswoił sobie przez lata szoferskiej praktyki i tysiące przejechanych kilometrów. Inaczej szybko przekona się, że zdanie w kraju nad Wisłą egzaminu uprawniającego do prowadzenia pojazdów jest trudniejsze niż zdobycie w F1 Grand Prix Monaco. Poza tym, warto zaopatrzyć się w coś, co działa jak valium albo inny środek 98 czerwiec 2010 przymulająco-uspokajający. W innym wypadku czekają was tygodnie pyrrusowej walki, a na koniec zamieszkanie w WORDzie. Czyli to, co przydarzyło się red. Izie Kosmali z tygodnika „NIE”, która do egzaminu podchodziła chyba z siedem razy. Kocham motoryzację, jeżdżę od małego, prawko robiłem jako niepełnoletni eksternistycznie, nie mogę więc pozwolić sobie na tyle podejść. Trochę obciach. No tak, ale 22 lata temu egzaminował mnie zagorzały fan Pink Floyd, więc nasza jazda została doceniona nawet przez smutnych panów w radiowozie jeszcze z napisami „Milicja” na burtach, którzy zwinęli nas za przekroczenie prędkości na Książęcej w Warszawie. Teraz zaś cały egzamin jest rejestrowany za pomocą urządzeń audiowizualnych na twardym, zaplombowanym dysku, wnętrze małej toyoty aż roi się od kamer i mikrofonów. Big Brother na całego. Dobrze, że z racji wykonywanego zawodu jestem oswojony z takim sprzętem. Podstawowa zasada to przemienić się na tych kilka godzin w rasową blondynkę, posiadającą najwyżej o dwa zwoje mózgowe więcej od kury i wyobrazić sobie, że siedzimy np. za kierownicą hondy jazz albo innej skody fabii. Mimo sześciobiegowej skrzynki biegów trzeba zapomnieć o dwóch ostatnich. Prędkość jazdy to do wyboru 30 albo 50 km/h i są to wartości święte jak niedzielne południe dla Polaków. Tu uratuje nas valium. Dlatego też strategicznie wybrałem egzamin o godz. 17, czyli w czasie największych korków. Przynajmniej nie będzie mnie korcić, by za bardzo wciskać pedał gazu. Nawet jak bym chciał, to i tak nie pojadę szybciej niż cała kolumna... Nie daj Boże, gdy na teście ktoś będzie chciał uprzejmie wpuścić was na sąsiedni pas czy pomóc włączyć się do ruchu. Będzie po ptokach, bo wedle przepisów jest to MARIUSZ GZYL DZIENNIKARZ RADIOWY I TELEWIZYJNY. PUBLICYSTA TV BIZNES zwykłe wymuszenie pierwszeństwa! Nie daj Chryste Panie najechać choć centymetr na linię oddzielającą pasy ruchu. Oblana natychmiastowa. Oby Matka Święta przypilnowała, by wasze ręce nieoderwały się choć na moment od kierownicy, poza chwilą zmiany przełożenia, itd., itp. I tak przez 58 minut pod okiem obiektywów i uchem mikrofonowych sitek. Płakać mi się chciało, gdy wyjechaliśmy na wyjątkowo pustą o tej porze al. Krakowską wyposażoną w trzy pasy ruchu jednokierunkowego i przez kilka kilometrów nie mogła mi zadrżeć stopa, żeby yaris nie rozwinął III prędkości kosmicznej przekraczając pięćdziesiątkę. Zdałem, obciachu nie było. „Obym widział tu pana ostatni raz” – usłyszałem od egzaminującego mnie pana Satnisława opuszczając klaustrofobiczne wnętrze yarisa. Teraz już nie denerwuję się przeciskając się w stołecznych korkach. To nie gromada gastarbeiterów spod Białegostoku na warszawskich blachach, to być może Bogu ducha winni warszawiacy, tyle tylko, że nikt im nie powiedział, ani nie pokazał, jak jeździć po ludzku, czyli kierując się zdrowym rozsądkiem. Dlatego nikłe są szanse, by Warszawa w rankingu najbardziej zakorkowanych miast przesunęła się poza smutne podium.
Similar documents
Grupa EBI: Sprawozdanie z działalności 2004
Podjęliśmy szereg środków w celu aktualizacji naszej polityki w zakresie przejrzystości i odpowiedzialności. Obejmują one: – więcej informacji na temat ładu korporacyjnego i wynagrodzeń; – publikac...
More information